Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2011, 01:38   #27
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Alexander Sunrise; Cmentarz nieznanej wioska na trakcie do Tevinteru.

Siła rycerza Elazora nie tkwi w mięśniach i orężu, moc ta drzemie w sercu i szczerej wierze sługi Pana.” – Jednak z nauk ojca, Alexandra.

Alexander uniósł wzrok na dwa straszydła, które biegały po cmentarzu. Coś tu źle wyglądało, groby były rozkopane, a skoro straszyły tutaj zjawy to raczej nie powinny pozwalać na szabrownictwo. Kapłan zaczął szybko przypominać sobie co mówił mu chłop, gdy nagle myśl wpadła mu do głowy. “Zjawy się pojawiły gdy jacyś przejezdni na wieś przekleństwo rzucili” Ale przecież takie klątwy wielkiej mocy wymagały, by zmarłych z grobów poderwać, by dusze ze świątyni Pana sprowadzić. Patrząc na to z tej strony można by podejrzewać że wcale nie straszną tu umarli, acz zwykłe rzezimieszki, które omamiły prosty lud. Jeżeli jednak tak jest to znaczy że to człek dzieci z wioski porwał... Alexander zacisnął rękę mocniej na krzyżu. Zaraz wszystko będzie dla niego jasne. Bez strachu wkroczył na cmentarz i uniósł złoty krzyż mówiąc głośno, swym ciepłym głosem.
- Panie ukaż mi prawdę!- po tych słowach ozdóbka zalśniła w jego dłoni, a po sekundzie z środka krzyża wystrzelił snop białego światła, który kapłan skierował na zjawy oczekując na to jaki kolor przyjmie blask. Światło zajaśniało na żółto, więc wszystko stało się jasne i nie było to dla nikogo zaskoczeniem. No, może dla duchów, które zastanawiały się, co wyprawiasz z tym małym świecidełkiem i czemu nie spieprzasz, gdzie pieprz rośnie. To dało im chyba do myślenia i nakłoniło do zmiany taktyki, bo podzwoniły jeszcze chwilę łańcuchami, po czym zawróciły i wbiegły do cmentarnej krypty.
[Media]http://www.youtube.com/watch?v=ij9Er326up4&feature=player_embedded#![/Media]
Alexander gestem sprawił iż zgasł blask krzyża, po czym poprawiając okulary, przymknął oczy mrucząc pod nosem bardzo krótką modlitwę o zbawienie dla dusz poległych. Jego ręce zacisnęły się na rękojeściach ostrzy, które wydobył spod swej szaty a twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Powolnym krokiem ruszył w stronę otwartej katedry, wystrzegając się pułapek oraz spodziewając się ataku z zaskoczenia. Ostrza pokryte runami ocierały o siebie, tworząc dźwięk tysiąc razy groźniejszy niż duchy które brzdękały łańcuchami. W środku było ciemno i chłodno, jedynie mdłe światło bladego księżyca przedzierało się przez niewielkie okiennice ponad twoją głową. Nie było tutaj nic ciekawego. Właściwie jedynie marmurowy, podwójny grób, przysypany zeschłymi szczątkami kwiatów, stojący na podwyższeniu, do którego prowadziło kilka schodków. Możliwe, że kiedyś znajdowały się tu ławki lub klęczniki, teraz jednak nie pozostało po nich śladu. Na boku znajdowały się zdezelowane drzwi z wyłamaną klamką, prowadzące najpewniej do jakiegoś schowka albo pomieszczenia gospodarczego. Ot i tyle, po duchach ani śladu.
Złość znikła już z twarzy kapłana, zastąpiło ją to nieprzeniknione kamienne oblicze, które tak często widział w lustrze. - Panie oświetl mi moją ścieżkę -mruknął Kapłan a jego krzyż zaświecił jasnym blaskiem niczym pochodnia. Nie opuszczając broni i rozglądając się po sali, sługa Elazora zbliżył się do podwójnego grobu, by sprawdzić czy nie kryją się w nim ukryte schody do katakumb. Było to zupełnie bystre posunięcie, jak przystało na domorosłego detektywa. Płyta nagrobna faktycznie dawała się przesunąć, niemniej nie było to wcale takie proste. Najwyraźniej zablokowana była od wewnątrz. Może łatwiej byłoby ją rozwalić?
- Odejdź, nędzny śmiertelniku, nim staniesz się pokarmem dla umarłych! - odezwał się jakiś głos za Alexandrem.
