Znajomo-Nieznajomy Zza Zakrętu, jak postanowił nazywać go przynajmniej przez chwilę, okazał się bardziej gadatliwy, niż przypuszczał. Co prawda, gadka o jakiś tam kolesiach gdzieś tam nie miała zupełnie znaczenia, jednak tłukący się z blaszakiem trep w okolicy to już było coś - o ile tłukł blaszaka lub blaszak jego, a nie, dla przykładu, wzajemnie smarowali sobie przekładnie, by nie powiedzieć - plecy...
Rusty zachichotał wyobrażając sobie dwóch cyborgów czule wcierających sobie w syntetyczną skórę smar Tovotte'a, niczym olejek do opalania.
Przypomniał sobie o kolesiu celującym pewnie w każdy podejrzany półcień w pogrążonym w ciemności korytarzu. Odchrząknął. - Poznajesz...? - zapytała Echo. Skinął głową, mając nadzieję, że ta nie szwankuje zbyt mocno w panującym wokół promieniowaniu. Halucynacje można było załapać i w bardziej przyjaznych warunkach. - Jak dwa i dwa to cztery - odpowiedział, starając się, by wypadło to możliwie przekonująco. - Kolo był na imprezie u trepa z posterunku. Jak my. Nie pamiętam, żeby kręcił się z kolesiami, ale mógł ich zapoznać, jak ja was. - Czekaj tam! Idę do ciebie! - zawołał. - Sam. - Dodał nieco ciszej, ale wciąż na głos. - Masz lusterko? - zapytał niespodziewanie stojącą za nim dziewczynę. - Na pewno masz, prawda? - zmrużył prawe oko.
Uzbrojony w latarkę i lusterko ruszył w stronę zakrętu korytarza. O ile nie wydarzy się nic nispodziewanego, to wychyli latarkę tuż przy ziemi za załom i skieruje w stronę Znajomo-Nieznajomego, którego sylwetkę powinien złapać w lusterku trzymanym w drugiej ręce. Przy odrobinie szczęścia nikt nie odstrzeli / odgryzie mu łapek. Najważniejsze, że łepetyna będzie bezpieczna.
Dalej piłka po stronie gościa - jeśli nie zrobi nic głupiego, to może się nawet wszyscy nie powystrzelają tutaj.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |