Podróż była... po prostu była. Amy mogłaby rzec, że monotonna, lecz tak na prawdę to co robili dla Goldkeepera (i siebie nawzajem) nie różniło się wiele od tego, co wykonywali w domu. Tam też trzeba było nanieść drew na opał, zając się zwierzętami, pomóc w kuchni, wyprać bieliznę (z wieszaniem tej ostatniej Amy zawsze miała problem; no bo jak to tak, bezwstydnie na widoku?!), złożyć posłanie, rozłożyć posłanie... Tyle że teraz robili to głównie dla siebie i poniekąd w swoim tempie, więc zasadniczo lepiej na tym wyszli. Pomijając śpiewy i marudzenia krasnoluda; ale nie można mieć przecież wszystkiego. Brak przygód wcale jej nie martwił, zwłaszcza że "przygoda" kojarzyła jej się obecnie wyłącznie z zagrożeniem życia, a w najlepszym razie zdrowia i swobody. Spokojnie dbała o swoje obowiązki (pilnując, żeby chłopcy nie zrzucali na nią swojej części), ciesząc się, że ma dużo czasu na rozmyślania. Żałowała jedynie, że nie ma ani jednej książki, którą mogłaby poczytać i z zazdrością spoglądała czasem na Trzmiela, który zapamiętale zapełniał pergamin drobnym maczkiem pisma. Nie żeby coś rozumiała, ale zawsze była to jakaś intelektualna rozrywka. Z nudów tak często przeglądała pamiętnik, starając się wyciągnąć z niego jakieś użyteczne informacje, że w końcu nauczyła się go na pamięć. Sporo czasu spędzała też na medytacjach i powtarzaniu wyuczonych modlitw, ale ileż można się modlić mając niespełna 16 lat?! Za to dużo z Trzmielem rozmawiali (pomijając skargi na wścibskiego świetlika) o bogach, Habbakuku i Paladine. Tylko jemu mogła się zwierzyć ze swoich rozmyślań czy wątpliwości. W tym wszystkim żałowała tylko, że coraz bardziej oddalała się od Rava. Towarzysz dziecięcych zabaw i wybryków kompletnie się zmienił, jakby wraz ze zbroją i mieczem przejął cały inwentarz cech dorosłego człowieka: powagę, obojętność i tumiwisizm na wszystko prócz niezbędnych obowiązków i celu. Okropność! Jakby Cień zabrał całą dziecięcość Raverego. Zresztą nie były to cechy złe - po prostu... inne. Bardziej pasujące do hamowania nieodpowiedzialnych wybryków Aglahada i krytykowania "dziecinnych" zachowań, niż do przekomarzania się z nią, Amy i cichych rozmów w świetle księżyca. Ech...
Niemniej jednak "dorosłość" Rava bardzo przydała się, gdy z oddali dobiegły wołania o pomoc. Choć bardziej zdumiało Amy zachowanie Aglahada, który dobrowolnie zgłosił się na zwiadowcę, zamiast dać nogę gdzie pieprz rośnie. Nie do wiary! Szeptem posłała za nim i Amilem błogosławieństwo Habbakuka, lecz czuła przy tym jak drżą jej ręce. Z trudem poradzili sobie (tak jakby) w starciu z Tymi Trzema. Jak poradzą sobie z prawdziwymi bandytami? No jak?! |