Kapłan odwrócił się w mgnieniu oka, unosząc miecze, tak że utworzyły znak krzyża. Oświetlony jedynie nikłym blaskim księżyca, oraz delikatną poświatą złotego krzyża, ze wzdęta od tego obrotu szatą, sam przypominał zjawę. Światło odbiło się od jego okularów gdy pochylił lekko głowę mówiąc. - A on oświetlił ścieżkę swego sługi, by nie zbłądził w mroku, zagubionych dusz. Ezalor mi tarczą i mieczem, nie straszna mi ciemność tego świata.- zakończył spoglądając na tego kto odezwał się za jego plecami.


W drzwiach krypty stał smukły młodzieniec o ciemnych i tłustych włosach, bladej twarzy pokrytej jakąś dziwną mazią, która czyniła go jeszcze bledszym i zębach błyskających w ciemności. Miał na sobie długi płaszcz do samej ziemi i nieco niepewną minę, gdy zobaczył przed sobą zupełnie niezrażonego swoją obecnością kapłana.
- Kurwa! - zniecierpliwił się - Nie widzisz, dziadu, że jestem wampirem! Spieprzaj bo wyssę z ciebie krew! - zawołał, cofając się o krok.
Alexander przestąpił krok w stronę wampira wciąż układając miecze na znak krzyża i głośno wymawiając kolejny cytat. - A wtedy pierwszy z siedmiu nakazł swym sługą zło ze świata wyplenić. Słowa te rycerze przekazywali uczniom, by potem Ci nieśli je dalej. - po czym już głosem pełnym goryczy dodał od siebie.- Wampir czy nie, ten kto porywa dziecko jest niegodny stąpania po ziemi, która nasz pan obdarzył swym słońcem. Gdzie ona jest? -zapytał ostro, wciąż krocząc w stronę osobnika. Ten jednak nie zamierzał odpowiedzieć. Zaklął tylko raz jeszcze, wyraźnie zdegustowany Twoim zachowaniem i zaczął się wycofywać. Będąc już za progiem, machnął rękami i wyrzucił z nich coś, co zamieniło się w kupę kłębistego dymu, do tego zatrzasnął drzwi, którymi kapłan omal nie dostał w nos i w ten sposób zniknął z pola widzenia.
- Nie uciekniesz mi! -krzyknął wzburzony Alexander i odganiając się od dymu ręką, druga pchnął drzwi, wyskakując na zewnątrz. Rozglądając się za “wampirem” przypinał miecze do pasa i wydobywał spod szaty swe noże do rzucania. Po chłopaku nie było jednak śladu.
Alexander mruknął pod nosem coś mało religijnego i wrócił do katedry by dorwać duchy. Jednak zanim powrócił do grobu, ruszył w stronę zniszczonych drzwi wewnątrz katedry by zobaczyć co tam się kryje. Zza otwartych drzwi, które ustąpiły bez żadnych protestów, rzuciły się na kapłana dwie stare miotły; jedyne mieszkanki tej ciasnej komóreczki, jeśli nie liczyć żyjątek drobniejszych od pięści Alexandra i starego, żeliwnego stojaka na świece.
Uspokojony tym iz ze schowka nikt na niego nie wyskoczy Alexander pochwycił oburącz jeden z ciężkich stojaków na świece. Podszedł do grobu i powiedział pod nosem. - Wybacz mi Pani, to dla większego dobra. - po czym zaczął uderzać w płytę nagrobną z całej siły.
ŁUP! - pierwsza rysa, ŁUP - porządne pękniecie w pięknej i lśniącej płycie nagrobnej, ŁUP - rozruba jaką tu czyniłeś niosła się echem chyba po całej wsi. Ale za którymś łupnięciem płyta przełamała się na dobre, wpadła do grobowca i znikła. A właściwie runęła w dół, wąskim tunelem. Na tyle wąskim, że jej połowa zatrzymała się w ziemi gdzieś na jego połowie. W dół prowadziła niepewnie spleciona drabina sznurowa.
