Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2011, 22:01   #11
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Czerwiec, 2022 – Szpital Rady Bezpieczeństwa Londynu i Służb Regulacyjnych

Aparatura monitorująca pracę serca pacjenta, pikała powoli w umiarkowanym tempie. W szpitalnym pomieszczeniu, panował półmrok, podkolorowany na pomarańczowa przez odcień zasłon. Te z kolei, falowały powoli poprzez powietrze wydobywające się z wentylatora, cicho pracującego pod sufitem. Sprawiał, że powietrze w pomieszczeniu było ciągle w ruchu i było rześkie oraz przyjemnie chłodne.

∆ ∆ ∆

Wokół niego płonął ogień, płonęła posadzka, płonęły ściany. Pożoga, powoli zbliżała się do jego łóżka, zbłądzone iskierki już powoli zaczynały zajmować prześcieradło. On sam, bardzo chciał się zerwać z pryczy ale czuł się skrępowany, mimo wszystko nic go nie trzymało. Przed posłaniem, stała zakapturzona postać w habicie. Płomienie tańczyły na jej ubraniu, mimo wszystko nie robiły jej krzywdy. Zasnuta cieniem twarz, zakrywał głęboki kaptur.
- Dlaczego boisz się płomieni, Xarafie? – zapytała postać, a jej głos był łagodny i ciepły – Czy przeraża Cię twój własny ogień, który płonie w tobie? Który daje Ci pożądaną przez Ministerstwo moc i tak wiele razy ratował Ci życie? Czy on nie jest twoim sprzymierzeńcem? Czy nie powinieneś przyjąć go do siebie?
- Kim jesteś? Gdzie ja jestem? – zacharczał pacjent.
- Jesteś między jawą, a snem. Jesteś w śpiączce, Xarafie Firebridge.
Płomień zaczął wchodzić na pościel, leżący na łóżku mężczyzna poczuł bijący od niego niezwykle silny, ale nie robiący mu krzywdy. Tajemnicza jegomość, znów się odezwała.
- Musisz poskromić ogień, musisz się obudzić. To nie pora na Ciebie. Jeszcze nie Xarafie Firebridge.
Ogień w pomieszczeniu, zaczął wędrować powoli w kierunku łóżka, spadając ze ścian, schodząc z podłogi. Przypominało to sępy, zlatujące się na świeżego trupa. Płomienie zostawiły również tajemniczą osobę w habicie.
Kiedy jedynym, płonącym miejscem w pokoju było łóżko, a płomień tańczył po ciele mężczyzny niczym dokazujące wiewiórki, jego ciało w jakiś przedziwny sposób zaczęły pochłaniać języki ognia. Zakapturzona postać patrzyła na to i kiwała głową, tak jakby się z tego spodziewała. Kiedy cały ogień zastał wchłonięty i rozszedł się po kościach, mięśniach i wszystkich układach, wypełniając mężczyznę od stóp, aż po czubek głowy, mężczyzna zaczął odpływać…
- Żegnaj Xarafie – powiedziała tajemniczy gość – Jeszcze się spotkamy

∆ ∆ ∆

Mężczyzna leżący na szpitalnym łóżku, szybko się podniósł do przysiadu łapiąc głęboko powietrze. Maszyneria monitorująca pracę serca, znacznie przyśpieszyła wydobywanie irytującego dźwięku. Przylepione do klatki piersiowej i głowy elektrody, zostały zerwane pewnym ruchem ręki. Urządzenie wydało z siebie przeciągły pisk. Po minucie na korytarzu dało się słyszeć zamieszanie, a w drzwiach pojawiły się dwie wystraszone pielęgniarki. Ze zdziwieniem stwierdziły jednak, że to nie śmierć spowodowało piszczenie urządzenia, lecz wręcz przeciwnie, wybudzenie się pacjenta.
On sam siedział na krawędzi łóżka, trzymając się za głowę. Powoli obrócił głowę w kierunku piguł, niepewnie stojących w drzwiach.
- Moje ubranie poproszę – powiedział z trudem, opierając nogi na zimnej posadzce – I wyłączcie to piszczące gówno!

∆ ∆ ∆

Wszystkiego, co uznano za stosowne, dowiedział się dopiero kilka dni później, podczas jednej z wielu wizyt u rehabilitanta. Śpiączka, choć krótka, dała o sobie znak w postaci zaniedbania mięśni. A w dodatku że Xaraf był Łowcą z Ministerstwa Regulacji, takie braki były niedopuszczalne. Dlatego też od razu został skierowany na krótkie, dwu miesięczne treningi. Nie były ciężkie, wręcz przyjemne. Zastałe przez nieużywanie kanały super adrenaliny, szybko znowu stały się przydatne.
Po ostatniej rehabilitacji, następnego dnia był już w pracy. I mógł dalej robić, to co lubił. Żałował tylko, że przespał prawie cały maj i nie mógł dorzucić kilku pocisków od siebie, w celu zakończenia sprawy. Tamtej, pamiętnej sprawy.

∆ ∆ ∆

Lipiec, 2023 - Budynek Ministerstwo Regulacji

Xaraf ćwiczył swoje ruchy i strzelanie… Znowu… Trening to było dla Egzekutorów rzecz święta. Podstawa. Nie mieli lekko, tak jak inni pracownicy Ministerstwa. Nie znali się na egzorcyzmach czy nie potrafili znikać z oczu demonom. Byli pierwszą linią w ewentualnym starciu i byli trudni do zajebania, jak karaluchy i dlatego musieli większość wolnego czasu poświęcać treningowi. Rzadko, kiedy było można się wyrwać na jakiś melanż, chyba że człowiek czuł się naprawdę zmęczony. A i wtedy, i tak najpewniej odsypiał tygodnie zadań. Ten Egzekutor, jak zawsze samotny i nieco zapomniany, przyłożył się do strzału. Rozejrzał się po zapuszczonych ruchomych celach, swoim mętnym, pustym wzrokiem. Można było rzec, że nieobecnym. Ta nieobecność, to była jego domena. Mężczyzna mimo swoich mocy, rzadko, kiedy rzucał się w oczy.
Po strzelnicy rozniósł się odgłos trzech, szybkich wystrzałów. Między nimi były tylko sekundy odstępów. Nie wprawny znawca broni, mógłby twardo się upierać, iż ktoś tu strzelał z broni maszynowej, nie wiedząc nawet jak daleko był prawdy.
- Ładny strzał, Panie Xaraf – odezwał się niski goniec, patrząc na trzy cele, z wyrwanymi dziurami po środku głów – Riordan Brendanus chce Pana widzieć – dopowiedział, kiedy skończył się delektować popisem umiejętności strzelca.
Firebridge w odpowiedzi, skinął mu tylko głową na znak, iż przyjął jego słowa do wiadomości. Goniec ruszył gonić kolejnych pracowników, on sam uzupełnił magazynek Desert Eagla i umieścił go w kaburze.
Zadania mu nie przeszkadzały, jednakże lubił swoje treningi. Kochał i chciał stawać się coraz lepszy w swoim fachu. Szybko pozbierał swój sprzęt i zapakował się w niego. Ubrany w kamizelkę, ze swoim sprzętem na plecach, który uważał za uniwersalny, ruszył wolnym krokiem na odprawę. AKMS na krótkim pasie, dwa przewieszone na jedną stronę pleców sejmitary, tak, aby zaoszczędzić jak najwięcej powierzchni pleców, kabury przy pasie z dwoma srebrnymi pistoletami Desert Eagle oraz srebrny bagnet przy pasie i kilka, wybuchowych zabawek. Wiedział, że jest nazywany Panem X, ale też, rzadziej, nazywano go GSR'em. No cóż, od tych elitarnych policjantów, nie różnił się za wiele.
Miał pracować ze swoją dawną partnerką... Emmą Harcourt.
"Zabawne, znowu spotkać tą chłopczycę" - pomyślał, kiedy kierował się w stronę sztabu Ministerstwa Regulacji i nawet się ucieszył na tą myśl, choć nie dawał po sobie poznać żadnych emocji.
Co prawda, dawno jej nie widział, ale sądził iż ją pozna. Przecież ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. On sam ciągle wyglądał tak samo, nie lubił zmian. Może jedynie rzadziej nosił bluzy z kapturem, ponieważ przeszkadzał w sięganiu po broń na plecach. Za to, nosił przy sobie upchaną w kieszeń kominiarkę. Pozwalał zachować anonimowość na akcjach, a i w drodze do samochodu się przydawała, kiedy w twarz siąpił zimny deszczyk.
I w końcu stanął w drzwiach do sali odpraw. Przyszła pora, na szczegóły misji, choć nie sądził, aby było to coś wykraczającego poza jego moce.

∆ ∆ ∆

Kiedy w drzwiach pojawiła się Emma, pierwsze co zauważył Egzekutor to było to, że się zmieniała. I to bardzo. Już był koniec z chłopczycą, jak mu się wydało na pierwszy rzut oka, nim znikła znowu w drzwiach i gdzieś uciekła.
„Zapuściła włosy” – pomyślał.
On za to tylko się nie ogolił i to wszystkie jego zmiany. Za to nie krył się pod kapturem. Już nie. Czyżby… Dojrzał?
Powoli uniósł rękę i podrapał się po zaroście, w tym samym czasie podnosząc się z krzesła i ruszył w kierunku naniesionych przez Łowczynię dokumentów.
„Jest silniejsza niż myślałem” – skomentował w głowie – „Że uniosła to wszystko i to bez taczki?”
Wziął do ręki kilka kartek i powierzchownie przejrzał. Były na nich jakieś obrazki, wyglądające jak kobieta loup-garou z ciałem węża, czy innego cholerstwa. W tym samym momencie wróciła Harcourt. Przywitała się z nimi, na co Xaraf odpowiedział tylko głębokim skinieniem głowy i unosząc trzymany w palcach kawałek papieru, zapytał:
- Co to?
Dowiedział się tylko tyle, ile zdołał przeczytać na nagłówkach niektórych kartek. Informacje o jakiejś cholernej istotce prosto z Indii. Świetnie, choć on sam nie lubił zbytnio obcokrajowców.
Nie zdążył o nic dopytać, a Emma dopowiedzieć, kiedy drzwi ponownie otworzyły się z piskiem i pojawił się w nich Irol. Średni piegus, z rudą czupryną. Xarafa zawsze zastanawiało, jak przeżył na tyle długo, by dorwać tą posadkę koordynatora. Widać, miał niezłe asy w rękawie. Dopiero on rzucił nieco więcej światła na ich zadanie i cel. Ba, postanowiono przed nimi nawet jakieś dziwne smarowidła na miecz.
Od razu do głowy przyszły mu pociski z gumowymi, nadpiłowanymi płaszczami wypełnionymi tym specyfikiem. I raczej był by w stanie takie wykonać, lecz MR działał jak każda instytucja państwowa. Na ostatnią chwilę.
Co prawda mogli by to zrobić na następny dzień, ale ich zapał w tym kierunku szybko ostygł. A dokładnie po słowach Irola, że nie ponosi odpowiedzialności jeśli zginą kolejni ludzie. Cóż, to był argument, z którym trudno było by się sprzeczać.
W czasie odprawy, rozpętała się też kilka dyskusji, które on po prostu przemilczał. Czasami tylko wrzucił swoje trzy grosze, ale nie wydało mu się to coś wielkiego i ważnego. O wiele bardziej zainteresowała go sama maść, jako iż jego matka znała się na alchemii. Mu samemu też ona nie była obca, dlatego też powąchał ostrożnie smarowidło. Szybko został zganiony przez Fantomkę, ale mimo jego słabego węchu, maść wydawała mu się ładnie pachnieć.

∆ ∆ ∆

Boyfield Streat 10A w dzielnicy Southwark, okolice Galerii Osobliwości Jagi Bindu

Przydzielony kierowca, sobie tylko znanymi ścieżkami dojechał na miejsce akcji, w dość rekordowym czasie. Bus, mimo wszystko zatrzymał się na światłach tylko kilka razy. On sam, w busie posprawdzał swoje przybory do Regulowania oraz mocowania pochw na miecze, kabur oraz innych, przymocowanych do pasa rzeczy. Nie chciał, aby któraś została przypadkiem oderwana. Po jakiś trzydziestu minutach, w końcu dojechali pod budynek, w którym mieściła się galeria. Emma, roztropnie poleciła kierowcy zaparkowanie nieco dalej.
Sama dzielnica, w której znajdował się ten przybytek, była jedną z lepszych w Londynie. Sam budynek, prawdopodobnie pochodził z roku dwutysięcznego, czyli nie był zbyt stary. Istniała nadzieje, że bezcieleśni zbytni się tu nie zadomowili i nie zrobią kłopotów podczas walki.
Nad wejściem, wisiał wielki szyld “GALERIA OSOBLIWOŚCI JAGI BINDU”, cały czas podświetlany światłem czerwonego, jaskrowego neonu. Wielka, pulsująca strzałka wskazywał drzwi. Po obu ich stronach, znajdowały się duże wystawowe okna z czarnego szkła, które miało zadanie przepuszczać tylko światło i nic więcej od strony ulicy. Trudno było zobaczyć co znajduje się wewnątrz budynku, mimo wszystko prawie wszystko wyjaśnione było na wiszących tu i ówdzie plakatach.
Objuczony prawie jak GSR Xaraf zwątpił w to, że uda im się wejść niepostrzeżenie do wnętrza, dlatego zaoferował, że on pójdzie od tyłu budynku i zaskoczy jaszczurę, jeśli będzie chciała uciekać. Bus zaparkował za zakrętem, przecznicę dalej. Xaraf nie czekając na towarzyszy, ruszył swoją ścieżką w kierunku, w którym powinno zładować się tylnie wejście do galerii. W końcu to nie był jakiś stary budynek, ulepiony jak kawał izolatki. Jak jego mieszkanie.
Brama na tyły kamienic, do której się kierował okazała się tą właściwą. Za nią rozpościerało się niewielkie podwórze z pojemnikami na śmieci i drzwiami na tyły budynku.
Pan X ustawił się obok tylnich drzwi. Czekał, nasłuchiwał. W międzyczasie załadował karabin amunicją odłamkową własnej produkcji oraz wyjął jedno z ostrzy, po czym nałożył na nie trochę maści. Nie chciał wytracić całej, dlatego też resztę wsadził do kieszeni spodni.
Następnie rozejrzał się dyskretnie i z zamiarem dyskretnego wślizgnięcia się do pomieszczenia, powoli nadusił klamkę.
- Kurrrwa… - zasyczał przez zęby.
Drzwi były zamknięte. Pozostało mu tylko czekać, aż w środku zrobi się ciekawiej. Wtedy wyłamie zamek podeszwą buta, lub w innym przypadku, przestrzeli zamek jednym z dwóch pistoletów. Nie miał zamiaru przeczekać całej akcji na podwórzu. Miał na koncie kilka wpadek i chciał aby ta liczna się nie powiększyła. Nie tym razem.
Podszedł bliżej drzwi i jedną rękę zaciskając na upaćkanym smarowidłem sejmitarze, drugą na sub-karabinku, nasłuchiwał wytężając swoje egzekutorskie zmysły.
Czekał.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 29-08-2011 o 19:49.
SWAT jest offline  
Stary 25-08-2011, 23:40   #12
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nmy113gMds0[/MEDIA]

Czarna koszulka z nadrukiem i dżinsy. Potargane włosy. Na nosie okulary przeciwsłoneczne, podróbka Ray Banów. Sportowe buty, tym razem już oryginalne, marki Adidas. Tak zwykle wyglądał. Zwykle, bo w tej chwili jednym z tych nielicznych znaków rozpoznawczych były właśnie stojące w każdą stronę włosy. Był nagi. Nie ma się co dziwić, w końcu wszyscy rozbierają się przed pójściem spać, a Shay wyjątkiem bynajmniej nie był. Dobrą wiadomością był na pewno fakt, że akurat tym razem był w swoim łóżku. Nie leżał za to sam z czego sprawę zdał sobie dopiero po chwili. Podniósł delikatnie koc, nie miał pojęcia kim była ta ładna blondyneczka, ale nie dziwił się nawet, że się skusił. Miała długie, lśniące włosy, nie była chyba zbyt wysoka, lecz za to nieprzyzwoicie zgrabna. Cały efekt psuł jednak kolorowy biustonosz z Hello Kitty i czerwony kask na jej głowie. Zdecydowanie coś było nie tak, a w głowie powstawało pytanie: Co ja do cholery wczoraj robiłem?

Wstał cicho i naciągnął na siebie swój standardowy uniform, głowa mu nie pękała, więc najwyraźniej wczorajszy wieczór nie skończył się potężną libacją. Mimo to musiało mu trochę uderzyć do głowy skoro nie pamiętał panienki. Na oko Keane był po trzydziestce. Gdyby bardziej o siebie dbał pewnie mógłby uchodzić za młodszego. Miał jakieś 185 centymetrów wzrostu. Opuścił sypialnię i zajrzał do swojego ulubionego pomieszczenia. Gabinet owalny. Ok, może nie był owalny i mało przypominał elegancki wystrój Białego Domu, ale Shay niewątpliwie czuł się w nim ważny niczym sam prezydent. Nie był urządzony z przesadnym przepychem, ot solidne mahoniowe biurku, na którym stała maszyna do pisania, ekspres do kawy i kilka drobiazgów. W rogu mała biblioteczka i sfatygowana komoda. Duże okno teoretycznie powinno zapraszać do pomieszczenia więcej światła, ale przy typowej brytyjskiej pogodzie słabo się sprawdzało. Natomiast włochaty dywan, który zdobił podłogę, wyglądał koszmarnie i w ogóle nie komponował się z wystroje. Był jednak idealnym rozwiązaniem dla kogoś, kto nie zawsze zdoła sam doczołgać się do sypialni.

Shay opadł na swój fotel i rozsiadł się wygodnie, nalał sobie resztki kawy do kubka. Była mocna i lodowata, ale to mu nie przeszkadzało, grunt by nie pozwoliła mu zasnąć. Położył nogi na biurku i wyciągnął paczkę papierosów, na opakowaniu widniał wielbłąd. W pobliskim sklepie zostały im już tylko Camele. Włożył papieros do ust, odpalił go swoją zapalniczką i przez kilka chwil delektował się pierwszym wypuszczonym dymem. Nigdy nie przypuszczał, że będzie pracował dla MRu. To po prostu nie była jego działka, śledztwa mogły się jeszcze okazać ciekawe, ale ryzykowanie swojego własne życia? Zdecydowanie nie miał powołania do tej roboty. Mimo to nie rzucił jej już po pierwszym dniu. Po części dla tego, że tak właśnie doradzał mu jego agent. Miał poprawić wizerunek i wrócić do tego co robił najlepiej. Bohaterskie wyczyny mogły nieźle wzbogacić jego CV. Po drugie i tak tkwił na przymusowych wakacjach od pracy z przyjaciółmi i musiał sobie jakoś ten czas zapełnić. Nutką adrenaliny na przykład. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu żeby wybrał sobie coś bezpieczniejszego, jak skoki ze spadochronu czy snowboard. Z tym, że Keane nie zawsze go słuchał, a goście z MRu przynajmniej płacili.

Zgasił papierosa w popielniczce i powoli zaczął zbierać się do wyjścia, zarzucił kurtkę na plecy i byłby pewnie wyszedł gdyby nie usłyszał swojego imienia. Odwrócił się, blondynka stała w korytarzu, miała teraz na sobie jedną z jego czarnych koszul i dodawało jej to dużo seksapilu. Keane domyślał się, iż pod ciemnym materiałem nie skrywa się już żadna bielizna. Uśmiechnęła się czarująco. Bez tego durnego kasku wyglądała o niebo lepiej.

- Chyba nie zamierzasz teraz wyjść, Misiu Pysiu? - spytała, zgrabnie i powoli zaczęła się do niego zbliżać.

- Właśnie wybierałem się do pracy - odparł i na dowód pokazał kluczyki od swojej Lancii.

Pomachała mu palcem przed oczami jak niegrzecznemu dzieciakowi, następnie szybko oplotła jego szyję swymi drobnymi dłońmi. Miała trochę ponad metr siedemdziesiąt, ale dla niej nie stanowiło to żadnej przeszkody. Zawisła na jego szyi na kilka sekund, a potem mocno wpiła się w jego usta.

- Właściwie to może zaczekać.

Rzucił kluczyki na półkę, blondynka roześmiała się i już po chwili wylądowała w jego ramionach.

***

Tkwienie w wozie MRu nie należało do najprzyjemniejszych czynności, szczególnie biorąc pod uwagę jak przebiegał jego dzień nim został wysłany w teren. Nawet ekipa wyszkolonych ludzi z GSRu zdawała się obawiać nadchodzącego starcia. W duchu cieszył się, że przynajmniej nie jest w ich skórze. Nie musiał stawać w pierwszym szeregu, znakomicie operować bronią i uzupełniać się z pozostałymi. Z drugiej strony kontakty z duchami również nie były przyjemne. Wszystko miało swoje dobre i złe strony. To jednak na Łowcach spoczywało większe zadanie.

Jego towarzyszką była niejaka Laura Morales, nie znał jej, a przynajmniej jak dotąd nigdy z nią nie rozmawiał. Wiedział, że należała do nekromantów, więc wampiry mogły mieć przez nią sporo roboty. Do tego jej karnacja i rysy twarzy sprawiały, że nawet w nerwowej atmosferze wyglądała świetnie. Uśmiechnął się do niej i postarał złapać jej spojrzenie.

- Howdy - rzucił - Shay Keane. - Wysunął dłoń w jej kierunku. - Szkoda, że poznajemy się w takich okolicznościach.

- Laura - odparła i również się uśmiechnęła - Laura Morales - nowa w tej bajce - dodała.

- Przezorny zawsze ubezpieczony. - Pstryknął palcami, a następnie wskazał na jej srebrny łańcuszek. Po chwili włożył pod koszulkę dłoń i wyciągnął swój srebrny celtycki krzyż. Uśmiechnął się i przeżegnał, jeśli ktoś w tej chwili mógł im pomóc, to dlaczego tym kimś nie miałby być właśnie Bóg? Wyciągnął z kieszeni kurtki ciemne okulary i nasunął na nos. - Ok. lads - rzekł patrząc na grupę wsparcia - Do dzieła. - Poklepał nerwowo swoją broń.

Eugen był niebezpiecznym przyjemniaczkiem, z tego co wiedział Shay, potrafił przywoływać poltergeisty oraz echa. Niezbyt silne, lecz nie należało ich lekceważyć. Miał też na swoje usługi grupę popierających go ludzi i kto wie co jeszcze w rękawie. Informacji było jak na lekarstwo, a to nie wróżyło nic dobrego. Mimo to trzeba było działać, w końcu wiedzieli na co się decydują i co ryzykują. Dionise miał kryjówkę w zrujnowanym domu, który ozdobiony był licznymi symbolami, choć uwagę mogło przykuwać również jednoznaczne graffiti. W każdym razie nie trudno było zgadnąć, że jest to lokal zarezerwowany przez Kielich Pojednania. Sekta ta w ten właśnie sposób oznaczała swoje siedziby. Grupa Szybkiego Reagowania przeszła do działania, zajęli pozycje, wywalili drzwi i wpadli do środka. Kolejne krzyki i wystrzały dochodziły do Shaya uświadamiając mu powagę sytuacji. Palił następnego papierosa czekając aż przyjdzie jego kolej na wejście do gry. W końcu dano im znak, Keane rzucił peta na ziemię i wszedł do środka. Sytuacja była raczej opanowana, większość z podopiecznych Eugena po prostu się poddawała, a żołnierze dobrze się sprawdzili. Mimo to Shay nie czuł się bezpiecznie, wprost przeciwnie. Wszechobecne zawirowania śmierci wzmagały tylko jego niepokój. Było zimno jak w grobie, choć jakoś sobie z tym radził. Jeden z członków GSR oznajmił im, że cel znajduje się na piętrze, a porucznik Gordon życzył sobie żeby tam poszli. Właściwie to był rozkaz, ale kto by się przejmował w tej chwili takim szczegółem. Właśnie wtedy Keane poczuł, iż jakaś dziwna energia wchodzi w ciało młodej dziewczyny, która leżała na schodach. Pomimo ogromnej dziury w czaszce nastolatka drgnęła. Wyszkolenie jednak było w tym przypadku górą, seria z karabinu szturmowego przejechało po nim niczym piła. Ciało dosłownie rozpadło się na dwie części. Shay spoglądał na to ze smutkiem i po chwili odwrócił wzrok od makabrycznego widoku. Dionise bawił się czymś czym nie powinien i Keane zaczynał pałać do niego coraz gorętszą nienawiścią. Manipulowanie w ten sposób już i tak poważnie zachwianą równowagą świata było niedopuszczalne.

- Nie traćmy czasu - powiedział i uzbrojony w MP5k ruszył schodami w górę wraz ze swoją towarzyszką.

Serce waliło mu jak oszalałe, z reguły był na tyle opanowany by dać sobie radę ze strachem, ale niekiedy pojawiały się odstępstwa. Schody mocno skrzypiały pod ich stopami oznajmiając wszystkich ich obecność. Na górze już czekali na nich żołnierze z GSRu, było ich dokładnie trzech, obstawiali korytarz. Tutaj budynek wyglądał jeszcze gorzej, zniszczone, podziurawione i nieumiejętnie poprawiane ściany, do tego zamurowane lub zabite deskami okna. Osobliwe miejsce jak dla utalentowanego wampira Nowej Krwi.

Potem wszystko działo się już bardzo szybko, drużynowy egzekutor błyskawicznym i potężnym kopniakiem otworzył im drogę. Działał szybko i świetnie uzupełniał się z ludźmi z GSRu, dwa wampiry towarzyszące głównemu złemu padły trupem. O ile w ich przypadku można się jeszcze pokusić o takie stwierdzenie. Sam zaś Eugen był... dziwny. Już jego umiejętności sprawiały, iż nie można było myśleć o nim jako o zwykłym wampirku Nowej Krwi, ale ten jego nietypowy ubiór. Ekscentryk? W czarnym cylindrze i białym szalu? Litości - pomyślał Shay. Moc emanowała od wampira, nie tylko gładko poradził sobie z Siepaczem, lecz i zabrał się za przywoływanie wsparcia. Nie potrzebował do tego żadnej pomocy, zaklęć, rytuałów, po prostu niczego. Kolejne doświadczenie w krótkim życiu Keana. Oby miał przyjemność wyciągnięcia jeszcze wniosków z tego spotkania. Podnoszący się z ziemi wampir mógł jednak zachwiać te plany. Keane wyciągnął wolną ręką woreczek z solą z kieszeni kurtki i rozsypał zawartość wokół siebie. Na szybko stworzony krąg mógł się przydać.

Shay skupił się na swoim zadaniu, pstryknął palcami by zwrócić uwagę GSRów i wskazał lufą na powstającego przeciwnika. Gotów był zresztą sam strzelić, ale chciał zrobić to w ostateczności, bo teraz musiał skupić się duchu. Jego zmysł zaczynał dawać o sobie znać, Eugen przywoływał poltergeista, Shay już go namierzał. Wyczuwał go, w jego głowie już pojawiła się pięciolinia powoli zapełniająca się kolejnymi nutami odzwierciedlającymi poltergeista. Początkowo chaotycznie, ale już po chwili miał wstęp. Dokładnie ułożony. Zalążek całej melodii. Początek poznania. To wystarczyło by zaczął działać, by wyzwolił swoją moc. Punkt zaczepienia już miał. Znalazł odpowiedni moment i zaczął nucić.


Theres an old town wrought
With mystery of Tom
The poet and his muse
And the magic lake
Which gave a life
To the words the poet used


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U8nbzFg3zeA[/MEDIA]

Cel był prosty, opleść poltergeista swymi słowami i rytmem, sprawić by muzyka stała się jego pułapką. Wielu egzorcystów nie zastanawia się nad swoim darem i tym co później dzieje się z bezcielesnymi. Inni obawiali się lub co gorsza liczyli na to, iż sprawiają im ból by ostatecznie ich unicestwić lub posłać do pustki z której nie ma powrotu. Sam Shay wierzył, że to co robi pozytywnie wpływa na bezcielesnych, nie sądził, iż ich wypędza. Nazywał to raczej wyzwoleniem, zerwaniem więzi z tym światem. Może był to optymizm, może zwykła naiwność czy nawet głupota - to nie było ważne. Keane już podjął decyzje i wiedział co ma zamiar zrobić z tym co przywoływał Dionise. Uwolnić poltergeista od jego gniewu, dać mu ukojenie.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 25-08-2011 o 23:42.
Bebop jest offline  
Stary 28-08-2011, 23:03   #13
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-RUWMPd3QEg&list=PL82CE2AB24FCDD944&index=1&feature =plpp[/MEDIA]

I dokąd Cie to wszystko zaprowadzi?

Sam nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Nathan Scott stał na dachu, który zamienił w ogród wielobarwnych kolorów. Maleńki punkcik mieniący się kolorami tęczy w chaosie ciemnych i brudnych uliczek Londynu. Jedną nogą opierał się o gzyms dachu. Wziął koleny łyk pobudzającego napoju, który wlał do kubka na którym widniały wymalowana szczęka wampira z ich długimi kłami i napis „I Ty możesz żyć wiecznie. Kawa już nie działała tak jak za pierwszym razem. Nie dzialała tak jak kiedyś. Ale i nie musiała. Potrzebował mniej snu niż przed laty a i wtedy nie należał do śpiochów. Scott należał do szczęściarzy albo jak kto woli do pechowócw wśród których po fenomenie noworocznym roku 2012 Bóg albo po prostu prawo natury zaszczepiło nadludzkie zdolności. Równowagę względem wszelkich przedstawicieli horrorów jakie ujawniły się po nowym roku. Jakby ktoś je zapraszał na zabawę.
„Wszystko się popieprzyło. Świat obrócił się na plecy”
Scott patrzył przed siebie, na linie w której niebo „stykało” się z ziemią. Czekał. Czekał na wschód słońca. By przez ułamek sekundy choć zobaczyc oblicze nadziei. Nadziei na lepsze jutro.
Pogoda zepsuła przedstawienie nader szybko. Cieżki deszczowe chmury zasnuły niebo z szybkością wampira starej krwi.



Co prawda Nathan nie należał do ludzi, których potrafi przytłoczyć niepowodzenie dnia powszedniego ale też nie był do cna pozbawiony jakichkolwiek ludzkich słabości. Na\ie nastroiło go to na dobry dzień.
Kawa była ciepła, z dużą ilością mleka i cukru. Taką lubił. Prawie biała i słodka jak diabli. Nie bał się o nadwagę, taka mu nie groziła. Był czynnym Egzekutorem w słuzbie Ministerstwa Regulacji i wszelkie nadwyżki zbędnego tłuszczu znikały kiedy moce Przebudzonych dawały o sobie znać. Odstawił kawę i zawinął starannie wyprasowane mankiety koszuli. Przeszedł się po swoim „ogrodzie”. Zbierał siły, ładował bateryjki na kolejny dzien, może i jego ostatni. Śmiertelnośc w MRze w ostatnim czasie znowu podskoczyła w słupkach.

Kucnął przy krzaku pnącej się róży. Oberwał przeschnięty kwiat, by roślina przestała walczyć i skupiła się na jedynie na wypuszczaniu kolejnnych zdrowych pąków. Przeszedl pod „bramą” krzewia róży i wszedł do kuchni zamykając za soba drzwi. Włożył pusty kubek do zlewozmywaka i starannie go umył. Odstawił by ociekł. Wycierajac ręce spojrzał na zegar ścienny.
Zdaży prze pracą.
Poprawił rękawy koszuli na nowo opuszczajac mankiety i nałożywszy lekką kurtkę skierował się ku drzwiom wyjściowym.
W mieszkaniu które urządzone było nader skromnie panował porządek. Zaścielone idealnie łóżko spowił mrok kiedy mężczyzna zgasił paląca się niepotrzebnie lampkę. Po chwili słychac było jedynie przekręcanie klucza w zamku.

***

Czterdzieści minut później Nathan wszedł do mieszkania na East End. Trzydzieśći pięć metrów kwadratowych do życia. Niewiele, ale dla lokatorki tej „posesji” aż nadto.

- To ja – rzucił zamykajac piętą drzwi i mocując się z wielką papierową torbą. Głos Egzekutora przykuwał uwagę, był niski i charakterystyczny. Płci przeciwnej się podobał.

Po mieszkaniu rozszedł sie zapach ciepłego pieczywa.

- Isabel ?! – nawoływanie doszło z niewielkich rozmiarów kuchni gdzie Egzekutor wyładowywał zakupy – śpisz?

Po kolejnym wezwaniu i niepokojącej ciszy z głębi mieszkania na zadane pytaniei hałas jaki Nathan czynił w kuchni ucichł.
Egzekutor spiął się. Jego oczy na króciótką chwilę zaszły czerwienią a potem świat zwolnił. Co prawda jego wewnętrzny zmysł ostrzegający go przed potencjalnym zagrożeniem milczał ale Scott zawsze dmuchał na zimne.
Wpadl do pokoju pełen obaw. Tam na jednosobowej kanapie leżała kobieta. Ciężko było określić jej wiek bo wielomiesięczne leżenie w łóżku postarzało ją znacznie. Była wychudzona, niczym patyk.
Połamany patyk.

- Isabel!! – w rękach Nathana szybciej niż potrafi zarejestrować oko pojawił się Browning HP Mk 3 SFS i egzekutor wpadł do pokoju zajmowanego przez Isobel..

Broń była niepotrzebna. Kobieta właśnie otwierała oczy. Budzac się ze snu.
Nathan schował pistolet i niczym pies obronny przycupnał przy łózku.

- Przerpaszam – zwrócł się do kobiety - Znów narobiłem rabanu. Nie chciałem Cie obudzić. Myślałem, że to on Cie odnalazł. Wybacz. To przez tą cholerną pracę – odsunał Isabel kosmyk opadajacy niesfornie na oko i pocałował ją w czoło.

- Jeszcze raz przepraszam. Śpij. Przygotuje śniadanie a jak przyjdzie Pani Hewlett to tylko zaparzy herbatę i ci poda – uśmiechnał się do kobiety i wstał od łóżka.
- Cały czas szukam, Isabel. Cały czas – odpowiedział widząc jej spojrzenie – śpij. Jeszcze wcześnie. Kobieta nie zmieniając wyrazu twarzy zamknęła powieki.
Pół godziny pózniej mijając pełne wymalowanych znaków ochronnych, budynki zbliżał się do siedziby Ministersrwa Regulacji. Kolejny dzień w pracy. Kolejna partyjka ze śmiercią.

***

Scott wszedł do sali odpraw około dwudziestu minut po tym jak został poinformowany o konieczności pojawienia się w niej. Ubrany był w bojowy strój regulatora. Czarny kombinezon na który zarzucało się kuloodporną kurtkę, którą na razie trzymał w przewieszonej przez ramie ciężkiej torbie. Oprócz kurtki dano mu niezbędny do akcji sprzęt. Broń, od posrebrzanych noży zaczynając, przez granaty błyskowe i ogłuszające a na L85 Endeavour kończąc. Kolejny Egzekutor niejaki Pan X, jak wołali na przydzielonego również do zadania Xarafa Firebridge, kumple z zespołu miał stanowić wzmocnienie siły mającej za zadanie wykonać egzekucję na wybryku natury, który popełnił ten błąd, że do swojego menu dopisał cżłowieka. Kazano im stawić się do sali odpraw gdzie mieli się dowiedzieć szczegółów.
Scotta interesowało jaką maszkarę tym razem przyjdzie im sprzątnąć. Po ostatnich wydarzeniach z Londynu bestariusz fenomenów po 2012r. znacznie się wydłużył a i pewnie to nie wszystko co ściągneło czapkę niewidkę.
Po wejściu do jak się okazało jeszcze pustej sali, Scott odsunął sobie krzesło na którym zaraz usiadł. Torbę z niezbędnym sprzętem delikatnie postawił na ziemi. Czekał na pozostałych patrząc w blat stołu. Wyglądał jakby się zamyślił.
Kiedy wyglądająca na zaledwie niewiele ponad dwadzieścia lat dziewczyna, obładowana dodatkowo niesioną na obywu rękach wieżą z papierzyskami weszłą do sali, Nathan odkleił wzrok od blatu stołu i spojrzał w jej kierunku. Nie znał jej osobiście. Słyszał o niej.
Emma Harcourt. W Ministerstwie chodziły różne plotki na jej temat ale w każdej z nich przewijało się, że dziewczyna ma niesamowity talent detektywistyczny i że to głównie dzięki niej powstrzymano zagrożenie jakie narodziło się ponad rok temu, wywołując dość duże poruszenie w Rewirze i odsyłajac na tamten świat kilku Łowców. Czasy, kiedy Sztolnia Demona potrzebowała solidnego remontu.
Taki partner mu pasował. Ona będzie mózgiem a on rękoma które wykonają wyrok.
Przyglądał się jej z zaciekawieniem. Po chwili przeniósł wzrok na stertę papierzysk z jaką zmagała się Emma a która właśnie z hukiem wylądowała na stole. Patrząc na ilość dokumentów zapowiadało się ciekawie, o ile tak można było powiedzieć kiedy twoim zadaniem jest niesienie śmierci, choćby i nawet w szeregach łamiącej prawo noworocznej menażerii. Scott siedział dalej na swoim miejscu kiedy Emma wyszła z pokoju. Cierpliwie czekał a „aktorzy” się szykowali.
Kiedy Xaraf ruszył w kierunku stołu z aktami, Nathan zaczął sie zastanawiać co nowego przytaszczy Fantomka, może jakiegoś manekina na którym będą wskazywac słabe punkty.
Scott uśmiechnal się sam do siebie.
Ciekawość Jego i Pana X została zaspokojona po jakichś piętnstu minutach od chwili kiedy Emma opuściła sale.

- Cześć Xaraf – rzuciła Emma do Pana X wchodząc spowrotem do sali - Cześć nowy – podeszła do Scotta a ten wstał -. Jestem Emma Harcourt – przywitała się z nim i podreptała dalej w kierunku przeglądanych przez drugiego Egzekutora akt sprawy.

- Miło mi poznać – nie mógł pozwolić by jego angielskie surowe wychowanie poszło w niepamieć.

- Co to? – Pan X odłożył przeglądane przez siebie zdjęcie

- Materiały o naghini – rzuciła krótko brunetka.

Że co?” – pomimo braku jakiejkowliek wiedzy na temat tego stwora, Nathan powstrzymał się od komentarzy

Po chwili drzwi otworzyły się i do środka wszedł ”Irol”, koordynator. Średniego wzrostu, ryżawy, piegowaty, w typie urody między dwudziestolatkiem a czterdziestolatkiem.

- Cześć ludziska - rzucił niedbale, tak jak miał to w stylu. - Robota jest prosta. Macie zabawić się w złapanie naghini. To taka kobieta - wąż z Indii. Rodzaj ichniejszego wampira. Wiecie - emigranci dodają nam kolorytu na Wyspach. Na co uważajcie. Na jej wzrok, podobnie jak u zwyczajnych wampirów, oraz na ugryzienie. Cholera wie, czy z jej jadem poradzi sobie nawet regeneracja egzekutorów. Słabe strony. Emmma kazała przygotować jakąś dziwaczną mieszaninę, ponoć to z kolei dla niej trucizna. Z innych - mantra wierzących w panteon hinduistycznych - ale chyba nikt z was nie wierzy w ichnie bożki, oraz - to może się wam przydać - ostra alergia na zimno. W niskiej temperaturze nagini zapada w letarg. Macie rozkaz ją eksterminować, za zbrodnie, jakich dokonała. Waszą grupką operacyjną dowodzi regulatorka Emma Harcourt. To chyba tyle. Samochód GSRu czeka na dole. Jakieś pytania?

- Mamy ją złapać żywcem, czy nikt nie obedrze z nas skóry, jeśli zostanie pojmana niekompletnie? - zapytał Xaraf.

- Powiedział eksterminować Xaraf. - Emma bujała się na krześle przeglądając jedną z przyniesionych przez siebie teczek i jednocześnie słuchała Riordana.

- Co nie zmienia faktu, że na początku powiedział że zabawimy się w jej "złapanie"... Jakieś pomysły? Bo ja bym po prostu rozstrzelał to skurwysyństwo – Pan X nie dawał za wygraną

- Skup się Xaraf – Emma przestała się bujać i wpatrywała się w Egzekutora- Żeby ją ubić musimy ją najpierw dopaść. Dostaliśmy nakaz egzekucji, więc nie bawimy się w żadne łapanie żywcem. Baba ma być martwa i tyle.

- Ta mieszanina - odezwał się w końcu Scott - rozumiem, że ma nią być pokryta broń biała? Czy jest szansa na jak to określił Mr X rozstrzelanie skurwysyństwa? Poza tym widzę, że Emma się przygotowała - wskazał ręką na stos dokumentów - Jeżeli można to chciałbym chociaż spojrzeć na zdjęcia, ryciny tego tałatajstwa.

- Proszę – Harcourt wskazała ręką odpowiednie obrazki w dokumentach.

Akta zawierały informacje o celu wraz ze zdjeciem. Poza tym troszkę informacji o samych nagach, w tym jedno zdjęcie zrobione jeszcze przez Fenomenem Noworocznym, które mocno pobudzało wyobraźnię.

Zgodnie z większością teorii była to po prostu kobieta z ciałem węża. Wampirzyca, żywiąca się krwią i mięsem ofiar. Zazwyczaj młodych i przeciwnej płci.

- Mieszanina została przygotowana na broń białą – głos Emmy przerwał szeleszczenie kartkami - ale to ma być kończący sprawę cios. Po prostu inne zranienia bez wprowadzenia do jej krwioobiegu tej mieszanki sprawią, że jej ciało zacznie się szybko regenerować. Ale ten fakt nie przeszkadza wcale temu żeby zacząć cała sprawę przez ostrzelanie jej. Uważam, że najpierw trzeba zrobić wszystko co możemy z dystansu a dopiero na koniec pokroić ją na kawałki ostrzami zanurzonymi w tej substancji - wskazała ręką słoiczki z przygotowanym specyfikiem - Pasuje wam taka opcja?

- Możesz mi pokazać tą mieszaninę? – Xaraf ruszył do dziewczyny wyciągajac rękę po skomponowaną maź

- Bierz. Tu jest porcja dla ciebie – Emma machnęła ręką w stronę stołu.

- Czy takie coś - Nathan znowu zaczal zadawać pytanie unosząc podane mu wcześniej zdjęcie nagini do góry - jest w stanie sie rozmnażać? Czy możemy sie spodziewać obrony mamuśki?

- A skąd ten pomysł ?! - Irol spojrzał zdziwiony. - Jako koordynator wysyłam tam dwóch egzekutorów i fantoma. Równie dobrze mógłbym zamówić ostrzał artyleryjski, w moim odczuciu miała by wtedy większe szanse na przetrwanie konfrontacji. Będzie was trójka łowców przeciwko jednej nagini. Owszem, jest szybka, chociaż nie tak szybka jak wampiry Starej Krwi, owszem jest jadowita, ale cała sztuka to nie dać się ugryźć. Laseczka prowadzi galerię w normalnej części miasta i czasami zeżre sobie jakiegoś młodzieńca. Ot wszystko? Sorki Scoot, ale zwyczaje seksualne kobiet - węży naprawdę niewiele mnie obchodzą. Co w tym rozkazie jest niejasne? Wchodzicie, eksterminujecie, wracacie przed kolacją? Zresztą, nawet jakby były tam jakieś młode, chociaż niby skąd, to na nie wyroku nie ma i ich likwidacja w innym celu, niż samoobrona, byłaby zwyczajnym złamaniem prawa w świetle obowiązujących nas przepisów. Naszym celem jest Jaga Bindu.

Atmosfera w pomiezczeniu zagęszczała się i to nie z powodu, tego, że Xaraf otworzył wieczko słoika zawierajacego broń na nagini.

- Spokojnie Irol – słowa Scotta potwierdziły uspojkajające ruchy reką - Jesteśmy po tej samej stronie. Po prostu za długo już robię w tym fachu i chce się zabezpieczyć na tyle ile mogę. Mam jeszcze jedno pytanie? Czy ta nagini może być odporna na granaty błyskowe, gazowe?

- Myślę że tak – Irol ochłonął - Ale pewności nie mam. Nie znam się na stworzeniach - emigrantach. Uważam, że wasza trójka da sobie radę. A słońce zachodzi za półtorej godziny. Jeśli chcecie walczyć z nią w nocy - nie ma sprawy. Jeśli chcecie zaczekać do jutra, ja nie biorę za to odpowiedzialności, jeśli znów kogoś zamorduje w nocy. Jestem za miłą pogawędką, jak najbardziej. Ale po robocie.

- Ok,ok – Nathan uniósł ręcę w obronnym geście - Ja nie mam więcej pytań. Poza jednym. Czy powinniśmy jeszcze coś wiedzieć Emmo o tym stworze? - przeniósł wzrok na jedyną dziewczynę w tym pomieszczeniu.

Emma siedziała z niewyraźna miną słuchając wymiany zdań pomiędzy Brendanusem a Scottem. Kilka razy wyglądało jakby miała zamiar się wtrącić ale w końcu rezygnowała. Teraz na słowa egzekutora spojrzała na niego i jakieś błyski pojawiły się w jej oczach a dziwny zielonkawy kolor jej tęczówki nadawał temu jeszcze bardziej osobliwy wygląd.

- Cóż mogę powiedzieć Nathan chyba tylko to, że pominąłeś parę artykułów w National Geographic i kilka programów na Animal Planet. Jeśli już chcesz traktować naghini jako dzikie zwierzę i przypisać jej jakieś zachowania typowe dla zwierząt to powinieneś wiedzieć, że to matka broni młode a nie na odwrót. Tylko, że naghini nie jest zwierzęciem. To inteligentna i przebiegła istota i nie powinieneś się po niej spodziewać zachowań typowych dla samicy pytona czy innego przedstawiciela fauny. Traktuj ją jak wredną i przebiegłą sukę, która za wszelką cenę będzie się starała ochronić własną skórę. A teraz już chodźmy. Na miejscu zobaczymy dokładnie jak wygląda jej schronienie i okolica i podejmiemy decyzję jaka forma ataku będzie najskuteczniejsza.

- Ok - Nathan rozłożył ręce w obronnym geście choć pytania zadawał właśnie po to, że nie traktował tej nagini jak jakiegoś zwierzęcia, nie chciał jednak zniechęcac do siebie partnerów na pierwszej misji
- Znam swoje miejsce w szeregu. Rzuciłem jedynie pod rozwagę, że to coś może chcieć się rozmmażać. To wszystko - uśmiechnął się blado - Co do łamania prawa przez fenomeny noworoczne Irol, to znasz moje zdanie. Nie mają żadnych praw - dodał cicho pod nosem wstając z miejsca i sięgając po torbę.

- Kurcze człowieku – przed ruszeniem w kierunku drzwi powstrzynał go wzburzony głos Emmy - a jeśli nawet się chce rozmnażać to co nas to może obchodzić. Jak będzie martwa to się nie porozmnaża.

Scott miał wrażenie, że jeszcze kilka jego pytań i dziewczyna zacznie na niego wrzeszczeć albo dopuści się rękoczynów. Chyba działał jej na nerwy. Cóż, jej problem, on nie miał zamiaru się tym przejmować. Zresztą nie chciał już wiedzieć nic więcej.
“Po jaką cholerę to całe zebranie skoro Tobie i Irolowi się spieszy dziewczynko?” - milczał wpatrując się w Emmę
“Trzeba było dać bróń, pokazać fotkę byśmy ją jak psy obwąchali i spuścic nas ze smyczy”
Głośno jednak nie skomentował wypowiedzi dziewczyny i w końcu ruszył w kierunku wyjścia uginając się lekko pod ciężarem torby.

Emma rzuciła jeszcze wiele mówiące spojrzenie Riordanowi kiedy mijała go w drzwiach:

- Trzymaj kciuki “Irol” – rzuciła pełna obaw po czym podążyła na parking gdzie czekał przygotowany dla nich samochód.

- To który z was będzie prowadził? - zapytała ładując się na tylne siedzenie i związując włosy w kucyk z tyłu głowy.

Nathan nie odpowiedział, wiedząc że w przypadku zorganizowanej akcji MRu kierowca zostanie im nadany “z urzędu”.
Pomimo braku miejsca na siedzeniu obok kierowcy Scott wcisnął na siebie kamizelkę kuloodporną i dopiął zapięcia. Na głowę założył kominiarkę nie zsuwając jej jednak na twarz. Sprawdził czy broń jest zabezpieczona i wpakował w nią magazynek ze srebrnymi kulami. Zabezpieczył bron. Chłód stali oddalił wszelkie obawy jakie nurtowały go podczas odprawy. Zerknął przez ramię w kierunku Emmy by ponownie spojrzeć przed siebie przez brudna szybe samochodu.

***

Dojechali na miejsce w niedługim czasie. Mieli jeszcze chwilę zanim słońce zajdzie i odda Londyn w panowanie Fenomenów. Oprócz GSRu nikt więcej nie brał udziału w operacji. Było jasnym, ze w przypadku kiedy sytuacja będzie wymagała podjęcia decyzji kiedy trójka egzekutorów była razem, głos będzie należał do Emmy jako najbardziej zasłużonej z ich trójki. Kwestia dowodzenia była istotna i Scott jej pieczołowicie przestrzegał.

- Jeśli są tam dwa wejścia – dziewczyna wzięła się za planowanie - to ja pójdę z młodym a ty Xaraf pójdziesz sam, dobrze?

Młody?” – Nathan zdebiał. Nie wiedział czy brać to, w obliczu swoich czterdziestu wiosen na karku jako komplement w ustach do niedawna nastolatki, czy raczej za wyniosły charakterek Fantomki. Tzw. poprzewracało się w dupie od medali.

- Młody to ja byłem kilka lat temu kwiatuszku - rzucił sucho na głos w kierunku Emmy

Po tych słowach dziewczyna zbladła i zacisnęła mocniej usta. Dość ciekawie zaczęła się ich znajomość. Chyba go nie polubiła.
Mimo wszystko Nathan liczył na to, że ich współpraca potrwa o wiele dłużej.
Miał jeszcze kilka spraw do zrobienia na tym ziemskim padole zanim jakiś pierdolony Fenomen pokaże mu cuda tego świata i życie po śmierci… gdyby miał pecha.. Jednak jeżeli zginie to zamierzał podążać za białym światłem by coś nie wyciągneło go znowu. Nie chciał wracac jako jakiś zombie czy inny futrzany pupil szatana.

Pan X zgodnie z poleceniem Emmy obstawiał wyjście awaryjne a Nat z Emmą wpadli do środka. Jak się okazało przedłużanie odprawy nie wpłyneło na zagrożenie misji. Galeria osobliwości Jagi Bindu była jeszcze czynna i sądząc po odgłosach zza drzwi, miała gości. Musieli zrobić wszystko by nie wybuchła panika z której skorzystałaby Naghini i uciekła karzącej ręce brytyjskiego prawa.

Zmysły Nathana na szczeście milczały, nie ostrzegały przed niebezpieczeństwem. Z jednej strony to dobrze z drugiej jednak nie zamierzał wpadać w czysty relaks. Nie tracił czujnosci. Adrenalina zaczęła buzować w jego ciele wypełniając je ciepłem. Mięśnie spieły się kiedy Nathan sięgał po klamkę chcąc otworzyć drzwi oddzielające ich od, jak mniemał celu.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 28-08-2011 o 23:18.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 29-08-2011, 19:32   #14
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Obudziłam się dość wcześnie, jakoś nie mogłam spać. Wizja pierwszego zadania w teranie była z jednej strony podniecająca, nowe doświadczenia, wkońcu zobaczę jak wygląda prawdziwa praca w terenie grupy MRu. Od chwili kiedy przyjęli mnie do Ministerstwa Regulacji, kiedy przeszłam już mordercze szkolenie, testy psychologiczne i sprawdzili moje moce, siedziałam za biurkiem, przekładałam papiery i parzyłam kawę. Było to bezpieczne zajęcie, ale nie tego się spodziewałam, nie to chciałam robić. Z drugiej strony bałam się czy podołam zadaniu jakie mi powierzyli, dostałam szansę, której nie chciałam zmarnować.

Wyszłam trochę pobiegać, wysiłek fizyczny zawsze mnie uspakajał, dawał odprężenie i spokój mojemu umysłowi, a dzisiaj było mi to bardzo potrzebne. Prysznic, śniadanie i byłam gotowa do swojej pierwszej akcji.

Jak ja właściwie się w to wszystko wplątałam.

Kiedy nastał tzw. fenomen byłam świeżo po szkole policyjnej. Od kiedy pamiętam tylko to w życiu chciałam robić. Mój dziadek był policjantem, ojciec i brat także. Moja mama zawsze narzekała, ze wolałaby żeby chociaż jedno z jej dzieci nie narażało się codziennie na niebezpieczeństwo, ale krew nie woda. Wstąpiłam do szkoły policyjnej, potem przydzielono mnie do pracy na posterunku śródmieście. Początkowo fenomen nie wpłynął jakoś specjalnie na moją pracę i życie, awantury domowe, mandaty. Rutynowa praca każdego młokosa. Przydzielili mnie do pracy z Johnem Travisem, doświadczonym policjantem, który miał się stać moim nauczycielem i przewodnikiem. Wszystko zmieniło się pewnej sierpniowej nocy, kiedy wezwano nas do awantury rodzinnej. Początkowo wszystko wyglądało na rutynowy przypadek, kłótnia domowa, trochę krzyku, pobite talerze. Policja wezwana przez sąsiadów.
Kiedy mój partner zapukał pod wskazany adres, drzwi otworzyła zapłakana i podrapana kobieta, wpuściła nas do środka. Kilka standardowych pytań, upomnienie, że hałasy przeszkadzają sąsiadom, czy potrzebna jest jakaś pomoc. Kobieta była roztrzęsiona i nie bardzo mogliśmy zrozumieć co mówiła zanosząc się łzami. Wskazywała wciąż na swojego męża, który stał w wejściu do kuchni, John podszedł do niego i wtedy wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Mężczyzna warknął i rzucił się na Johna, wgryzając mu się w szyję. Kobieta zaczęła znowu przeraźliwie krzyczeć, John upadł przygnieciony przez mężczyznę, który wypijał z niego krew. Wszystko wyglądało jak w kiepskim horrorze. Pierwszy raz widziałam na własne oczy wampira. Miałam wrażenie że wszystko toczyło się w zwolnionym tempie. Wyciągnęłam broń i wymierzyłam w napastnika, zrobiło mi się nagle strasznie zimno i poczułam jakby prąd przeszywał moje ciało. Reszty nie pamiętam, obudziłam się w szpitalu.
Z relacji świadków dowiedziałam się później, że krzyczałam, a wampir znieruchomiał. Wypuścił Johna i pozwolił żeby odczołgał się od niego. Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany. John wyciągnął broń i wystrzelił do niego cały magazynek, ja zemdlałam, a do mieszkania wpadła grupa wsparcia zaalarmowana przez sąsiadów.
Początkowo było mi strasznie głupio, super pani policjant mdleje na widok wampira i krwi, nieźle to będzie wyglądało w papierach, nie ma co. Trzeba spakować manatki i wyemigrować na prowincję. Jak ja w ogóle spojrzę w oczy kolegom, taki wstyd.

Dwa dni później odwiedził mnie w szpitalu człowiek z Ministerstwa Regulacji. Wypytywał o przebieg zdarzenia, co czułam, co pamiętam z tamtej chwili. Zostawił mi swoją wizytówkę i zaprosił na spotkanie w MR kiedy wyjdę ze szpitala. Byłam skołowana. Poszłam na spotkanie. Zaproponowali mi wykonanie kilku testów żeby potwierdzić ich przypuszczenia.
Nie miałam nic do stracenia, zgodziłam się.

Po kilku dniach zadzwonili i zaprosili mnie na dalszą rozmowę. Tam dowiedziałam się wreszcie co wydarzyło się w mieszkaniu, że zemdlałam bo nie potrafiłam kontrolować tego co się ze mną działo. Pod wpływem wydarzeń i emocji uwolniły się moje neoromantyczne zdolności, ale niekontrolowane wyczerpały moje siły i zemdlałam z wyczerpania. Zaproponowali mi szkolenie, a jeśli będę dobra to w przyszłości pracę w Ministerstwie Regulacji.

Zgodziłam się.

Teraz siedziałam w furgonetce zaparkowanej w bocznej uliczce i sprawdzałam broń.
Ze mną był jeszcze Shaw Keane, widywałam go czasami na korytarzu, ale pierwszy raz miałam okazję z nim porozmawiać. Był tak jak ja nowy w wydziale. Uśmiechem próbował dodać mi otuchy. Chyba był równie zdenerwowany jak ja. Rozglądałam się po wnętrzu. Bardzo mi zależało żeby wypaść dobrze, taka okazja nie jest podana każdemu na tacy. Czułam suchość w gardle. Zacisnęłam rękę na kaburze sprawdzając czy łatwo da się dobyć broń. Kiedy się nachyliłam zza dekoltu bluzki wysunął mi się łańcuszek ze srebrnym krzyżykiem, pamiątka po ukochanej babci. Dostałam go na pierwszą komunię i nie rozstawałam się z nim. Miałam przy sobie także kilka amuletów, dających mi psychiczne poczucie bezpieczeństwa. Amulet na wole, duchy. Nie wypróbowałam ich jeszcze w bezpośrednim kontakcie z istotami nadnaturalnymi, ale wierzyłam bardzo mocno że są w stanie pomóc. Kiedy Shaw zauważył krzyżyk, wyciągnął spod koszuli swój celtycki. Nie tylko ja wierzyłam w moc amuletów, bardzo podniosło mnie to na duchu. Razem z nami w furgonetce była jeszcze grupa szturmowa GSRu i egzekutor. Każdy znał swoje zadania, ruszyliśmy.

Dom - nasz cel, był na pół zrujnowaną czynszówką, której front oznaczono symbolami okultystycznymi i obscenicznymi graffiti. Znaki, spora ich część była nam znana. W ten sposób swoje siedziby oznaczała sekta Kielich Pojednania.

Wóz bojowy MRu wyhamował gwałtownie przed siedzibą.
Najpierw wybiegli GSRy. Z bronią w gotowości bojowej zajęli pozycję. Ktoś wykopnął drzwi i GSRy wpadli do środka budynku. W sekundę później rozległy się pierwsze krzyki i wystrzały.

Początkowo zgodnie z planem trzymaliśmy się z tyłu, naszym zadaniem był Euglen, jego wyznawcami zajęła się grupa szturmowa. Czekaliśmy na pozwolenie wejścia do środka.
Strzałów nie było wiele. Najwyraźniej obudzeni za dnia członkowie sekty - w większości ludzie - zwyczajnie się poddawali.

W końcu przyszła pora na naszą dwójkę. Przelotnie spojrzałam na Shawa, był lekko blady, zastanawiałam się jak ja teraz wyglądam, czułam napięcie każdego mięśnia. Siłą woli powstrzymywałam drżenie rąk.

W środku czułam zawirowania Śmierci, miałam wrażenie że zanurzam się w lodowatej wodzie, tym razem byłam gotowa na to uczucie, włosy na moich rękach zaczęły się lekko podnosić.

- Cel znajduje się na piętrze - poinformował jeden z GSRów. Gdzieś z dalszej części parteru dało się słyszeć kilka strzałów, które zakończył przeraźliwy krzyk.
- Porucznik Gordon kazał wam tam iść.

Zawirowanie Całunu stało się silniejsze. Czułam, że gdzieś w pobliżu świadomość odzyskują dwa lub trzy wampiry. Coś było tu nie tak. Czułam dziwną moc rozlewającą się po kamienicy, ciało martwej dziewczyny leżącej na schodach zaczęło drgać. Powaliła ją seria z karabinku szturmowego. Wiedziałam, że ktoś niedaleko para się nekromancją, zaklina duchy. Za chwilę mogło zrobić się tutaj naprawdę nieprzyjemnie. Zapewne to Dionise Eugen przebudził się na dobre z płytkiego letargu. Był wampirem nowej krwi. Gdyby chciał, mógł nawet próbować uciekać na słońce. Ryzykował jedynie poparzenia.

Shay uzbrojony w MP5k niepewnie ruszył na piętro. Ruszyłam za nim, jednocześnie próbowałam skoncentrować się na źródle energii jakie wyczuwałam. Chciałam rozpoznać tą energie, miałam nadzieję ze uda się ją przyblokować. Miałam wrażenie że wręcz wyczuwam jej smak na języku, całe moje ciało przeszywał prąd.

To była nekromancja, ale w dziwnym połączeniu ze zdolnością rozkazywania Bezcielesnym. To coś na pewno wykraczało poza zdolności Łówców. Wbiegliśmy po skrzypiących, zdewastowanych schodach na piętro. Korytarz obstawiało trzech GSRów. Większość okien zabito deskami lub zamurowano i żołnierze zapalili latarki na broni. Ich snopy oświetlały fragmenty scenerii: wysprajowane ściany, dziurawe, łuszczące farbę drzwi do jakiś pomieszczeń, stary materac na którym leżała jęcząc jakaś osoba, z rękami skrepowanymi do tyłu taśmą policyjną.

Dwaj ludzie z GSRów spoglądali na nas stojąc przy drzwiach na końcu korytarza. Drzwiach z wyraźnym rysunkiem sekty.
Czekali na rozkaz wyważenia drzwi. Czułam za tymi drzwiami dwa lub trzy wampiry. Wyczuwałam ich energię, niczym dziury w zębach. Boleśnie i drażniąco. Widziałam że Shay też coś czuł.

GSRy stali gotowi do akcji, nieświadomi zagrożenia. Po drugiej stronie drzwi czekały na nich wampiry zapewne Nowej Krwi, bo nie pogrążone w letargu. Szybsze i silniejsze niż ludzie, ale niewiele szybsze i niewiele silniejsze. Ot, tacy mega-ludzie którzy muszą pić krew, by nie powrócić tam, skąd przybyły.

Rozpoznanie - jak zawsze - dało ciała.

Wskazałam na drzwi i pokazała znak oznaczający wampiry i pokazałam 3 palce. Skinęli głowami na znak zrozumienia.
Zgodnie z procedurami operacyjnymi dowodzenie należało do nas. Oni byli naszą forpocztą. Ale główna robota należała do nas. Słyszałam jak po schodach wchodzi za nami Siepacz- słabej mocy Egzekutor zasilający szeregi GSRów. To zwiększało nasze szanse w bezpośredniej konfrontacji.

Stanęłam niedaleko drzwi i zaczęłam się koncentrować na mocy bijącej od wampirów. Wybrałam sobie najsłabszego, istniała szansa, ze mimo że nie widziałam go fizycznie będę w stanie zawładnąć jego jaźnią i zwrócę go przeciwko pozostałym dając nam większe szanse w bezpośrednim starciu.
Zaczęłam sobie wizualizować jego jaźń tak jak uczyli mnie na treningach.

Każdy Łowca ma swoje własne sposoby łączenia się i wykorzystywania swoich zdolności.

- Wyobraź go sobie, zobacz go w swoim umyśle, oswój się z jego kształtem, stwórz jego obraz w wyobraźni.
- Mam go, widzę. Jego kształt unosi się nad nim, widzę go w swoim umyśle.
- Bardzo dobrze, a teraz go złap, zawładnij nim, przejmij nad nim kontrolę. Jak to zrobisz?
- Widzę siatkę, sieć która oplata się wokół jego kształtu, przylega do niego. On zaczyna gasnąć, a ona świeci coraz mocniej.
- Dobrze, pamiętaj że każdy, kogo będziesz chciała przejąć, nad nim zawładnąć jest inny. Na tych którzy będą silniejsi będziesz musiała upleść sieć znacznie większą, z gęstszym splotem, żeby ich świadomość nie wyrwała się na zewnątrz. Kontroluj też przepływ swojej mocy, nie zużywaj jej bez potrzeby, nigdy nie wiesz kiedy będzie ci ona najbardziej potrzebna.

Tak też zrobiłam tym razem, zobaczyłam jego kształt w swojej wyobraźni, wyglądał jak zwiędły kwiat róży, zarzuciłam na niego swoją siatkę. Był mój. Wiedziałam że nie wyrwie się, był słaby. Skinęłam głową na znak że jestem gotowa.

Siepacz o nazwisku Torkheim ruszył do akcji dając znak dwójce GSRów. Jego ruchy były prawie niedostrzegalne, a przecież daleko mu było do egzekutorów zatrudnianych w MRze. Drzwi zostały potraktowane kopniakiem, a Torkheim z karabiniem wskoczył do środka.

W tym czasie wampir był już mój. Poczułam, jak moja moc owija się wokół jego mocy, poczułam jak istota … myśl... wampira wzdraga się przed dotykiem mojej mocy. Nie był jednak Starej Krwi. Z nimi sprawa nie byłaby taka łatwa. Był Nowej Krwi. Niewiele więcej niż człowiek, z iskrą tego … czegoś... co czyniło go krwiopijcą. Martwe ciało napędzane … czymś. Jakąś energią.
Wydałam mu polecenie czując, jak mój organizm reaguje obniżeniem temperatury. Efekt mocy. Nadużywając jej ryzykowałam letarg, ryzykowałam utratę świadomości jak to było za pierwszym razem. Ale tym razem się udało.
W momencie, kiedy Torkheim wskakiwał do środka i naciskał spust celując do wampirów, kazałam mu rzucić się na jednego z pobratyńców, tłocząc mu do umysłu obrazy zdrady. Seria z posrebrzanych kul rozrywała ciała, dziurawiła krwiopijców rzucając puste skorupy na ziemię.

Został tylko nasz cel. Dionise Eugen. Blady, w czarnym garniturze i wysokim cylindrze. Biały szal odcinał się mocno na tle czarnych szat. Kiedy weszłam do pomieszczenia na ten widok zachciało mi się śmiać, miłośnik voodu. Byłoby to nawet śmieszne gdyby w tym momencie wampir nie spojrzał na Siepacza Torkheima i egzekutor poleciał w bok. Jeden z podziurawionych kulami wampirzych trupów zaczął … wstawać. Czuliśmy moc gromadzącą się w pomieszczeniu. Miałam wrażenie że po mojej skórze przeskakują wyładowania elektryczne. Eugen przywoływał jakiegoś Bezcielesnego i robił to bez rytuałów i zaklęć. faktycznie - fenomen.

Zaczęłam skupiać się na mocy którą wyczuwała ze strony wampira, przez chwilę próbowałam wyczuć jej siłę i źródło, widziałam astralny ślad, wstęgi mocy przywoływane przez wampira. Chciałam się do niej dostroić i spróbować narzucić swoja wolę. Nie było czasu na sentymenty, wiedziałam że nie ma za dużo czasu na dostrojenie się. W wyobraźni ujrzała jego zarys, był dziwny, zmieniał kształt, wyrysowała siatkę swojej mocy i spróbowała ja zarzucić na umysł Eugena. Chciałam odciąć widoczne w umyśle wstęgi, pozbawić go możliwości czerpania.

Miałam ochotę poprostu strzelić mu w oba kolana ze srebrnej amunicji, wkońcu był potrzebny żywy, jeśli tak go można nazwać, ale nikt nie zaznaczał że mobilny. Powstrzymywała mnie jednak świadomość, że nie wiedziałam jak zareaguje na srebro, czy przypadkiem taka dawka nie zatruje mu organizmu i nie pozbawi nieżycia.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 30-08-2011, 22:27   #15
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Siedziałam w biurze Toppera i gapiłam się jak Max miotał się przy biurku usiłując usadowić się wygodnie na krześle. Na krześle, które chociaż ustawione było na najwyższy poziom z możliwych i tak nie pozwalało Maxowi uzyskać odpowiedniej wysokości do usadowienia jego tyłka. Musiał jeszcze podkładać sobie poduszkę. W biurze zalatywało nieco gorzałą i wiedziałam, że nie tylko dla mnie było jasne, iż Topper topił swoje smutki w alkoholu. Szczerze mówiąc wkurzało mnie to w zależności od mojego humoru od „bardzo to, ale bardzo” do „trochę”. Mythos o mało, co nie urżnął mi łba, jadowita roślina opluła mnie kwasem a jeszcze pamiętałam żeby uratować skórę tego niewdzięcznika a ten mi tutaj odstawiał cyrk i sprawiał, że zaczynałam się zastanawiać czy nie lepiej by było go tam zostawić. Zostawić ich obu. Z Lillingtonem było nawet gorzej. Topper nadal pełnił funkcję koordynatora pomimo tego, że miał nowe ciało i mierzył trzy stopy i cztery cale, ale ciałko elfa wykluczyło wice ministra z elit władzy. Facet przez to odciął się od wszystkich i wszystkiego i zamknął w jednej ze swoich posiadłości na cztery spusty. Przypuszczałam, że od palnięcia sobie w łeb powstrzymywał go tylko fakt, iż mógłby powrócić. Spotkałam się nim zresztą tuż po całej sprawie żeby przekazać mu jęzor jednego z goblinów, które pracowały przy zamianie ciał. Lillington jako Czarownik przywołał ducha potworka, ale niestety goblin niewiele wiedział. Był jedynie asystentem. Sługą. Tajemnice transferencji znał tylko Mythos.

Spojrzałam na Toppera, który właśnie zaczął przeglądać mój raport. Jego nochal wyglądał jakby żył własnym życiem, poruszał się i to chyba niezależnie od woli Maxa. Ten widok mnie zafascynował. Nie chciałam się bezczelnie gapić, ale nie mogłam przestać.

- Emma – Topper podniósł wzrok i myślałam, że złapał mnie na gapieniu się – ten raport ma 100 stron! To nie miała być książka dziewczyno! Kiedy ja mam to przeczytać?!

- Nudziłam się w szpitalu – wzruszyłam ramionami – na tyle dobrze znam klawiaturę na maszynie do pisania, że mogę pisać nawet z zawiązanymi oczami. Poza tym raport ma tylko 96 stron a te ostatnie cztery to skrót z głównego raportu.

- Trzeba było tak od razu.

Tak jak myślałam przekartkował moje dzieło od razu na koniec. Mogłam mu w sumie nic nie mówić tylko poczekać aż sam się zorientuje po przeczytaniu całości. Topper wodził po linijkach tekstu oczami a nos podążał za nim. Znowu się gapiłam.

- Czyli wyniki badań trojaczek okazały się takie jak przypuszczałaś?

- Tak, w przypadku najmłodszych sióstr Courtney, Elise i Morgan Wallace oraz średnich Abigail, Esme i Peral Watkins okazało się, że Ted Wallace i Robert Watkins nie mogli być ojcami dziewczynek. Natomiast DNA matek się zgadza. W przypadku najstarszych sióstr Daisy Waith z domu Carey oraz Jeanet i Ruth Carey nie mogliśmy przeprowadzić takich badań, bo ich rodzice nie żyją. Natomiast badania porównawcze całej dziewiątki dziewcząt potwierdziło, iż mają one wspólnego rodzica, czyli hipoteza ojcostwa Mythosa może być prawdziwa. Z tego, co wiem pozostałe żyjące dziewczyny są pod obserwacją, MRu, ale wydaje mi się, że mało prawdopodobnym jest, aby obudziły się w nich jakieś moce. Skoro moce krwi Faerie dziedziczy się po kądzieli to nawet pomimo tego, że są córkami księcia Faerie mogą zostać pozbawione nadnaturalnych mocy.

- A tak przy okazji masz już wyniki własnych badań? – Wtrącił znienacka Max i widząc moją oniemiałą minę dodał – co do twojej własnej krwi?

- No coś wspominano mi o jakiś syrenach albo, Banshee czy coś w tym stylu, ale ta hipoteza nie sprawdziła się. Mają za małą skalę porównawczą i udało i się tylko stwierdzić, że to na pewno Seelin Cort. Najprawdopodobniej, sithe ale nie wiedzą tego na sto procent. I tyle.

Topper ponownie zagłębił się w dokumenty.

- Udało się wam zidentyfikować wszystkich napastników?

- Tak. Mythos Mormoroth Riquelmortis. Zarrrn w ciele Lillingtona – odliczałam kolejno na palcach – Zombie Nekrofag o ksywce Crusher, Patricia Wallin opętana przez ducha zwierzęcia i Xaraf, którego nazywaliśmy Zamaskowanym. Wszystkich złapano bądź poćwiartowano bądź... No w każdym razie spotkała ich kara.

Napotkałam spojrzenie Maxa.

- Mam ci oszczędzić czytania i powiedzieć, kto i jak? – kiedy skinął głową znowu odhaczałam na palcach - Crusher, zgodne z raportem Ruiz i Trisketta, zniszczony przez wysłannika Mythosa albo samego Mythosa. Zarrrn zabity przez Masters. Wallin otrzymała karę więzienia - 5 lat. Ze względu na to, że nie potrafiono jej udowodnić udziału bezpośredniego. Była pod wpływem uroku, magii. Niejasna własna wola w tym przypadku. Użyto na niej magii jakiejś nieznanej Wiedźmy. Bardzo możliwe, że mieszanej krwi. Ostatecznie Wallin powiesiła się w celi. Potwierdziliśmy, że to Zamaskowany był Xarafem, rzekomym strzygoniem a jego szczątki zostały przebadane i badanie wykazało, że to pierwszy przypadek Fenomenu. Wampir - Faerie. Xaraf zasiekany a jego ciało po przebadaniu zniszczono. Co do Mythosa to sam wiesz jak było. Zniszczenie ciała w tym świecie powinno na kilkadziesiąt lub kilkaset lat powstrzymać jego wycieczki do nas. Ponadto Xaraf był odpowiedzialny za zabicie sióstr Wallace i ich rodziców Teda i Erin. A i jeszcze sprawa tych trzech wampirów. Oprócz ran zadanych przez Crushera, Wallin i Xarafa na ciele ofiar były trzy różne ślady po wampirzych ugryzieniach. Okazało się, że kiedy zombiak Papa Roar wezwał pomoc to nie Kantyk i Bliźnięta pierwsi sprawdzili miejsce zbrodni. Kantyk krył swoich młodych trzech podwładnych, którzy nie wytrzymali na widok tej jatki i rzucili się do gryzienia i chłeptania. Wampiry zostały odnalezione i zgładzone. Kantyk po tym jak się okazało, że nie może ich dłużej kryć odciął się od nich i wyłgał się a nie mieliśmy dostatecznych dowodów przeciwko niemu. Sprawa ucichła. Nawet te w sumie dość liche dowody zebrane w MRze znikły. Jeśli chcesz znać moje zdanie w tej kwestii to Kantyk ma kogoś w MRze i to nie tylko kogoś, kto mu podsyła informacje, ale kogoś, kto zniszczy na jego rozkaz materiał dowodowy i zrobi, kto wie, co jeszcze. I nie podoba mi się to nic a nic. I nawiązując do tej myśli: czy naprawdę muszę podawać mój nowy adres do akt?

- Chcesz powiedzieć, że jeszcze tego nie zrobiłaś? – Nos powędrował do góry, kiedy Topper przetrawiał tę informację – Oczywiście, że musisz.

- Kantyk ma tu swoich ludzi a jeśli on ma to pozostali pewnie też a jeszcze jak podałam tutaj mój poprzedni adres to snajper mało nie odstrzelił mi głowy. Czy ta argumentacja nie trafia do ciebie? – Spojrzałam w jego małe kaprawe oczka – Nie trafia, no nie? – Max pokręcił głową – Dobra, podam ten cholerny adres. A w kwestii tego snajpera to udało wam się ustalić, kto mu urwał głowę?
Max musiał zleźć z krzesła i przetrzepać akta stojące w szafce po prawej, rzucił mi przy tym takie spojrzenie, że aż pożałowałam tego pytania. Potem powtórzył całą procedurę z wdrapywaniem się za biurko.

- Nie. Nie udało się ustalić.

Tak jak myślałam. Tępy zombie nie zobaczył tego, kto urwał mu łeb, więc jego duch nie przekazał niczego ciekawego. Prawdziwy tępak. Nic dziwnego, że we mnie nie trafił.

- To była naprawdę dobrze wykonana robota – usłyszałam jeszcze od Toppera, kiedy zebrałam się do wyjścia.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego.

- I nie mam tu na myśli spisania tego raportu. Prawie sto stron! Kto tyle pisze? – Burczał coś jeszcze pod nosem, gdy zamykałam za sobą drzwi.


***

To nie była dobrze wykonana robota. Nie w moim odczuciu. Cholera zniknął nam z powierzchni ziemi prawie cały pierdolony zamek. Nigdy nie odnaleziono ciał mieszkańców zamku, ciała Lillingtona ani ciała Caine’a. Nic nie zostało. Żadnych śladów, dowodów. Nic. Po roślinie też nie zostało śladu, ani po ciałach dzieci złożonych jej w ofierze. Nie wiadomo było, kiedy i skąd Carrington je porwał. Wkurzało mnie to jak diabli i nawet fakt, że Carrington się przekręcił a Mythos rozpłynął w kałużę brudnej mazi nie umniejszał mojej złości.

Postawiłam wyżej kołnierz kurtki. Wieczorem na cmentarzu zawsze było chłodno, zresztą Londyn zwykle nie rozpieszczał swoich mieszkańców wysokimi temperaturami. Znalazłam odpowiednią ścieżkę i chwilę później stanęłam naprzeciw sporego grobu ufundowanego przez MR dwojgu Regulatorów. Bez dwóch zdań Ministerstwo dbało jak diabli o swoich ludzi i można było liczyć, że szarpnie się na okazały nagrobek. Wygrzebałam z torby dwie świece, które własnoręcznie ozdobiłam symbolami ukojenia. Wcześniej ryłam w świecy rowki w kształcie odpowiednich znaków a potem wlewałam w wyżłobienia roztopiony wosk w innym kolorze. Wyglądało nieźle, ale zawsze przy tym poparzyłam sobie paluchy, więc teraz ograniczałam się już tylko do bazgrania świeczek pisakiem.

Patrzyłam jak ogniki świec rzucają cienie na płytę nagrobną. Za pierwszym razem przyniosłam ze sobą tylko jedną świecę, bo cholera nawet nie wiedziałam, że William miał żonę. Nie sądziłam, iż jakakolwiek kobieta byłaby w stanie wytrzymać z nim dłużej niż jeden dzień. No przynajmniej taka przy zdrowych zmysłach. Ale wariatka czy nie, Lily nie zasłużyła sobie żeby wykończyły ją jakieś bojówki Zdechlaków. Nawet jej nie znałam a jej śmierć też mnie wkurzała czy raczej sposób, w jaki zginęła. Wyrwałam się z zadumy i rozejrzałam się wokół, ściemniało się. Powinnam się pośpieszyć, jeżeli nie chciałam natknąć się po ciemku na jakieś Umarlaki. Cmentarze zawsze przyciągały Nieumarłych. Czemu? Ciągnęło ich do swoich doczesnych szczątków czy może demonstrowali swoją obecnością jakieś przesłanie dla śmierci. Próbowałaś nas dopaść, ale to na razie my wygrywamy. Coś jak metaforyczne pokazanie dwóch palców.

Stanęłam przed kolejnym nagrobkiem postawionym kilka kwater dalej od grobu Southgate’ów. Wyciągnęłam trzecią świeczkę. Symbole narysowane na niej miały powstrzymać ducha zmarłej osoby przed powróceniem a w przypadku powrotu ukoić jej gniew. Nie bardzo wiedziałam czy miało sens umieszczanie takiej świecy na grobie Russela bo przecież nie spoczywało tutaj jego ciało i gdyby jego duch powrócił nie błąkałby się przy pustym grobie, ale póki, co nie wrócił, więc ja ciągle stawiałam te świeczki. Zerwał się wiatr, ale płomień nie zgasł. Odczułam za to dziwną potrzebę, by coś powiedzieć.

- Chyba nie spodziewasz się, że coś powiem, co? Bo nie jestem szaloną kobietą, która gada do nagrobków.

Rozejrzałam się dyskretnie czy nikt mnie nie widział.

- Muszę już iść.

Wcisnęłam ręce w kieszenie kurtki i ruszyłam w stronę furki wyjściowej. Czułam już moim Zmysłem Śmierci Truposzy budzących się z dziennego letargu. Użyłam, więc mojej fantomowej sztuczki ze znikaniem, kiedy tak maszerowałam do mojego auta zaparkowanego w uliczce obok cmentarza. Teraz wszelkie nadnaturalne ścierwa mogły mi naskoczyć.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 30-08-2011, 22:29   #16
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
***

Weszłam do pokoju odpraw niosąc całe naręcze, moim zdaniem, potrzebnych materiałów. Musiałam pomóc sobie nogą żeby otworzyć drzwi, ale po dwóch próbach się udało. Położyłam teczki z aktami na pierwszym lepszym stoliku i dopiero wtedy rzuciłam okiem na siedzących w pomieszczeniu mężczyzn. Poprawiłam okulary, które zsunęły mi się nieco z nosa podczas ewolucji z otwieraniem drzwi i głęboko wciągnęłam powietrze.

- Przepraszam na chwilę – udało mi się wyjąkać i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Wyszłam z pokoju odpraw w celu odszukania “Irola”. Włosy rozwiały się wokół mojej głowy i musiałam wyglądać niczym miniaturowa burza gradowa przemieszczająca się po korytarzach MRu.

”Irol” był w swoim pokoju. Ubrany w kraciastą koszulę, ryżawy, piegowaty, typ czterdziestokilkulatka, który wyglądał jak dwudziestokilkulatek. Wieczne dziecko. Całe biurko miał zawalone aktami spraw, ściany oklejone zdjęciami z gazet i miejsc nadnaturalnych zbrodni, a w tym całym bajzlu stała flaszka whiskey i szklaneczka.
Kiedy wparowałam do jego biura stał przyglądając się wycinkom na ścianie.
Irol był Żagwią. Średniej mocy, dlatego wylądował jako Koordynator.

- Wiem. Innych nie było. - Odwrócił się w moją stronę z błyskiem w ciemno-zielonych oczach. -Wszyscy w terenie.

Prawie połknęłam własny język, kiedy mi wszedł w słowo, ale postawiłam sobie za punkt honoru, że tak łatwo się zbyć nie dam.

- Czyli to jednak na serio, tak? Nie po to żeby się ze mną podrażnić. Zresztą to nie ja tutaj jestem głównym problemem Riordan.

- Po co tak po imieniu mów mi “Irol” jak wszyscy.- Wyraźnie chciał mnie zdenerwować, bo wiedział, że nie przepadałam za ksywkami i wolałam używać prawdziwych imion i nazwisk.

- Nie odbiegajmy od głównego tematu “Irol”.- Położyłam nacisk na ostatnie słowo - Ja mogę pracować z Firebridgem, ale ten nowy... kurde człowieku ten nowy nie będzie wiedział z kim ma do czynienia i może mi się przekręcić.

- Da sobie radę. Duży jest.

- Czemu wszyscy faceci wierzą, że jak coś jest duże to od razu lepsze? – Walnęłam retorycznym pytaniem i przeszłam do sedna - Firebridge nie umie pracować zespołowo. O młodym nic nie wiem i nie potrafię przewidzieć jak się zachowa podczas drużynowej akcji. Każdy z nich powinien działać z kimś, kto sobie radzi w działaniu w zespole. Rozumiesz, o co mi biega?

- Taaa. Tylko nie rozumiem, czemu chcesz odwlekać akcję do zachodu słońca. - Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. - Chcesz zwiększyć szanse tej naghini?

- Weź się ze mną nie drażnij, przecież wiesz, że dla niej to bez różnicy dzień czy noc.

- Dla niej może nie, ale ja nie mogę wyjść z biura póki zespoły nie zdadzą mi raportów a dzisiaj umówiłem się na randkę. Spójrz na mnie. Jak myślisz jak często udaje mi się ta sztuka?

- Cholera “Irol” to jakieś podchwytliwe pytanie? Bo ja wiem raz na tydzień?

Zamurowało go. Zaśmiał się i machnął ręką.
- Ciebie faktycznie nie da się przegadać - powiedział poważniej. - A wracając do tematu nie mam teraz innych wolnych Egzekutorów. Xaraf jest doskonale wyszkolony a Nathan sprawdził się już w kilku akcjach. To dwaj najlepsi ludzie w zespole Egzekutorskim, jakim dysponuję. Coś jeszcze?

- Posłuchaj, nie kwestionuję umiejętności Xarafa tylko jego podejście. Po prostu, jeśli umieszczasz mnie w zespole z nim to daj mi dodatkowo kogoś, kogo znam i wiem jak się z nim pracuje, ok?

- Następnym razem się postaram. Zaraz do was dołączę.

- Ok. Powodzenia na randce. Dopomóż szczęściu i upij ją - po namyśle dodałam - lub jego.

Ścigał mnie tylko radosny rechot “Irola”

Wróciłam do sali i jeszcze raz przyjrzałam się moim współpracownikom. Obaj ubrani na czarno w bojowe stroje Regulatorów. Akurat to mnie nie dziwiło. Sama też nosiłam ciemne ciuchy na akcje, kevlar i trochę broni. No właśnie w tym tkwiła ta subtelna różnica. Trochę broni. Natomiast Xaraf jak zwykle obwiesił się sporą ilością uzbrojenia wywołując nagły nawrót do mojej teorii o jego trzeciej ręce, ale nowy chyba przebił go w ilości posiadanego arsenału. Potrzebował do tego specjalnej torby. Kurcze zawsze uważałam, że najlepiej nie epatować różnorodnością posiadanej broni i nie pokazywać przeciwnikowi tego, co masz w zanadrzu. W ten styl wpisywał się wprawdzie nieznany mi Egzekutor, ale torba.... Poza tym zawsze wydawało mi się, że ja nie wyglądam w moim bojowym stroju tak jak oni. To znaczy, że nie wpisuję się w schemat: były trep lub były glina. Miałam też nadzieję, że nie wyglądam tak jak ten typ, którym byłam, czyli była pisarka romansideł.

Przywołałam się do porządku i przywitałam z Firebridgem oraz z tym drugim, Scottem. Potem do pokoju wpadł Riordan. I wtedy się zaczęło. Najpierw niewinnie. Poprzeglądali zdjęcia. Pomarudzili a dlaczego broń biała a dlaczego nie możemy jej zastrzelić a dlaczego to a dlaczego tamto? Z tego, co widziałam to w swoich przenośnych arsenalikach posiadali też broń sieczną, więc czemu nagle zaczęli robić z tego taki problem, że nie mogli ograniczyć się tylko do ostrzału naghini?

A potem dostali jakiś obsesji. Xaraf na punkcie smarowidła a Nathan na punkcie rozmnażania naghów. Cholera jasna Egzekutorzy! Weź tu z nimi dojdź do ładu! Wytrącili z równowagi nawet „Irola” a myślałam zawsze, że to prawie niemożliwe zważywszy na jego pogodny i luzacki styl bycia.

Potem Xaraf zaczął sztachać się przygotowaną mieszaniną. Dobrze, że ograniczył się tylko do wzroku i węchu a nie postanowił posmakować natomiast Nathan dalej drążył metody rozmnażania się naghini. Obawiał się o siebie czy jak? Miał jakieś złe i traumatyczne wspomnienia w temacie? Nadnaturalna istota chciała mieć z nim dzieci? Z tego, co wiedziałam to naghini do rozmnażana potrzebowałaby nagha samca własnego gatunku a te stworzenia były bardzo rzadkie. Cud, że samica nagha pojawiła się w tym miejscu a jeszcze większym cudem byłoby pojawienie się samca tego gatunku o samych młodych już nawet nie wspominając. Na podstawie mojej wiedzy na temat ilości naghów na świecie wychodziło mi, że rozmnażały się trudniej niż tygrysy czy pandy w zoo. Scott chyba się obawiał, że naghini wypluwa z siebie młode, co drugi wtorek miesiąca.

- Xaraf to nie woda kolońska tylko cholernie mocna trucizna. Po co to wąchasz? Możemy już iść? – Nie wytrzymałam w końcu.

Rzuciłam jeszcze wiele mówiące spojrzenie Riordanowi, kiedy mijałam go w drzwiach:

- Trzymaj kciuki “Irol”. – Pewnie będzie nam to potrzebne.


***

- Gdzie zaparkować furgon?- Zapytał przydzielony nam kierowca z MR-u.

Służbowy samochód z MR ciemny i z fotochronami na szybach byłby idealny gdyby nie oznaczenia Ministerstwa na bokach. Symbole MRu rzeczywiście były niezmiernie pomocne w cichej akcji eksterminacji. Generalnie powinniśmy najpierw poinformować cel o tym, dlaczego zamierzamy go zlikwidować, ale wielu Łowców nie traktowało tego punktu regulaminu zbyt poważnie, bo niby, kto miałby wnieść oskarżenie o złamanie procedur, kiedy cel został już uśmiercony. Ja sama byłam zwolenniczką odwróconej kolejności działań. Najpierw cios w plecy, poprawka w postaci przebitego serducha lub urżniętej głowy a na końcu powiadomienie eksterminowanego o nakazie likwidacji nałożonym na jego osobę. Dlatego kiedy minęliśmy już wskazany adres Galerii Jagi Bindu przy Boyfield Streat 10A powiedziałam do kierowcy:

- Zaparkuj kawałek dalej. Na razie nie chcemy się rzucać w oczy.

- Chodźmy się rozejrzeć jak to wszystko wygląda z bliska, przekonamy się, jakie mamy możliwości. Trzeba będzie obstawić wszystkie wejścia do jej mieszkania niezależnie od tego ile by ich nie było – dodałam, kiedy już wysiedliśmy z auta.


Galeria, nad którą mieszkała nagini znajdowała się w Southwark, dość porządnej dzielnicy Londynu. Adres wskazywał na plombę wybudowaną gdzieś w okolicy 2000 roku. Na dole przestrzeń dla lokali użytkowych, na górze mieszkania.
Napis na wielkiej szybie głosił “GALERIA OSOBLIWOŚCI JAGI BINDU” a pod nim czerwony neon w kształcie strzałki pulsował i trzeszczał wskazując wejście.
Przez szybę niewiele było widać, ale nad wejściem powieszono reklamowe plakaty informujące, że w środku na zwiedzających oczekuje dobra kawa, jak i możliwość poobcowania ze tajemniczą i niezwykłą sztuką Indii.

Xaraf podrapał się po głowie i popatrzył na siebie, obwieszonego sprzętem.
- Chyba będę się rzucał w oczy - powiedział z przekąsem.

Rzuciłam mu tylko spojrzenie zza okularów.
- Jeśli są tam dwa wejścia to ja pójdę z młodym a ty Xaraf pójdziesz sam, dobrze?

Xaraf od razu kopnął się na tyły budynku a my odczekaliśmy chwilę, aby dać mu czas na dotarcie do tylnego wejścia. Staliśmy tak sobie, kiedy Scott postanowił przełamać ciszę:

- Młody to ja byłem kilka lat temu kwiatuszku - rzucił sucho w moim kierunku.

Aż się wzdrygnęłam na te słowa. Po pierwsze ostatnio nie lubiłam się z wszelkiego rodzaju roślinkami po tym jak Necrophagis Regina bryznęła mi swoimi wnętrznościami prosto w twarz a po drugie takie teksty trąciły mi seksizmem. Jak facet dalej będzie leciał w takie gadki to walnę mu prądem z tasera prosto w plecy.

Weszliśmy do środka. Na miejscu okazało się, że cholerna Galeria była czynna do 21.00, czyli jeszcze przez trzy godziny. W środku mogła być nie tylko Jaga, Bindu, ale też goście i zwiedzający.

- A co ze zwyczajowymi godzinami pracy do 18 - mruknęłam do Nathana - zdaje się, że mamy problem. Musimy wyprowadzić stamtąd ludzi, jeśli jacyś są, ale przynajmniej z wejściem do środka nie powinno być problemu skoro galeria jest jeszcze otwarta. Będziemy musieli szybko odseparować Jagę Bindu od ludzi żeby nie wykorzystała ich do ochrony własnego tyłka.

Weszłam do środka. Nad drzwiami zamontowano dzwonek, który po otworzeniu drzwi zaalarmował właściciela galerii. W środku panował półmrok i woniało egzotyką - kadzidłami i terrarium. Zalatywało gadami, że aż strach. Poza tym panował trudny do wytrzymania upał, szczególnie, kiedy wchodziło się z dość chłodnej ulicy. Zaraz przy wejściu zrobiono coś w rodzaju poczekalni czy też portierni z okienkiem na kasę. Jak do klubów nocnych czy kin. Ściany z dykty obklejały plakaty mówiące o atrakcjach - o dwugłowych wężach, mumifikowanych odmieńcach, potworach wyrzuconych na brzegi oceanów, czy znaleziskach w dżunglach Dekanu i Bengalu. Informowały o mrożących krew w żyłach tajemnicach Indii. Sekretach bogów i demonów. No proszę. Z chęcią poznałabym nieco tych sekretów, ale zwykle okazywało się, że to nic nie warty chłam.

W kasie siedział Hindus, mocno już posunięty w latach, z pomarszczoną twarzą i w tradycyjnym, wielobarwnym turbanie na głowie. Wejście do galerii kosztowało pięć funtów. Całkiem sporo, jak na niewielki lokal. Zza drzwi do środka galerii, którymi były naręcza wielobarwnych korali wiszących w dół na sznurkach, dało się słyszeć pisk wystraszonego dzieciaka, a w chwilę później śmiech zapewne troszkę starszej dziewczyny. Serce podeszło mi do gardła. Widząc nas Hindus w okienku włączył egzotyczną muzykę, nieco zaciągającą, bo magnetofon, z którego ją puszczał nie wytrzymywał natężenia szumu duchowego.

Nathan jeszcze przed wejściem schował karabin do torby i przewiesił ją sobie przez plecy. Ścisnął mnie za ramię zatrzymując w miejscu i przepchnął przede mnie. Rozejrzał się i ruszył w kierunku Hindusa.

Dogoniłam Scotta i szepnęłam mu do ucha:
- Przygotuj się. Pamiętaj żeby nie patrzeć jej bezpośrednio w oczy. Musimy odseparować ją od tych ludzi.

Egzekutor skinął mi potwierdzająco głową. Nachyliłam się do Hindusa i pokazałam mu swoją legitymację z MRu. W końcu konspirę i tak diabli wzięli skoro u Jagi byli jeszcze ludzie.

- Czy dużo zwiedzających przebywa teraz na terenie Galerii? – Zapytałam.

- Somn jeszdże bileuty - pokiwał głową Hindus mówiąc po angielsku z koszmarnym akcentem. - Suom. Ile dla puaństwa? Dwua?

- Nie. Wszyscy zwiedzający mają natychmiast opuścić Galerię. Rozumiesz?

Nie rozumiał.

- Niem rozumnieć. Nie zamykać? Nie mnogę zmnykać.

Zignorowałam dziada i minęłam go ładując się do wnętrza galerii.

- Emma czekaj! - Rzucił do mnie Scott i ponownie starał się mnie wyminąć, ale przynajmniej mówił już po imieniu a nie jakimiś koszmarnymi nazwami.

Wlazłam do środka nie zważając na okrzyki protestu Hindusa. Koralikowa plecionka zdawała się być granicą do innego świata. Do innego miejsca. Pomieszczenie galerii zastawiono regałami z półkami. Całymi rzędami regałów, pomiędzy którymi pozostawiono jedynie niezbyt szerokie przejścia. Na półkach stały rozmaite przedmioty - wypchane zwierzęta, czy też raczej potwory - najdziwniejsze krzyżówki różnych zwierząt. Były tam też akwaria z żywymi okazami. Zarówno z najzwyklejszymi pająkami, wężami, owadami, rybami i skorupiakami, jak i przedstawicielami bardziej magicznej ferajny. Rozpoznałam amfisbenę - węża z dwoma głowami, pająka wiciaka z ludzką twarzą, nazywanego fachowo spider-goblinem. Były też inne cudactwa - szkielet syreny, wypchany model jakiegoś pomniejszego demona - zwanego rakshasem. A także hipnotyczne mandale wymalowane tu i ówdzie na podłodze, ścianach czy suficie.
Zapach kadzidła, wprowadzająca w trans muzyka oraz przytłumione, zmieniające się ciągle światła powodowały, że moje zmysły szalały. I te zwykłe i te bardziej niezwykłe. Jaga Bindu nie była jedyną nadnaturalną istotą w pomieszczeniu. Niektóre z eksponatów emanowały. Niedobrze, bo zakłócały mi mój Zmysł Śmierci i przez to nie mogłam precyzyjnie określić gdzie znajdowała się naghini. Poza tym wąskie przejścia utrudniały dotarcie do ludzi i wyproszenie ich z obiektu. Zaklęłam pod nosem i wróciłam do Hindusa.

- Nathan, każ mu wyłączyć tę muzykę i przełączyć światła na zwykłe, bo dostanę migreny i oczopląsu albo niech powie gdzie są przełączniki.

Kurde jak Hindus dalej nie będzie współpracował to sama zamierzałam znaleźć te przełączniki. Zakładałam, że po wyłączeniu tych śpiewów i włączeniu świateł ludzie zaczną kierować się w stronę kasy żeby dowiedzieć się, co się stało i wtedy będziemy mogli wywalić ich stąd w cholerę, a potem poszukać Jagi Bindu.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 10-08-2021 o 21:57.
Ravanesh jest offline  
Stary 31-08-2011, 08:31   #17
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, MICHAEL HARTMAN


Animalistyczne wampiry.

Stwory, których nieposkromiona żądza krwi doprowadziła do absolutnego zatracenia jakichkolwiek namiastek człowieczeństwa. Instynkt stadny, – bo stado poluje skuteczniej i wieczny, nienasycony głód krwi.

Teraz grupa egzekutorów weszła na ich teren, czy raczej na terytorium, które uznawały za swoje leże.

Wchodzili bardzo ostrożnie, najpierw przechodząc przez chaszcze porastające ogród, a potem zatrzymując się w wejściu do zrujnowanego budynku.

Dolores wyczuła ich aurę. Uniosła w górę rękę, w milczeniu wskazując Gary'emu kolejne miejsca. W milczeniu, pod osłoną swoich partnerów, zakradła się w głąb podwórka, omijając siedliszcze możliwie najszerszym łukiem. Oxala i Ogun, wybór był oczywisty, dłonie same kreśliły skomplikowane wzory veve. Siostrzyczka wycofała się w swoje miejsce na tyłach orszaku. Przykucnęła, wbijając palce w ziemię. Skoncentrowała się na synchronizacji z działaniem mężczyzn, kwestia wyczucia momentu, w którym należało zadzierzgnąć wokół gniazda pętlę była kluczowa. Oczy mambo zasnuła mgła, gdy poczuła napierające na granicę kręgu podniecone loa. Osłona sięgnęła dalej, centymetr po centymetrze zagarniając powierzchnię przed mambo i przed jej sojusznikami. W końcu była gotowa do pracy.

Ruszyli dalej z niepokojem spoglądając na wydłużające się cienie. Dzień kończył się zdecydowanie za szybko.

Wejście do domu było niczym zanurzenie się w chłodny mrok. Z tym, że ten mrok śmierdział wilgocią, pleśnią i zgniłym mięsem. Nie trzeba było mieć wyczucia Siostrzyczki by zorientować się, przekraczając spróchniały próg tego domostwa, że służy ono za leże dla jakiegoś Martwiaka.

Szybki rzut oka na zrujnowane wnętrze i już wiedzieli, że wejście do piwnic znajdowało się zaraz pod schodami, na korytarzu. Bez trudu dało się też dostrzec zeschnięty śluz z ciał animalistycznych wampirów i specyficzny zapaszek rozkładu dochodzący ze środka.

Wejść do piwnicy naliczyli kilka. Chociażby dziura w podłodze, w salonie po lewej stronie, którą widzieli zaraz po przekroczeniu progu. Na pewno drzwi z podwórza prosto do pwinic, co było typowym rozwiązaniem architektonicznym w tej dzielnicy. Wyrwa w łazience z zawaloną podłogą. Zresztą instynkt animalistycznych wampirów zawsze nakazywał im szukać dziennych kryjówek z przynajmniej jednym wyjściem bocznym. Jakby był w tym jakiś sens. W końcu więcej wejść to więcej miejsc, przez które do środka mogło dostać się światło dnia.

No dobra, minimum trzy czy nawet cztery wejścia. Gary zaczął się szarogęsić, jak tylko zorientowali się w sytuacji. Gestem pokazał Mike’owi, aby obstawił to od podwórka, a Loli, by uważała na dziurę w salonie. Loup – garou wyskoczył przez dziurę w ścianie, a Siostrzyczka nadal była zajęta rytuałem, który miał spowolnić wampiry, ale w razie problemów mogła przejść do bezpośredniego kopania dup. Sam Gary zaś ostrożnie zszedł schodami do środka gotów zacząć spektakl pod tytułem „Fire Walk With Me” na pierwszy odgłos kroków. Miał zamiar wywalić tak z połowę zbiorników, pokrywając ogniem także schody przed sobą, a następnie zostawić to ustrojstwo i wspomóc resztę składu przy ostrzale tych, którzy będą spieprzać przed płomieniami. Miało być ich kilku, ale nie wiadomo nigdy, kto rozpoznanie robił i na ile spieprzył obliczenia. Nie zamierzał wchodzić głęboko, żeby nie ryzykować, że jakieś bydle skoczy mu na plecy, kiedy niesie ten ograniczający ruchy szmelc. Dojdzie do wykopanego legowiska, jak się da po cichu, a potem podgrzeje atmosferę i wycofa się od razu na powierzchnię.

Dysza syknęła i miotacz płomieni rzygnął ogniem przez chwilę oświetlając twarz Trisketta pomarańczową łuną. Ogień popłynął w dół dziury rozlewając się na dnie piwnicy. Przez chwilę nie było słychać nic, poza hukiem płomieni i skwierczeniem wypalającej się mieszanki. Gary ponownie wcisnął spust broni posyłając w dół, do legowiska, kolejną porcję ognistej śmierci.
Z dołu dało się słyszeć przeraźliwy ni to pisk, ni to wrzask. Najpewniej płomienie dosięgły gniazda.

Deski w salonie, dość blisko Loli eksplodowały a przez wyrwę wyskoczył jeden animalistycznych wampirów, ale Gary był czujny i szybki, jak egzekutor. Posłał w stronę potwora smugę ognia skutecznie zmuszając go do wycofania się w dziurę, którą ten wylazł

Miotacz płomieni ponownie plunął zapalającym żelem, klejącym się do wszystkiego i płonącym huczącymi płomieniami. Gary cisnął spust przez kilkanaście sekund, zalewając piwnicę ogniem. Gdy zobaczył, że wampiry zaczynają ucieczkę z zagrożonego miejsca, podpalił wjeście, po czym zrzucił z ramion prawie pusty miotacz i wyszarpnął colta i srebrny sztylet. Wyczekiwał na przeciwników ewakuujących się z piwnicy.

* * *

Byli dobrzy w eksterminacji takich szczurów. Tylko dwóm animalistycznym wampirom udało się wyrwać z ognistego piekła, w jakie zmieniła się piwnica.
Pierwszy nadział się na mistyczną barierę Loli, a kiedy koziołkował po podłodze Gary dopadł do niego – szybki niczym myśl – i poświęconym przez Siostrzyczkę ostrzem rozpłatał potworowi gardło, a następnie kopniakiem posłał kreaturę w buchającą płomieniami piwnicę.
Drugi wampir wyskoczył na podwórze, rozwalając swoim cielskiem drzwi zdewastowane drzwi. Mimo deszczowej pogody płomienie słoneczne od razu zapaliły jego skórę, która i tak płonęła od mieszanki z miotacza. Mike już tam czekał i szybkim atakiem dokończył sprawę.

Minutę później płomienie i dym uniemożliwiły im dłuższe przebywanie w ruderze. Było pewne, że gniazdo przestało istnieć.

- No i po robocie – powiedział Triskett tachając miotacz płomieni.

Zdążyli opuścić dom, kiedy coś w piwnicach wybuchło z hukiem. Płomienie wystrzeliły przez wszystkie okna, rozrzucając wokół kawałki szkła i desek.

Kiedy wracali do samochodu Alfred Ruogh popatrywał na nich spode łba.

- Robicie to specjalnie, co? – jęknął obserwując płomienie. – Chłystek. Wezwij straż pożarną.
A wy jutro o dziewiątej u mnie w biurze. Na dzisiaj macie wolne. Zdajcie sprzęt i zabawcie się dobrze.


CG LAWRENCE

Canal Street. Miejsce, w którym ponoć wszystko się zaczęło. Dla niej. Dla CG Lawrence, kimkolwiek lub czymkolwiek teraz była.
Poszła tam pieszo rozkoszując się deszczem. Był początek lata i siąpiąca z nieba woda była przyjemna. To był długi spacer, ale potrzebowała troszkę ruchu.
Nim jednak dotarła na miejsce zapadł zmierzch.

Canal Street okazało się być długą ulicą prowadzącą w dół, do wód Tamizy. Sklepiki, już otwierane nocne bary, grajkowie i prostytutki wystający w bramach. Zapach tytoniu, tanich perfum i wody kolońskiej. Dźwięki muzyki i wibracje Całunu. Mimo, że nie był to Rewir to jednak chyba Martwi byli tutaj częstymi gośćmi.

Przez chwilę uwagę egzorcystki przykuł wysoki, drobnej budowy, jasnowłosy młodzieniec, grający w cieniu bramy na saksofonie. Muzyka, którą wydobywał ze swojego instrumentu miała w sobie magię. Ludzie zatrzymywali się, słuchali, czasami ktoś rzucił monetę do wysokiego kapelusza. CG obserwowała grajka przez chwilę upewniając się, ze nie jest człowiekiem. Najpewniej przynależał do rasy Odmieńców, o których wspominał jej Brewer.
Kolejny cudowny okaz Fenomenu.

Im ciemniej się robiło, tym na Canal Street pojawiało się więcej Martwych. Dyskretnie. Nie rzucając się za bardzo w oczy. Jakaś wampirzyca zajęła miejsce w bramie, gdzie swoimi ciałami kupczyły córy marnotrawne. Jakaś zombie w wieczorowej kreacji i tonie pudru na twarzy wychodziła z limuzyny do jakiegoś lokalu. Obok – ćwicząc parkour – przebiegł jakiś loup-garou. Jego gwałtowne pojawienie się spłoszyło kilka osób. Na skrzyżowaniu, obok studzienki kanalizacyjnej pojawiło się koszmarne widmo małej dziewczynki. Środkowa część jej ciała nosiła ślady po wypadku. Dziewczynka szlochała i coś krzyczała, ale najwyraźniej nikt poza CG i być może kilkoma osobami na ulicy nie zwracał na nią uwagi. Emanacja była słaba.

Czerwień pulsującego neonu przyciągnął jej uwagę, jak krew w morzu przyciąga uwagę rekinów. To pulsował neon lokalu. Szyld nosił napis „Krwawiący lotos”. Nazwa sugerowała knajpę dla wampirów, ale poza rewirem to była rzadkość. Jednym z zadań Ministerstwa Regulacji było wydawanie zezwoleń „nadnaturalom” na zakładanie lokali na „strefach żywych”. Ale CG nie potrafiła sobie przypomnieć, czy „Krwawiący Lotos” był jedną z takich knajpek.

I wtedy, gdy wahała się czy wejść zobaczyła ją. Ubraną w biało czarny strój kobiety ze szkółki dla młodych dziewcząt. Efekt psuły ćwieki w brwiach. Wampirzyca, którą CG poznała pamiętnej nocy w „Sztolni Demona”. Dziewczyna robiła to, co robiła wtedy. Rozdawała ulotki. Imię wypłynęło ze wspomnień CG. Tabita i „Kościół Nieśmiertelnego”.

Zawirowania Całunu przybierały na sile. Oznaczało to, że na Canal Street pojawiało się coraz więcej Martwych. Noc zaczynała się na dobre.


EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT


Egzotyczna, przypominająca plugawe inkantacje muzyka, przyprawiała o zawroty głowy. Magnetofon, z którego ją puszczano, nadawał się na złom.

Emma szła powoli pomiędzy eksponatami w galerii instynktownie sięgając do mocy Fantoma. Niewidzialna dla istot nadnaturalnych przesuwała się pomiędzy plamami świateł i rozedrganymi rozbłyskami stetoskopów zalewających wnętrze galerii swoim niespokojnym, drażniącym zmysły światłem.

Światło i dźwięki tworzyły chaotyczną, przybijającą scenografię.

Nathan wtargnął do dyspozytorni i zaczął, zgodnie z sugestią Emmy, szukać wyłączników do audiowizualnych „atrakcji” tego miejsca. Egzekutor kątem oka obserwował starego Hindusa przebiegając palcami po starej konsoli z dumnym, szpulowo-taśmowym magnetofonem pośrodku. Ta czujność i zmysły egzekutora uratowały mu skórę.
Twarz Hidnusa zadrgała i w ułamku sekundy przemieniła się w koszmarną, na poły zwierzęcą maskę.


W drugim ułamku sekundy stwór już doskakiwał do Nathana próbując smagnąć uszponioną łapą po jego gardle. Był szybki i zwykły człowiek pewnie znalazłby się na podłodze, zachlapując wszytko wokół swoją krwią. Ale Nathan nie był zwykłym człowiekiem, lecz posiadał szybkość egzekutora. Uniknął zdradzieckiego ataku i w tym samym momencie wydobył swoją broń strzelając do przeciwnika niemalże z przyłożenia.

Emma nie słyszała tej kanonady. Jej zmysł śmierci wyczuwał blisko cel. Doszła do czegoś w rodzaju serca galerii – miejsca gdzie na dość sporym „placu” krzyżowały się wszystkie ścieżki. Trwał tam spektakl. Jaga Bidnu, – bo to musiała być ona – tańczyła na niewielkiej, okrągłej scenie, w swojej demonicznej formie pół człowieka – pół węża, hipnotyzując spojrzeniem żółtych ślepi jakiegoś młodzieńca. Kilka innych osób otaczało potwora i obserwowało spektakl z zachwytem.
Emma postanowiła skorzystać z okazji, że naghini zajęta była pokazem i ruszyła ostrożnie w jej stronę. Miała okazję zgładzić ją cicho i szybko, nim potwór zorientuje się w sytuacji i zagrozi cywilom.

Kule wystrzelone przez Nathana trafiły potwornego Hindusa prosto w pierś i brzuch. Scott podejrzewał, że portier jest czymś w rodzaju loup-garou i służbowa, srebrna amunicja zrobi z niego sieczkę. Przeliczył się jednak. Mimo licznych ran postrzałowych staruch rzucił się na egzekutora i silnym pchnięciem posłał na ścianę. Łowca wpadł na magnetofon i zniszczył go swoim ciężarem. Hindus zasyczał jak kocur i rzucił się celując w gardło lekko oszołomionej ofiary. Muzyka ucichła.

Nagłe przerwanie muzyki zakłóciło pokaz. Jaga Bidnu nie widziała podchodzącej do niej Emmy, ale widzieli ją ludzie. Nim zdążyła dać im znak, ktoś krzyknął. Naghini syknęła i gwałtownych machnięciem ogona wywaliła trójkę stojącą najbliżej sceny ludzi, po czym zwinna niczym atakująca kobra śmignęła miedzy regały. Emma działała, jak należy, ale nie udało jej się dopaść do stwora. Cios miecza zaledwie o kilka cali minął końcówkę znikającego między regałami ogona. Niewiele się namyślając, ale wypatrując jednak ataku ze strony Jagi Bindu Emma rzuciła się w pościg pomiędzy regały. Kobieta – wąż była jednak szybka.

Tymczasem Nathan zdołał przejść do ofensywy. Z przyłożenia wpakował kilka kolejnych kulek prosto w pysk stwora, posyłając zawartość czaszki naokoło. To załatwiło sprawę. Nathan starł posokę z twarzy i oczu i ruszył do środka galerii by wspomóc Emmę.

Krzyk zza lewego regału ostrzegł dziewczynę, że naghini uciekła tamtą drogą. Szybko ruszyła w tamtą stronę, widząc jak długi, wężowy ogon znika za kolejnym zakrętem. Była coraz bliżej. Nie wiadomo czy kierowana jakimś instynktem czy złośliwie ścigana wywaliła jeden z regałów. Emma odskoczyła w ostatniej chwili, a obok niej zwaliło się na ziemię terrarium. Szkło pękło a piasek i zawartość rozsypały się po podłodze. Właśnie! Zawartość!
Wielkie jak ludzka dłoń skorpiony.

Huk upadającego regału pozwolił Nathanowi zorientować się, gdzie trwa zapewne walka. Kiedy jednak ruszył w tamtą stronę zderzył się ze spanikowaną gromadą ludzi, którzy na widok jego zachlapanej krwią twarzy runęli do panicznej ucieczki pomiędzy regały potęgując zamieszanie.

Oboje – Emma i Nathan – usłyszeli nagle wielki rumor. Z tym, że Emma znajdowała się zdecydowanie bliżej jego źródła. Wiedziała, co zaszło. Jaga Bindu wybrała drogę ewakuacji przez podwórze. Musiała trafić na Xarafa o ile egzekutor tam nadal był.


XARAF FIREBRIDGE

Drzwi, przy których czaił się Xaraf wyleciały z wielkim hukiem i pojawiła się w nich prawie naga kobieta, ubrana tylko w wielokolorową, błyszczącą kamizelkę ledwie zasłaniającą piersi. Od pasa w dół była kompletnie goła i całkiem zgrabna.

Ten widok na ułamek sekundy zaskoczył Xarafa, tak samo jak obecność egzekutora zaskoczyła naghinię.

Oboje jednak otrząsnęli się z tego stanu błyskawicznie.

Potworzyca syknęła ukazując wąskie, wężowe kły jadowe i skoczyła na Xarafa, który otworzył ogień ze swoich pistoletów, tak jak to planował zrobić wcześniej.

Z tak bliskiej odległości nie mógł nie trafić. W ułamki sekund zgrabny brzuch i piersi zmieniły się w krwawą sieczkę.

Naghini zaatakowała siła rozpędu i Xaraf zmuszony był uniknąć jej dłoni zakończonej długimi, pomalowanymi na wszystkie kolory tęczy, paznokciami czy też raczej szponami. Egzekutorska hyper-adreanalina przelewała się w nim, niczym wezbrana rzeka i Łowca odskoczył bez trudu dobywając broni siecznej.

Jaga Bindu jednak nie miała sił lub ochoty na dalszą walkę.
Na oczach Egzekutora zmieniła się w splatane ze sobą kłębowisko wielobarwnych węży o różnej wielkości. Część gadów momentalnie ruszyła w stronę Egzekutora, część od razu zaczęła rozpełzać się we wszystkie strony.
Klinga świsnęła i regulator zaczął ciąć jadowite plugastwo.
Przy tym zajęciu zastali go Nathan i Emma.


EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT, XARAF FIREBRIDGE

Węże. Dziesiątki jadowitych węży. Wszędzie. Na całym podwórzu.
W takiej sytuacji broń palna staje się tylko niepotrzebnym balastem. A broń ręczna, nawet przy mocach egzekutorskich, okazuje się zbyt wolna. Nie nadaje się do eksterminacji plugastwa tak szybko, jakby sobie tego życzył jej właściciel.

Na podwórzu było sporo kryjówek, w których mogły szukać schronienia gady. Szczelina prowadząca do piwnicy, kratka studzienki ściekowej, dziura w murze, śmietniki.

Po kilku chwilach trójka łowców uporała się ze wszystkimi wężami, które po zabiciu zaczęły zmieniać się w galaretowatą maź. Czy była wśród nich Jaga Bindu, czy też naghini udało się uciec? Ciężko było powiedzieć.

Teraz pozostało im jedynie poczekać, aż przyjadą zwykłe gliny, które na pewno zawiadomią zwiedzający galerię ludzie, pokazać legitymacje MR-u, upewnić się, że Ministerstwo przyśle kompetentnych urzędasów, którzy zabezpieczą materiały dowodowe i eksponaty zgromadzone w galerii i koniec ich pracy na dzisiaj.


RUSSEL CAINE


Powrót do hotelu po rzeczy Caine zrobił w stylu śledzonego paranoika. Kluczył, zmieniał środki transportu, wysiadał pod fałszywymi adresami, aż w końcu uznał, że zgubił potencjalny ogon.
Oczywiście oszukiwał sam siebie. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że średnio wyszkolony loup-garou – szczególnie wilkołak czy też opętany pies, bez trudu wyśledzą go w obrębie całego Londynu po zapachu. Że telepata mógł już dawno „sczytać” z jego głowy potrzebne mu informacje. Że niewidzialny człowiek mógł śledzić go i nieźle się przy tym bawić. Że jasnowidz na usługach Lynch już dawno określił jego położenie. Lub – co najprostsze – poznali jego lokację po miejscu, z którego zadzwonił do BBRL. Był jak mucha w pajęczynie, ale w odróżnieniu od muchy miał moce, które mogły nieźle tą sieć nadszarpnąć, gdyby okazało się, że jednak próbowali go w nią złapać.

Portier - zombie w hotelowej „recepcji” pozdrowił go skinieniem głowy i Caine ruszył po schodach na górę. Nadal czujny.

Nawet, kiedy już zamknął drzwi, nadal nie czuł się pewnie. I – jak się okazało – słusznie.

* * *

Bombonierka leżała na łóżku tak, że zobaczył ją zaraz po wejściu do pokoju. Do niewielkiego, kolorowego pudełeczka, dołączono mały liścik.
Nawet z daleka mógł przeczytać, co było na nim napisane.

Powodzenia w nowej pracy, panie Dusty.

I podpis. Jedna litera. „L”.

Kierowany impulsem Caine zebrał swoje rzeczy, zapłacił na dole za pokój i poszukał sobie innego miejsca na noc. Wybór padł na lokal podobny do tego, który opuścił cztery przecznice dalej. Za oknem zapadła już noc. Russel upewnił się, że pokój został należycie zabezpieczony a broń ma pod ręką, zapalił lampkę przy łóżku i zaczął czytać „swoją” nową teczkę. Miał role do odegrania i aby była wiarygodna potrzebował czasu, aby się jej dobrze nauczyć.



LAURA MORALEZ, SHAY KEANE



Dionise Eugen był rewelacyjny. Naprawdę rewelacyjny.
Przyzwał Bezcielesnego w mgnieniu oko. Dosłownie.

Nagle wokół niego zaczął szaleć wicher. Dwaj GSRowie polecieli pod ściany. Siepacz Torkheim robił dalej swoje. Trzymając się jedną ręką framugi, w drugiej trzymał pistolet, z którego z przerażającą, bezduszną precyzją, pakował po kulce w środek czoła powalonym obok Dionise’a wampirom.

Shay już czekał. Był gotowy. Znalazł melodię na przywołanego gheista, złapał go w sieć swojej mocy i zaczął uspokajać, wyciszać, tłumić. Nie było to trudne. W pewnym momencie stało się wręcz banalnie łatwe. Domyślił się, dlaczego. To pracująca z nim nekromantka złapała Dionsa Eugena w swoją sieć.

Tak właśnie było. Laura pokonała wolę wampira po krótkiej i gwałtownej walce. Narzuciła mu swoją moc. Uczyniła z niego marionetkę. Tak samo potrafiły robić wampiry Starej Krwi z większością śmiertelników. Nawet z nekromantami. O ile ci okazali się na tyle durni, by spojrzeć wampirowi w oczy.

Sprawę zakończyły GSR-y. Zarzucając na wampira posrebrzane sieci – tym razem takie normalne i wyprowadzając go do furgonu zaparkowanego przed budynkiem. Stamtąd miał trafić do Komory. Miejsca w podziemiach MR-u, które nieumarli nazywali „mordownią”, czy zwyczajnie „izbą tortur”. I mieli rację. To właśnie tam wyciągano wiadomości ze schwytanych Martwych. Za pomocą srebra, święconej wody, ognia i łapania kości. Łamanie praw człowieka? Przecież ci, którzy trafiali do Komory ludźmi nie byli. Co najwyżej można było oskarżyć pracowników wyciągających zeznania o bezczeszczenie zwłok.

W kamienicy, którą sekta wybrała sobie za siedzibę, zaroiło się od GS-rów i zwykłych policjantów. Robiono zdjęcia do akt. Spisywano dane aresztowanych członków sekty. Odwalano papierkową robotę.

Torkheim, który dowodził akcją, podszedł do nich. Shay czuł się nieco zmęczony. W gardle zaschło mu od wysiłku, skroń łupała tętniczym ciśnieniem, miał wrażenie, że zwymiotuje sobie na buty – efekt stoczonego pojedynku i spętania bezcielesnego.
Laura czuła się niewiele lepiej. Dostała lekkiej drżączki i czuł ogromne zmęczenie. Musiała zjeść cukier. Duże ilości cukru. Poza tym pozostał jej metaliczny smak krwi w ustach – efekt „sprzężenia” własnego umysłu z umysłem wampira i dziwne, chaotyczne wrażenia zapachowe. Wszystko wokół niej zdawało się pachnieć intensywniej. Szczególnie nieprzyjemne zapachy odbierała znacznie mocniej. Taki urok bycia animatorką.

- Jesteście wolni – uścisnął rękę każdemu zaczynając od Laury. – Dobra robota. Dzięki. Jeśli chcecie dam wam kierowcę, który zawiezie was, dokąd tylko chcecie. Rano wasz koordynator chce mieć raport z akcji. Macie być w biurze o dziewiątej. Piekielna skrzynka – wskazał na radio w wozie bojowym GSRu – poinformowała nas o tym.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-09-2011, 19:47   #18
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kluczyłem gubiąc ewentualny pościg. Co prawda w przypadku agentów Lynch mogło wzbudzić to w najlepszym razie uśmiech ale nie dla nich było to przeznaczone. A raczej nie tylko dla nich. Ciągle w pamięci miałem uwagę Rachel, że ktoś może chcieć mnie zabić. Sam z siebie w końcu nie straciłem pamięci gubiąc przy tym partnera.
Swoją drogą jeśli ktoś mnie śledził to musiał mieć nie lada zagwozdkę. Chodziłem po sklepach i robiłem zakupy. Już sobie wyobrażałem ewentualnych analityków próbujących połączyć po co mi czteropak Black Dogsa, folia do kanapek, spinacze biurowe, automatyczny wkład do ołówka, dziecięca saszetka, mąka, prochy przeciwbólowe i parę podobnych nie bojowych akcesoriów. Niech się głowią. Chociaż szczerze mówiąc wątpię bym miał teraz ogon od Rachel. Co najwyżej rutynowy. Zresztą zaczynałem powoli ufać tej starej suce. Mieliśmy podobne cele a jakby chciała mnie zlikwidować to już by to zrobiła. A przynajmniej spróbowała. Jasne, pewna doza nieufności pozostawała ale na razie przyjmowałem do wiadomości, że gramy po tej samej stronie. Chciałem do niej nawet zadzwonić. Spytać o zdrowie, samopoczucie, pewne akta i pewnych Odmieńców... Taka rutynowa rozmowa między "przyjaciółmi". Niestety, nikt nie odebrał mego telefonu. Może skończyła pracę i spędzała właśnie czas z mężem, dziećmi czy tam wnukami. Próbowałem ją sobie taką wyobrazić i ni cholery mi nie wychodziło a mam bujną wyobraźnie. Za to bez problemu wyobrażałem ją sobie przesłuchującą kogoś, wydającą rozkaz zabójstwa czy tortur. Jasne, zawsze mogła spać ale jak dla mnie należała do tych osób które nie śpią, nie jedzą i nie wydalają. Sam pewnie na takiego wyglądałem. Służbista bez życia prywatnego. I to nie był mylny obraz.

W końcu wylądowałem w nowym hotelu. Chwilkę pogadałem z recepcjonistką, strasznie brzydką swoją drogą, pytając o to co warto zwiedzić w Londynie, gdzie mogę wynająć samochód i inne pierdoły. W końcu właśnie przyjechałem z Liverpool. Sprawdziłem nawet o której miałem pociąg z Manchesteru, w końcu sam Liverpool był szczelnie zamknięty. Potem zamknąłem się w pokoju na klucz i zasłoniłem rolety. Z ulgą rzuciłem torbę i reklamówkę z zakupami na łóżko. Zrzuciłem też kurtkę, bluzę i buty. Zgrzałem się jak nie wiem. Po chuj mi była ta bluza w lato? Nawet Londyńskie. W ślad za ubraniem poszedł pas z hecklerem i akcesoriami regulatora oraz szelki z berettą. Długo się nie zastanawiając poszedłem do łazienki gdzie do reszty się rozebrałem i rozbroiłem. Tak, wiem. Tylko paranoik bierze do łazienki klamkę i futerał z ostrzami. Ale tacy dłużej żyją w tym zawodzie.

Po krótkim odświeżeniu się wziąłem się do roboty. Tej nudnej, mało efektownej roboty tajnego agenta. Za to cholernie ważnej. Rzuciłem teczkę z aktami na biurko a z torbą znowu zniknąłem w łazience. Otworzyłem mąkę i zacząłem przesypywać ją do saszetki, w trakcie tej czynności raptem rozsypałem część mąki po całym pomieszczeniu, telekinezą oczywiście. Czekało mnie małe sprzątanie ale przynajmniej miałem pewność, że nikt mnie nie obserwuje. Następnie wspiąłem się na sedes i odkręciłem kratę wentylacyjną. Miejsca było w sam raz by ukryć tam starannie zafoliowane stare, fałszywe dokumenty, kaburę, glocka i zapasowy magazynek do niego. Sądząc po tym jak w środku było brudno nikt tam od dawna nie zaglądał. Gdy skończyłem wyczyściłem łazienkę z sadzy i mąki i wróciłem do głównego pokoju.

Zjadłem szybko gorący kubek i parę solidnych kanapek z wędliną. Ból głowy nasilał się, leki przestawały działać. Zresztą nawet po zażyciu ich ból nie znikał, były za słabe. Po posiłku zacząłem przygotowywać się do roboty, tej najnudniejszej. Uczenia się własnej, nowej osobowości. Na szczęście nie byłem egzekutorem i nie miałem problemu z literkami.
Przygotowania się były bardzo skomplikowane i podołać im mógł tylko prawdziwy as tajnej policji. Zatkałem zlew i napuściłem do niego zimnej wody. Gdy jej poziom mnie usatysfakcjonował wrzuciłem tam trzy piwa, czwarte jeszcze ciepłe otworzyłem i zacząłem sączyć. Teraz byłem gotowy do zapoznania się z Grosvenorem Dusty.

Urodził się i mieszkał w Liverpool, od razu po szkole średniej poszedł do pracy. Ulotki, warzywniak a potem goniec w kancelarii prawniczej. Moc uaktywniła się ponad trzy lata temu, na kacu przylewitował sobie mleko z lodówki. Po zapoznaniu się z swoimi możliwościami od razu zgłosił się do MRu. Żadnych traum czy krucjat. W MRze poznał swoją przyszłą żonę, egzekutorkę Annę Archer. Niestety Anna zginęła półtorej roku później rozszarpana przez wilkołaka. Za to akurat z chęcią Lynch bym przypieprzył. Rozumiałem, że fałszywa tożsamość musiała się pokrywać z prawdziwą. Stan cywilny chociażby. W końcu dziwne jakby mąż i ojciec nie mówił o żonie i nie dzwonił do dzieci czy nie potrafił chociażby dziecka przewinąć ale tym akurat przesadziła. No ale wracając do Dusty'ego to brał udział w paru naprawdę imponujących akcjach. Prawie jak ratowanie świata co piątek. Po wybuchu zarazy jego grupa odpowiadała za ewakuacje ważnych osób i dokumentów. Podczas ostatniej akcji zostali w większości wyrżnięci w co najprawdopodobniej zamieszani byli Odmieńcy. Sam Dusty oberwał mocno i stracił częściowo pamięć, reszty uratować się nie udało. Po rehabilitacji otrzymał nowy przydział w Londynie. Bomba, wcielenie się w niego nie powinno mi sprawić trudności.

Przeczytanie parokrotnie całości zajęło mi dwa piwa i ze trzy godzinki. Zrobiłem sobie przerwę. Zmieniłem wodę w zaimprowizowanej lodówce i trochę się porozciągałem. Ewidentnie przez ten rok się nie opierdalałem i w końcu znalazłem jakieś mięśnie. Po wszystkim przejrzałem swój sprzęt.
Przypiąłem pas z berettą i zrobiłem parę pompek. Zerwałem się szybko i sięgnąłem po pistolet składając się do strzału. Ruchy były idealnie wyuczone. To była moja broń. Wcześniej nie używałem pistoletów z zewnętrznym bezpiecznikiem i nie nosiłem ich pod pachą, nawet zajęcia na strzelnicy nie nauczyły by mnie takiej sprawności w operowaniu nią. Beretta 92, konkretnego modelu nie rozpoznawałem. Grunt, że nabita ołowiem. Zawsze preferowałem wielofunkcyjność, byłem w końcu wsparciem. Ta klamka mówiła mi jedno. Zabijałem ludzi. Odłożyłem pistolet z kaburą na krzesło i sięgnąłem po USP. Do tego pistoletu miałem sentyment. Pierwszy jego egzemplarz dostałem od GSRów jako wyraz uznania za załatwienie Xarafa. Przysłużył mi się ułatwiając ściągnięcie Toopera. Tłumik, oświetlenie taktyczne, naboje zapalające... Wszystko tak jak pamiętałem. Do tego dwa magazynki z jakimś wariantem hollow point, w środku był dodatkowy, lekko wystający rdzeń. Gdzieś z zakamarków mojej pamięci wychynęło co to za amunicja. Hydra-shock, srebrno-żelazna. Z żelaza skuwanego na zimno oczywiście. Cholernie droga ale zapewniała skuteczną eksterminację i Zdechlaków i Odmieńców. Tych ostatnich nawet w wersji opancerzonej. Tak... Heckler do mnie pasował. Niestety nie do końca do Dusty'ego. Zacząłem modyfikować wyposażenie przy pasie. Wszystko najwyższej jakości, każdy moduł oddzielnie zapinany. Pożegnałem się z futerałem do tłumika, byłem gliniarzem a nie zabójcą. Przynajmniej oficjalnie... Sam tłumik powędrował do kieszeni kurtki. Odwiązałem również mieszek z gwiazdkami. To była broń do zabijania Faerie w połączeniu z telekinezą. Zbyt się rzucała w oczy. Wystarczy mi to co mam, przynajmniej na razie. Futerał na kredę (wodoszczelny) i mieszek z solą zostawiłem. To nosiła większość regulatorów. Podobnie zostawiłem srebrne kajdanki i paralizator, przesunąłem je tylko na tył paska. Targania ze sobą peemki, nawet nie rozważałem. Nie byłem jakimś pieprzonym egzekutorem.
Został największy problem. Ostrza. Dziwnie się czułem bez nich na przedramieniu, dziwniej niż bez klamki. Z drugiej strony Emma, Trisket czy Dolorez (jeśli żyli) z pewnością kojarzyli je ze mną. Em widziała jak je nosiłem a tamta dwójka jak używałem. Dobra, pod kurtką i tak nie będzie ich widać.

Sprzęt którego nie miałem zamiaru brać ze sobą wrzuciłem do torby a tą pod łóżko. Resztę położyłem na krzesło wraz z świeżą koszulką i bielizną. No i wróciłem do roboty. Pozostałe dwa piwa i kolejne trzy godziny zapoznawałem się z infekcja zamieniającą zombi w necromorphy. Do tego kupa informacji o MRze w Liverpool, mogłem spotkać kogoś stamtąd. Nie każdy regulator się znał ale każdy powinien znać swoich przełożonych. Głupio byłoby na tym wpaść, prawda? Gdy skończyłem, a było już cholernie późno oddzieliłem zwykły dossier, którego posiadanie było w miarę wytłumaczalne od reszty informacji. Te spaliłem w łazience. Po zrobieniu porządku i położeniu USP na stoliku (nie lubiłem spać z klamką pod poduszką, miałem wrażenie, że sama wypali) położyłem się spać.

***

Obudziłem się zlany potem. Sen miałem... koszmarny. To dobre określenie. Byłem w jakimś lesie, dziwnym, złożonym jakby z ogromnych krzewów ciernistych, pokrwawionych, rosnących blisko siebie. Na polanie stały lustra. Ustawione jak menhiry w kręgu druidycznym. A w lustrach widziałem swoją twarz. Twarze. Obie. Russel Caine i Grosvenor Dusty. Patrzyli na mnie tym swoim-moim zimnym wzrokiem. A potem zaczęły się śmiać, opętańczo. Otaczały mnie i szydziły. Odwracałem się, próbując spojrzeć na nie wszystkie ale ciągle jakieś miałem za plecami. Obrazy w lustrach migały, raz twarz Russela a potem Grosvenora. Raz widziałem nawet kątem oka inną, nieludzką, złożoną jakby z błota i korzeni o czerwonych oczach. Nie śmiała się, patrzyła. Raptem wszystkie lustra zlały się w jedno, wielkie. Twarze nachodziły na siebie, Dusty i Caine a gdzieś w tle i potwór. Na krótki moment stały się jednością, przestały się śmiać. Rysy się zniekształciły, włosy wydłużyły, zbielały. Z lustra patrzyła na mnie ostatnia osoba jaką pamiętam przed pobudką w hotelu. Mythos.
Mimo, że powoli dochodziłem do siebie, rozumiałem, że jestem sam w pokoju ciągle drżałem. Zakląłem i wstałem. Podszedłem do okna i podniosłem roletę. Świt dopiero wstawał, było cholernie wcześnie, grubo przed zamówioną pobudką. Wiedziałem, że już nie zasnę. Powlokłem się pod prysznic by zmyć z siebie pot i strach. Zimna woda mnie otrzeźwiła, postawiła na nogi. Prawie zapomniałem o bólu. Kurczę, szło się jakoś do niego przyzwyczaić i nawet za dużo leków nie ćpać. Wziąłem poranną dawkę i nawet się ogoliłem. Spojrzałem w lustrze na swoją-nieswoją twarz. To musiał być tylko sen. Koszmar wywołany wspomnieniami. Po tym co przeżyłem w Zamku Plum niejeden by miał gorsze schizy. Tylko jakoś, kurcze nie chciało mi się w to wierzyć. Miałem w sobie coś obcego. Niektóre myśli, reakcje były nie moje. Obce. Pieprzony Mythos.

Ubrałem się, zapiąłem pas, szelki i futerał. Jak założę na to kurtkę nie będzie za bardzo widać. Kurtkę miałem fajną. Niby zwykłą, nie rzucającą się w oczy a tak skrojoną (lub dobraną) by klamki nie kuły w oczy a w wewnętrznych kieszeniach było można zmieścić parę fajnych rzeczy. Już miałem wychodzić na poszukiwanie żarcia gdy coś mnie tknęło. W pokoju nie było żadnych znaków ochronnych. Wyjąłem kredę i parę narysowałem na drzwiach, parapetach i oknach. Miałem w sobie sporo mocy ale nigdy nie byłem za dobry w tych szlaczkach. Jasne zatrzymają co nie co ale wiedźmą ani Emmą nie byłem. Ciekawe czy jeszcze żyje. Oby. A jak nie... Cóż. Przy szukaniu Ducha Miasta i pamięci mogłem wpakować kulkę paru BORBlowcom. Kurwa. Na myśl o tym się uśmiechałem. Co się ze mną działo?

***

W MRze byłem akurat jak zmieniały się zmiany. Przed przyjazdem sieknąłem kawę, tabletki i porządne śniadanie. Właściwie sądząc po rozmiarze to raczej obiad. Dobrze pamiętałem, że Regulatorzy w pracy rzadko mieli czas na porządny posiłek.
Wylegitymowałem się przy pierwszym punkcie ochronny i zostałem poproszony do sekretariatu. Miła i dla odmiany ładna dziewczyna dała mi nową legitymacją i odebrała starą. Przy oddawaniu starej blachy popatrzyłem na nią z sentymentem, w końcu już tylko ona łączyła mnie z trzema latami narażania życia dla korony w Liverpool. Chwilkę porozmawiałem z dziewczyną, w końcu byłem miłym facetem i poszedłem stawić się u Johna Parkinsa, mego koordynatora i ulubionego Zmiennego w jednej osobie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-09-2011, 17:34   #19
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
- Mamas don't let your babies grow up to be... egzorcists - zanucił zmęczonym głosem parafrazując piosenkę Eda Bruce'a, spojrzał na Torkheima i Morales - Ostro. Lauro jutro stawiam ci kawę, pięknie sobie poradziłaś z wampirkiem. - Uśmiechnął się do kobiety. - Ale teraz podrzućcie mnie do domu, muszę odpocząć.

Eugen Dionise poważnie go zaskoczył. W tej branży był nowy i dopiero uczył się dostrzegać zagrożenia czyhające na życie przeciętnego Łowcy. Nie sądził, że może natknąć się na kogoś dysponującego taką mocą. Jego pierwsza poważna robota nie zapowiadała długiego stażu na tym stanowisku. Nawet mając wsparcie ludzi z GSRu i egzekutora nie było łatwo. Zapewne żadne kolejne zadanie nie miało być już prostsze. Wpakował się w coś naprawdę poważnego, ale póki co nie rozważał tego. Głównie przez ogólny stan w jakim aktualnie się znajdował myślał już tylko o swoim wygodnym łóżku. Z ulgą zajął miejsce w podstawionym wozie.

Niedługo później stał już przed swoją własną rezydencją, kamienica w której mieszkał wyglądała na zadbaną i rzeczywiście prezentowała dość wysoki standard. Wszystko jednak ma swoją cenę i w tym wypadku nie było inaczej. Sąsiedzi mieli własne reguły związane z imprezowaniem, piciem, krzykami i ogólną zabawą. Ich zasady były dość proste do zapamiętania. Zakaz imprezowania, picia, krzyków i ogólnej zabawy. Nie trudno się domyślić, iż taki sąsiad jak Keane nie był pożądaną w tym miejscu osobą. Mimo wszystko wciąż tam mieszkał, bo wydał kupę kasy jeszcze w czasach, gdy trochę jej miał. Nie tolerowali go, ale przynajmniej nie wdawali się z nim w żadne dyskusje, zerkali jednak od czasu do czasu z ogromną nienawiścią. Tak było i teraz. Shay wytaszczył się z samochodu i od razu pomachał dłonią do starszej kobiety w grubych okularach wyglądającej z okna. Pokręciła głową i schowała się w mieszkaniu. Pani Petterson czy może Patterson. Kiedyś miał zaopiekować się jej psem, małym łaciatym kundelkiem, co skończyło się upojeniem psa whiskey i od tej pory nie darzyła go sympatią. W środku zastał kolejnego sąsiada. Miał na imię Ray i jako jedyny rozmawiał z Shayem, a nawet czasem wpadał do niego na browara. Był chyba hydraulikiem, ale Keane nie był tego pewny, choć zastanawiał się jakim cudem taki gość zdołał dorwać takie mieszkanie. Zamienili kilka słów i po chwili Keane wylądował na swojej kanapie. Panienki już nie było, zostawiła po sobie kask, ale w zamian zabrała jego koszulę. Cóż, nie nazwałby tego równą wymianą. Marzył teraz by zapalić skręta, ale zamiast tego zamknął oczy i odpłynął.

Obudził go dzwonek do drzwi, zbyt nachalny by mógł go po prostu zignorować i spać dalej, więc zebrał się jakoś i ruszył do drzwi. Otworzył je szybko i spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. Wyglądał niczym Michael Jackson, który nagle postanowił wypełznąć ze swojego grobu. Wielkie ciemne okulary zasłaniały oczy, a biała maska usta, na głowie miał czapkę z daszkiem, która mocno kontrastowała z szarym garniturem i skórzanymi rękawiczkami. Dobrze się maskował, ale dla kogoś obdarzonego darem był łatwy do przejrzenia. Zombie.

- Przykro mi stary, nie jestem zainteresowany. Nie kupuję AGD i nie interesuje mnie póki co rezerwacja miejsca na cmentarzu - powiedział Shay - Ulotek też nie chce.

- Zabawne -
odparł mężczyzna - Zajebisty dowcip, Shay.

- Dobra, Ike. Wejdziesz?


- Nie, dzięki - odrzekł i zaśmiał się chrapliwie - Tyle tu durnych znaków ochronnych, że gdybym miał coś w żołądku pewnie bym to zwrócił. Taksówka czeka, ruszaj dupę.

- Nie dzisiaj, stary. Jestem zmęczony.

- To dobre. Czekam w taksówce, bujaj się szybko, bo facet buli za postój.
- Ike poprawił czapkę i ruszył schodami w dół.

Shay przewrócił oczami, zgarnął okulary i zarzucił kurtkę na plecy.

***

Bar U Paddiego znajdował się nie daleko granicy, za którą znajdował się Rewir. Nic dziwnego, iż Ike wybrał to miejsce, nie czuł się zbyt pewnie przebywając poza swoim naturalnym środowiskiem. W środku czekała już na nic cała ekipa. Był Todd, który w zespole odpowiedzialny był za konserwację sprzętu, Damien - brat Shaya, aktualnie zastępujący go w roli frontmana i Ricky, stary kumpel i agent grupy. Takie spotkania zdarzały się im ostatnio zbyt często i Keane nawet starał się nieco odpuścić. Ike jednak miał spory talent w skrzykiwaniu i potrafił go wykorzystać. Kim właściwie był? Isaac Gretzky, pięćdziesięcioletni prezenter pogody w jakiejś kanadyjskiej stacji telewizyjnej zmarł na raka przez to, że wypalał trzy i pół paczki dziennie. Jego żona była zaradną kobietą i szybko dogadała się z kilkoma ludźmi co do przyszłości męża. W ten sposób jego ciało wylądowało w fabryce dzieł Gunthera Von Hagena. Shay nie wiedział czy to wciąż ten stary dziwak prowadził swoją galerią czy może jakiś potomek albo fan kontynuował jego tradycję, grunt, że kobieta nie tylko zaoszczędziła na pogrzebie, ale za same płuca zgarnęła okrągłą sumkę. I wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby nie fakt, że Ike postanowił się nagle obudzić i wyrwać z lodówki. Tym razem to jemu wypłacili sporo gotówki byle tylko nie wspominał o tym zajściu. Ike zdecydowanie był ciekawą postacią. Lubił muzykę zespołu i przez jakiś czas wspierał ich finansowo, można powiedzieć, że nawet darzył ich przyjaźnią. W każdym razie delektował się obecnością ludzi.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8Jwb27HSlAE[/MEDIA]

- I jak Shay? Wciąż w czynnej służbie? - wypalił Todd i wyszczerzył się.

- Ktoś musi zapewniać wam bezpieczeństwo - odparł poważnym tonem.

- Minuta buczenia za poległego towarzysza - rzucił Ricky - Buuuuuuuu!

Roześmiali się i Keane zajął miejsce przy stoliku. Pili szybko i bez ograniczeń, odezwała się w nich irlandzka dusza i mocne głowy. Świetnie odnajdywali się w atmosferze lokalu, który nawet nieco przypominał im te znane z rodzimych stron. Stanowczo uznali to za wielki plus. Na stole pojawiła się kolejna butelka. Cierpiał na tym Ricky, był Anglikiem i jego standardy były nieco inne. Już po kilku kolejkach zaczął coś mamrotać o swojej żonie, a raczej prawdopodobnie swojej przyszłej ex. Marudził strasznie, ale coraz bardziej rozluźnionemu towarzystwu zdawało się to nie przeszkadzać.

- I mnie sdraaadziła SUKA! A wiecie z kim? Z jakiś człekoknurozwierzem! - kontynuował swój wywód - Wszysko bym wypaczył...

- Wybaczył
- poprawił go Todd.

- Co?

- Wybaczył, nie wypaczył
- powiedział Keane i roześmiał się.

- Przeciesz mówię. Co ona widziała w tym sierściuchu? Shay, ty mnie rozumiesz. Siedzisz w tym gównie. Bez obrazy. Wiem, że cię fto wplątałem. Wyyybacz. - Nachylił się nieco i powiedział - Myślisz, że mógłbyś... No wiesz.

- Musisz sam walczyć o swoją dziewczynę, Ricky! - rzekł stanowczo Keane.

- Boisz się jakiegoś lump-garou? - dorzucił swoje trzy grosze Damien.

- Chyba nie jesteś jakimś żabojadem, który się wszystkiego boi, nie? - dodał jeszcze Todd - Jesteś Francuzikiem, monsieur?

- Voulez vous coucher avec moi? - spytał Shay i wszyscy się roześmiali widząc wyraźnie zagubioną minę Rickiego.

- Racja, zrobię jej taki rozdwód... się posra. Na was zawsze mogę liczyć, przytulicie mnie? - Anglik przysunął się bliżej Damiena i szeroko rozwarł ramiona.

- Rick, ty po prostu nie jesteś w moim typie - zareagował szybko mężczyzna i polał kolegą kolejną porcję trunku - Za nas, przyjaciele. - Szklanki powędrowały do góry.

Bar U Paddiego miał swoją tradycję, mniej więcej około godziny 22:00 pozwalano gościom zaszaleć przy karaoke. Była to idealna pora, bo większość była już na tyle wstawiona by odważyć się wejść na scenę. Przez pierwszą godzinę było w porządku, ludzie głównie wybierali kawałki Robbie Williamsa, Madonny lub Eltona Johna, potem jednak przyszedł moment na coś innego. Jest kilku wokalistów, na których Keane reaguje alergicznie, ale żaden z nich nie działa na niego tak jak Lady Gaga. Ciężko powiedzieć co dokładnie go irytowało w tym wypadku, teksty, linia melodyczna czy może kiepskie wykonanie Bad Romance. To już nie istotne, ważne, że postanowił zainterweniować.

- Lads, pora im pokazać jak to powinno wyglądać
- rzucił i wdrapał się na scenę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=c2fkRh-4SSo[/MEDIA]

Trzeba przyznać, że nawet na tak niewielkiej przestrzeni w marnym klubie Shay prezentował się niczym prawdziwy frontman. Wiedział o tym i znów czuł się w swoim żywiole, złapał za mikrofon i zaczął swój występ. Miał doświadczenie, nieraz zdarzało mu się już zarabiać w podobnym spelunkach. To był jego świat.

- I took all of his money, yeah and I brought it home to Molly - śpiewając zbliżył się do krawędzi sceny i wzrokiem objął jedną ze stojących blisko dziewczyn, mogła mieć ze dwadzieścia lat, ładna, lekko podchmielona brunetka o zielonych oczach, klęknął, wysunął ku niej dłoń kontynuując - She swore that she loved me, no never would she leave me - nagle poderwał się, machnął ręką i z zawziętością ciągnął - But the devil take that woman, yeah, for you know she tricked me easy.

To był jego świat.
Zabawa rozkręciła się na dobre. Dopiero teraz alkohol zaczął się lać strumieniami, a z klientami nie wahali się nawet pić barmani. Keane stracił rachubę ile dokładnie w siebie wlał, co jednak wcale nie przeszkadzało mu częstować się kolejnymi porcjami. Jeśli dobrze pójdzie nie będzie miał nawet małego kaca. Do takich dawek alkoholu jego organizm był już przyzwyczajony, hartował go w końcu już od dawna.

***

Do domu przyjechał całkiem wcześnie, było dopiero nieco po 1:00, ale następnego dnia w końcu czekała go praca. O dziwo krok miał całkiem pewny, zapewne gdyby nie odór alkoholowy i mętne spojrzenie nie łatwo byłoby poznać, że imprezował. Mimo wszystko jego późny powrót nie uszedł uwadze kolejnej ciekawskiej sąsiadce, która nawet lekko uchyliła drzwi by zobaczyć w jakim jest stanie. Shay zauważył to i pomachał jej palcem. Prychnęła i zatrzasnęła drzwi, a Keane wylądował w swoim mieszkaniu. Rzucił się na kanapę z nadzieją, iż kolejny dzień w pracy będzie spokojniejszy.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 06-09-2011, 23:16   #20
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Siedziałam sobie i czekałam. Zwykle nie zbywało mi na cierpliwości, kiedy sprawa była słuszna i potrafiłam dotrzeć do ukrytych we mnie pokładów spokoju i opanowania. Teraz też tak było. Siedziałam, więc i czekałam. Jednak jak to mówią: duch silny, lecz ciało słabe, dlatego pozwoliłam sobie na małe odstępstwo i przyniosłam z Galerii Jagi Bindu jedną z jej mięciutkich, fikuśnych poduszek. Mój tyłek był mi za to bardzo wdzięczny. Powoli odgłosy wydawane przez ekipę przysłaną z MRu zabezpieczającą materiał dowodowy zaczęły cichnąć i podwórko, na którym siedziałam pogrążyło się w ciszy, a wkrótce także we względnych ciemnościach, kiedy pogaszono większość świateł w Galerii. Na szczęście z zapadającym zmrokiem skutecznie walczyły latarnie uliczne, więc mniej więcej widziałam zarysy kształtów otaczających mnie ścian budynków i śmietników. Liczyłam, że w razie, czego zauważę i ją. Odpuściłam sobie miecz, który przy starciu z naghinią w moich rękach okazał się zbyt wolny i postawiłam na długi sztylet, który nasmarowałam resztką specjalnej maści i położyłam w zasięgu ręki przygotowany do ewentualnego użycia.

Wiedziałam, o co chodziło z tym rozpadnięciem się na te wszystkie węże, czytałam o czymś takim w materiałach o naghini. To była jej specjalna moc. Gadzia panna musiała zostać mocno zraniona skoro zdecydowała się odwołać do ostatniej deski ratunku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że po zmianie Naghini była każdym z tych węży. Jeśli więc nawet jeden z nich nam zwiał to, zacznie jeść i kiedy urośnie aż osiągnie rozmiary pytona wtedy znów przeobrazi się w Naghinię. Potrzebowałaby na to lat, ale wróciłaby do swego poprzedniego stanu. Właśnie to miał na myśli ten, który spisywał informacje o naghach w Księgach mówiąc, że istoty te - podobnie jak wampiry - były nieśmiertelne. Tylko, że ja miałam własne zdanie na temat nieśmiertelności Pijawek. Długowieczne – tak. Nieśmiertelne – bynajmniej. Nie po spotkaniu ze srebrnym ostrzem/ogniem/światłem słonecznym/ kołkiem. Dlatego musiało też istnieć ostateczne rozwiązanie kwestii baby- węża i dlatego tkwiłam tu gdzie byłam żeby się przekonać czy została ona wyeliminowana definitywnie.

Najpierw naturalnie wysłałam Egzekutorów do Ministerstwa żeby mi tym razem rumoru nie zrobili, poza tym ktoś musiał zwolnić Riordana z dyżuru. Powiedziałam facetom, że zabiorę się z ekipą czyszczącą przybytek Jagi Bindu i na początku rzeczywiście pokręciłam się przy niej, kiedy pakowali wszystkie te dziwne bibeloty i cudaczne dzieła sztuki. Potem wymknęłam się i zarzuciłam swoje sieci.

Jakiś czas później złapałam za słuchawkę i wykręciłam numer MRu żądając samochodu, worka na zwłoki i kogoś, kto by mi pomógł te zwłoki przenieść. W dwie godziny po zawinięciu się stąd MRowskiej ekipy ze szczelin otaczających mnie budynków wypełzło kilka węży, obserwowałam je jak pełzły ku sobie i jak zebrały się w kłębowisko, by po chwili ukształtować się w poharataną niemiłosiernie Jagę Bindu. Kobieta- wąż nie miała sił, aby utrzymywać się w pozycji pionowej i pełzła po ziemi w stronę swojego domu. Podniosłam się i złapałam przygotowany sztylet. Stanęłam nad nią a ona nawet mnie nie zauważyła. Nie miała szans, kiedy byłam na ukryciu a tym razem nie było nikogo, kto by ją przede mną ostrzegł.



***


- Powiedz Amandzie, że chcę być przy sekcji zwłok jutro, ok? Niech się wstrzyma i nie zaczyna beze mnie, dobrze?

- Ok, ok Emma. Zostawię dla niej notkę z twoją prośbą – asystentka doktor Holcomb popukała palem w miejscu gdzie miałam się podpisać. Postawiłam parafkę na dokumentach przekazania zezwłoku naghini patologom i poszłam wyskoczyć ze stroju bojowego. Wzięłam szybki prysznic korzystając z damskiej łazienki na drugim piętrze, położonej przy bocznych schodach. Łazienka oprócz zwyczajowych funkcji stanowiła ( a raczej jej ściany) źródło wiedzy wszelakiej głównie o sympatiach i antypatiach kobiet pracujących w MR dotyczących osób zatrudnionych w Ministerstwie jak i tych spoza. Poza tym już chyba z pół roku toczyły się tam przy pomocy bazgrolenia po ścianach nieoficjalne i wciąż nierozstrzygnięte wybory posiadacza najlepszego MRowskiego męskiego tyłka. Sprawdziłam najświeższe dane i pozwoliłam sobie na głębsze przemyślenia w tej kwestii pod prysznicem. Po wtłoczeniu się w cywilne ciuchy wygrzebałam mazak z torebki i dopisałam swój komentarz.

Pora była już dość późna, kiedy w końcu opuściłam MR, ale miałam nadzieję, że zdążę, chociaż na najlepsze kawałki. Cholera bilet kupiłam dawno temu a sprawa z polowaniem na Bindu wypłynęła dopiero dzisiaj. Zaplanuj jakieś wyjście, kiedy pracujesz w czynnej służbie jako Regulator a na pewno okaże się, że wszystkie demony piekieł akurat tego dnia też zaplanowały sobie wypad do elitarnego klubu zwanego obecnie światem ludzi. Zdesperowana złapałam taksówkę i ruszyłam w stronę Soho. Zespół nazywał się kompletnie bez sensu: „Marble Sepulcher”, nie wspominając już nawet o tym jak źle mi się ta nazwa kojarzyła. Ich własne utwory były różne, bo bardzo nierówne. Czasem stylem gry przypominali „The Mekons”, których uwielbiałam, ale czasem trącali bardziej „Gallows”, których nie cierpiałam. Na szczęście jako twórcy muzyki nie byli zbyt płodni i nie mieli wielu własnych kawałków za to posiłkowali się przeróbkami utworów klasyków takich jak: „The Stranglers”, „Uk Subs”, „The Lurkers” czy wspomniani wcześniej „The Mekons”. I w tym właśnie byli świetni. W wykonywaniu cudzych kawałków a nie własnych. I dlatego właśnie wlokłam się po zachodzie słońca w zupełnie przeciwnym kierunku niż powinnam i zamiast w bezpiecznym domu wylądowałam w klubie całkowicie spóźniona. Trafiłam na przerwę i przepchnęłam się do baru.
- Co już grali? – Wrzasnęłam do barmana.
Dowiedziałam się, że ominęła mnie pierwsza część koncertu, kiedy zespół grał swoje najnowsze kawałki, w drugiej części mieli grać własne klasyki, co mnie bardzo zaskoczyło, bo nie wiedziałam, iż takowe w ogóle posiadali a dopiero ostatnia końcowa część miała należeć do dawnych klasyków stylu.
- Napijesz się czegoś? – Zapytał barman ja natomiast pokiwałam głową i już chciałam zamówić, kiedy przerwał mi – Jimmy dzisiaj stawia wszystkim drinki – wskazał paluchem jakiegoś mocno nałojonego gościa.
- Tak? Dlaczego?
- Nie wiesz, jaki dzisiaj dzień? Czwartego lipca i Jimmy obchodzi Święto Niepodległości.
- Jankes, tak? Już dużo z tego czwartego to nie zostało.
- U niego w domu dopiero zaczynają zabawę.
Spojrzałam jeszcze raz na Amerykańca. Cieszył się jak głupi, ciekawe czy jutro też będzie taki przeszczęśliwy, kiedy wytrzeźwieje i okaże się, że zafundował drinki całej masie ludzi. Poza tym najwyraźniej umknął mu fakt, że to wśród Brytyjczyków świętował dzień upamiętniający wydarzenia, kiedy to jego przodkowie wypieli się na najwspanialszą ówczesną światową potęgę Wielką Brytanię. Nie żebym przejmowała się tym, że dwieście pięćdziesiąt lat temu jacyś ciule zdecydowali, iż nie mają ochoty być zamorską kolonią Korony brytyjskiej. Ale historycy uważali, że to właśnie utrata terenów w Ameryce wprowadziła biednego George’a prosto w paszczę szaleństwa a nawet pomimo tego, że gościu był Niemcem to jednak zasiadał na tronie Anglii i zasłużył sobie, chociaż z tego tytułu na odrobinę szacunku. Dlatego grzecznie poprosiłam o menu i zamówiłam sobie najbardziej wymyślnego i przy okazji najdroższego drinka, jakiego tam znalazłam. Napój wyglądał jak ogródek z własnym lunaparkiem a przy tym smakował jak sałatka owocowa, ale pijąc go niemal słyszałam łopot brytyjskiej flagi i dźwięki „God Save the King”.

Po kolejnej przerwie było już lepiej, bo tym razem wzięłam sobie coś, co miało więcej procentów a mniej witamin a grupa zagrała wreszcie to, na co czekałam.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PFmGV_UY548&NR=1[/MEDIA]

Po koncercie szczęście mi dopisywało, bo udało mi się załapać na taksówkę z ludźmi, którzy wyszli razem ze mną z klubu i jechali w mniej więcej podobnym kierunku. Oni wysiedli około mili wcześniej a ja spokojnie dotarłam do domu. Moje nowe lokum, w którym zamieszkałam po tej całej chryi z Mythosem było już całkowicie urządzone i wykończone. Oczywiście przyczyną zmiany mieszkania nie był sam elf a zamachy dokonane przez Front Ponownie Narodzonych, którego członkowie chcieli posłać Regulatorów tam skąd sami wypełzli. Wtedy też uznałam, że dom z tylko jednym wejściem i wyjściem nie był gwarantem bezpieczeństwa. Moja nowa kamienica umożliwiała mi dostane się do mojego mieszkania na cztery różne sposoby: (nie licząc wyjścia ewakuacyjnego przez balkon) przez bramę główną, od podwórza, przez bramę domu obok a później albo przez strych albo przez piwnicę. Teraz zdecydowałam się użyć właśnie wejścia od bramy obok a potem poddaszem przedostać się do mojej klatki schodowej. Potem wystarczyło zejść tylko na drugie piętro, otworzyć moje pięć zamków i byłam w domu. Zatrzasnęłam drzwi zamykając te pięć zamków, potem zakładając rygle i sztabę drzwiową. Tak, w moim domu czułam się naprawdę bezpiecznie. Pozaciągałam żaluzje antywłamaniowe w kuchni, salonie i sypialni a także dodatkowym pokoju, który teraz miałam a którego kompletnie nie potrzebowałam. Urządzałam mieszkanie podczas przymusowego urlopu po zamknięciu sprawy „Rzeźni”. Kazałam zedrzeć tutaj wszystko do gołych ścian, więc wiedziałam czy mieszkanie miało odpowiednio grube ściany. Miało. Kazałam założyć drzwi wymontowane ze starego mieszkania. Grube i wzmacniane. Sypialnia oczywiście stanowiła mój bunkier z grubaśnymi stalowymi drzwiami wykładanymi srebrem i wytłaczanymi symbolami okultystycznymi. Zresztą jak już prawie całkiem odzyskałam wzrok to sama na koniec wymalowałam wszystko, co się dało znakami ochronnymi i powstrzymującymi. Cześć symboli było na widoku i odwracały uwagę od tych silniejszych ukrytych. No i miałam korytarz, na którego końcu zamontowano mi stalowo-srebrną opuszczaną kratę. Wystarczyło wcisnąć w odpowiednim miejscu przycisk. Miałam już kilka pomysłów, co do tego jak w razie zagrożenia mogłam wykorzystać ową kratę.

Tak zabezpieczona dawałam nawet radę przespać całą noc, oczywiście nie zawsze, ale zdarzało mi się. Może dzisiejszego wieczoru też dokonam tej sztuki a jeśli nie to zaczekam aż się nieco rozjaśni niebo. Zresztą i tak nie zamierzałam się zjawić w pracy wcześniej niż o dziewiątej. Plusy pracy do późna były takie, że można było sobie rano dłużej pospać i często korzystałam z tych przywilejów.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172