Zibi leżał na łóżku, walcząc z myślami.
Przyjechał tutaj z obiecaną pracą. Znajomy którego wyciągnął z kłopotów a Paryżu przysiegał że znalazł mu robotę w kasynie, że szybko się dorobi i będzie mógł się zająć zawodową szulerką.
Gdy Dorian stanął w progu kasyna, Pete zaczął najpierw kręcić, a potem widząc że łgaie w oczy zawodowego oszusta nie ma sensu, udał że nie zna Zibiego i kazał go wyrzucić ochronie. Nie chciał dać nawet pieniędzy na bilet powrotny.
Dwa dni później Pete musiał przejść serie zabiegów chirurgicznych, bo nieznany napastnik w znacznym stopniu uszkodził mu twarz na parkingu. Niestety nikt nie znał Doriana Zibskiego. W takich chwilach Zibowski dziękował wszechświatowi za ignorancję francuza względem wszystkich ludzi.
Telefon zadzwonił w chwili kiedy Zibi dotarł do rozważań nad powrotem do domu, do Warszawy czy Paryża.
-Zibi.- mruknął, niezbyt ciesząc się na widok słowa "Dante" na ekranie.
Odezwał się Louis.
-Dante nie żyje. Don zbiera ludzi w swojej willi.- powiedział szybko.
Zibi westchnął. Skąd wiedział że tak to się skończy. Niedługo pewnie zginie sam Don. I wtedy każdym gangiem w mieście będzie kierował nowy szef. Może wtedy ktoś będzie w stanie zażegnać tej wojny, rozwalającej pół miasta? Zibi miał duże przebicie i właśnie na to liczył. Że zdąży zareagować nim we wszystko wjebią się komandosi oraz FBI.
-Będę.- odpowiedział krótko a potem wrócił jeszcze przez chwilę do leżenia.
Był szulerem, cwaniakiem, mistrzem kłamstw i półsłówek. Więc czemu, do jasnej cholery, traktowano go jak płatnego zabójcę czy faceta od rozwałki. Nie umiał nawet strzelać. Najpierw Zawór uznał go z jebanego bombermana, potem Dante za kogoś do zabijania młodych kobiet. Jeśli Don zrobi to samo, to dołączy do wspomnianej dwójki w zaświatach. Najpewniej nawet nie za sprawą Polaka.
__________________ Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die... |