Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2011, 16:27   #11
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Nie zostawiając nikogo - w mroku i koszmarze.

Uspokoiłem się. To wszystko wymykało się logice. Ludzie przebywający ze mną zachowywali się dziwniej niż ja choć to ja tutaj byłem poszkodowany. Zupełnie nikt z nich nie przejął się losem człowieka, którego prawdopodobnie pozostawiliśmy w pokoju. A może ktoś z nich celowo próbował zatrzeć pamięć o tym wydarzeniu? Podejrzenia oczywiście padły w pierwszej kolejności na Eddiego, który tak brylował w towarzystwie, a nagle ucichł, gdy padły niewygodne pytania. Korytarz powoli zagłębił się w kompletną ciemność, a ja czując ciekawość zawróciłem w tym czasie. Lekko i cicho biegnąc pojawiłem się na powrót w sali, w której obudziliśmy się. Sądząc po braku głosów reszta skradając się poprzez ciemność nie zauważyła mojego zniknięcia. Dość szybko na jednym łóżku dostrzegłem nieruchomą postać młodego mężczyzny. Na karcie pacjenta zostało nabazgrane "David Walker", a na twarzy pacjenta znajdowała się poduszka pomięta po bokach. Ktoś udusił biedaka zanim jeszcze się obudził choć wyraźnie pamiętałem, że gdy ostatnio wychodziłem z tej sali poduszka nie przykrywała jego głowy. Nie przeoczyłbym aż tak znaczącego faktu. Musiało to zostać dokonane, gdy badałem korytarz czy wpatrywałem się w wirującą piłkę. Upewniłem się czy rzeczywiście David nie oddycha i czy nie wyczuwam jego tętna. Karty pozostałych pacjentów nie odkryły żadnych informacji i nie było tu nic więcej interesującego. Wycofałem się stąd i po pewnym czasie dotarłem do reszty, gdy ta została odsłonięta przez światło bijące z jednego z pomieszczeń. W drodze rzuciłem okiem do pokoju pielęgniarek, którego podłoga już praktycznie wypełniła się krwią wciąż kapiącą z piłki. Nie słyszałem odgłosów kapania, ale prawdopodobnie po wejściu do tamtego pomieszczenia usłyszałbym je. Nie potrzebowałem tego. Obudziłem się i moje myśli już są bardziej składne... a może coraz bardziej odchodzę od zmysłów. Śmierć Davida wskazuje, że cokolwiek się dzieje nie jest to pod nadzorem legalnych władz. Trzydniowa luka w pamięci może sugerować, że coś podpisałem godząc się na uczestniczenie w eksperymentach naukowych. Tu jednak zginął człowiek. Naukowy, legalny eksperyment w tym momencie zostałby przerwany. Jednak nie pojawiła się ekipa próbująca ratować Davida. Gdzież są kamery? Nie widziałem żadnej z nich. Podobnie nikt nie zauważył mojej nieobecności. Banda egoistów. Podejrzewam, że to właśnie ktoś z pacjentów zamordował Davida. Choć nie spostrzegłem nigdzie kamer to teoria odnośnie eksperymentu psychospołecznego wciąż nie jest w moim umyśle skreślona. Grupa nieznanych sobie osób w odizolowanym środowisku, a jedna z tych osób to psychopatyczny morderca. Widziałem coś takiego w kinie, ale kto wie? Może i się mylę, ale przezorny zawsze bezpieczny - postaram się od tego momentu trzymać grupy. Nie zostając samemu, a już na pewno nie zostając jedynie z jedną osobą. Można też zastanowić się nad innym scenariuszem. To ktoś inny zamordował Davida - ktoś kto na nas poluje. W takim razie czemu użyłby poduszki? Czemu nie noża, czy strzykawki z trucizną? Zostawiałby poduszkę na twarzy co sugeruje pośpiech? Nie. To jednej z tych osób śpieszyło się, żeby nie zostać odkrytym. To dobra teoria. W takim przypadku eksperyment jest nielegalny i jestem po uszy w bagnie kłopotów.

Na szczytach wyobraźni. Na dnie strachu.

Liczba zdarzeń, które mogą zostać zinterpretowane jako omamy podwoiła się po przekroczeniu progu nowego pomieszczenia. Dziwna skóra Bereniki, którą widać jedynie kątem oka na co zwróciłem uwagę natychmiast po przebudzeniu przeczuwając nieludzką jej stronę. Próbowałem nawet ją o to zagadać w słowach "Po co się tak zadręczasz dziewczyno?" Uznałem jednak wtedy, że to nie był jeszcze czas. Myśl ta jednak wróciła, gdy spostrzegłem obrzydliwy posążek posiadający bardzo podobną "skórę" do skóry Bereniki za każdym razem, gdy znajduje się ona na granicy mojego wzroku. Kątem oka tak właśnie ją postrzegam choć patrząc na nią bezpośrednio nie widzę takiego efektu. Kolejną sprawą jest wirująca piłka, która wraz z oklaskami tak wyprowadziła mnie z równowagi jeszcze niedawno. Znajdowała się nad głową Eddiego i reagowała na jego słowa. Jak powiedział: doznał kontuzji barku na meczu rugby. Możliwe, że to ma jakiś związek i warto byłoby to sprawdzić w rozmowie z nim co zamierzałem uczynić natychmiast, gdyby nie drzwi. Drzwi, które tylko ja widziałem. To nie było tak obrzydliwe jak wirująca piłka, z której kapała krew i której towarzyszyły oklaski czy ropiejąca i gnijąca skóra na posążku i czasem na Berenice. To były po prostu drzwi niewidoczne dla innych. Zwykłe i równocześnie niezwykłe drzwi. Postanowiłem zajrzeć do środka. Moja ciekawość zupełnie przeważyła nad wcześniejszym postanowieniem o nieodłączaniu się od grupy. Zresztą nie chciałem się odłączać, a tylko sprawdzić... upewnić się. Zanim do tego doszło do moich uszu jednak dotarły wieści odnośnie widoku zza okna. Zatem istotnie znajdujemy się w budynkach szpitala, do którego wszyscy zgłosiliśmy się. Ciekawe, czy jest to akurat oddział zamknięty - to by dopiero była heca... i właściwie realistyczna. Najciemniej jest pod latarnią. Placówka zamkniętego oddziału psychiatrycznego jest pilnowana, a środek wygląda bardziej jak więzienie niż szpital. Nie ma obaw, że pacjenci jak i personel stamtąd będą się kręcić w okolicy... no chyba, że uciekinierzy. Co wbrew pozorom nie jest takie nierzeczywiste jak się wydaje. Pamiętajmy, że w takich miejscach prócz filmowych (i niefilmowych) psychopatycznych morderców czy niebezpiecznych czubków przebywają osoby na badaniach psychiatrycznych w związku ze sprawami karnymi. Zwyczajni przestępcy w miejscu, z którego o wiele łatwiej uciec niż z aresztu czy więzienia. Po chwili usłyszałem szepty za drzwiami i przekręciłem ich klamkę. Otworzyłem je i przekroczyłem próg.