Alexander jeszcze raz omiótł salę szybkim spojrzeniem, by upewnić się iż, nikt nie odetnie wiązań drabinki gdy on na nią wejdzie. Upewniając się jednak że jest sam, zgrabnie wskoczył w wąski tunel i chwycił się sznurów. Zaczął szybko schodzić w dół, a gdy dotarł do blokujących tunel odłamków płyty nagrobnej, zaczął napierać na nie swymi nogami, by przepchnąć je dalej. Odłamki bez trudu dały się przepchnąć i runęły dalej w dół. Po chwili sam kapłan też znalazł się na dole, choć w sposób wiele bezpieczniejszy. Stanął na twardej glebie, w niewielkiej dziurze wykopanej najwyraźniej w ziemi. Przy ścianach stały drewniane bele wspierające strop. Nie było tu nic ani nikogo, jedynie niski tunel prowadzący dalej. Niski, jak dla przeciętnego człowieka, więc dla Alexandra wręcz miniaturowy.
Nie było innego wyjaśnienia zniknięcia “duchów” więc duchowny przykucnął, pochylił się i zaczął przeciskać się tunelem. Jedną rękę miał wyciągnięta przed siebie, ściskając w niej nóż, nie chciał być całkowicie bezbronny zapuszczając się w nieznany mu tunel.
Poza jednym niebezpiecznym zwężeniem, tunel nie krył jednak żadnych szczególnych niebezpieczeństw, i po chwili kapłan stanął już w wyłożonym kamieniem korytarzu wysokim na nieco ponad dwa metry, w związku z czym mógł się wyprostować, z jedyną słuszną drogą prowadzącą na wprost, do drewnianych drzwi.
Alexander dobył mieczy i jak najciszej umiał zbliżył się do drzwi, przystawiając do nich, ucho. Wolał wiedzieć co może się za nimi kryć, tylko głupiec rusza w nieznane, bez podjęcia jakichkolwiek prób zebrania informacji. Zza drzwi nie dobiegł go jednak żaden sensowny dźwięk. Właściwie panowała tu głucha cisza. Jego kroki niosły się po korytarzu donośnym echem. Może dalej też był pusty korytarz? Coś się poruszyło za drzwiami. Widocznie ktoś tam się za nimi czaił. A może kapłanowi tylko się wydawało?
Kapłan mruknął pod nosem kilka słów modlitwy, wydobył drugi miecz i pewnie ścisnął oręż w dłoni. Jeżeli ktoś ukrywał się za drzwiami, to powolne ich otwieranie dam mu tylko przewagę. Duchowny postanowił więc zastosować taktykę domorosłych poszukiwaczy przygód, który nie znali się specjalnie na wytrychach. Wziął głęboki oddech i uderzył w drewno kopniakiem, od razu wpadając do sali. Omal się więc nie wywracając, znalazł się w pomieszczeniu długim na dwadzieścia kroków i szerokim na jakieś piętnaście. Sklepienie znajdowało się jakieś pięć metrów nad jego głową, zwisał z niego kawał żelastwa trzymający z tuzin płonących świec. Pokój był półkolem, pod łukowatą ścianą, przeciwległą do tej, w której znajdowały się wejściowe drzwi, stał mocno wybrudzony tron, na którym siedział, założywszy nogę na nogę, chudy jak patyk młodzieniec o okrągłej twarzy, czarnych i lśniących włosach oraz wielkich oczach. Uśmiechał się. Jakieś siedem kroków przed tronem, a więc gdzieś mniej więcej w połowie pomieszczenia, znajdowały się solidne kraty wyrastające z ziemi, a ciągnące się aż do sufitu. Tajemniczym odgłosem czającym się pod drzwiami okazały się zaś dwa znajome duszki, które teraz już się nie świeciły, a zamiast tego ruszały do ataku na kapłana.
Alexander spojrzał znad swych okularów na nadbiegające zjawy. Wykonał szybki znak krzyża swymi mieczami, po czym doskoczył do duchów wykonując zgrabny obrót. Miecz dzierżony w lewej dłoni skierował w stronę nóg, a dokładniej miejsca gdzie zjawa winna mieć nogi. Prawe ostrze zaś ruszyło w stronę drugiego przeciwnika na spotkanie z jego barkiem. W samą nogę straszydła, co prawda, nie trafił, ale ostrze przebiło się przez narzucone na ducha prześcieradło i zatrzymał na ziemi, czego skutkiem było, że duch potknął się i runął na ziemie, przybierając w ten jakże mistyczny sposób formę zwykłego nastolatka. W bark też nie udało się trafić. Duch próbował ataku uniknąć poprzez ukucnięcie, w efekcie czego stracił głowę, która zaplątała się w jego prześcieradło i upadła ze stłumionym pacnięciem na ziemię, tuż obok korpusu. Przerażony młodzieniec (ten, który wciąż miał głowę) gapił się na Alexandra jak na najprawdziwszą zjawę. Ile lat mógł mieć ten chłopak? Piętnaście. Może. Blondyn o niebieskich oczach.
