Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2011, 11:40   #12
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
"Ten szpital ma bardzo ciekawe ozdoby. Figurka na pewno pomaga ludziom chorym śmiertelnie w podjęciu decyzji czy operować czy zostawić" - pomyślałem i zacząłem się przyglądać się na drugą część szpitala. Psychiatryk w opuszczonym kompleksie nigdy nie był dobrym miejscem na spacery, ale jak mamy szukać schodów, zejść na parter i dowiedzieć się, że tamtędy nie da się wyjść, przy okazji gubiąc wejście do psychiatryka to mija się z celem. Po jakiejś chwili powiedziałem niby spokojnie, ale czuć było, że i ja już się zaczynam bać:
- No... No to chyba nie pozostaje nam nic innego, jak tam iść. Czasem trzeba podjąć ryzyko, słyszałem takie przysłowie: “Kto nie ryzykuje ten nie ma” czy jakoś tak. Jakieś obiekcje?
Frank, z przerażeniem i niepewnością w oczach wystękał
- Oczywiście! Tam jest pełno psycholi!
Westchnąłem:
- A czy rozumiesz, że innego wyjścia nie ma? Możesz tu zostać, albo połamać sobie kręgosłup skacząc z okna, jeśli oczywiście uda ci się dobrać się do tych głupich krat. No i możesz iść ze mną.
Nastolatek zwiesił głowę i mruknął coś na znak aprobaty. Starsza para pokiwała głową chcąc iść za Eddym. Widząc zgodę starszej pary Jerry musiał zareagować:
- Nie ma innego wyjścia? A niby czemu tak uważasz? - spytał dość twardo - Przecież do końca nie zrobiliśmy obchodu całego tego piętra. Z pewnością są tu jakieś schody w dół. Na parterze będziemy mogli wyjść na zewnątrz chociażby przez okna. Natomiast jeżeli tamten budynek to oddział zamknięty to, pomijając już nawet możliwą obecność psychopatów na wolności, wszystko będzie zakratowane. Tutaj są tylko okna zabite deskami, tam będą metalowe kraty, których nie przebijemy. Chyba, że planujesz dogadać się z personelem. Nawet jeśli tam jest personel to początkowo uznają nas za wariatów i zamkną, a dopiero później sprawdzą kim jesteśmy. Nie mam ochoty jednak sprawdzać, czy w oddziale psychiatrycznym jest tak samo upiornie jak tutaj. - Jerry miał nadzieję, że te argumenty wystarczyły, żeby wszyscy zadecydowali o nie podążaniu do oddziału psychiatrycznego. Przydałaby się też aprobata od szczyla, ale ważniejsza byłaby aprobata od kobiet i starszej pary.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem do Jerriego:
- Nikt ci nie karze iść za mną, w końcu jesteś już dorosły i możesz sam podejmować decyzje. Ale ja i tak tam pójdę - spojrzałem po wszystkich - Skoro pozabijali dechami okna to dlaczego mieliby zostawić drzwi, wiadomo, może są zaspawane albo co? Zwykle, budynki na rozbiórkę tak traktują, a te wszystkie pozabijane okna o tym świadczą. A psychiatryk owszem jest niebezpieczny, ale psychole mogli sobie jakoś poradzić z drzwiami wejściowymi - zaśmiałem się - w końcu to psychole - oparłem się plecami o ścianę i założył ręce na piersiach - Czekam na odpowiedzi.
“Szczyl” patrzył na Jerrego niepewnie, z pewną niechęcią, a może nawet strachem? Widać było, że nie ma najmniejszego zamiaru słuchać się tego dziwnego mężczyzny. Wiekowa para na słowa Smitha spojrzała po sobie, ale po wysłuchaniu Eddego postanowili przy nim zostać.
- To dość irracjonalne, że tak uważasz. Ta część szpitala jest nieużywana i ktoś nas tu celowo przeniósł. Myślisz, że w razie ewakuacji pozostawiliby chorych umysłowo tam? - Jerry zadał dodatkowe pytania, nad którymi należałoby się zastanowić
- Tak jak mówiłem: Nie przywiązałem cię do siebie więc idź gdzie chcesz, ja idę tam - wskazałem palcem na budynek psychiatryka - Jeśli reszta będzie chciała iść z tobą nie obrażę się. Nie wiem jak cię przekonać.
- W odróżnieniu od ciebie nie chcę, żebyśmy się rozdzielali. To nie jest Scooby Doo show. Atmosfera jest dość upiorna i w tej chwili mam dwie teorie na to co tu się dzieje. Jedna jest taka, że prowadzono na nas jakiegoś typu nielegalne eksperymenty - możliwe, że eksperyment nadal trwa. Inna jest taka, że była jakaś katastrofa i z niewiadomych przyczyn zostaliśmy ewakuowani tutaj, a nie gdzie indziej. Nie rozdzielajmy się. - Jerry zaapelował do zebranych czekając na zabranie głosu przez Berenikę i Deidre. Nie zamierzał nikogo zostawiać choć jeśli Eddy uprze się, żeby samemu iść w nieznane to nie będzie go zatrzymywał zwłaszcza, że coraz bardziej pasował do profilu mordercy Davida. Mógł z korytarza cofnąć się do pokoju i udusić biednego chłopaka zanim się obudził.
- Ale czy ja mówię, żebyśmy się rozdzielali? Powiedziałem tylko, że jak coś ci nie pasuje to możesz iść swoją drogą. A tak na marginesie to pieprzysz jak potłuczony z tymi eksperymentami. Takie coś to mi opowiadali rodzice jak byłem gówniarzem, więc daruj sobie - rzuciłem nieco poirytowanym tonem.
- No to wybacz, że myślę. Dla mnie to dość niecodzienne, że personel i większość pacjentów zniknęła. Nad wyraz niecodzienne, że część z nas nie powinna tu nawet przebywać dłuższy czas, który prawdopodobnie byłby potrzebny do ewakuacji wszystkich oprócz nas. I niby czemu nas by zatrzymano? Każdy z nas ma różne objawy. Fajnie, że nic cię nie obchodzi. Rodzice może ci opowiadali jak byłeś gówniarzem, ale chyba nie zauważyłeś gdzie się znajdujesz i w jakich okolicznościach. - Jerry spojrzał na innych, ale jeżeli nie wyczuł u nich żadnych refleksji, chęci wydostania się stąd i poznania prawdy to zdaję się, że po prostu machnie na nich ręką. Nie będzie się od nich odłączał, bo niekoniecznie jeden z nich to psychopata morderca, a ten wyjątkowo niebezpieczny osobnik to jednak ktoś inny - ktoś kto poluje na wszystkich.
- Teorie spiskowe zostawmy na późnej, po prostu... spróbujmy stąd wyjść. - Przemówił dziadek, cichym, pełnym lęku głosem.
- A mógłby pan odpowiedzieć na podstawowe pytanie? Czemu mamy się przedzierać do szpitala psychiatrycznego, którego przynajmniej ja nie znam, gdy jesteśmy w budynku, które ma własne wyjście? Nie lepiej dojść na parter i spróbować się wydostać przez drzwi czy jeśli będzie taka potrzeba to przez okna? - Jerry powoli zaczął podejrzewać, że więcej osób tutaj jest z oddziału psychiatrycznego.
- Nie wiadomo czy te drzwi są otwarte - wtrąciłem się z głupawym uśmiechem - A psychiatryk...Cóż psychole to psychole jak powiedziałem wcześniej.
- Przejście jest co prawda dwa piętra wyżej od drzwi, ale jeśli zejść tam równo w pionie to do drzwi wyjściowych z psychiatryka jest paręnaście kroków, nie wiemy zaś jak daleko jest wyjście z tego szpitala.
- Skoro tak, to jeszcze mamy wybór. No więc chodźmy na ten parter, może masz rację - powiedział do Jerriego
- Ale... - Stęknął staruszek. Mogło się przez chwilę wydawać, że przez jego twarz przebiegł wyra gniewu, zaraz jednak zwiesił głowę i był już cicho godząc się na to co postanowi reszta. Jego partnerka poklepała go lekko po ramieniu.
- Ale mówi pan tak jakby pan był stałym bywalcem oddziału psychiatrycznego lecz nie zwykłego oddziału. Ja również nie wiem jak daleko jest wyjście z tej części, ale i nie znam rozkładu korytarzy w psychiatryku, bo nigdy tam nie byłem. - Jerry powiedział uspokojony zmianą zdania przez Eddiego. Stary człowiek przez swoją nierozwagę odsłonił, że zna dobrze oddział psychiatryczny. Wydawało się to nad wyraz podejrzane.
Odwróciłem się do starca i zapytałem rozkładając ręce:
- Jakiś problem? Skoro mamy i tak daleko do tego psychiatryka to warto sprawdzić parter. Nie musimy iść wszyscy razem, pan może pójść i sprawdzić psychiatryk, jak pan nie wróci to znaczy, że mój pomysł był do kitu.
Dziadek podniósł głowę i otworzył szeroko przestraszone oczy. Ręce mu się trzęsły okropnie
- Ale... ale ja tam nigdy nie byłem. Jestem już słaby i chory. Tam... tam tylko pracuje... mój brat tam pracuje, jeśli tam jest to może wiedzieć co się dzieje. Jest dyrektorem.
- To dlaczego pan do niego nie idzie tylko włóczy się z nami? - zapytałem podnosząc wysoko prawą brew - Teraz ja, Jerry i reszta jak zechce idziemy na parter, pan może sobie iść do tego brata, może pana i pańską małżonkę wyciągnie.
Dziadek wyprostował się i odtrącił rękę babci.
- To moja bratowa, nie żona. - Powiedział jakby innym, bardziej dumnym i pewnym głosem.
- Oczywiście przepraszam bardzo, ale skąd u pana taka nagła zmiana tonu? Wcześniej wspominał pan coś o podeszłym wieku i chorobliwości. - zapytałem
- Zaraz, wcześniej mówił pan do tej pani “kochanie” - Dodał chłopak mrużąc oczy i drapiąc się po czole.
- Już abstrahując od pana związków raczej bardziej mnie interesuję, jak i zresztą wcześniej, co tu się dzieje? Po pana słowach mam wrażenie, że pan wie więcej niż my. Proszę dokładniej wytłumaczyć czemu tak bardzo pragnie pan iść do oddziału psychiatrycznego? Co pan wie? - Jerry spytał jasno tonem człowieka, który rutynowo przesłuchuje ludzi. Po chwili skierował wzrok na starszą kobietę: - A co pani wie? Do tej pory niezbyt pani uczestniczyła w naszych rozmowach.
- Jak to po co chcę tam iść? - Spytał starzec jakby obrażony, ale bardziej zdziwiony pytaniem - Jestem tam dyrektorem! Czy mój brat wam nie mówił. I proszę zostawić bratową w spokoju, jej mąż jest ciężko chory... psychicznie. Już dość się wycierpiała.
- Bardzo ładnie. Mogłaby teraz pani rozjaśnić trochę jakie są pani relacje z tym panem i kim jesteście? - Jerry spytał w czując w sercu, że już go nic nie zdziwi. Zatem potwierdziło się, że starzec to świr. Głównym pytaniem było teraz poznanie wersji kobiety, która jest z nim. Czy to też wariatka, czy właściwie kto.
Staruszka powoli ruszyła do Jerrego spoglądając na męża/szwagra, ten tylko odprowadził ją surowym wzrokiem. Babcia stanęła na palcach u boku Smitha i zaczęła mu szeptać do ucha, śmierdziało jej z ust... specyficznie. Przez moment Jerry przestraszył się, że odgryzie mu ucho i był przygotowany na nagły unik.
- On jest chory. Ma w sobie dwie osoby, które się ze sobą zmieszały. Był dyrektorem psychiatryka, to prawda, a potem stał się jego pacjentem tworząc swojego “brata” który niby był moim mężem. Teraz trzeba - Ostatnie dwa słowa mówiła coraz głośniej
- UWAŻAJ! - krzyknął Frank pchając staruszkę gdy zobaczył, że w jej dłoni błysnęła mała stal. Staruszka upadła na ziemię waląc głową o ziemię, wypuszczając z ręki nóż. Jerry spróbował zrobić dodatkowo unik, a gdy okazało się, że dzięki interwencji młodego Franka staruszka rzeczywiście nie wbiła mu noża w bebechy, a jedynie upadła to zabrał jej nóż. Odsunął się od niej. Nie sądził, że stanowi teraz jakiekolwiek zagrożenie. Ani nikt jej już nie zaufa, ani nie jest silna czy zręczna. Teraz groźniejszy był starzec, który zaatakował Eddiego. Ten pojedynek raczej miał jasny wynik, ale na wszelki wypadek Jerry czekał w odwodzie, gdyby starzec miał w zanadrzu jakieś dodatkowe niespodzianki. Frank natomiast okazał się być w porządku co również należy pamiętać. Zwłaszcza w czasie walki.
- NIEEEEE - Ryknął staruszek rzucając się na mnie. Jego głos budził wewnętrzny lęk, szkło w oknie zdawało się drżeć.
Złapałem starca za ubranie i rzucił go na ścianę. Potem chciałem zastosować standardową procedurę którą używa się na początku meczu w rugby czyli rozbieg i walnięcie całą masą w przeciwnika prawym ramieniem.
Staruszek walnął o zieloną ścianę i próbował rękami się czegoś uczepić w walce o równowagę. Wszelkie szanse na to przekreślił mój cios, który zmiażdżył starcowi nos. Trysnęła krew, która pokryła mój rękaw. Dziadek zemdlał. Staruszka powoli zaczęła się wiercić na ziemi. Wyglądała jakby spała i przeżywała okropny koszmar.
- Nawet nie mam zamiaru ich targać - mruknąłem przecierając ręką czoło.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline