Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2011, 08:31   #17
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, MICHAEL HARTMAN


Animalistyczne wampiry.

Stwory, których nieposkromiona żądza krwi doprowadziła do absolutnego zatracenia jakichkolwiek namiastek człowieczeństwa. Instynkt stadny, – bo stado poluje skuteczniej i wieczny, nienasycony głód krwi.

Teraz grupa egzekutorów weszła na ich teren, czy raczej na terytorium, które uznawały za swoje leże.

Wchodzili bardzo ostrożnie, najpierw przechodząc przez chaszcze porastające ogród, a potem zatrzymując się w wejściu do zrujnowanego budynku.

Dolores wyczuła ich aurę. Uniosła w górę rękę, w milczeniu wskazując Gary'emu kolejne miejsca. W milczeniu, pod osłoną swoich partnerów, zakradła się w głąb podwórka, omijając siedliszcze możliwie najszerszym łukiem. Oxala i Ogun, wybór był oczywisty, dłonie same kreśliły skomplikowane wzory veve. Siostrzyczka wycofała się w swoje miejsce na tyłach orszaku. Przykucnęła, wbijając palce w ziemię. Skoncentrowała się na synchronizacji z działaniem mężczyzn, kwestia wyczucia momentu, w którym należało zadzierzgnąć wokół gniazda pętlę była kluczowa. Oczy mambo zasnuła mgła, gdy poczuła napierające na granicę kręgu podniecone loa. Osłona sięgnęła dalej, centymetr po centymetrze zagarniając powierzchnię przed mambo i przed jej sojusznikami. W końcu była gotowa do pracy.

Ruszyli dalej z niepokojem spoglądając na wydłużające się cienie. Dzień kończył się zdecydowanie za szybko.

Wejście do domu było niczym zanurzenie się w chłodny mrok. Z tym, że ten mrok śmierdział wilgocią, pleśnią i zgniłym mięsem. Nie trzeba było mieć wyczucia Siostrzyczki by zorientować się, przekraczając spróchniały próg tego domostwa, że służy ono za leże dla jakiegoś Martwiaka.

Szybki rzut oka na zrujnowane wnętrze i już wiedzieli, że wejście do piwnic znajdowało się zaraz pod schodami, na korytarzu. Bez trudu dało się też dostrzec zeschnięty śluz z ciał animalistycznych wampirów i specyficzny zapaszek rozkładu dochodzący ze środka.

Wejść do piwnicy naliczyli kilka. Chociażby dziura w podłodze, w salonie po lewej stronie, którą widzieli zaraz po przekroczeniu progu. Na pewno drzwi z podwórza prosto do pwinic, co było typowym rozwiązaniem architektonicznym w tej dzielnicy. Wyrwa w łazience z zawaloną podłogą. Zresztą instynkt animalistycznych wampirów zawsze nakazywał im szukać dziennych kryjówek z przynajmniej jednym wyjściem bocznym. Jakby był w tym jakiś sens. W końcu więcej wejść to więcej miejsc, przez które do środka mogło dostać się światło dnia.

No dobra, minimum trzy czy nawet cztery wejścia. Gary zaczął się szarogęsić, jak tylko zorientowali się w sytuacji. Gestem pokazał Mike’owi, aby obstawił to od podwórka, a Loli, by uważała na dziurę w salonie. Loup – garou wyskoczył przez dziurę w ścianie, a Siostrzyczka nadal była zajęta rytuałem, który miał spowolnić wampiry, ale w razie problemów mogła przejść do bezpośredniego kopania dup. Sam Gary zaś ostrożnie zszedł schodami do środka gotów zacząć spektakl pod tytułem „Fire Walk With Me” na pierwszy odgłos kroków. Miał zamiar wywalić tak z połowę zbiorników, pokrywając ogniem także schody przed sobą, a następnie zostawić to ustrojstwo i wspomóc resztę składu przy ostrzale tych, którzy będą spieprzać przed płomieniami. Miało być ich kilku, ale nie wiadomo nigdy, kto rozpoznanie robił i na ile spieprzył obliczenia. Nie zamierzał wchodzić głęboko, żeby nie ryzykować, że jakieś bydle skoczy mu na plecy, kiedy niesie ten ograniczający ruchy szmelc. Dojdzie do wykopanego legowiska, jak się da po cichu, a potem podgrzeje atmosferę i wycofa się od razu na powierzchnię.

Dysza syknęła i miotacz płomieni rzygnął ogniem przez chwilę oświetlając twarz Trisketta pomarańczową łuną. Ogień popłynął w dół dziury rozlewając się na dnie piwnicy. Przez chwilę nie było słychać nic, poza hukiem płomieni i skwierczeniem wypalającej się mieszanki. Gary ponownie wcisnął spust broni posyłając w dół, do legowiska, kolejną porcję ognistej śmierci.
Z dołu dało się słyszeć przeraźliwy ni to pisk, ni to wrzask. Najpewniej płomienie dosięgły gniazda.

Deski w salonie, dość blisko Loli eksplodowały a przez wyrwę wyskoczył jeden animalistycznych wampirów, ale Gary był czujny i szybki, jak egzekutor. Posłał w stronę potwora smugę ognia skutecznie zmuszając go do wycofania się w dziurę, którą ten wylazł

Miotacz płomieni ponownie plunął zapalającym żelem, klejącym się do wszystkiego i płonącym huczącymi płomieniami. Gary cisnął spust przez kilkanaście sekund, zalewając piwnicę ogniem. Gdy zobaczył, że wampiry zaczynają ucieczkę z zagrożonego miejsca, podpalił wjeście, po czym zrzucił z ramion prawie pusty miotacz i wyszarpnął colta i srebrny sztylet. Wyczekiwał na przeciwników ewakuujących się z piwnicy.

* * *

Byli dobrzy w eksterminacji takich szczurów. Tylko dwóm animalistycznym wampirom udało się wyrwać z ognistego piekła, w jakie zmieniła się piwnica.
Pierwszy nadział się na mistyczną barierę Loli, a kiedy koziołkował po podłodze Gary dopadł do niego – szybki niczym myśl – i poświęconym przez Siostrzyczkę ostrzem rozpłatał potworowi gardło, a następnie kopniakiem posłał kreaturę w buchającą płomieniami piwnicę.
Drugi wampir wyskoczył na podwórze, rozwalając swoim cielskiem drzwi zdewastowane drzwi. Mimo deszczowej pogody płomienie słoneczne od razu zapaliły jego skórę, która i tak płonęła od mieszanki z miotacza. Mike już tam czekał i szybkim atakiem dokończył sprawę.

Minutę później płomienie i dym uniemożliwiły im dłuższe przebywanie w ruderze. Było pewne, że gniazdo przestało istnieć.

- No i po robocie – powiedział Triskett tachając miotacz płomieni.

Zdążyli opuścić dom, kiedy coś w piwnicach wybuchło z hukiem. Płomienie wystrzeliły przez wszystkie okna, rozrzucając wokół kawałki szkła i desek.

Kiedy wracali do samochodu Alfred Ruogh popatrywał na nich spode łba.

- Robicie to specjalnie, co? – jęknął obserwując płomienie. – Chłystek. Wezwij straż pożarną.
A wy jutro o dziewiątej u mnie w biurze. Na dzisiaj macie wolne. Zdajcie sprzęt i zabawcie się dobrze.


CG LAWRENCE

Canal Street. Miejsce, w którym ponoć wszystko się zaczęło. Dla niej. Dla CG Lawrence, kimkolwiek lub czymkolwiek teraz była.
Poszła tam pieszo rozkoszując się deszczem. Był początek lata i siąpiąca z nieba woda była przyjemna. To był długi spacer, ale potrzebowała troszkę ruchu.
Nim jednak dotarła na miejsce zapadł zmierzch.

Canal Street okazało się być długą ulicą prowadzącą w dół, do wód Tamizy. Sklepiki, już otwierane nocne bary, grajkowie i prostytutki wystający w bramach. Zapach tytoniu, tanich perfum i wody kolońskiej. Dźwięki muzyki i wibracje Całunu. Mimo, że nie był to Rewir to jednak chyba Martwi byli tutaj częstymi gośćmi.

Przez chwilę uwagę egzorcystki przykuł wysoki, drobnej budowy, jasnowłosy młodzieniec, grający w cieniu bramy na saksofonie. Muzyka, którą wydobywał ze swojego instrumentu miała w sobie magię. Ludzie zatrzymywali się, słuchali, czasami ktoś rzucił monetę do wysokiego kapelusza. CG obserwowała grajka przez chwilę upewniając się, ze nie jest człowiekiem. Najpewniej przynależał do rasy Odmieńców, o których wspominał jej Brewer.
Kolejny cudowny okaz Fenomenu.

Im ciemniej się robiło, tym na Canal Street pojawiało się więcej Martwych. Dyskretnie. Nie rzucając się za bardzo w oczy. Jakaś wampirzyca zajęła miejsce w bramie, gdzie swoimi ciałami kupczyły córy marnotrawne. Jakaś zombie w wieczorowej kreacji i tonie pudru na twarzy wychodziła z limuzyny do jakiegoś lokalu. Obok – ćwicząc parkour – przebiegł jakiś loup-garou. Jego gwałtowne pojawienie się spłoszyło kilka osób. Na skrzyżowaniu, obok studzienki kanalizacyjnej pojawiło się koszmarne widmo małej dziewczynki. Środkowa część jej ciała nosiła ślady po wypadku. Dziewczynka szlochała i coś krzyczała, ale najwyraźniej nikt poza CG i być może kilkoma osobami na ulicy nie zwracał na nią uwagi. Emanacja była słaba.

Czerwień pulsującego neonu przyciągnął jej uwagę, jak krew w morzu przyciąga uwagę rekinów. To pulsował neon lokalu. Szyld nosił napis „Krwawiący lotos”. Nazwa sugerowała knajpę dla wampirów, ale poza rewirem to była rzadkość. Jednym z zadań Ministerstwa Regulacji było wydawanie zezwoleń „nadnaturalom” na zakładanie lokali na „strefach żywych”. Ale CG nie potrafiła sobie przypomnieć, czy „Krwawiący Lotos” był jedną z takich knajpek.

I wtedy, gdy wahała się czy wejść zobaczyła ją. Ubraną w biało czarny strój kobiety ze szkółki dla młodych dziewcząt. Efekt psuły ćwieki w brwiach. Wampirzyca, którą CG poznała pamiętnej nocy w „Sztolni Demona”. Dziewczyna robiła to, co robiła wtedy. Rozdawała ulotki. Imię wypłynęło ze wspomnień CG. Tabita i „Kościół Nieśmiertelnego”.

Zawirowania Całunu przybierały na sile. Oznaczało to, że na Canal Street pojawiało się coraz więcej Martwych. Noc zaczynała się na dobre.


EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT


Egzotyczna, przypominająca plugawe inkantacje muzyka, przyprawiała o zawroty głowy. Magnetofon, z którego ją puszczano, nadawał się na złom.

Emma szła powoli pomiędzy eksponatami w galerii instynktownie sięgając do mocy Fantoma. Niewidzialna dla istot nadnaturalnych przesuwała się pomiędzy plamami świateł i rozedrganymi rozbłyskami stetoskopów zalewających wnętrze galerii swoim niespokojnym, drażniącym zmysły światłem.

Światło i dźwięki tworzyły chaotyczną, przybijającą scenografię.

Nathan wtargnął do dyspozytorni i zaczął, zgodnie z sugestią Emmy, szukać wyłączników do audiowizualnych „atrakcji” tego miejsca. Egzekutor kątem oka obserwował starego Hindusa przebiegając palcami po starej konsoli z dumnym, szpulowo-taśmowym magnetofonem pośrodku. Ta czujność i zmysły egzekutora uratowały mu skórę.
Twarz Hidnusa zadrgała i w ułamku sekundy przemieniła się w koszmarną, na poły zwierzęcą maskę.


W drugim ułamku sekundy stwór już doskakiwał do Nathana próbując smagnąć uszponioną łapą po jego gardle. Był szybki i zwykły człowiek pewnie znalazłby się na podłodze, zachlapując wszytko wokół swoją krwią. Ale Nathan nie był zwykłym człowiekiem, lecz posiadał szybkość egzekutora. Uniknął zdradzieckiego ataku i w tym samym momencie wydobył swoją broń strzelając do przeciwnika niemalże z przyłożenia.

Emma nie słyszała tej kanonady. Jej zmysł śmierci wyczuwał blisko cel. Doszła do czegoś w rodzaju serca galerii – miejsca gdzie na dość sporym „placu” krzyżowały się wszystkie ścieżki. Trwał tam spektakl. Jaga Bidnu, – bo to musiała być ona – tańczyła na niewielkiej, okrągłej scenie, w swojej demonicznej formie pół człowieka – pół węża, hipnotyzując spojrzeniem żółtych ślepi jakiegoś młodzieńca. Kilka innych osób otaczało potwora i obserwowało spektakl z zachwytem.
Emma postanowiła skorzystać z okazji, że naghini zajęta była pokazem i ruszyła ostrożnie w jej stronę. Miała okazję zgładzić ją cicho i szybko, nim potwór zorientuje się w sytuacji i zagrozi cywilom.

Kule wystrzelone przez Nathana trafiły potwornego Hindusa prosto w pierś i brzuch. Scott podejrzewał, że portier jest czymś w rodzaju loup-garou i służbowa, srebrna amunicja zrobi z niego sieczkę. Przeliczył się jednak. Mimo licznych ran postrzałowych staruch rzucił się na egzekutora i silnym pchnięciem posłał na ścianę. Łowca wpadł na magnetofon i zniszczył go swoim ciężarem. Hindus zasyczał jak kocur i rzucił się celując w gardło lekko oszołomionej ofiary. Muzyka ucichła.

Nagłe przerwanie muzyki zakłóciło pokaz. Jaga Bidnu nie widziała podchodzącej do niej Emmy, ale widzieli ją ludzie. Nim zdążyła dać im znak, ktoś krzyknął. Naghini syknęła i gwałtownych machnięciem ogona wywaliła trójkę stojącą najbliżej sceny ludzi, po czym zwinna niczym atakująca kobra śmignęła miedzy regały. Emma działała, jak należy, ale nie udało jej się dopaść do stwora. Cios miecza zaledwie o kilka cali minął końcówkę znikającego między regałami ogona. Niewiele się namyślając, ale wypatrując jednak ataku ze strony Jagi Bindu Emma rzuciła się w pościg pomiędzy regały. Kobieta – wąż była jednak szybka.

Tymczasem Nathan zdołał przejść do ofensywy. Z przyłożenia wpakował kilka kolejnych kulek prosto w pysk stwora, posyłając zawartość czaszki naokoło. To załatwiło sprawę. Nathan starł posokę z twarzy i oczu i ruszył do środka galerii by wspomóc Emmę.

Krzyk zza lewego regału ostrzegł dziewczynę, że naghini uciekła tamtą drogą. Szybko ruszyła w tamtą stronę, widząc jak długi, wężowy ogon znika za kolejnym zakrętem. Była coraz bliżej. Nie wiadomo czy kierowana jakimś instynktem czy złośliwie ścigana wywaliła jeden z regałów. Emma odskoczyła w ostatniej chwili, a obok niej zwaliło się na ziemię terrarium. Szkło pękło a piasek i zawartość rozsypały się po podłodze. Właśnie! Zawartość!
Wielkie jak ludzka dłoń skorpiony.

Huk upadającego regału pozwolił Nathanowi zorientować się, gdzie trwa zapewne walka. Kiedy jednak ruszył w tamtą stronę zderzył się ze spanikowaną gromadą ludzi, którzy na widok jego zachlapanej krwią twarzy runęli do panicznej ucieczki pomiędzy regały potęgując zamieszanie.

Oboje – Emma i Nathan – usłyszeli nagle wielki rumor. Z tym, że Emma znajdowała się zdecydowanie bliżej jego źródła. Wiedziała, co zaszło. Jaga Bindu wybrała drogę ewakuacji przez podwórze. Musiała trafić na Xarafa o ile egzekutor tam nadal był.


XARAF FIREBRIDGE

Drzwi, przy których czaił się Xaraf wyleciały z wielkim hukiem i pojawiła się w nich prawie naga kobieta, ubrana tylko w wielokolorową, błyszczącą kamizelkę ledwie zasłaniającą piersi. Od pasa w dół była kompletnie goła i całkiem zgrabna.

Ten widok na ułamek sekundy zaskoczył Xarafa, tak samo jak obecność egzekutora zaskoczyła naghinię.

Oboje jednak otrząsnęli się z tego stanu błyskawicznie.

Potworzyca syknęła ukazując wąskie, wężowe kły jadowe i skoczyła na Xarafa, który otworzył ogień ze swoich pistoletów, tak jak to planował zrobić wcześniej.

Z tak bliskiej odległości nie mógł nie trafić. W ułamki sekund zgrabny brzuch i piersi zmieniły się w krwawą sieczkę.

Naghini zaatakowała siła rozpędu i Xaraf zmuszony był uniknąć jej dłoni zakończonej długimi, pomalowanymi na wszystkie kolory tęczy, paznokciami czy też raczej szponami. Egzekutorska hyper-adreanalina przelewała się w nim, niczym wezbrana rzeka i Łowca odskoczył bez trudu dobywając broni siecznej.

Jaga Bindu jednak nie miała sił lub ochoty na dalszą walkę.
Na oczach Egzekutora zmieniła się w splatane ze sobą kłębowisko wielobarwnych węży o różnej wielkości. Część gadów momentalnie ruszyła w stronę Egzekutora, część od razu zaczęła rozpełzać się we wszystkie strony.
Klinga świsnęła i regulator zaczął ciąć jadowite plugastwo.
Przy tym zajęciu zastali go Nathan i Emma.


EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT, XARAF FIREBRIDGE

Węże. Dziesiątki jadowitych węży. Wszędzie. Na całym podwórzu.
W takiej sytuacji broń palna staje się tylko niepotrzebnym balastem. A broń ręczna, nawet przy mocach egzekutorskich, okazuje się zbyt wolna. Nie nadaje się do eksterminacji plugastwa tak szybko, jakby sobie tego życzył jej właściciel.

Na podwórzu było sporo kryjówek, w których mogły szukać schronienia gady. Szczelina prowadząca do piwnicy, kratka studzienki ściekowej, dziura w murze, śmietniki.

Po kilku chwilach trójka łowców uporała się ze wszystkimi wężami, które po zabiciu zaczęły zmieniać się w galaretowatą maź. Czy była wśród nich Jaga Bindu, czy też naghini udało się uciec? Ciężko było powiedzieć.

Teraz pozostało im jedynie poczekać, aż przyjadą zwykłe gliny, które na pewno zawiadomią zwiedzający galerię ludzie, pokazać legitymacje MR-u, upewnić się, że Ministerstwo przyśle kompetentnych urzędasów, którzy zabezpieczą materiały dowodowe i eksponaty zgromadzone w galerii i koniec ich pracy na dzisiaj.


RUSSEL CAINE


Powrót do hotelu po rzeczy Caine zrobił w stylu śledzonego paranoika. Kluczył, zmieniał środki transportu, wysiadał pod fałszywymi adresami, aż w końcu uznał, że zgubił potencjalny ogon.
Oczywiście oszukiwał sam siebie. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że średnio wyszkolony loup-garou – szczególnie wilkołak czy też opętany pies, bez trudu wyśledzą go w obrębie całego Londynu po zapachu. Że telepata mógł już dawno „sczytać” z jego głowy potrzebne mu informacje. Że niewidzialny człowiek mógł śledzić go i nieźle się przy tym bawić. Że jasnowidz na usługach Lynch już dawno określił jego położenie. Lub – co najprostsze – poznali jego lokację po miejscu, z którego zadzwonił do BBRL. Był jak mucha w pajęczynie, ale w odróżnieniu od muchy miał moce, które mogły nieźle tą sieć nadszarpnąć, gdyby okazało się, że jednak próbowali go w nią złapać.

Portier - zombie w hotelowej „recepcji” pozdrowił go skinieniem głowy i Caine ruszył po schodach na górę. Nadal czujny.

Nawet, kiedy już zamknął drzwi, nadal nie czuł się pewnie. I – jak się okazało – słusznie.

* * *

Bombonierka leżała na łóżku tak, że zobaczył ją zaraz po wejściu do pokoju. Do niewielkiego, kolorowego pudełeczka, dołączono mały liścik.
Nawet z daleka mógł przeczytać, co było na nim napisane.

Powodzenia w nowej pracy, panie Dusty.

I podpis. Jedna litera. „L”.

Kierowany impulsem Caine zebrał swoje rzeczy, zapłacił na dole za pokój i poszukał sobie innego miejsca na noc. Wybór padł na lokal podobny do tego, który opuścił cztery przecznice dalej. Za oknem zapadła już noc. Russel upewnił się, że pokój został należycie zabezpieczony a broń ma pod ręką, zapalił lampkę przy łóżku i zaczął czytać „swoją” nową teczkę. Miał role do odegrania i aby była wiarygodna potrzebował czasu, aby się jej dobrze nauczyć.



LAURA MORALEZ, SHAY KEANE



Dionise Eugen był rewelacyjny. Naprawdę rewelacyjny.
Przyzwał Bezcielesnego w mgnieniu oko. Dosłownie.

Nagle wokół niego zaczął szaleć wicher. Dwaj GSRowie polecieli pod ściany. Siepacz Torkheim robił dalej swoje. Trzymając się jedną ręką framugi, w drugiej trzymał pistolet, z którego z przerażającą, bezduszną precyzją, pakował po kulce w środek czoła powalonym obok Dionise’a wampirom.

Shay już czekał. Był gotowy. Znalazł melodię na przywołanego gheista, złapał go w sieć swojej mocy i zaczął uspokajać, wyciszać, tłumić. Nie było to trudne. W pewnym momencie stało się wręcz banalnie łatwe. Domyślił się, dlaczego. To pracująca z nim nekromantka złapała Dionsa Eugena w swoją sieć.

Tak właśnie było. Laura pokonała wolę wampira po krótkiej i gwałtownej walce. Narzuciła mu swoją moc. Uczyniła z niego marionetkę. Tak samo potrafiły robić wampiry Starej Krwi z większością śmiertelników. Nawet z nekromantami. O ile ci okazali się na tyle durni, by spojrzeć wampirowi w oczy.

Sprawę zakończyły GSR-y. Zarzucając na wampira posrebrzane sieci – tym razem takie normalne i wyprowadzając go do furgonu zaparkowanego przed budynkiem. Stamtąd miał trafić do Komory. Miejsca w podziemiach MR-u, które nieumarli nazywali „mordownią”, czy zwyczajnie „izbą tortur”. I mieli rację. To właśnie tam wyciągano wiadomości ze schwytanych Martwych. Za pomocą srebra, święconej wody, ognia i łapania kości. Łamanie praw człowieka? Przecież ci, którzy trafiali do Komory ludźmi nie byli. Co najwyżej można było oskarżyć pracowników wyciągających zeznania o bezczeszczenie zwłok.

W kamienicy, którą sekta wybrała sobie za siedzibę, zaroiło się od GS-rów i zwykłych policjantów. Robiono zdjęcia do akt. Spisywano dane aresztowanych członków sekty. Odwalano papierkową robotę.

Torkheim, który dowodził akcją, podszedł do nich. Shay czuł się nieco zmęczony. W gardle zaschło mu od wysiłku, skroń łupała tętniczym ciśnieniem, miał wrażenie, że zwymiotuje sobie na buty – efekt stoczonego pojedynku i spętania bezcielesnego.
Laura czuła się niewiele lepiej. Dostała lekkiej drżączki i czuł ogromne zmęczenie. Musiała zjeść cukier. Duże ilości cukru. Poza tym pozostał jej metaliczny smak krwi w ustach – efekt „sprzężenia” własnego umysłu z umysłem wampira i dziwne, chaotyczne wrażenia zapachowe. Wszystko wokół niej zdawało się pachnieć intensywniej. Szczególnie nieprzyjemne zapachy odbierała znacznie mocniej. Taki urok bycia animatorką.

- Jesteście wolni – uścisnął rękę każdemu zaczynając od Laury. – Dobra robota. Dzięki. Jeśli chcecie dam wam kierowcę, który zawiezie was, dokąd tylko chcecie. Rano wasz koordynator chce mieć raport z akcji. Macie być w biurze o dziewiątej. Piekielna skrzynka – wskazał na radio w wozie bojowym GSRu – poinformowała nas o tym.
 
Armiel jest offline