Kapłan spojrzał ze smutkiem na pozbawioną głowy zjawę. “ Że tez zło dotyka tak młodych ludzi.” westchnął w duchu . Jednak ostrze słońca karze tych którzy na to zasłużyli, dzięki temu chłopak ten nie popełni w życiu więcej grzechów, zaś jeżeli przed tronem Elazora okaże skruchę, dusza jego będzie wybawiona. Kapłan przyłożył ostrze do szyi leżącego blondyna i przeszył go spojrzeniem. - Co wy tu wyprawiacie, kim jesteście? -zapytał cicho, po czym zwrócił się do osobnika na tronie, na tyle głośno by go usłyszał. - Ty tu jesteś szefem? Gdzie są ludzie z wioski?- głos kapłan miał spokojny, acz silny nie tolerujący sprzeciwu.
Chłopak vel duch dygotał pod kapłańskim ostrzem bez słowa, jeśli nie liczyć jęków, i rozglądał się na wszystkie strony w poszukiwaniu pomocy, która znikąd nadejść nie chciała. Z kolei młodzieniec na tronie uśmiechnął się szerzej i, zupełnie nie przejęty, powstał zabrawszy po drodze puchar, zapewne z winem, z którego upił mały łyk, podchodząc w stronę krat. Szedł wolno, kroki jego długaśnych nóg odbijały się złowieszczym echem po komnacie. Zatrzymał się może ze dwa kroki przed kratami, odgarnął z czoła ciemne włosy i popatrzył na was.
- Nazywam się - dramatyczna pauza - Lelouch. I nie jestem tu szefem, ale bogiem! - dodał, po czym roześmiał się śmiechem, jakim śmiać potrafią się tylko bohaterowie anime. - Ty zaś, przybyszu? Kim jesteś i czego tu szukasz?
- Kim jestem?- powtórzył pytanie kapłan bezbarwnym głosem.- Skoro jesteś Bogiem powinieneś to wiedzieć, ale skoro chcesz usłyszeć to z moich ust, to spełnię twą prośbę. -oznajmił prostując się na swą imponująca wysokość.- Jestem ostrzem Pańskim, tym który niesie słowa Boga w świat, jam Rycerzem słońca i posłańcem złotych promieni. Jestem Alexander sługa Elazora na tym ziemskim padole. Zaś ty... -powiedział wskazując drugim mieczem na osobnika za kratami. - ... bluźnisz porównując swe nędzne istnienie do istoty Boskiej. Jako sługa najwyższego nie mogę na to pozwolić. Lecz nim ześlę na Ciebie gniew mego stwórcy, zapytuje: Gdzie są osoby z wioski które zaginęły na tym cmentarzu? Odpowiedz, a może Pan oszczędzi twa dusze za ten akt skruchy.
- Och! Liczyłem, że o to zapytasz! - ucieszył się młodzieniec klasnąwszy w dłonie, po czym zamilkł na długą chwilę, przypatrując się dziaciakowi drżącemu wciąż pod ostrzem kapłana. Następnie wzrok znów przeniósł na Alexandra.
- Więc mówisz, że jesteś wyznawcą Elazora! Haha, nie do wiary, wy wciąż wierzycie w te bzdury?
Duchowny drgnął nieznacznie a ręką mu lekko zadrżał, jednak odpowiedział spokojnym szorstkim głosem. - Wierze w to co podpowiada mi serce. A ty wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Podobno nieźli z was fanatycy... - wymamrotał jeszcze Lelouch, po czym zmienił temat - Nie jesteś zbyt rozmowny, szczególnie jak na duchownego. Nie powinieneś chcieć mnie nawrócić, czy coś w tym stylu? - zapytał uśmiechnięty.
- Nie każdego warto nawrócić od razu. Musi udowodnić swą wartość i chęć poprawy. -odparł mu kapłan zachowując kamienną twarz. - Tak więc po raz trzeci i ostatni zapytuje gdzie ludzie, a przede wszystkim dzieci z wioski?
- Ech, dobra już, dobra... - wymamrotał młodzieniec w odpowiedzi, po czym przyłożył wskazujący palec do ust, wyraźnie się nad czymś głęboko zastanawiając. Po chwili rzekł, jakby nagle olśniony. - Mamy tu dwie pary drzwi! Jedne - chłopak wskazał drzwi znajdujące się po lewej stronie kapłana - Prowadzą do kwater. Dwa duchy to nie problem dla kogoś takiego jak ty. Ale tam jest ich... hm... dwadzieścia? trzydzieści? pięćdziesiąt? Tak czy inaczej, niezła jatka. Czci mnie całkiem pokaźny arsenał popaprańców, wiesz? Fajne uczucie... No, zaś drugie drzwi... - tym razem wskazał te znajdujące się po prawej stronie Alexandra - Prowadzą do wędzarni, gdzie moi zacni goście dojrzewają sobie powoli w oczekiwaniu na chwalebny dzień, w którym staną się moim... pożywieniem. - po czym skrzyżował ręce i zawołał uradowany - A może to jest na odwrót! Tu wędzarnia, a tam kwatery! Hahaha, sam już nie wiem! - roześmiał się, cofnął do swego tronu, podniósł długi, cieńki miecz i zawiesiwszy na jego końcu dwa klucze, podszedł do krat i przełożył pomiędzy nimi ostrze. - Weź kluczyk i sam wybierz drogę. Ja do ciebie dołącze. - rzekł uprzejmie, wszak po jego stronie komnaty również znajdowały się dwie pary drzwi. - Ach, i wybacz te kraty. Środki ostrożności, sam rozumiesz. - dodał jeszcze.
Alexander zerwał klucze z końca broni jednym szybkim ruchem, po czym powiedział w przestrzeń. - Jeżeli w tych słowach jest chociaż ziarno prawdy, to moje ostrza będą Cię ścigać nawet po kraniec otchłani. Nawet Pan nasz nie wymyślił kary adekwatnej do takich uczynków. - Po tych słowach Kapłan opuścił jeden miecz na ziemię i chwycił “ducha” za fraki unosząc go wysoko nad ziemię, tak ze ten nie dotykał stopami podłoża.- Czy on mówił prawdę? Odpowiadaj!-warknął przyciskając młodziana do ściany.
Duch zawył, ze strachu, a może z bólu, ale nie odpowiedział. Przerażony był jak diabli, niemniej nie palił się wcale do współpracy. Młodzieniec za kratami stał i przyglądał się temu ze spokojem.
- Wątpię żeby on mógł ci pomóc. - rzekł - Raczej nie będzie chciał narażać się na gniew boży. - młodzieniec uśmiechnął się, a przyparty do ściany duch zadrżał jeszcze bardziej.
- Chcesz zobaczyć Boga? To patrz kim jest twój Bóg. -warknął Alexander opuszczając młodziana brutalnie na ziemię. Wykonał ruch jak gdyby chciał wydobyć spod szaty swój złoty krzyż, on jednak pochwycił jeden z noży do rzucania i odwracając się nagle cisnął ostrzem przez kraty w stronę “Boga”. Chłopak przez ułamek chwili nawet się zdziwił, ostrze świsnęło pomiędzy kratami i pomknęło w sam środek jego głowy. W ostatniej chwili zdołał się cofnąć i odbić rzucony nóż ostrzem swojej katany. W ciszy poniósł się melodyjny brzdęk zderzenia.
- No, no, no. To nie było zbyt honorowe... - rzekł młodziak, cofając się w stronę swego tronu, na którym ostatecznie zasiadł z westchnieniem. Tymczasem duch, korzystając z okazji, postanowił podjąć próbę ucieczki.
Alexander nie miał zamiaru pozwolić uciec chłopakowi. Odwrócił się kopnięciem podcinając mu nogi, zaś gdy ten upadł na ziemię pochylił się nad nim i złapał za głowę szepcząc. - Panie ześlij, błogosławiony sen, na tego którego dusza odpoczynku w mroku odnaleźć nie może.- ręka kapłana błysnęła złotym blaskiem, zaś blondyn momentalnie odpłynął w krainę snów. Kapłan wyprostował się wydobył kolejny nóż do rzucania i podrzucił go do góry, gdy ten obracał się w powietrzu, okularnik wymówił pod nosem krótką modlitwę.- Panie wskaż mi drogę, właściwą wśród mroku, nie pozwól by grzesznika kara ominęła. - w tym momencie ostrze opadło na ziemię a kapłan spojrzał w którą stronę wskazuje ostrze. Nóż wskazywał prawe drzwi. Kapłan zawierzył temu symbolowi, podniósł nóż jak i drugi miecz, i tak uzbrojony otworzył prawe drzwi.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline