Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2011, 14:51   #121
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż była... po prostu była. Amy mogłaby rzec, że monotonna, lecz tak na prawdę to co robili dla Goldkeepera (i siebie nawzajem) nie różniło się wiele od tego, co wykonywali w domu. Tam też trzeba było nanieść drew na opał, zając się zwierzętami, pomóc w kuchni, wyprać bieliznę (z wieszaniem tej ostatniej Amy zawsze miała problem; no bo jak to tak, bezwstydnie na widoku?!), złożyć posłanie, rozłożyć posłanie... Tyle że teraz robili to głównie dla siebie i poniekąd w swoim tempie, więc zasadniczo lepiej na tym wyszli. Pomijając śpiewy i marudzenia krasnoluda; ale nie można mieć przecież wszystkiego. Brak przygód wcale jej nie martwił, zwłaszcza że "przygoda" kojarzyła jej się obecnie wyłącznie z zagrożeniem życia, a w najlepszym razie zdrowia i swobody. Spokojnie dbała o swoje obowiązki (pilnując, żeby chłopcy nie zrzucali na nią swojej części), ciesząc się, że ma dużo czasu na rozmyślania. Żałowała jedynie, że nie ma ani jednej książki, którą mogłaby poczytać i z zazdrością spoglądała czasem na Trzmiela, który zapamiętale zapełniał pergamin drobnym maczkiem pisma. Nie żeby coś rozumiała, ale zawsze była to jakaś intelektualna rozrywka. Z nudów tak często przeglądała pamiętnik, starając się wyciągnąć z niego jakieś użyteczne informacje, że w końcu nauczyła się go na pamięć. Sporo czasu spędzała też na medytacjach i powtarzaniu wyuczonych modlitw, ale ileż można się modlić mając niespełna 16 lat?! Za to dużo z Trzmielem rozmawiali (pomijając skargi na wścibskiego świetlika) o bogach, Habbakuku i Paladine. Tylko jemu mogła się zwierzyć ze swoich rozmyślań czy wątpliwości. W tym wszystkim żałowała tylko, że coraz bardziej oddalała się od Rava. Towarzysz dziecięcych zabaw i wybryków kompletnie się zmienił, jakby wraz ze zbroją i mieczem przejął cały inwentarz cech dorosłego człowieka: powagę, obojętność i tumiwisizm na wszystko prócz niezbędnych obowiązków i celu. Okropność! Jakby Cień zabrał całą dziecięcość Raverego. Zresztą nie były to cechy złe - po prostu... inne. Bardziej pasujące do hamowania nieodpowiedzialnych wybryków Aglahada i krytykowania "dziecinnych" zachowań, niż do przekomarzania się z nią, Amy i cichych rozmów w świetle księżyca. Ech...

Niemniej jednak "dorosłość" Rava bardzo przydała się, gdy z oddali dobiegły wołania o pomoc. Choć bardziej zdumiało Amy zachowanie Aglahada, który dobrowolnie zgłosił się na zwiadowcę, zamiast dać nogę gdzie pieprz rośnie. Nie do wiary! Szeptem posłała za nim i Amilem błogosławieństwo Habbakuka, lecz czuła przy tym jak drżą jej ręce. Z trudem poradzili sobie (tak jakby) w starciu z Tymi Trzema. Jak poradzą sobie z prawdziwymi bandytami? No jak?!
 
Sayane jest offline  
Stary 05-09-2011, 23:02   #122
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Wszystko szło świetnie. Wprost doskonale, aż do chwili gdy Aglahad stracił z oczu wóz starego Goldkeepera i przyjaciół. Wtedy w umyśle małego złodziejaszka zaczęły rodzić się Wątpliwości. Z gatunku tych, co to chowają się za drzewem i potrafią nielicho przygrzmocić w łepetynę, gdy tylko przyjaciele znikają za zakrętem szlaku. Wątpliwości z początku mgliste, z każdym krokiem jaki prowadził młodego złodziejaszka wgłąb lasu, nabierały co raz to bardziej realnego kształtu. Paskudnego kształtu czających się za pniem drzewa zbójców o chciwych oczkach i zębatych nożach, ociekających krwią niewinnych podróżnych. A może to coś gorszego? Dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Aglahada, gdy ten przypomniał sobie tą noc gdy Cień...

Chłodny dotyk liści młodego buku stanowczo go orzeźwił. Chłopak w zamyśleniu wpadł wprost na niewysokie drzewko, a to stawiło czynny opór, z impetem uderzając wszystkimi dostępnymi witkami. Zaniepokojony świetlik podleciał w pobliże i wyemitował serię zaniepokojonych błysków. Aglahad spoglądał to na migoczącego Amila, to znów na drzewko, gdy leśne odgłosy przeszył donośny krzyk:

- Pomóżcie nam na bogów! - To krzyczała kobieta, teraz już Aglahad wyraźnie rozpoznawał wysoki głos. Bardzo, ale to bardzo przerażona kobieta.

Chłopak szybko otrząsnął się z osłupienia w jakie wprawiło go drzewko i okrzyk. Schyliwszy się nisko począł zręcznie przemykać od drzewa, do drzewa. Choć nie był najlepszym znawcą głuszy, to szybko zdał sobie sprawę, że ukrywanie się za drzewem nie bardzo się różni od chowania się w czterech ścianach domu. Zasada jest ta sama, chodzi o to żeby cię nikt nie zobaczył.

Szybko dosłyszał, że w leśne odgłosy wdziera się monotonny szmer i plusk wody, więc nawet nie zdziwił się na widok leniwej rzeczki, która toczyła swe muliste wody w cieniu wierzbowych liści. Rzeczka była nie szersza niż 15 metrów. W miejscu gdzie Aglahad wyłonił się z lasu było widać kupiecki szlak opadał ku brzegom strugi. Chłopak zdążył jeszcze pomyśleć, że to płytkie miejsce musi być brodem, gdy dostrzegł co też działo się na środku nurtu.

Wóz do złudzenia przypominał ten, którym podróżowali. Był równie ciężki i niezgrabny, a teraz przechylał się na jedną stronę pozbawiony jednego z kół. Ale nie to przykuwało uwagę. Toczyła się tam walka. Dwóch mężczyzn ścierało się z przeważającą masą małych, zielonych ludzików. Aglahad pojawił się akurat w momencie gdy jeden z mężów spadł z wozu, wprost do wody, otoczony wrzeszczącą, zieloną chmarą przeciwników. Drugi dzielnie się opierał próbom schwycenia, rozdając na lewo i prawo tęgie razy batem. Zza pleców mężczyzny wystawała kobieta, tuląca do piersi ruchliwe, kwilące zawiniątko.

Aglahad wyrwał się z odrętwienia i już miał coś zrobić, gdy przed oczyma błysnęło mu ostrzegawczo światełko Amila. Świetlik wyraźnie wskazywał na coś przed nim i gdy młody złodziejaszek dostrzegł, czym jest to coś od razu opadł na ziemię. Oto miał przed sobą trzy pokraczne postacie zielonoskórych stworów, z których jeden próbował strzelać z łuku do mężczyzny na wozie, a dwa pozostałe zdawały się robić wszystko by mu w tym przeszkodzić.


- W serrrrrce wal! - Darł się jeden z nich ciągnąc niedoszłego strzelca w swoją stronę.
- W łeeeepetynę ludzia! - Skrzeczał drugi przeciągając tamtego w przeciwnym kierunku.
- Kiedy ja w konia strzelam! - Ryczał strzelec próbując z wyraźnym trudem wymierzyć.
- Nieeee! - Zakrzyknęły dwa pozostałe gobliny. - W luuuudzia!
 
Avaron jest offline  
Stary 20-10-2011, 11:52   #123
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zwiad zwiadem, ale Rav nie zamierzał czekać zbyt długo na powrót Aglahada. Nie wiedział, ani z jakim niebezpieczeństwem mają się zmierzyć, ani też czy najmłodszy z członków tej wyprawy da sobie radę z (najprawdopodobniej) niebezpiecznym zadaniem. Nie mówiąc nawet o tym, że czekanie tutaj znacznie odwlekało moment, w którym mogliby udzielić komuś pomocy.
- Idę za nim - powiedział, w kilka chwil po tym, jak Aglahad zniknął wśród drzew i krzewów. Z łukiem gotowym do strzału ruszył w ślad za swym poprzednikiem, starając się zachowywać tak, jak na polowaniu. No, zapewne zachowywał więcej ostrożności, niż zwykle. Zapewne w tym, co mówił Goldkeeper było sporo racji. Może faktycznie powinni byli obrócić się na pięcie i odejść tak szybko, jak mogli. Ale nie zrobili tego. A skoro Aglahad poszedł, to nie można było zostawić go samego.

- Dokąd, czekaj! - krzyknęła za nim Amy. - To już lepiej idźmy wszyscy! - Pewnie! Najlepiej iść pojedynczo, żeby ich bandyci powybierali jak ryby z saka. Bohaterowania mu się zachciało. Albo posyłają kogoś na zwiad i czekają, albo idą w kupie! Zresztą jakby się coś małemu działo, to by go było słychać... No i był z nim Amil. - Czy świetliki potrafią czarować? - szepnęła do Trzmiela, bo póki co jedyną nadnaturalną zdolnością jaką objawiał chowaniec była nieprzecięta ciekawość i bezsenność. Ciężko było powiedzieć, czy zdoła obronić siebie i kogoś na dokładkę.
Rav odwrócił się w stronę Amy.
- A co z... - powiedział cicho, spoglądając równocześnie w stronę wozu. I towarzysz podróży nie wyglądał na takiego, który poczeka cierpliwie na rozstrzygnięcie tamtego zdarzenia. Amarys uniosła znacząco brew. Krasnolud nie wyglądał również na takiego, co będzie przejmował się wrzeszczącym w proteście bagażem... Niestety nie mieli zbytniego wpływu na decyzję Goldkeepera. Tak po prawdzie to pewnie powinni usłuchać jego wiekowego doświadczenia (w każdym razie dziewczynie krasnolud wydawał się wiekowy) i wynieść się gdzie pieprz rośnie. Ale nie mogli.

Trzmiel w skupieniu wpatrywał się w zarośla, w których zniknęli Aglahad ze świetlikiem. Pewne zasady już kojarzył. Dotyczące chowańców znaczy się. “Czarodziej odczuwa empatyczną więź z chowańcem.” Brzmi równie niewyobrażalnie co jak się okazuje... jest. Amil... jakaś jego część w każdym razie, zdawała się od momentu spotkania z Fizbanem, siedzieć w głowie Degarego. I to na dobre. Przez tą część Trzmiel czasem odczuwał dziwne niezrozumiałe bądź niepasujące do chwili emocje. Ciekawość, zainteresowanie, ciekawość, ciekawość... właściwie prawie tylko ciekawość. Stało to się wręcz immanentną cechą obcowania ze świetlikiem.
No i teraz mimo iż świetlika widać nie było, Trzmiel czuł tą fascynację światem. Przygodę. Do czasu aż w jego głowie nie pojawiła się nowa bardzo niepokojąca emocja. Aż zdębiał i nie dosłyszał pytania kapłanki. Gdyby mógł tę emocję jakoś ubrać w ludzką myśl, to brzmiałaby mniej więcej tak: “Ja cię kręcę! Nasza pierwsza walka!!!”
Spojrzał ze zgrozą na dyskutujących Rava i Amarys. Rav chciał iść. Amy się wahała... Pan Goldkeeper zapewne niecierpliwił... I co teraz???
- Amy ma rację - powiedział szybko - Pójdziemy po Aglahada, przyprowadzimy go i pojedziemy inną drogą. Nie ma co ryzykować. Chodźmy prędko. - Po czym odwrócił się od krasnoluda i spojrzawszy na przyjaciół bezgłośnie poruszył ustami jakby mówił: KŁOPOTY!


Kłopoty? - pomyślał Ravere. - Jakie? Będą, i to duże, jak nam Goldkeeper ucieknie. Ale nie wyglądało na to, że akurat o tym mówi Degary. Aglahad ma kłopoty? To skąd o tym wie Degary? W końcu Aglahad jest tam, a my - tutaj. A może... może to robota świetlika?
- Chodźmy więc - Amarys zeskoczyła z wozu, choć drżące nogi omal nie odmówiły jej posłuszeństwa. Nawet nie oglądała się na krasnoluda będąc pewną, że w jego oczach zobaczy "czekał nie będę, głupcy" - lub podobne przesłanie. Ścisnęła mocno kostur i ruszyła śladem Aglahada, międląc w myślach jedną z modlitw, jakiej nauczyła jej Zimira.

Niewprawnie przedzierali się przez zarośla, próbując równocześnie spieszyć się i skradać. Z Ravem na przedzie i postępującym za nim Trzmielem podążali w kierunku wrzasków i nawoływania świetlika, które to słyszał tylko Degary. A gdy wreszcie dotarli do celu Amy zakryła sobie usta, by nie wrzasnąć.
Jak na pierwsze widziane w życiu potwory (nie licząc smoka, a może zwłaszcza licząc smoka) gobliny nie były imponujące. Małe, chude, uszate - no i zielone jak żaby rzekotki. Ale co z tego? Mrówki też są małe, a potrafią w trymiga objeść padlinę aż do kości. Albo szerszenie - niby nie większe niż palec, ale w kilka zakują człowieka na amen. A gobliny - małe, głupawe, ale w kupie straszne i niebezpieczne. Wrzaskliwie, niewprawnie, ale jednak - mordowały ludzi. A oni - we czwórkę (bo Amil do tej pory nie wykazywał zdolności bojowych) - mieli im niby przeszkodzić i jeszcze cało unieść głowy...
 
Sayane jest offline  
Stary 24-10-2011, 09:57   #124
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Serce Aglahada waliło jak szalone gdy dotarł na miejsce skąd doszedł go krzyk. To co zobaczył sprawiło, iż na krótką chwilę zamarł z przerażenia, a z ust o mało nie wyrwał mu się okrzyk "gobliny!". Oto młody złodziejaszek stał się świadkiem rozpaczliwej walki ludzi na wozie z otaczającą ich zieloną masą. Ludzie przegrywali. Pot zaczął krystalizować się na jego czole coraz szybciej. Mięśnie napięły się. W głowie młodego człowieka prowadzona była walka - uciekać czy włączyć się do walki.

Z amoku wyrwał Aglahada Trzmielowy ognik, który wskazał mu coś, czego chłopak nie zauważył. Oto ledwie kilka metrów przed nim stały trzy obrzydliwe stwory. Gobliny kłóciły się między sobą oto w kogo powinien celować jeden z nich posiadający łuk. Chłopak zdał sobie sprawę, że jeżeli czegoś natychmiast nie zrobi to za chwilę będzie za późno by uratować kobietę i mężczyznę z wozu. Co jednak mógł zrobić? Złodziejaszek rozejrzał się po okolicy, szukając dogodnego miejsca z którego mógłby rozpocząć atak, jednocześnie samemu nie wystawiając się na pociski zielonoskórych. Las był jednak dla niego obcą przestrzenią, której Aglahad nie czuł.
"Gdyby Ravere był nieco bliżej to może spróbowałbym przestraszyć gobliny, udając, że jest nas więcej" przeszło przez myśl złodziejaszka, jednak wysoki chłopak i pozostała dwójka była daleko.

Aglahad zdecydował. Najrozsądniejszą decyzją, jaką był w danym momencie podjąć był atak na stwora uzbrojonego w łuk po którym miało nastąpić wycofanie się do pozostałej części towarzyszy.

"Paskudztwo." - pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Rava, gdy zobaczył zielone stworki. Znał je i z opowiadań, i z rysunków. Co prawda dzieci zwykle trzymano z dala od tego typu ksiąg, ale przy jednej czy drugiej okazji udało mu się rzucić okiem do środka kilku z nich.
Gobliny na obrazkach były niemal identyczne jak te, które mieli przed sobą. A pozytywnych rzeczy o nich nie pisano. Tchórzliwe, atakują z zasadzki, walczą gdy mają przewagę liczebną.
Teraz na przykład miały. Może gdyby tak zmniejszyć nieco tę przewagę...

- To my - szepnął do Aglahada który nie spodziewając się wsparcia niemal podskoczył. Zdecydowanie lepiej by było nie oberwać przypadkową strzałą.
- Ty w tego z łukiem, a ja w tego z lewej.
Złodziejaszek kiwnął tylko głową i wycelował w rannego goblina z łukiem, uznając że na rozmowy będzie czas po walce. Jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Młody mężczyzna skupił się na swoim celu. Palce pewnie trzymały końcówkę strzały nałożoną na napiętą cięciwę. Czekał na dogodny moment aby wypuścić pocisk.

Powietrze przeszył świst. Pocisk utknął w brzuchu zielonoskórego. Ten wydawał się niezwykle zdziwiony faktem, iż z jego ciała wystaje drewniany patyk, którego kilka chwil wcześniej zdecydowanie tam nie było. Z brudnych palców wysunął się łuk, upadając na ziemię. Goblin popatrzył na nieżywego towarzysza, po czym skierował wzrok na Aglahada. To była ostatnia czynność jego życia.

Młody złodziej nie miał czasu na zastanawianie się nad tym, co zrobił. Trzeci z goblinów poległ równie szybko co dwa poprzednie. Ravere ruszył w stronę toczącej się bitwy. Młody mężczyzna bez namysłu ruszył za swoim towarzyszem. W biegu przygotował kolejną strzałę. Nie był jednak na tyle wprawiony w walce, aby umieć strzelać podczas biegu. Kiedy jakiś goblin znalazł się w zasięgu strzału, Aglahad przystanął i obrał go za cel. Wypuścił strzałę, która minęła zielonoskórego o kilka metrów, wbijając się w wóz. Oczy złodzieja zrobiły się ogromne z przerażenia gdy zobaczył zbliżających się w jego stronę przeciwników. Drżącymi rękoma wyciągnął kolejną strzałę, która po chwili mknęła już w stronę goblina, w którego nie trafił kilka chwil wcześniej. Tym razem strzała trafiła w swój cel. Udo goblina zaczęło potężnie krwawić. Najprawdopodobniej uszkodzona została tętnica udowa, co oznaczało niechybną śmierć. Pisk bólu i przerażenia zbliżającą się śmiercią rozdarł powietrze.

Aglahad naciągał już cięciwę z założoną kolejną strzałą, celując w następnego przeciwnika.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 24-10-2011 o 10:06.
daamian87 jest offline  
Stary 24-10-2011, 10:59   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rav poczekał, aż Aglahad strzeli i prawie w tym samym momencie jego strzała pomknęła w stronę wskazanego przez siebie celu. Upierzony pocisk wbił się głęboko w pierś goblina.
To już się okazało nie tak piękne, jak w książkach. Tam nie było widać płynącej z ust krwi, nie było słychać rzężenia umierającego stwora trafionego TWOJĄ strzałą. Świadomość, że to potwór, pomogła troszkę. Świadomość tego, że trzeba ratować ludzi - również.
Kolejny goblin padł nie wiadomo z czyjej ręki i trzeba było ruszyć się z miejsca, bowiem niżej, tam gdzie toczyła swe wody rzeczka, kłębiło się jeszcze stadko podobnych paskudztw, w którymi trzeba było się w taki czy inny sposób rozprawić, jeśli napadnięci ludzie mieli przeżyć tę napaść.

Rav przebiegł kilka kroków, a potem ponownie strzelił, celując w przebywające w wodzie gobliny. W stronę tych, co byli tuż obok wozu, wolał nie strzelać. A nuż trafiłby kogoś z ludzi. Oj, nasłuchałby się od Amy...
Strzała trafiła w ramię jakiegoś szarozielonego kurdupla, który z wrzaskiem wypuścił swoją włócznię, chwycił się za ramię i zaczął coś wrzeszczeć w swoim języku. Całkiem jakby komuś wygrażał.
Następna odbiła się od czyjegoś naramiennika, trafiając sąsiada 'celu' i nie robiąc mu żadnej krzywdy. Za to trzecia... Tu Rav miał trochę szczęścia, bowiem trafiony goblin chlupnął w wodę i już się nie wynurzył.

Najbardziej nawet tępy idiota zorientowałby się w końcu, że coś jest nie w porządku, że do całej zabawy wmieszał się ktoś jeszcze. Trzy gobliny, zbrojne w maczugi i włócznie, ruszyły w stronę, skąd nadlatywały pociski.
Sytuacja jakby troszkę się zmieniła, więc na kolejną strzałę Rav się już nie zdecydował. Schował łuk, chwycił tarczę i ruszył w stronę goblinów, sięgając równocześnie po miecz. Miał tylko nadzieję, że nikt z kompanów nie wpakuje mu pocisku w plecy...
Zbiegł na dół po w miarę łagodnym stoku, na szczęście nie zahaczywszy się o żaden korzeń czy kamień. Ładnie by wyglądał, sunąc w dół na brzuchu lub też turlając się... Znalazłby się na dole akurat w idealnej pozycji, by biegnące w ich stronę gobliny wlazły mu na kark.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-10-2011, 13:33   #126
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Amy drżąc patrzyła, jak chłopcy przymierzają się do strzału. Sama niepewnie chwyciła procę i otoczaki, mamrocząc jedną z modlitw Zimiry. W czasie nauki wydawała jej się zabawna - ot, umagicznienie kamyków, przydatne w polowaniu na kuropatwy. Teraz czar nałożony na kamienie mógł zadecydować o życiu ich i tamtych ludzi na wozie. Zacisnęła zęby i wypuściła pociski raz, drugi, trzeci, wyobrażając sobie, że głowy goblinów to takie przerośnięte, zielone jabłka. Przecież nieraz, razem z Raverem zrzucali takie z drzew... Tyle że jabłka nie piszczały, nie krwawiły, ani nie atakowały Rava, który właśnie porzucił łuk i teraz szarżował na zielonoskórych z mieczem w dłoni.
- Oszalał! - jęknęła, widząc trzy gadziny biegnące mu naprzeciw. Nerwowo szarpnęła medalion, próbując przypomnieć sobie coś przydatnego. W końcu przymknęła oczy i słowa modlitwy popłynęły same. Jedynie tłukące się po głowie "Tylko nie robal, tylko nie robal!", przeszkadzały nieco w koncentracji. Dopiero zaskoczone wrzaski goblinów sprawiły, że otworzyła oczy. Nad brodem kołował olbrzymi orzeł, kilka razy większy od normalnego. Błękitny poblask otaczał niebiańskie stworzenie, a bystre oczy wypatrywały zdobyczy.





- Chroń Rava! - pisnęła kapłanka, wskazując na chłopaka. Miała nadzieję, że Ravere choć zerknie na nią z podziwem - w końcu byle pomywaczka nie umie przyzwać niebiańskiego stworzenia - ale ten był (oczywiście) skupiony na walce. Urażona duma znów zakuła serce Amy.

Tymczasem orzeł wrzasnął przenikliwie i zapikował w stronę napastników. Bez wysiłki chwycił jednego z potworków, który napatoczył mu się po drodze, uniósł się nieco, po czym upuścił wrzeszczącą figurkę z wysoka i rzucił się w stronę kolejnej ofiary. Krzyk urwał się w kontakcie z kamienistym dnem rzeki, a Amy znów zamknęła oczy.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-10-2011 o 13:35.
Sayane jest offline  
Stary 25-10-2011, 09:15   #127
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Wśród zielonej zgrai zapanowało nie lada zamieszanie. Mają wóz z ludźmi jak na widelcu, tylko patrzeć, jak się do soczystego, wrzeszczącego tobołka dobiorą, a tu co? No właśnie, co? Znikąd nadleciały strzały, kąsając do żywego... albo i martwego! Gobliny zawahały się. Jednak zdobycz okazała się zbyt ważna, by ją zostawić. Trzeba bronić łupu! Zakotłowało się w brodzie, zielone stwory wskazywały palcami to na siebie, to na ludzi, którzy wyłonili się z lasu. Nie obyło się bez przekleństw (bo czym innym mogły być te plugawe dźwięki?) i poszturchiwań. W końcu grupa rozdzieliła się. Część pozostała przy wozie, a jakże, żeby ludzie przypadkiem nie uciekli, zaś trójka największych i najlepiej uzbrojonych ruszyła w stronę nowego zagrożenia, szczerząc zęby.

Ludzie na wozie też się już zorientowali, co się stało. Początkowo trudno im było uwierzyć, że rzeczywiście nadeszła pomoc, ale wyłaniający się zza drzew Ravere nie pozostawił żadnych wątpliwości. W oczach kobiety wyglądał jak co najmniej Rycerz Solamnijski, tylko smoka brakowało, którego by mógł dosiadać. Wpatrując się weń bez zmrużenia oka zapomniała nawet o wrzasku i błaganiach o pomoc, które nieprzerwanie aż do tej chwili wydobywał się z jej ust. Jedynie dzieciątko trzymane przez nią w objęciach nadal kwiliło. Przez jeden magiczny moment wokół brodu zaległa cisza... a potem wrzask wybuchł z nową siłą. Gobliny wrzeszczały i wyły, mężczyzna na wozie z nową energią począł oganiać się od atakującej zgrai, z Waszych gardeł również popłynęły dźwięki - krzyk, zaklęcie, modlitwa... Kobieta na wozie padła na kolana i tuląc do siebie zawiniątko, szeptała modlitwę dziękczynną i wydawałoby się, że tylko gobliny przy wozie słyszały wypowiadane przez łzy imię Paladine'a. Ale był tam też punkcik światła. Przez nikogo dorosłego nie zauważony z niezmierną ciekawością przez chwilę przeglądał się w oczach spokojnego już dziecka. A potem pomknął pobawić się w berka z goblinami zalewając umysł Degary'ego falą dziecięcej radości.

Rav podświadomie przesunął nieco tarczę i rzucona w niego włócznia odbiła się od twardego metalu. Nie było czasu by sprawdzać, jakież to szkody wyrządziła, bo trzy gobliny, z bronią w rękach i pragnieniem zadania śmierci w oczach, były już o krok. Machnął mieczem i ze zdziwieniem mieszanym z zadowoleniem spostrzegł, jak paskudna, zielona morda wykrzywia się w grymasie bólu i znika mu sprzed oczu. Kolejnego ciosu nie zadał. Zamarł ze zdziwienia, gdy jego następny przeciwnik dostał nagle skrzydeł i uniósł się do góry. Dopiero po sekundzie zorientował się, że goblin nie zrobił tego tak sam z siebie, tylko ktoś mu w tym dopomógł.
Na jego, Rava, szczęście ostatni z trójki goblinów był tak samo zaskoczony, jak on i nie skorzystał z idealnej okazji, jaką stwarza ktoś kto stoi niczym słup soli i wpatruje się w niebo. Brzęknęła stal, gdy krótki miecz goblina zderzył się długim mieczem Rava. W zwarciu krótki oręż nadaje się lepiej do walki, ale tym razem Ravowi dopisało szczęście. Bo z pewnością nie umiejętności. Z pewnością był młody, z pewnością miał o sobie wysokie mniemanie, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że do pięt nie dorasta wielkim wojownikom z czytanych ukradkiem, niedostępnych dzieciom, opowieści.
Goblin poślizgnął się na trawiastym, dość stromym stoku i cofnął się o dwa kroki, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę.

Od strony brodu dał się słyszeć wściekły ryk. To gobliny pozostałe w wodzie zaczęły się szamotać bezładnie, regularnie obtłukiwane przez mężczyznę z wozu i wściekłego konia, który rżąc i parskając, z przekrwionymi oczami, zębami i ogonem oganiał się od zielonych postaci jak od natrętnych much. W pierwszej chwili nie było widać, dlaczego gobliny zaprzestały walki, jednak bystre oczy po chwili spostrzegą, od czego oganiają się nieszczęsne stworzenia. Co i rusz świetlisty punkcik śmigał z zawrotną prędkością wokół głów sześciu pozostałych przy wozie goblinów, powodując nieliche zamieszanie. Wymachując uzbrojonymi ramionami zaczęły tłuc się po łbach własnych i cudzych po równo, usiłując upolować dokuczliwe światełko, które bawiło się w najlepsze (gobliny mają duże oczy, w których Amil się przeglądał wysyłając radosne błyski). Jakby tego było mało, nagle z nieba spadł ich towarzysz, który właśnie powinien dobijać tego człowieka z mieczem większym niemal niż on sam... z pluskiem spadł na otumanioną dwójkę kamratów... i już nie wstał. Za to niebo zaatakowało ze zdwojoną furią pazurami i dziobem, dając wytchnąć zmęczonemu nieludzko mężczyźnie.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 25-10-2011 o 12:13.
Viviaen jest offline  
Stary 26-10-2011, 12:18   #128
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jeśli Trzmiel mógł sobie uzmysłowić jak daleko mu było od stania się jakimkolwiek bohaterem, to to był bardzo dobry ku temu moment. Oczywiście, że pomóc napadniętym należało, ale w tym konkretnym przypadku nie było mowy o zrodzonych z magii stworach jak przeklęty upiór rycerza z podziemi Domu, czy bestia, która rzuciła urok na Tych Trzech. Tutaj zwyczajnie można było zostać zadźganym, zadrapanym i zagryzionym przez małe złośliwe kreatury, które przez wielu mędrców przyrody były wręcz klasyfikowane do rodzaju wyżej rozwiniętych żab Amphibiopoda. Myśl ta jednak mimo iż wzdrygała młodym magiem, zdawała się wprawiać Amila w jeszcze lepszy nastrój. No bo czyż mogła być jakaś lepsza zabawa od płatania figli takim ponurym i mającym się za wojowników maszkaronom?
Dał się ponieść tej zabawie. Nawet niespecjalnie świadomie. I tak zresztą Aglahad już zniknął mu z oczu, Rav wymachiwał brzeszczotem, a Amy zaczęła ciskać w szkarady lśniącymi niewidocznym połyskiem kamieniami z procy.
Ruszył między towarzyszy. Spośród zapamiętanych czarów tylko jeden nadawał się do walki, ale nie zamierzał go oszczędzać. Kula magicznej energii śmignęła z jego wyciągniętej dłoni zostawiając w pamięci niechcianą pustkę po zużytym zaklęciu i pożądaną pustkę w miejscu gdzie przed chwilą stał jeden z goblinów. Dzięki Amilowi jednak Degary również miał kilka innych niespodzianek dla żabowatych nieprzyjaciół. Każdy bliżej nadbiegający obrywał bardzo kłującym w oczy zajączkiem, po którym zwykle coś go chlastało, przewracało, lub... porywało w przestworza??? Zdziwienie było krotkotrwałe. Uchwycił wzrokiem jak kapłanka z dumą patrzy na magicznego orła, a potem z lekkim zawodem na szalejącego w swoim żywiole wojownika.

Rav tymczasem wpatrywał się w goblina, który usiłując stawić mu czoła, wyłożył się jak długi, niemal nadziewając na własny miecz. Zwierzęca wściekłość z powodu własnej głupoty (dlaczego nie zaatakował od razu? przecież ten głupi człowiek stał i jak idiota patrzył w niebo!) i strach przed skrzydlatym przeznaczeniem, które na pewno zaraz po niego wróci, sprawiły, że po prostu przestał patrzeć pod nogi. Nic gorszego na tak zdradliwym terenie zrobić nie mógł. Usiłując zerwać się jak najprędzej, poślizgnął się raz jeszcze i zsunął kilka kolejnych kroków, nieporadnie podpierając się rękami, z których wypadł miecz.
To była wprost idealna okazja, by rozwalić pokurczowi łeb jednym celnym uderzeniem miecza. Ravere jednak nie potrafił się zdecydować na to, by zaatakować leżącego, bezbronnego przeciwnika. Zamiast tego zrobił dwa kroki do przodu i z całej siły kopnął podnoszącego głowę goblina. To też było niezbyt "po rycersku", ale... skutecznie.
Trafiony prosto w szczękę kurdupel zabawnie zamrugał oczami, w których po raz ostatni tego dnia zamrugała iskra świadomości (i wszędobylski świetlik) i ciężko zwalił się na plecy, zjeżdżając przy okazji jeszcze trochę w stronę brodu oraz gubiąc kilka zębów złamanych przez potężne kopnięcie.

Ten właśnie moment wybrał sobie pierwszy z powalonych goblinów, aby zdradziecko wbić zakrzywiony (i zardzewiały) nóż w plecy chłopaka. Całe szczęście bystre oczy Aglahada dostrzegły pouszenie na zboczu a zręczne palce z zabójczą precyzją posłały opierzony pocisk. Trafiony w środek głowy napastnik zdążył jeszcze zezem dojrzeć grot strzały wynurzający mu się mięczy oczami, po czym legł bez ruchu.

Pozostałe kreatury dały w końcu za wygraną i rzuciły się w Waszą stronę - najkrótszą drogą pod osłonę drzew. Stąd najwyraźniej przyszły i tam też szukały ratunku, gotowe wyrąbać sobie drogę przez Waszą czwórkę. Skołowane stworzenia nadal nękał Amil, traktując tę nagłą rejteradę jako kolejną część zabawy. Nie pomagały im też odbłyski światła rzucane przez medalion Amarys i przez czary Degary'ego. Były zupełnie pozbawione ducha, w rzece zostawiły większość swojej prymitywnej broni. Po drodze zagarnęły swojego nieprzytomnego towarzysza i z wrzaskiem zniknęły między drzewami. Nie chcieliście się z nimi ścigać. Jedynie Ahlahad wypuścił jeszcze jedną strzałę, która - po wściekłym wyciu sądząc, sięgnęła celu.

Walka wbrew pozorom była krótka, krwawa i w niczym nie przypominała starych ballad i pieśni, których Ravere i reszta słuchali w Domu. Początkowo szło im jednak bardzo dobrze. Gobliny dały się zaskoczyć, zdezorientowane krzyczały coś w niezrozumiałym języku, aż nagle, ku Waszemu zaskoczeniu, ogarnęły się i ruszyły do walki.

- Śmierć człowieeeeekom!!! – to akurat zrozumieliście i cały czas kołatało się Wam jeszcze po głowach.

Na dobrą sprawę jednak zanim się z Wami starły, trzy gobliny spośród nacierających zginęły. Pierwszy padł od magicznego pocisku Degarego, drugi z potworów został zgłądzony przez orła, przywołanego przez młodą kapłankę, zaś trzeci został trafiony nader celnym strzałem Aglahada. W największym niebezpieczeństwie znalazł się Ravere, ale dzięki pomocy przyjaciół udało się je zażegnać.

Zdawało się, że walka trwa wieki, jednak wymiana ciosów była szybka... szybsza niż którekolwiek z nich było sobie w stanie wyobrazić. Dopiero po walce Ravere przypomniał sobie jak ciął mieczem pierwszego z nacierających przeciwników i zablokował cios drugiego tarczą. Dopiero wtedy Degary uświadomił sobie, że dzięki czarom jego i Amy pozbawili życia trzy stworzenia o zielonej skórze. Dopiero wtedy Aglahad mógł się przechwalać, że uratował życie Raveremu swoim celnym strzałem, gdy jeden z goblinów zaszedł go od tyłu. Tylko Amarys milczała, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w wóz stojący na środku brodu i starając się nie dostrzegać wystających z wody martwych ciał goblinów.

Prawdziwą pociechą była dla niej scena rozgrywająca się na wozie. Okrwawiony mężczyzna tulił do siebie kobietę i dziecko. Uratowali ich. Nie zadawali śmierci na próżno...

Rav spojrzał w stronę, gdzie zniknęły resztki bandy goblinów. Nie wyglądało na to, by po otrzymanej krwawej nauczce miały ochotę wrócić. Przyklęknął i starannie wytarł miecz w trawę, a potem do czysta w wyciągniętą z kieszeni szmatkę. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że opowieści mówiły o wykorzystaniu odzienia pokonanych wrogów do starcia krwi z ostrza. I wcale nie wydało mu się to na miejscu. Może było i praktyczne, ale... Skrzywił się.
- Sprawdzę, co z naszym transportem - powiedział wstając.

- Jesteś niemożliwy... To były gobliny! Złośliwe, mięsożerne istoty. N i e b e z p i e c z n e - świetlik cały czas latał dookoła Degarego podczas gdy chłopak z mimowolnym uśmiechem patrzył na swoje ubranie. Znowu wszystko mokre. Klątwa jakaś normalnie. Mimo to młody mag się śmiał. W końcu nikt nie ucierpiał, a żabowate stwory z pewnością nieprędko zaczną napadać podróżnych - A skąd wiesz? Może i świetlikożerne? - Na wyraz twarzy Trzmiela powróciła powaga - Naprawdę ktoś tu mógł zginąć, Amil - Świetlik w odpowiedzi wybuchł jaśniejszym światłem - Oj no tak. Wyleciał z kapelusza Fizbana i najmądrzejszy z całej wsi. Chodźmy lepiej do tych ludzi... I nie jestem marudny!!!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 26-10-2011 o 13:28.
Marrrt jest offline  
Stary 28-10-2011, 09:12   #129
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Sprawdzę, co z naszym transportem - słowa wypowiedziane przez Ravere zabrzmiały głucho i niosły ze sobą... proroctwo? Żadne z Was nie wierzyło, że krasnoludzki wóz razem z właścicielem jeszcze będą tam, gdzie ich zostawiliście. Niemniej jednak trzeba było to sprawdzić. Może jednak bogowie mają Was w opiece? Nowy transport pewnie by się i znalazł ale bagaże? Ich szkoda najbardziej...

- Czekaj, idę z Tobą - Aglahad zaoferował swoje towarzystwo nieco zbyt nerwowo, głos zabrzmiał trochę piskliwie, za co chłopak skarcił się w duchu. Czego się bał? Na sam widok pary na wozie coś mu się ściskało w środku. To, że na jego oczach stracili kompana było tylko jedną stroną monety. Bardziej ściskało go w gardle na widok kobiety tulącej najwyraźniej dziecko... Trudno mu było opadnować burzę uczuć. Aglahad miał ochotę do niej podbiec, odłożyć to zawiniątko gdzieś na bok i przytulić się tak mocno, jak jeszcze nigdy do nikogo. To niesprawiedliwe, że jedne dzieci mają mamy a inne nie... a jakby tak zamienić się miejscami? Przerażony własnymi myślami chłopak potrząsnął głową. Musiał uporządkować zamęt w głowie i sercu, zanim się spotkają, a przechadzka przez las (zapewne bezcelowa) będzie do tego celu idealna.

Klucząc nieco mniej, niż poprzednio, ostrożnie między drzewami, nie odzywaliście się do siebie. Każdy z Was myślał o własnych sprawach, odbywał jeszcze raz walkę, przeżywał rozterki... wychodząc nagle spomiędzy drzew z zaskoczeniem stwierdziliście, że oto przed Wami droga... Szybciej zabiły serca, gdzy się rozglądaliście wokół, widząc... szlak. Spojrzeliście tylko po sobie z przygarbionymi ramionami, jakby ktoś nagle położył na nich ogromny ciężar. Krasnoludzkiego wozu nie było, znikąd nie dobiegały żadne odgłosy. Rozejrzeliście się jeszcze po zaroślach, czy może krasnolud nie wyrzucił z wozu Waszych bagaży, ale nie. Droga była pusta pustką absolutną. Pozostało tylko wrócić i oznajmić tę ciężką prawdę pozostałym...

***

Rav i Aglahad zagłębili się między drzewa i niepostrzeżenie zniknęli Wam z oczu. Zresztą i tak nie zwracaliście na nich uwagi. Podbiegliście szybko do ludzi tulących się do siebie na unieruchomionym wozie. Z początku jakby Was nie zauważyli, dopiero po chwili mężczyzna zerwał się i zeskoczył z wozu.

- Witajcie... jesteście tacy młodzi... - zamilkł na chwilę, zaskoczony - wybaczcie mi, spodziewałem się... znaczy... to, co zrobiliście i JAK zrobiliście... myślałem, że jesteście trochę starsi, ale to przecież nie ma znaczenia - wyraźnie nabrał rezonu - ale co ja mam za maniery, właśnie uratowaliście nam życie a ja tu o wieku mówię! Wybaczcie mi, jestem Tom. Na wozie jest moja żona, Sara z naszą córką. Jeszcze nie nadaliśmy jej imienia, urodziła się w drodze... wczoraj... Jechaliśmy do Haven, do rodziców Sary, żeby spokojnie urodziła, bo wiecie, jej matka ma dar, pomaga rodzącym. Ale dziecko przyszło na świat o miesiąc wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Nijak było zawrócić, przez góry się przeprawiać raz jeszcze, bliżej nam do miasta. Zwłaszcza, że miód wieziemy na targ... Brat żony, Jarre, pszczoły hoduje... - tu mężczyzna przerwał nagle i rzucił się w wodę po lewej stronie wozu. Po chwili zobaczyliście, jak wyciąga na brzeg ciało drugiego mężczyzny, mocno poobijane i pokrwawione, no i najwyraźniej martwe.

Spojrzeliście z niepokojem w stronę wozu. Nagle zdaliście sobie sprawę, że kobieta ani razu się nie poruszyła, nie wydała też najcichszego dźwięku od momentu zakończenia walki. Siedziała na wozie zwrócona do Was plecami, więc nie widzieliście, co robi. Musiała słyszeć Waszą rozmowę, jednak nie dała tego po sobie poznać w żaden sposób. Jak na złość, Amil gdzieś przepadł i Degary nie wiedział dokładnie, gdzie. Jedyne, co do niego docierało, to radość ze spotkania i... duma? Podążając za Waszym spojrzeniem, Tom również zerknął na żonę, jednak nie wydawał się zaniepokojony.

W tym momencie dał się słyszeć świst i marna strzała z głuchym stukiem wbiła się w burtę wozu, kołysząc się jeszcze przez chwilę...

***

Zanim na dobre weszliście w las, wokół Waszych głów począł śmigać ognik. Wydawał się czymś ucieszony, jak zwykle zresztą, i pulsował szaleńczym rytmem to lecąc w las, to znów krążąc wokół Waszych głów... zupełnie jak pies, który próbuje coś pokazać. Ale o co chodzi temu szurniętemu świetlikowi?

- Amil, odczep się - burknął Aglahad, gdy świetlik niemal zderzył się z jego nosem. Ten jednak nie dawał za wygraną, ciągnąc Was nie do końca w stronę, z której przyszliście...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 01-11-2011, 11:16   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Cholerny krasnolud... Obyś wyłysiał, kurduplu. Żeby ci broda sparszywiała...
Ślady na drodze były nieco zamazane, całkiem jakby coś jeszcze przejechało traktem. Czemu za nimi miałby jechać inny wóz, w dodatku tak blisko, tego Rav nie wiedział, za to widział aż za dokładnie, że krasnoluda po prostu nie ma. Goldkeeperowi zapewne udało się zawrócić. I pojechał sobie, nie zważając na to, że ma na wozie ich dobytek. No, część dobytku. Parę rzeczy mieli na grzbietach.
- Żeby ci koło odpadło a muła chwyciło wzdęcie. Oby ci piwo skwaśniało, za każdym razem, gdy za kufel chwycisz. Żeby cię kolka sparła, złodzieju przeklęty!
Lista życzeń i epitetów byłaby dużo dłuższa gdyby nie to, że Rav przypomniał sobie, iż występuje, tak jakby, w charakterze opiekuna Aglahada i że nie powinien dawać mu złego przykładu.
Oczywiście w pewnej mierze rozumiał ucieczkę Goldkeepera. Krasnolud nie miał w sobie bojowego ducha swej rasy. Był kupcem, który dbał o siebie i swoje interesy. Tylko czemu odbyło się to ich kosztem? A trudno było sądzić, że na goblinach zdobędą łup który zrekompensuje im straty... Nie mówiąc już o tym, że w górach nic nie kupią.
Spojrzał na Aglahada.
- Może wrócisz do reszty, a ja spróbuję go dogonić? W końcu aż tak daleko odjechać nie mógł - zaproponował.
W tym momencie, nie wiadomo skąd i jak, pojawiło się obok nich znane światełko.
- Amil! - ucieszył się Rav. - Może tak dogonisz tego... - zmełł w ustach obraźliwe określenie - ...tego krasnoluda i go zatrzymasz? Poświecisz mułom po oczach?
Świetlik był dużo, dużo szybszy od Rava. Dogonienie wozu było dla niego drobiazgiem, zaś zatrzymanie ciągnących wóz mułów powinno sprawić mu dużo radości. Podobnie jak robienie innych psikusów.

Młody mężczyzna przyglądał się z wielkim uśmiechem Rav'owi. Rozumiał jego zdenerwowanie, a obserwacja jak ten próbuje zachowywać się jak należy w towarzystwie Aglahada wywoływało ledwo kontrolowane spazmy śmiechu.
- Nie denerwuj się tak, spokojnie - zdołał wydukać między duszeniem się ze śmiechu a udawanym kaszlem.
- A pod czym będziesz spać? I co będziesz jeść? - spytał Rav, spoglądając na swego rozmówcę z widocznym brakiem zrozumienia. - Nasze zapasy pojechały sobie właśnie w siną dal, a my jesteśmy, jakbyś nie pamiętał, w górach. W środku gór.
Twarz chłopaka momentalnie spoważniała. Jak widać nie zdawał sobie sprawy z problemów, jakie mogą przysporzyć braki ekwipunku. Zwiesił głowę i nie odezwał się już ani słowem.
- Może jakoś pomogę? - dodał po chwili cicho.
- Może namówisz Amila, żeby zatrzymał Goldkeepera - mruknął Rav.
Świetlik ani myślał usłuchać prośby wojownika. Wyglądało raczej na to, że usiłuje zniechęcić ich do pogoni za kupcem-złodziejaszkiem.
- Czego ty chcesz, Amilu? Nasze rzeczy pojechały tam! - Rav pokazał kierunek. - A Degary jest nie tam, gdzie pokazujesz. Grzybów mamy szukać?
Świetlik wydawał się kompletnie ignorować polecenia chłopaka. Można by nawet się pokusić o stwierdzenie, że zaczyna się lekko irytować niedomyślnością ludzi (przecież wyraźnie im pokazuje, co mają robić!). W końcu ognik zmienił taktykę. Zastygł na chwilę przed oczami Aglahada, zmuszając go do skupienia na sobie wzroku. Odleciał w tym samym, co poprzednio, kierunku i wrócił przed oczy młodszego chłopaka pozostając w bezruchu na kilka sekund, mrugając tylko łagodnie. Po chwili zrobił to samo, jakby cierpliwie tłumaczył dziecku coś ważnego.

Jeszcze nigdy nie udało im się wygrać z uporem Amila. Nawet Degary nie dawał sobie z tym rady. Przeklinając w duchu i charakter świetlika, i sam fakt jego istnienia Rav w końcu machnął ręką na Golkeepera (chwilowo, jak miał nadzieję). Może Degary przekona Amila do jakiejś współpracy.
- No dobra, dobra - powiedział z entuzjazmem bliskim zeru. - Już idziemy.
Ruszył w kierunku wskazanym przez chowańca, na wszelki wypadek wyciągając miecz. Wszak nie było wiadomo, w co chce ich wciągnąć to świecące uosobienie ciekawości.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172