Po drugiej stronie lustra.

Szepty szybko przerodziły się w dźwięk dmuchającego przez szparę rzeczywistości nieskończonego północnego wiatru. Odwróciłem się za siebie mając nadzieję, że ktoś jednak zwrócił uwagę na moje czyny, ale drzwi zniknęły. Stałem na podłodze, a równocześnie czułem, że unosiłem się w gęstej mgle... której jednak nie widziałem. Ale moje inne zmysły rejestrowały ją wykrzywiającą dźwięki, które w końcu ustały. Nieistniejące już drzwi zostały zamknięte, a ja pozostałem tu. Na przestrzeni tysięcy snów, które były jedynie łzą wzruszenia. Byłem obserwowany. Czułem to, ale niczego nie widziałem prócz mroku owijającego mnie niczym wąż. Ktoś zapalił światło i dojrzałem zasłonę z plastikowego, falistego szkła - dowód na to, że to jednak nadal szpital. Może ten szpital jest nawiedzony? Dlatego tyle dziwnych wydarzeń tu jest? Pytania, pytania - pytania bez odpowiedzi. Nagle zobaczyłem jednak coś na co zareagowałem prawie tak samo jak gdyby ktoś mi wrzasnął do ucha "Buu!" Światło odsłoniło cień małej sylwetki o zbyt idealnych kształtach przywodzącą na myśl Huberta Cumberdale'a. Stał tam i próbował mnie dostrzec. Nie wydawał żadnych dźwięków. Tylko tam przebywał. Ja również nic nie mówiłem tylko stałem nieruchomo wpatrzony w niego. Czy mnie widział? Mało prawdopodobne, bo to od jego strony było źródło światła, a i tak widziałem jedynie jego cień. Nic się nie działo, a gdy w końcu znużony sytuacją postanowiłem odezwać się do "Huberta", czy zapukać w szybę wszystko rozmyło się, a ja stałem znów za resztą grupy pacjentów z prawdopodobnie głupią miną na twarzy.

Brutalny powrót do rzeczywistości.

Tym razem i ja nie widziałem drzwi. W pobliżu również nie było "Huberta" choć wciąż czułem na sobie jego wzrok. Uświadomiłem sobie, że w on mnie dobrze widział choć ja jego prawie wcale. Nie wiem skąd takie przeświadczenie pojawiło się we mnie, ale tak już się stało. Po chwili nie tracąc kontaktu z grupą dołączyłem do dyskusji rozpoczętej przez, moim zdaniem, wyjątkowo głupią propozycję Eddiego odnośnie przedostania się do szpitala psychiatrycznego. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Niebezpieczeństwo. Eddy prawdopodobnie jest osobą z oddziału psychiatrycznego, ale czy to on jest mordercą? Muszę też w przemyślany sposób poinformować wszystkich o śmierci Davida, ale jak to zrobić, żeby podejrzenia nie spadły na mnie? W tym momencie jest to zbyt niebezpieczne dla mnie. Z drugiej strony nie sądzę, żeby była znacząca trudność w przekonaniu wszystkich, żebyśmy jednak nie przechodzili do oddziału psychiatrycznego jak od początku namawia Eddy. Co jest ważniejsze? Zwalczyć wyjątkowo zły pomysł Eddiego, czy powiedzieć o egzekucji wykonanej na Davidzie przez prawdopodobnie kogoś z nas? Po chwili zorientowałem się, że pierwsza sprawa jest ważniejsza. Opowiadanie o zabójstwach sprawi, że stracę u wszystkich zaufanie - w takim przypadku mógłbym jedynie poprzeć Eddiego i zagrać kartą "Widzicie? Jestem świrem i popieram Eddiego, a to oznacza, że jest to pomysł najgorszy z możliwych." tyle, że po zagraniu jej już nikt mi nie zaufa. Lepiej po prostu być czujnym i w odpowiednim momencie postarać się, żeby kolejna egzekucja nie miała tu miejsca. Nikt niestety w takim przypadku nie będzie chronił mnie, ale jak to powiedział Eddy "Kto nie ryzykuje ten nie ma czy jakoś tak." Dołączyłem do dyskusji starając się namówić wszystkich do odnalezienia innej drogi wyjścia niż przez oddział psychiatryczny. Co nie powinno być trudne zważywszy na fakt, że jest to rzeczywiście najgłupszy pomysł o jakim w życiu słyszałem. Jeżeli wersja o katakliźmie jest prawdziwa to być może w tamtych miejscu napotkamy szaleńców błąkających się i zabijających się nawzajem. Natomiast jeżeli jest to jakiś nielegalny eksperyment to jako prowadzący taką grę z pewnością napuściłbym na nas psychopatów znajdujących się na tamtym oddziale. Co do zdarzeń, które mógłbym zaklasyfikować jako moje omamy odpuszczę sobie je dopóki nie odrzucimy pomysłu Eddiego.
 
Anonim jest offline  
Stary 29-08-2011, 11:40   #12
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
"Ten szpital ma bardzo ciekawe ozdoby. Figurka na pewno pomaga ludziom chorym śmiertelnie w podjęciu decyzji czy operować czy zostawić" - pomyślałem i zacząłem się przyglądać się na drugą część szpitala. Psychiatryk w opuszczonym kompleksie nigdy nie był dobrym miejscem na spacery, ale jak mamy szukać schodów, zejść na parter i dowiedzieć się, że tamtędy nie da się wyjść, przy okazji gubiąc wejście do psychiatryka to mija się z celem. Po jakiejś chwili powiedziałem niby spokojnie, ale czuć było, że i ja już się zaczynam bać:
- No... No to chyba nie pozostaje nam nic innego, jak tam iść. Czasem trzeba podjąć ryzyko, słyszałem takie przysłowie: “Kto nie ryzykuje ten nie ma” czy jakoś tak. Jakieś obiekcje?
Frank, z przerażeniem i niepewnością w oczach wystękał
- Oczywiście! Tam jest pełno psycholi!
Westchnąłem:
- A czy rozumiesz, że innego wyjścia nie ma? Możesz tu zostać, albo połamać sobie kręgosłup skacząc z okna, jeśli oczywiście uda ci się dobrać się do tych głupich krat. No i możesz iść ze mną.
Nastolatek zwiesił głowę i mruknął coś na znak aprobaty. Starsza para pokiwała głową chcąc iść za Eddym. Widząc zgodę starszej pary Jerry musiał zareagować:
- Nie ma innego wyjścia? A niby czemu tak uważasz? - spytał dość twardo - Przecież do końca nie zrobiliśmy obchodu całego tego piętra. Z pewnością są tu jakieś schody w dół. Na parterze będziemy mogli wyjść na zewnątrz chociażby przez okna. Natomiast jeżeli tamten budynek to oddział zamknięty to, pomijając już nawet możliwą obecność psychopatów na wolności, wszystko będzie zakratowane. Tutaj są tylko okna zabite deskami, tam będą metalowe kraty, których nie przebijemy. Chyba, że planujesz dogadać się z personelem. Nawet jeśli tam jest personel to początkowo uznają nas za wariatów i zamkną, a dopiero później sprawdzą kim jesteśmy. Nie mam ochoty jednak sprawdzać, czy w oddziale psychiatrycznym jest tak samo upiornie jak tutaj. - Jerry miał nadzieję, że te argumenty wystarczyły, żeby wszyscy zadecydowali o nie podążaniu do oddziału psychiatrycznego. Przydałaby się też aprobata od szczyla, ale ważniejsza byłaby aprobata od kobiet i starszej pary.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem do Jerriego:
- Nikt ci nie karze iść za mną, w końcu jesteś już dorosły i możesz sam podejmować decyzje. Ale ja i tak tam pójdę - spojrzałem po wszystkich - Skoro pozabijali dechami okna to dlaczego mieliby zostawić drzwi, wiadomo, może są zaspawane albo co? Zwykle, budynki na rozbiórkę tak traktują, a te wszystkie pozabijane okna o tym świadczą. A psychiatryk owszem jest niebezpieczny, ale psychole mogli sobie jakoś poradzić z drzwiami wejściowymi - zaśmiałem się - w końcu to psychole - oparłem się plecami o ścianę i założył ręce na piersiach - Czekam na odpowiedzi.
“Szczyl” patrzył na Jerrego niepewnie, z pewną niechęcią, a może nawet strachem? Widać było, że nie ma najmniejszego zamiaru słuchać się tego dziwnego mężczyzny. Wiekowa para na słowa Smitha spojrzała po sobie, ale po wysłuchaniu Eddego postanowili przy nim zostać.
- To dość irracjonalne, że tak uważasz. Ta część szpitala jest nieużywana i ktoś nas tu celowo przeniósł. Myślisz, że w razie ewakuacji pozostawiliby chorych umysłowo tam? - Jerry zadał dodatkowe pytania, nad którymi należałoby się zastanowić
- Tak jak mówiłem: Nie przywiązałem cię do siebie więc idź gdzie chcesz, ja idę tam - wskazałem palcem na budynek psychiatryka - Jeśli reszta będzie chciała iść z tobą nie obrażę się. Nie wiem jak cię przekonać.
- W odróżnieniu od ciebie nie chcę, żebyśmy się rozdzielali. To nie jest Scooby Doo show. Atmosfera jest dość upiorna i w tej chwili mam dwie teorie na to co tu się dzieje. Jedna jest taka, że prowadzono na nas jakiegoś typu nielegalne eksperymenty - możliwe, że eksperyment nadal trwa. Inna jest taka, że była jakaś katastrofa i z niewiadomych przyczyn zostaliśmy ewakuowani tutaj, a nie gdzie indziej. Nie rozdzielajmy się. - Jerry zaapelował do zebranych czekając na zabranie głosu przez Berenikę i Deidre. Nie zamierzał nikogo zostawiać choć jeśli Eddy uprze się, żeby samemu iść w nieznane to nie będzie go zatrzymywał zwłaszcza, że coraz bardziej pasował do profilu mordercy Davida. Mógł z korytarza cofnąć się do pokoju i udusić biednego chłopaka zanim się obudził.
- Ale czy ja mówię, żebyśmy się rozdzielali? Powiedziałem tylko, że jak coś ci nie pasuje to możesz iść swoją drogą. A tak na marginesie to pieprzysz jak potłuczony z tymi eksperymentami. Takie coś to mi opowiadali rodzice jak byłem gówniarzem, więc daruj sobie - rzuciłem nieco poirytowanym tonem.
- No to wybacz, że myślę. Dla mnie to dość niecodzienne, że personel i większość pacjentów zniknęła. Nad wyraz niecodzienne, że część z nas nie powinna tu nawet przebywać dłuższy czas, który prawdopodobnie byłby potrzebny do ewakuacji wszystkich oprócz nas. I niby czemu nas by zatrzymano? Każdy z nas ma różne objawy. Fajnie, że nic cię nie obchodzi. Rodzice może ci opowiadali jak byłeś gówniarzem, ale chyba nie zauważyłeś gdzie się znajdujesz i w jakich okolicznościach. - Jerry spojrzał na innych, ale jeżeli nie wyczuł u nich żadnych refleksji, chęci wydostania się stąd i poznania prawdy to zdaję się, że po prostu machnie na nich ręką. Nie będzie się od nich odłączał, bo niekoniecznie jeden z nich to psychopata morderca, a ten wyjątkowo niebezpieczny osobnik to jednak ktoś inny - ktoś kto poluje na wszystkich.
- Teorie spiskowe zostawmy na późnej, po prostu... spróbujmy stąd wyjść. - Przemówił dziadek, cichym, pełnym lęku głosem.
- A mógłby pan odpowiedzieć na podstawowe pytanie? Czemu mamy się przedzierać do szpitala psychiatrycznego, którego przynajmniej ja nie znam, gdy jesteśmy w budynku, które ma własne wyjście? Nie lepiej dojść na parter i spróbować się wydostać przez drzwi czy jeśli będzie taka potrzeba to przez okna? - Jerry powoli zaczął podejrzewać, że więcej osób tutaj jest z oddziału psychiatrycznego.
- Nie wiadomo czy te drzwi są otwarte - wtrąciłem się z głupawym uśmiechem - A psychiatryk...Cóż psychole to psychole jak powiedziałem wcześniej.
- Przejście jest co prawda dwa piętra wyżej od drzwi, ale jeśli zejść tam równo w pionie to do drzwi wyjściowych z psychiatryka jest paręnaście kroków, nie wiemy zaś jak daleko jest wyjście z tego szpitala.
- Skoro tak, to jeszcze mamy wybór. No więc chodźmy na ten parter, może masz rację - powiedział do Jerriego
- Ale... - Stęknął staruszek. Mogło się przez chwilę wydawać, że przez jego twarz przebiegł wyra gniewu, zaraz jednak zwiesił głowę i był już cicho godząc się na to co postanowi reszta. Jego partnerka poklepała go lekko po ramieniu.
- Ale mówi pan tak jakby pan był stałym bywalcem oddziału psychiatrycznego lecz nie zwykłego oddziału. Ja również nie wiem jak daleko jest wyjście z tej części, ale i nie znam rozkładu korytarzy w psychiatryku, bo nigdy tam nie byłem. - Jerry powiedział uspokojony zmianą zdania przez Eddiego. Stary człowiek przez swoją nierozwagę odsłonił, że zna dobrze oddział psychiatryczny. Wydawało się to nad wyraz podejrzane.
Odwróciłem się do starca i zapytałem rozkładając ręce:
- Jakiś problem? Skoro mamy i tak daleko do tego psychiatryka to warto sprawdzić parter. Nie musimy iść wszyscy razem, pan może pójść i sprawdzić psychiatryk, jak pan nie wróci to znaczy, że mój pomysł był do kitu.
Dziadek podniósł głowę i otworzył szeroko przestraszone oczy. Ręce mu się trzęsły okropnie
- Ale... ale ja tam nigdy nie byłem. Jestem już słaby i chory. Tam... tam tylko pracuje... mój brat tam pracuje, jeśli tam jest to może wiedzieć co się dzieje. Jest dyrektorem.
- To dlaczego pan do niego nie idzie tylko włóczy się z nami? - zapytałem podnosząc wysoko prawą brew - Teraz ja, Jerry i reszta jak zechce idziemy na parter, pan może sobie iść do tego brata, może pana i pańską małżonkę wyciągnie.
Dziadek wyprostował się i odtrącił rękę babci.
- To moja bratowa, nie żona. - Powiedział jakby innym, bardziej dumnym i pewnym głosem.
- Oczywiście przepraszam bardzo, ale skąd u pana taka nagła zmiana tonu? Wcześniej wspominał pan coś o podeszłym wieku i chorobliwości. - zapytałem
- Zaraz, wcześniej mówił pan do tej pani “kochanie” - Dodał chłopak mrużąc oczy i drapiąc się po czole.
- Już abstrahując od pana związków raczej bardziej mnie interesuję, jak i zresztą wcześniej, co tu się dzieje? Po pana słowach mam wrażenie, że pan wie więcej niż my. Proszę dokładniej wytłumaczyć czemu tak bardzo pragnie pan iść do oddziału psychiatrycznego? Co pan wie? - Jerry spytał jasno tonem człowieka, który rutynowo przesłuchuje ludzi. Po chwili skierował wzrok na starszą kobietę: - A co pani wie? Do tej pory niezbyt pani uczestniczyła w naszych rozmowach.
- Jak to po co chcę tam iść? - Spytał starzec jakby obrażony, ale bardziej zdziwiony pytaniem - Jestem tam dyrektorem! Czy mój brat wam nie mówił. I proszę zostawić bratową w spokoju, jej mąż jest ciężko chory... psychicznie. Już dość się wycierpiała.
- Bardzo ładnie. Mogłaby teraz pani rozjaśnić trochę jakie są pani relacje z tym panem i kim jesteście? - Jerry spytał w czując w sercu, że już go nic nie zdziwi. Zatem potwierdziło się, że starzec to świr. Głównym pytaniem było teraz poznanie wersji kobiety, która jest z nim. Czy to też wariatka, czy właściwie kto.
Staruszka powoli ruszyła do Jerrego spoglądając na męża/szwagra, ten tylko odprowadził ją surowym wzrokiem. Babcia stanęła na palcach u boku Smitha i zaczęła mu szeptać do ucha, śmierdziało jej z ust... specyficznie. Przez moment Jerry przestraszył się, że odgryzie mu ucho i był przygotowany na nagły unik.
- On jest chory. Ma w sobie dwie osoby, które się ze sobą zmieszały. Był dyrektorem psychiatryka, to prawda, a potem stał się jego pacjentem tworząc swojego “brata” który niby był moim mężem. Teraz trzeba - Ostatnie dwa słowa mówiła coraz głośniej
- UWAŻAJ! - krzyknął Frank pchając staruszkę gdy zobaczył, że w jej dłoni błysnęła mała stal. Staruszka upadła na ziemię waląc głową o ziemię, wypuszczając z ręki nóż. Jerry spróbował zrobić dodatkowo unik, a gdy okazało się, że dzięki interwencji młodego Franka staruszka rzeczywiście nie wbiła mu noża w bebechy, a jedynie upadła to zabrał jej nóż. Odsunął się od niej. Nie sądził, że stanowi teraz jakiekolwiek zagrożenie. Ani nikt jej już nie zaufa, ani nie jest silna czy zręczna. Teraz groźniejszy był starzec, który zaatakował Eddiego. Ten pojedynek raczej miał jasny wynik, ale na wszelki wypadek Jerry czekał w odwodzie, gdyby starzec miał w zanadrzu jakieś dodatkowe niespodzianki. Frank natomiast okazał się być w porządku co również należy pamiętać. Zwłaszcza w czasie walki.
- NIEEEEE - Ryknął staruszek rzucając się na mnie. Jego głos budził wewnętrzny lęk, szkło w oknie zdawało się drżeć.
Złapałem starca za ubranie i rzucił go na ścianę. Potem chciałem zastosować standardową procedurę którą używa się na początku meczu w rugby czyli rozbieg i walnięcie całą masą w przeciwnika prawym ramieniem.
Staruszek walnął o zieloną ścianę i próbował rękami się czegoś uczepić w walce o równowagę. Wszelkie szanse na to przekreślił mój cios, który zmiażdżył starcowi nos. Trysnęła krew, która pokryła mój rękaw. Dziadek zemdlał. Staruszka powoli zaczęła się wiercić na ziemi. Wyglądała jakby spała i przeżywała okropny koszmar.
- Nawet nie mam zamiaru ich targać - mruknąłem przecierając ręką czoło.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 30-08-2011, 01:11   #13
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
W głowie Deirdre kołatały się różnorakie myśli. W pierwszej kolejności, ciągle nie mogła pozbyć się obrazów ze snu, który ją dziś nawiedził. Bezwiednie pogłaskała dłonią duży brzuch. Martwiła się nie tylko o swoje nienarodzone jeszcze dziecko. Jej pierwszy syn też był dla niej ogromnie ważny. I chociaż to był tylko sen, kobieta czuła dziwne zaniepokojenie.
Co więcej, sytuacja po obudzeniu wcale nie była taka znowu dobra. Czyż zawsze nie było tak, że po złym śnie przychodziło przebudzenie a co za tym idzie dzień, słońce, koszmar rozmywał się w jasności i przyjaznych głosach ukochanych ludzi... Deirdre zaczęła się zastanawiać, czy może dalej nie śni. Wszystko by na to wskazywało.
Zaczęła się racjonalnie zastanawiać. Tak, istniała możliwość, że w czasie snu przeniesiono by ją na inny oddział, względnie do innej sali. Przecież mógł jej spaść cukier, mogła zasłabnąć, stracić przytomność. Przecież zdawała sobie sprawę, że jej ciąża nie przebiega w 100% prawidłowo, była świadoma różnych powikłań i niepowołanych zdarzeń. Lekarze przecież ostrzegali ją nawet, że istnieje zagrożenie, iż ciążę trzeba będzie rozwiązać wcześniej, nawet miesiąc przed planowanym terminem porodu.
Ale poza tą jedną rzeczą wszystko wymykało się racjonalnemu rozumowaniu. Dlaczego przeniesiono ją do jednej sali z osobami o tak różnych problemach zdrowotnych? Osoba z uszkodzonym barkiem? Przecież to nie ma nic wspólnego z cukrzycą czy ciążą. Nie mówiąc już o tym, że co po niektórzy przejawiali objawy zaburzeń psychicznych...
Pogrążona w tych rozmyślaniach Deirdre właściwie nie zwracała uwagi na to, co robią jej 'towarzysze'. Tym bardziej, gdy zaczęli kłócić się o to, gdzie i jak mają iść. Zwątpiła tylko w rozumność Eddy'ego - po kiego grzyba pchać się do psychiatryka, kiedy można wyjść stąd normalnym wyjściem? Inna rzecz, że kobieta nie bardzo wiedziała, gdzie się znajduje a co za tym idzie, jak trafić do wyjścia. Ale przecież była tu niejednokrotnie a odkąd dostała skierowanie na oddział trochę szpitala obejrzała. Wydawało się jej, że na podstawie położenia psychiatryka będzie w stanie zlokalizować Izbę Przyjęć szpitala ogólnego.
Ledwo uśmiechnęła się do swoich myśli, gdy kłótnia przybrała na sile i nagle towarzysząca im staruszka rzuciła się na Eddyego z nożem w ręku...
Deirdre przeraziła się nie na żarty. Kolejna psycholka, jak nic! Zresztą, jej mężulek nie lepszy!
Jednak Eddy wraz z jakimś dzieciakiem dość szybko poradzili sobie z napastnikami. Na słowa Eddy'ego Deirdre mruknęła:
-I wcale ci się nie dziwie! Jak dla mnie, zamknijmy ich w jakiejś izolatce czy po prostu sali, którą znajdziemy i poszukajmy lekarza albo pielęgniarki. A - dodała, jak by dopiero sobie przypomniała -spróbuję sobie przypomnieć, gdzie dokładnie jest Izba Przyjęć, żebyśmy nie musieli iść do wariatkowa...
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 31-08-2011, 10:37   #14
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Propozycja Deidre zdawała się być najbardziej rozsądna i bezpieczna. Najpierw jednak trzeba było coś zrobić ze starcami. Jerry ruszył korytarzem z powrotem, aż dotarł do pierwszych drzwi. W zamku siedział klucz. Przekręcił go w prawo i powoli oraz bardzo ostrożnie otworzył wejście do pokoju. Ten o dziwo przedstawiał się... normalnie. Przypominał sypialnię w mieszkaniu starszej, emerytowanej pary. Nawet pachniał starością. Jednak zupełnie nie pasował do szpitala, w końcu to nie był dom. Jednak Jerry miał klucz, z okna był widok na ogród, a było za wysoko na skok.
Zanieśli tam nieprzytomną parę i zamknęli drzwi. Jerry schował klucz do kieszeni. Jak już znajdą personel to ich poinformują o zajściu.

Ruszyli dalej, kierowani instynktem Deidre. Mieli skierować się do miejsca w którym się obudzili i ruszyć tam w drugą stronę, druga droga kierowała raczej do psychiatryka.
W pewnym momencie Eddy się wzdrygnął
- Zaraz! Gdzie jest ta... blondynka, Berenika chyba?
- Może została przy pokoju, albo tam przy oknie, pójdę po nią - Odpowiedział Smith i rzucił się biegiem w tył.

Przy drzwiach nie było dziewczyny, przy oknie z figurką też nie. Zaś sama figurka leżała w kałuży krwi. Reszcie powiedział, że po prostu jej nie znalazł, po co miał ich martwić? Zresztą nie mógł być niczego pewien.
Ruszyli szybciej, do punktu wyjścia dotarli szybciej niż myśleli. Szli dalej omijając pokój i trupa w nim leżącego. Wzrok już dawno przyzwyczaił im się do mroku. Nagle skręcili w lewo i lampy wiszące na suficie zapaliły się, jednak tylko w tym korytarzyku. Światło zapanowało nad mrokiem akurat kiedy Deidre nastąpiła na coś mokrego. Spojrzała pod stopy, krzyknęła i odskoczyła z butem umazanym we krwi, której na podłodze było pełno.

Z okien po prawej wpadało światło, które przez odcień szyb stawało się niebieskie. Dziwne jednak, że w ogóle było, skoro słońce było głęboko skryte zza mgłą i chmurami.

Patrzyli na drzwi po lewej, prowadzące zapewne do małej sali w której miał spoczywać pacjent po operacji, kiedy nagle znów usłyszeli krzyk, tym razem nikt nie miał wątpliwości skąd pochodził. Spojrzeli na przód, przez moment mignęła im zgarbiona, niska sylwetka, która chyba wyskoczyła przez okno. Żeby dojść do źródła krzyku musieli skręcić w lewo, jednak droga na wprost prezentowała się bardziej bezpiecznie i pewnie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 08-09-2011, 22:01   #15
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Wszystko było nie tak, jak powinno.

Deirdre czuła irytację, która powoli ustępowała miejsca zaniepokojeniu. I to naprawdę poważnemu. Co tu się dzieje? Rozpoznawała szpital, była pewna, że to ten sam budynek, do którego przyjechała jakiś tydzień temu z polecenia swojego lekarza. Jeśli tak, to co tu się stało? I kiedy? Przecież nie mogło upłynąć zbyt wiele czasu... a może właśnie tak było? Może wpadła w jakąś śpiączkę i przez kilka dni nie było z nią żadnego kontaktu? Tygodni może?

Nie, nie, zaczynała panikować a to ostatnie, na co mogła sobie pozwolić. Musi zachować spokój. Nie ze względu na siebie, ale ze względu na dziecko. Na pewno cała ta sytuacja ma jakieś logiczne wytłumaczenie. Może, to nawet tylko sen? Jakiś okropny koszmar, z którego nie może się wybudzić. Ale przecież, każdy sen się w końcu rozwieje i rano wszystko będzie wyglądać lepiej.

Jak na złość, gdy tylko zaczęła odzyskiwać równowagę psychiczną znowu rozległ się ten krzyk. No i cień, który mignął gdzieś w okolicach okna. Deirdre poczuła zimny dreszcz. Była przestraszona. Ale, nie tylko ona.

Eddy rozwalił gały i powiedział już trzęsącym się głosem:

- Mniemam, że wolicie iść prosto? Za cholerę nie chcę wiedzieć co to było.

Jerry szybko wyjrzał przez okno zobaczyć co wyskoczyło i co się z tym stało. Ciężko było powiedzieć, czy cokolwiek dojrzał, poza ogrodem, który znajdował się przecież na terenie szpitala, ponieważ wkrótce spojrzał na Eddiego i przez chwilę zastanowił się po czym z uśmiechem odparł:

- No ja bym postulował za sprawdzeniem kto krzyczy i czy nie potrzebuje pomocy. Nie będę jednak się upierał i sam z pewnością tam nie pójdę.

- I myślisz, że ten ktoś będzie wobec nas pozytywnie nastawiony? Tu się dzieją różne, dziwne rzeczy... – Eddy mruknął ostatnie zdanie wymiawiał udając głos Sherloka.

- Jeśli rzeczywiście potrzebuje pomocy i mu jej udzielmy, to może być pozytywnie nastawiony - rzekł Frank.

- Jak dla mnie, nie powinniśmy nie potrzebnie zbaczać z kursu. - Rzuciła ostrym tonem Deirdre. I chociaż minę miała obojętną a ton głosu lodowato zimny, to jednak nieznaczne drżenie całego ciała wskazywało, że to tylko poza.

- Frank widać, że jeszcze nie dorosłeś. Pamiętaj: w pustych szpitalach, gdzie na podłodze jest pełno krwi, a przed nosem latają ci ufoludki nikt ani nic nie będzie nastawione do ciebie pozytywnie - powiedział Eddy tonem psychologa i zamyślił się. Po chwili mruknął:
- Ale coś mi jednak mówi, że powinniśmy to sprawdzić.

- Tak więc? - Zapytał po chwili milczenia Franky.

- No, młody się o coś zapytał - King spojrzał po reszcie oczekując podjęcia decyzji - Nie tylko ja mam tu mózg więc oczekuję od was pomocy.

- Ja się wypowiedziałam raz i to powinno wystarczyć - odparła ruszając powoli prosto, czyli tam, gdzie spodziewała się w końcu dotrzeć do wyjścia.

- A mówią, że kobiety są słabe - mruknął Eddy do Franka i ruszył za Deirdre.

Jerry w tym czasie obserwował wciąż co się dzieje za oknem i choć nic się nie działo to jakby wyłączył się z dyskusji. Na ponaglenie machnął ręką i pod nosem coś powiedział. Bez usłyszenia głosu wszyscy zrozumieli, że miał na myśli “wisi mi to”.

Po otwarciu i przekroczeniu szklanych drzwi znowu po chwili zanużyli się w ciemność. Szli tak przez chwilę kiedy nagle po lewej zobaczyli źródło krzyku. Mimo, że powinno znajdować się zupełnie gdzie indziej. Rząd szklanych, szczelnych cel. Izolatki dla pacjentów z chorobami zakaźnymi. W jednej z tych cel, środkowej, kulił się stary, osiwiały mężczyzna w fartuchu lekarskim. Płakał i przecierał sobie oczy pomarszczonymi dłońmi. Coś mruczał pod nosem rozpaczliwe, zdawał się nie dostrzegać czwórki pacjentów, mimo iż przed celami stał rząd lamp, które oświetlały część holu.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 09-09-2011, 15:53   #16
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Deirdre, gdy tylko dostrzegła starca, zatrzymała się w pół kroku. Na jej twarzy malowało się coś pomiędzy strachem a zniesmaczeniem. Mężczyzna wydawał się ich nie zauważać. Może to i lepiej?
Każda kolejna sytuacja, przed którą stawali była dziwniejsza. W normalnych warunkach Deirdre pewnie zamierzałaby uzyskać odpowiedź od staruszka na pytanie, które dręczyło ich wszystkich: “Co tu się do cholery dzieje?”. Jednak, wyczulona po wszystkim, co dziś widziała, zaszczyciła tylko nieznajomego jednym spojrzeniem, po czym bez słowa ruszyła dalej przed siebie, we wcześniej obranym kierunku. Eddy jak cień ruszył za dziewczyną, a Jerry próbując ich zatrzymać powiedział:
- Facet ma atak padaczki, a wy go tu chcecie zostawić? To nie jest zbyt miłe zachowanie, prawda? - po czym przygotowując się do szybszej ucieczki krzyknął do padaczkowego lekarza:
- Potrzebuje pan pomocy?! - oczywiście, że potrzebował pomocy, ale chodziło bardziej o sprawdzenie czy ten osobnik w ogóle jeszcze mówić, czy po prostu ich zaatakuje. Nie będzie już rozmów na ucho.
- Padaczki? - Deirdre rzuciła pogardliwie. - Wybacz, ale umiałabym rozpoznać atak padaczki, gdybym go widziała. Zresztą, osób z padaczką nie trzyma się zamkniętych w izolatce. Mało ci było wrażeń, jak tamta dwójka nagle zaczęła świrować? Jak chcesz, to sobie tu zostań i się z nim cackaj ja chcę jak najszybciej opuścić to miejsce. - Nawet się nie zatrzymała, ani nie obejrzała przez ramię.
Starzec na dźwięk głosów krzyknął i rzucił się w tył upadając na plecach. Gdy dostrzegł z kim ma do czynienia na jego twarzy zaczęła pojawiać się pewna ulga. Szybko podniósł się z ziemi i podbiegł do szklanej ściany
- MÓJ BOŻE! Wy jesteście normalni? Żyjecie? Wiecie co się stało? - Ciężko było cokolwiek odczytać z jego oczu. Poza przerażeniem.
Eddy zawahał się. W końcu postanowił pomóc człowiekowi, ale jeśli on będzie też chciał ich zabić to był to ostatni raz. Swoją pomoc ograniczył jednak do stania i przyglądania się.
Deirdre wyraźnie wzdrygnęła się z zaskoczenia, gdy mężczyzna siedzący w izolatce odezwał się nagle. Zatrzymała się, odwróciła w stronę zamieszania. Widząc, że żadne z jej towarzyszy nie zamierza zareagować, odezwała się:
- Żyjemy? O czym Pan gada?! - po czym spojrzała po reszcie i powiedziała już do nich: To chyba kolejny psychol... chodźmy stąd!
Doktor stopniowo się uspokajał pod wpływem towarzystwa. Grube krople potu wciąż spływały mu po czole.
- Zacznę od początku dobrze? Będzie najrozsądniej. Nazywam się Gregory Strong. Jestem tutaj lekarzem. Miałem pewnego pacjenta. Podtrzymywaliśmy go na życiu próbując go zdiagnozować by potem dało się go wyleczyć. Wyszedłem z jego sali po daniu mu sterydów i normalnie skierowałem się na przerwę. Byłem po nocnej zmianie więc niechcący zdrzemnąłem się na chwilę. Gdy się obudziłem... nie mogłem znaleźć nikogo. Puste sale, korytarze, na dodatek w większości pomieszczeń nie było światła. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem mnóstwo krwi na ziemii... - Gregowi zaczęły trząść się ręce gdy zmierzał do konkluzji - A potem... a potem. - Głos mu się łamał. - Zajrzałem do pokoju tego pacjenta. Umarł. Twarz miał wykrzywioną w krzyku. Mógł się drzeć dobrą godzinę z bólu, ale nikt mu nie pomógł i umarł. Zostawiłem go już i zmierzałem do wyjścia... a wtedy usłyszałem kaszel za sobą. - Zaczął czerwieniec pod oczami gdy łzy powoli spływały mu po policzkach - To był ten sam pacjent. Ten który umarł. Łazi tu ciągle, zamknąłem się próbując... próbując się przed nim zabezpieczyć. - Skończył mówić i zaniósł się cichym płaczem. Odwrócił się do czwórki pacjentów plecami i opał ciężko o szklaną ścianę zakrywając twarz dłońmi.

Eddy już sam zaczął wariować od tego wszystkiego, za dużo informacji i zdarzeń zwaliło mu się na łeb. Zdecydowanie już utracił stołek "Samca Alfa", ale co zrobić; prawdziwi przywódcy byli doceniani dopiero po śmierci.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 09-09-2011 o 15:57.
Ziutek jest offline  
Stary 11-09-2011, 17:39   #17
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Na twarzy Deirdre odmalował się strach.
- A nie mówiłam? - rzuciła ostro do swoich towarzyszy. - Kolejny pacjent przylegającego szpitala... Chodźmy stąd! - jednak jedynie domyśliłem się jej ostatnich słów, gdyż bardziej przypominało to warczenie psa niż mowę ludzką. Deirdre nie jest człowiekiem choć chyba nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy. Wilkołak? Nie, to z pewnością byłoby złudzenie podobne do tego, że rzekomo żywe trupy szwendają się po tych korytarzach. Oni są czym innym. Są zmienieni, ale nie wszystko jest takie na jakie wygląda.
- A zatem kręcą się tu zombie? - specjalnie podkreśliłem słowo na “z” i nie chodzi tutaj o “zatem” - To wiele wyjaśnia. Doktor idzie z nami, czy zostaje tutaj?
- Bierzemy go! - obudził się jakby z transu Eddy spoglądając złowrogo na Deirdre - idzie przede mną. Proszę bardzo - podał lekarzowi pomocną dłoń jakby ignorując szklaną ścianę, która oddzielała nas od doktora. Jego irracjonalne zachowanie stawało się niebezpieczne. Niezauważył tej szyby? Nie chciał jej zauważyć? Ścisnąłem mocniej ostrze zabrane od staruszki. Poczułem, że zbliża się moment ostatecznej konfrontacji. Nie chciałem tego, ale... z jednej strony Deirdre, która jeżeli komukolwiek pomoże to tylko sobie, a z drugiej strony "dobry" i "stary" kolega Eddy, który miał nierówno pod sufitem. Zanim jeszcze nie zostawiliśmy staruchów to on szeptał coś pod nosem myśląc, że nikt go nie słyszy. Ja słyszałem. Eddy to gwałciciel. W tych okolicznościach jednak lepiej być w towarzystwie gwałciciela niż egoistki, która do tego sprawia wrażenie wilkołactwa. I do tego głos dobiegający z jej wnętrza. Echo wszystkiego złego co mówi. Wcześniej myślałem, że po prostu mam coś nie tak ze słuchem, ale teraz jest to coraz bardziej wyraźne. Tak jakby niekontrolowała w pełni swoich słów i czynów. Coś jest w niej. To nie jest zwykłe dziecko. Można zwariować od natłoku informacji. Nic nie jest tu takie na jakie wygląda. Nic!

W tym czasie doktor niechętnie spojrzał przez szklane ściany na rękę Kinga.
- Raczej tu zostanę. I to żaden zombie! Mówił... chyba...coś. Nie był umazany krwią i nie chciał zjeść mojego mózgu! Może wy go znajdzie i to wszystko wytłumaczcie, a ja poczekam.
Deirdre zaśmiała się krótko.
- Nie no, proszę was, to jest jakaś farsa... A zresztą, róbcie jak chcecie! - Kobieta odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie nie zważając na resztę. A z jej wnętrza dobiegł złowieszczy śmiech. Czyżby to była nie-osoba zwana Krzysztofem, którą zarejestrowały moje zmysły, gdy byłem na granicy snu i rzeczywistości? Filmowy makijaż - dziecięcy potwór z krwawych koszmarów. To bardzo możliwe. Moje przemyślenia przerwał Eddy, który nagle zrezygnował kompletnie z przywództwa z niewiadomych dla mnie przyczyn. Prawdopodobnie jego choroba miała na to wpływ, ale akurat jego skłonności były najmniejszym problemem teraz... w każdej chwili jednak mogło się to zmienić. Mógł stać się agresywny. Nie można do tego dopuścić.
- Jerry czy coś mówiłeś o nie rozdzielaniu się? Czego nie interweniujesz?! Jak ja chciałem iść to beczałeś jak dziecko, a jak ładne damy noszące w sobie nowe życie idą na spotkanie z wariatami to nawet łezki nie uronisz?! - jego pretensje mogły oznaczać, że był na progu załamania nerwowego i większej dawki irracjonalnych zachowań. Musiał być uspokojony i to bez użycia siły. Z pewnością nie chciałem z nim walczyć.
- No i nadal uważam, że nie powinniśmy się rozdzielać. - odpowiedziałem po chwili - Zaczekaj. W grupie bezpieczniej, nie powinnaś tak bardzo się narażać. - powiedziałem niemal natychmiast do odchodzącej Deirdre, a następnie do lekarza za szybą: - Cały szpital jest opustoszały i upiorny. Znaleźliśmy już dwa trupy i dwóch agresywnych psychicznych, których zamknęliśmy w jednym z pokoi. Powinien iść pan z nami, może pan być następny... - choć ostatnie zdanie nie miało brzmieć jak groźba to jednak tak mogła być odebrana. Postanowiłem nie tłumaczyć się z tego zdania. Powiedziałem to zwyczajnym, spokojnym tonem. Nie chciałem eskalować tutaj konfliktu. Stary doktor za szybą był właściwie tutaj najmniej podejrzany. Argumenty są dość proste: nie chciał ze mną nigdzie iść. A to oznacza, że nie chciał mnie skrzywdzić, przynajmniej bezpośrednio. Prosta logika. Szalony Eddy i Deirdre, która nie do końca jest człowiekiem (lub w ogóle nie jest) stanowią pewne zagrożenie, ale napewno nie większe niż krzyczące żywe trupy czy coś skaczące przez okno. Nie bardzo wiem gdzie w tej klasyfikacji powinienem umieścić spotkanego wcześniej Huberta Cumberdale'a w pomieszczeniu, które tylko ja widziałem. Aktualnie na mojej liście zagrożeń najwyższe miejsce piastuje Frank. Ten miły nastolatek, który ocalił mnie przed staruszką z nożem. Ale skąd on właściwie się wziął? Czyż nie przywędrował z tymi staruszkami? Nie mam ochoty go przesłuchiwać. Mam swoje ostrze i nie zawaham się go użyć, gdyby sytuacja stała się naprawdę beznadziejna. Jednak jak już dawno sobie uświadomiłem i co muszę raz jeszcze podkreślić: nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Tak zastanawiałem się, gdy doktor odpowiedział spokojnie:
- Nie - a następnie usiadł na łóżku z wymiętoloną pościelą - Tu jest bezpiecznie. Mogę was wpuścić jak chcecie.
- Dobrze. To niech pan tu zostanie, a my wyjdziemy i wezwiemy pomoc. Miłego dnia. - Odpowiedziałem niemal natychmiast. Razem z Frankiem i Eddiem podążyliśmy za Deirdre. Odwróciłem się jeszcze i zobaczyłem, że doktor chował głowę w dłoniach. Zawiódł mnie. Wpuścić mnie tam? Do pomieszczenia, o którym wiem, że ma jakiś związek z zarazkami? Do zamkniętego pomieszczenia, w którym jest podejrzana osoba? Tak. Teraz już stał się głównym podejrzanym! Odszedłem razem z innymi, a jeszcze przez kilka chwil słyszałem echo tego złowieszczego głosu dobiegającego z Deirdre: Zabij go! Zabij! Zabij go! Miałem spytać kogo, ale jeszcze nie był na to czas. Przez moment na plecach Deirdre zauważyłem trójkąt z wykrzyknikiem w środku. To tylko ułożenie materiału jej ubrania, ale jednak to było wyraźne. Eddy i Frank chyba tego nie dostrzegli, nie dość uważnie patrzyli. Trójkąt z wykrzyknikiem... drogowy znak oznaczający "Inne niebezpieczeństwo" - coraz bliżej nas.
 
Anonim jest offline  
Stary 14-09-2011, 14:54   #18
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Deidre w końcu zaczęła poznawać okryte mrokiem pomieszczenia, korytarze. Nie spotykało ich nic złego. Gdzieś na bokach stały normalne, pościelone łóżka, aparatury, wózki. W pewnym momencie szli do światła, zastanawiając się co tym razem przyniesie. Oby w końcu było to wyjście.

Lampa nie rzucała za wiele oświetlała, jedynie tabliczkę z cyfrą "2", oraz drzwi obok. Dziwny fakt. Przed chwilą zdawało im się, że dalej była otwarta droga. Teraz jednak była to ślepa uliczka.

Nie widząc innej opcji przekręcono klamkę. Ich oczom ukazał się kolejny korytarz, tym razem jednak przypominał... cóż, dla każdego przypominał pokój w ich własnym domu. Nagle mignęły wszystkim dziwne widma. Jakby stopy, twarze, sylwetki, rzeczy, wszystko to zamazane, białe, nagłe i wielkie.

Głos brzmiący jak okrzyk banshee zmieszany z uroczysta mową uderzył w ich umysły gdy wizja pokoju i widm znikła.
"Gdziekolwiek nie pójdziecie, zostawicie po sobie ślady."
I wszystko znikło. Łącznie z lampą, tabliczką i ślepą uliczką. Droga prowadziła do schodów na dół lub górę. W końcu. Droga na dół oczywiście powinna prowadzić do wyjścia, ale wcześniej drzwi na wprost nie miały zaprowadzić do doktora będącego źródłem krzyku. Co tu się tak naprawdę działo?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172