Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2011, 21:06   #43
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Słysząc o śmierci swego rodziciela bracie spuścili głowy, odmawiając krótka modlitwę. Dopiero potem poczęli odpowiadać na pytania.

- Merkel, Peter i Joachim Merkel. Tak się nazywamy. Ojca naszego nie zraniło to... coś. On zobaczył ich pierwszy. Potwora i te mutanty. Odciął konia, licząc, Bestia się nim zajmie i tak się stało! Niestety mutanci dopadli nas zanim zdołaliśmy uciec. To one tak go poraniły. My nie mielimy jak się wydostać, to broniliśmy się na wozie... Musimy po niego iść Pa.... eee, Gottri. Mus nam zawieść go do miasta, do matki. Ona czuła... Prosiła, go abyśmy, nie jechali do lasu... ale ojciec się uprał, bo nie było o do gara włożyć... Wóz też nam trzeba zabrać, poza nim nic nie mamy. I tak strąciliśmy urobek z całego tygodnia... -

Bracia podeszli na skraj drogi, zastanowić się jak wciągnąć wóz na trakt. Awanturnicy tym czasem debatowali co zrobić. Wiatr zelżał, deszcz stał się zwykłym deszczem, baz ambicji na ulew czy nawałnice, toteż i porozmawiać się dało, bez wykrzykiwania każdego słowa. Rozmawiali więc a ich rozmowie przysłuchiwali się świeżo osieroceni bracia. W końcu Peter starszy z braci, podszedł do nich i z wyraźnym wahaniem zaczął rozmowę.

- Wyjście są Pogromcy Potworów, co po nich burmistrz posłał, he? - odezwał się nieśmiało, gniotąc czapkę w rękach. Debatujący awanturnicy przerwali swoją rozmowę, spoglądając na niego ciekawie, więc chociaż wyraźnie speszony, to kontynuował.
- Nasz wielmożny burmistrz, Pan Leopold, powiedział mieszkańcom parę dni temu, że po wielkich łowców posłał, co mieli potwora ubić i nas od niego uwolnić. No i proszę, jesteście a bestia martwa! - Peter próbował wykrzesać z siebie odrobinę radości, ale zaraz mina mu zrzedła. - Pany, ja jestem człek prosty, to darujcie, że się w wasze sprawy wtrącam, ale... ja, nie podsłuchiwałem! Inno tak, mi do uszy doleciało... -
- No mówże wreszcie człowieku! -
- No... Chodzi o to, że nie liczcie, że nasz wielmożny burmistrz kogo tu po zwłok przyśle. Jeśli sami potwora do miasta nie dostarczymy, to może nawet nie uwierzyć, że on ubity. On wyznaczył nagrodę za jego ubicie już dawno temu. No i zjawiali się różni tacy... Niektórzy ponoć nawet przynosili zęby czy pazury Bestii, co ją rzekomo ubić po lasach mieli. Ponoć nawet raz nasz burmistrz wielmożny juz wypłacił te nagrodę komu a Bestia jak zabijała tak zabija... Zresztą, nawet jakby chciał, to nie ma kogo wysłać. Miasto zamknięte jest na cztery spusty. Mieszkańcy boja się wyjść poza mury a ci na zewnątrz... O nich lepiej nie mówić. Nie wiem kogo bardziej mamy się teraz bać. Bestii czy ich... Wielmożny Pan Lipkę ma tylko kilku strażników, ale... Dość gadać, że jest wśród nic nasz dziadunio, co to jeszcze zanim siem urodził bić zielonych chadzał.
- My, znaczy ojciec nasz i my, byliśmy jednymi z nielicznych, co się odważyli wyjść poza mury, do roboty. Ojciec nasz z wielmożnym Panem burmistrzem znali się do lat i gadał, ze „musimy pokazać innym, ze potwór czy nie potwór, robić trzeba”. A teraz on... -

Głos węglarza załamał się na chwile, zaraz się jednak opamiętał i dodał przyciszonym tonem.
- Miejcie się na baczności, jak do miasta wejdziecie, bo Czarni mają oczy i uszy wszędzie. Ojciec, tak mówił. Nie raz juz tak było, że kto na nich złe słowo gadał, gdzieś po kątach, że niby nikt nie słyszał a później go Bestia rozszarpała, prawie, że przed własnym domem. Nami się nie martwice. My słowa nie piśniemy, albo będziemy gadać, co ma każecie, jakby kto pytał, ale inni... Tam wszyscy na was czekają i wypatrują Pogromców Bestii. I nasi i przyjezdni... -

Do Petera dołączył drugi z braci, wraz z prowizorycznymi noszami, które sklecił z jakiś gałęzi.

- Idziemy teraz po ciało ojca naszego biednego i zabierzemy go do miasta. Wóz też się nadaje do jazdy. Musimy potwora zabrać i ludziom truchło pokazać. Zasługują na to, aby wiedzieć. Jak nie przestaną portkami trząść, to nie będzie komu ich wyżywić, bo chłopy nawet na pola nie wychodzą. A może i wielmożny Pan Lipke co sypnie... tego, no.

- My są silne chłopy, to wóz przetoczymy. Nie raz już tak bywało, jak koń okulał. Wy widzę ranne po walce... zmęczone... sił pewnikiem nie mata... Wojczaka wszak, znojne zajęcie. No i jeszcze wielmożna Panienka z wami... To odpocznieta se trochę... taaa... my damy se we dwóch rade. No... Choć Joachim. -


Obaj bracia ruszyli traktem, do wskazanego im miejsca, dając czas awanturnikom na ostateczne decyzje.
 
malahaj jest offline