Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2011, 11:31   #115
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W zniszczonej nawie głównej panowała względna cisza. Deszcz nadal był wyczuwalny, ale stary kościelny dach mimo iż przeciekający dość dobrze go wygłuszał, zostawiając w tle tylko monotonny szum. Ślady krwi budziły obawy. Żaden z rybaków nie wyglądał na rannego. Ksiądz tak samo. Miastowi więc? I po co te liny za ołtarzem?

Ksiądz syknął boleśnie starając się podnieść z desek na które został rzucony i odwracając tym samym uwagę młodego agenta od otoczenia. Norman ściągnął sztormiak i rzucił go na jedną z przewróconych ław. Był cały mokry. Zupełnie jednak nie zwracał na to uwagi. Podniósł rękę na sługę bożego w samym kościele. Winnego, czy nie, fakt ten dudnił w jego głowie głośno i nieprzyjemnie. Konsekwencji prawnych nie bał się. Znał swoją motywację. Była słuszna. Tak jak decyzja. Prawo więc musi być bo jego stronie. To co go bolało to wydźwięk moralny. Roznosił się po jego ustach jak smak szkolnego tranu.

- Dlaczego mnie pan uderzył? – zajęczał przeciągle kaznodzieja.

- Bo mnie ksiądz okłamał - odrzekł szybko wpatrując się w mężczyznę w heretyckiej sutannie. Gniew bożego sługi był jasny i skrywany równie nieudolnie co jego głęboka wiara - Bo giną tu ludzie i ksiądz coś wie na ten temat. A najbardziej, żeby powstrzymać lincz, który ksiądz szykuje dla miastowych. Mordercy, czy nie, to sprawa policji i nikt nie bedzie w Bass urządzał samosądów! A teraz proszę mi wszystko powiedzieć. Co to za... bluźniercze ubrania? Znam Biblię jak każdy katolik i nie przypominam sobie jakiejkolwiek wzmianki o tych pogańskich symbolach.

- Puść mnie, Dufris. Porozmawiamy normalnie.

- Tu też możemy rozmawiać normalnie. Puścić księdza nie mogą. Ma ksiądz zbyt duży wpływ na mieszkańców Bass.

- To przynajmniej usiądźmy.

- Dobrze.
- Nie spuszczając z księdza oka, Norman postawił do pionu dwie kościelne ławki. Jedną naprzeciwko drugiej. Usiadł na tej skierowanej przodem do frontowych drzwi kościoła, pokazując księdzu by uczynił to samo na przeciwległej - Teraz słucham.

- Tutaj nie ma o czym rozmawiać. Jeśli działa pan jako policjant, proszę o adwokata. Jeśli nie jako policjant, proszę mi to wyraźnie powiedzieć. Konstytucja zezwala mi na obronę mojej ziemi i mojego mienia przed uzbrojonym napastnikiem, takim jak pan, czy tamta szajka z miasta.


- Niech mnie ksiądz nie uczy prawa. Tym bardziej gdy ono księdzu nie przysługuje. Zgodnie z konstytucją i prawem kanonicznym żaden przybytek nie jest mieniem, ani ziemią pełniącego tam posługę duchownego. Bronić jej może każdy wierny. Tym bardziej w obliczu możliwości popełnienia na niej samosądu.

Ksiądz zmrużył oczy. Westchnął ponownie.
- Nie stawaj na drodze sił, których nie pojmujesz, człowieku! - zagrzmiał wystudiowanym głosem, jak na kazaniu

- Jakich sił?

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu. Ksiądz nie odpowiadał. Norman widział jak na jego twarzy maluje się mieszanka nieokreślonych grymasów. Zagniewany pasterz i okrutny heretyk w jednym.

- Jakich sił?! - powtórzył. Nie mógł ukryć napięcia. Ale musiał wiedzieć. Po tym co zobaczył, musiał.

- Sił starszych niż rodzaj ludzki. Dużo starszych.

- Piekło? Sprzedał ksiądz duszę diabłu?

- Kto mówi o piekle -
zaśmiał się. - Kto mówi o piekle...

Ksiądz spojrzał Normanowi w oczy. Przez chwilę Dufris miał wrażenie, że oczy te stają się czarnymi studniami bez dna. Studniami, które zasysają jego zmysły, jego wolę, jego opór. Trwało to jednak ułamki sekund. Kropla wody z włosów spłynęła Dufrisowi do oczu. Zamrugał i wrażenie znikło.

- A o czym ksiądz mówi? - spytał Norman nie do końca świadomy tego co przed sekundą zaszło. Czuł się jakby z każdym kolejnym pytaniem zbliżał się do czegoś czego w całym życiu sobie nie wyobrażał. Jakby przybliżał twarz do dziwnego lustra, po którego drugiej stronie jest coś... niepokojącego... niepoznanego.

- O potędze, która może uratować Bass. O potędze, która nie jest obojętna na los mieszkających w niej ludzi. O potędze, która może ochronić nas przed ciemnością - Dufris odnosił wrażenie, że w duchownym puściła jakaś tama. Że słowa wylewają się z niego, niczym spieniona woda przez pękniętą zaporę - Chcesz chyba ocalić Bass? Chcesz, prawda?

- Przed ciemnością? Przecież to ksiądz ją sprowadził do Bass! Razem z profesorem Wilburem pewnie.

- Nie prawda! - zakrzyknął z pasją duchowny.

Norman aż wyprostował się na swojej ławie. Zaskoczony tym stwierdzeniem patrzył pytająco na księdza. Do tej pory kłamstwa księdza były mniej przekonywujące nawet niż te Evansa. Teraz... ten człowiek nie zostawiał wątpliwości, że wierzy w to co mówi.
- Skąd więc ciemność się wzięła?

- Profesor ... złamał prawo.

- To znaczy?

- Tylko potężny sojusznik ochroni nas przed złem. Złem które przyzwał profesor.


- Co to za zło? To które przyzwał... - obraz Bruce’a powrócił na ułamek sekundy przed oczy Normana...

- Nie wiem. Nie wiem.

- Widziałem ludzi opętanych przez ciemność. Konstabla... Jednego z bywalców Skarbu... Chcę pomóc Bass. Ale muszę wiedzieć więcej. Czym jest... ta ciemność? Skąd się wzięła? Ma ona coś wspólnego z tymi badaniami profesora? Tymi o kulturach pogańskich?

- Nie wiem, panie Dufris, ale mam swoją teorię. Chce ją pan poznać?


- Niech ksiądz mówi.

- Profesor przyjechał do Bass jakiś czas temu. Najpierw troszkę kręcił się po okolicy, blisko. Kontaktował się z bibliotekarką, z kilkoma innymi osobami, ze mną również. Wypytywał o historię Bass, o założycieli, o miejscowych Indian i opowieści. Rutyna. Potem jednak wynajął sobie przewodnika. Miejscowego chłopaka i zaczął zapuszczać się w okoliczne lasy, co nie podobało się Evansowi. Któregoś razu profesor wrócił sam. Mocno rozgorączkowany, bez chłopaka. Pomyśleliśmy, ze coś się stało, ale profesor nie mówił niczego. Wydawał się jakiś odmieniony, nawet chory. Miejscowi dobrzy ludzie szukali przewodnika, ale nigdzie go nie znaleźli. Bruce Wright planował aresztowanie profesora, ale w burzliwą noc ten wyszedł z domu do lasu i konstabl, znaczy posterunkowy, znalazł go w lesie na spacerze z psem. Nasz lekarz stwierdził zawał. A w kilka dni później, ci miejscowi przyjeżdżają do Bass i wypytują, jak profesor wcześniej. No i ciemność. Koszmary. To wszystko zaczęło się zaraz po zniknięciu przewodnika. Nie jestem detektywem, ale dla mnie w jakiś niepojęty sposób te sprawy się łączą.

Norman słuchał całej tej krótkiej opowieści w ciszy i skupieniu. Jeśli wierzyć księdzu, a nie widział na razie powodów do tego by robić, wszystko rzeczywiście zaczęło się od pojawienia się miastowych. Jakby ich obecność pobudziła coś co zaczął profesor. To by potwierdzało zresztą słowa młodego Evansa o czarnowłosej Halliwell. Szalony kult księdza był więc niejako odpowiedzią na przerażenie jakie powodowało prawdziwe zło u mieszkańców Bass. Na ciemność, którą profesor obudził w indiańskim lesie. Tę ciemność, która zaatakowała ich w hoteliku Virgillów i tę samą która zabiła latarnika. Która chce odciąć Bass od świata i pogrążyć je w sobie...
Ostatnia myśl jakoś sama się uformowała siłą rozpędu i być może trochę żarliwości księdza.
Wszystko jednak wskazywało ciemność na pierwszą przyczynę. Należało więc znaleźć miejsce gdzie się wszystko zaczęło... miejsce gdzie profesor mógł prowadzić badania pozostałości indiańskiej wioski. Resztki smętarza i kilka starych jak świat malowideł na kamieniach. Pamiętał je jak przez mgłę.
Spojrzał w oczy swego rozmówcy.

- I znalazł ksiądz rozwiązanie. Inne pogańskie bóstwo - Norman wskazał na heretyckie symbole na szacie duchownego

- To nie heretyckie bóstwo. To siła. Pierwotna i potężna. Szanowana także przez kościół. Jeden z jego aniołów.

- Pierwotna, potężna siła? Wiara powinna być księdza jedyną siłą. A nie jakiś obłęd, którym ksiądz mógł sprowokować miastowych do zabicia Ashleya i zdemolowania kościoła. Ja też na początku pomyślałem, że ciemność to księdza sprawa - Norman pokręcił głową. Po chwili wstał z ławy i zbliżył się do jednej z okiennic. Na zewnątrz nadal padał rzęsisty deszcz. Po rybakach jednak nie było nawet śladu. Pozostał tylko ten ogłuszony sztachetą - Ponadto prawo bardzo krzywo patrzy na dziwnie przebranych ludzi nawołujących do linczu. Pójdzie więc ksiądz teraz wraz ze mną na komisariat. Morderstwo należy bezzwłocznie zgłosić pozostałym tam funkcjonariuszom. Niech oni szukają miastowych.

Podszedł do drzwi wyjściowych odstawiając blokującą je ławę.
- Po drodze tylko zajrzymy do domu księdza. Panna Cantenberg nadal może tam być.

- Dobrze - zgodził się ponurym głosem duchowny. - Zrobimy tak, jak pan mówi.

***

Jedyne co znaleźli w domku księdza to ciało mężczyzny, którego ksiądz zidentyfikował jako jednego z rybaków. Zapewne też jednego z tych wiernych nowej wierze pasterza. Leżał nieprzytomny na podłodze. Poza tym widać było, że komuś zależało by nie wchodzić do domku frontem. Rozbite szkło leżało tu i ówdzie na drewnianej podłodze. Pan Walker więc, albo pan Colthrust ruszyli ratować kuzynkę Lucy przed rybackim kultem. Miastowi... Niepotrzebnie Colthrust zabił Ashleya. Niepotrzebnie. Księdza pewnie teraz nie da rady upilnować...
Na sam koniec przed opuszczeniem kościelnej posesji obaj z księdzem wtaszczyli ogłuszonego przez Normana rybaka do domku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 30-08-2011 o 12:22.
Marrrt jest offline