Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2011, 16:26   #29
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Kaesh Olderra, wody nieopodal Thedas, „Bogini Mórz”

Kapitańskiego kapelusza nie było, ale Kaesh stwierdził, że jakoś przeżyje ten fakt. Przegrzebał całe sterty przedmiotów, zanim dotarł w końcu do mapy, która zatrzymała go na dłużej i przyciągnęła jego wzrok charakterystycznymi symbolami iksów.

Takimi, którymi oznacza się skarby.

Wyszedł na pokład trzymając w dłoni cenny zwitek pergaminu, akurat gdy po morzu poniósł się wrzask Rumochłona. Kaesh w kilku skokach dopadł do burty i wychylił się poza nią, trzymając się wolną ręką jednej z grubych lin od żagli i spoglądając na oddalający się od nich statek handlowy pełen piratów. Odległość była już zbyt wielka, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie zamachać w odpowiedzi wolną ręką, na pożegnanie.
- Mówiłem, że będę lepszym piratem od ciebie! – odkrzyknął, chociaż wiedział, że Rumochłon go nie usłyszy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8TTUBMTInVE&feature=related[/MEDIA]


Wskoczył z powrotem na pokład i ruszył w stronę steru, rzucając tylko przelotne spojrzenie na klęczącą dziewczynę i zdezorientowanych „jeńców”.
- Zaraz wam wszystko wyjaśnię – obiecał całej trójce, wchodząc na mostek i zatrzymując się obok chłopaka stojącego u steru.
- Powiedziałeś „ojciec”? – zapytał na jego powitalne słowa. Na chwilę nawet zapomniał o mapie. – Broddy jest twoim ojcem?
- A no, i to odkąd pamiętam - odparł chłopak, wyrzucając ogryzek za burtę. - Ale zawsze mówił, że mam słuchać się kapitana.
- Bardzo mądre słowa – Kaesh poklepał chłopaka po ramieniu. No proszę, jaki wychowawczy, ten Rumochłon.
Rozwinął mapę i podsunął ją pod nos Davida, stukając palcem w iks na jednej z wysp.
Coś ci mówią te zaznaczono na czerwono okolice? Albo pozostałe? Byłeś tam już z Rumochłonem?
Chłopek wziął do ręki mapę i popatrzył na nią z pewnością siebie.
- Jasne, że mówią. Sam je zaznaczałem - stwierdził, po czym wskazując na kolorowe symbole, zaczął wyjaśniać: - Niebieskie to miejsca, w którym tata zakopał swój skarb. Czarne oznaczają, że skarb kiedyś tam był ale został już przez nas zagarnięty. Czerwone to skarby nieodkryte - zakończył, po czym oddał mapę Kaeshowi. - Płyniemy po skarb?
- Jeszcze nie wiem. Wolałbym najpierw skompletować załogę, ale skarb by w tym znacząco pomógł – mruknął Riv, spoglądając na pergamin przez kilka sekund, po czym zwijając go ostrożnie. Mając nawet jedną skrzynię złota mógłby zapewnić sobie posłuszeństwo załogi odpowiedniej do sterowania Boginią Mórz. Broddy z pewnością nie byłby szczęśliwy, gdyby mu zwinął jeden ze skarbów, ale kto by się nim teraz interesował. Mogli też popłynąć ku tym, które oznaczone były niebieskim kolorem, ale musieliby nadłożyć drogi. A Kaesh nie chciał ryzykować natknięcia się na sztorm, posiadając jedynie szczątkową załogę. – Mówiłeś, że twój ojciec nie może utrzymać przy sobie Boginii. Często ktoś mu ją zabierał?
- O tak, najczęściej gdy przybije do jakiegoś portu i urżnie się przy szynku. To cenny okręt, chętnych na niego nie brakuje. Na szczęście zawsze udaje mu się go jakoś odzyskać, a mnie wyjść cało ze wszystkiego. Tym razem i tak dobrze trafiłem, zwykle od razu wyrzucają mnie za burtę - zaśmiał się w odpowiedzi David.
- Widocznie Boginii nie znalazła jeszcze swojego ulubionego kapitana. – Kaesh oparł dłoń na burcie i pogłaskał ją czule. Okręt trzeszczał pod uderzeniami fal, ale jego smukły dziób rozdzierał wodę na dwoje, mknąc po powierzchni niczym wiatr. Riv chwilę wsłuchiwał się w melodię morza, po czym odwrócił się i zaczął schodzić z powrotem na pokład. – Dobra, kieruj się na Wyspę Czerwonego Iksa. Zobaczymy jakie skarby na nas czekają – rzucił jeszcze na odchodnym.
- To samo mówił tata, gdy odebrał okręt swemu bratu! - zawołał chłopak i zakręcił żwawo sterem, by nadać okrętowi odpowiedni kurs. Tak żwawo, że Boginii aż się przechyliła, łapiąc wiatr w żagle i nabierając prędkości. - Będziemy u celu nim zmierzch zapadnie na dobre!
Kaesh zatoczył się po pokładzie i oparł o maszt, trzymając się go tak długo, aż okręt wyrównał kurs.
- Bo kobiety to kapryśne stworzenia, Davidzie. Szczególnie kobiety morza – odpowiedział z krzywym uśmiechem, gdy już odzyskał równowagę.

Jego nowi załoganci nie wyglądali na zachwyconych swoim nowym losem. Sądząc po spojrzeniach, którymi obdarzali Kaesha, pirackie opowieści wyraźnie odbiły się na ich opinii co do losu jaki może ich czekać.
- Panowie, pozwólcie na chwilę – Riv zawołał obydwu zakłopotanych mężczyzn i pokazał im, żeby ruszyli za nim do kapitańskiej kajuty. Przestraszeni mężczyźni, ruszyli natychmiast posłusznie, ze zgrozą wyczekując tego, co kapitan zdecyduje się z nimi zrobić. Wypatroszy ich, wypcha i postawi jako swoje trofeum? – Jakie mieliście stopnie na swoim poprzednim okręcie?
- Stopnie? Ee... stopnie... – Jeden z mężczyzn się zawahał, spoglądając na swojego towarzysza.
- Nam nie dawali stopni... - wyjaśnił drugi ostrożnie.
- Ta, tylko rozkazy, tylko...
- No, ładować i pilnować...
- I urżnąć łeb każdemu piratowi...
- Tak, który będzie nas chciał złupić...
- No... ale stopni, to myśmy nie mieli, sir.

Kaesh pokręcił głową, przytrzymując drzwi kajuty i wpuszczając ich do środka.
- Panowie… W takim razie mam dla was dobrą wiadomość. Jak żeście się zapewne zorientowali, wasze życie na handlowych statku już się zakończyło. Ale od teraz jesteście oficerami na „Bogini Mórz”, pierwszymi załogantami, który rozpoczną nowy rozdział historii! Ze wszystkim tym co przysługuje pirackim oficerom, włączając w to właściwy żołd, jak tylko znajdziemy nasz pierwszy skarb, oraz odpowiedni przydział rumu – zapewnił ich uroczystym tonem, podchodząc do stołu. Zgarnął z niego wszystkie niepotrzebne przedmioty i zrzucił je na podłogę, wyciągając na wierzch ową beczkę alkoholu, którą znalazł podczas uprzednich poszukiwań i stawiając ją ciężko na blacie. Ze sterty śmieci zgarnął dwa drewniane kubki i podstawił je pod miedziany kran, odkręcając zawór. Złoty płyn zatańczył na ściankach naczynia, gdy Kaesh wcisnął je swoim rozmówcom. – Jak się zwiecie?
Nowi oficerowie przyjęli niepewnie poczęstunek i długo przyglądali się rumowi, po czym popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i wypili jednym haustem. I wyglądali na dogłębnie zaskoczonych faktem, że jest to istotnie rum, a nie jakaś trucizna.
- Rudolph Coldwater, melduje się! - zawołał w końcu jeden z nich, ten, do którego pierwszego dotarło, że nie jest jeńcem, a oficerem.
- Gregory Ivanovsky. - przedstawił się drugi i rozejrzał po kajucie. Chwilę się wahał, po czym dodał: - Jest pan Białym Piratem, sir?
- Rudolphie, Gregory… W takim razie już oficjalnie pływacie na okręcie kapitana Kaesha Olderry. Bogini Mórz jest waszym nowym domem. – Riv poklepał mężczyzn po plecach i odebrał kubki z ich rąk, sobie również nalewając rumu. Na nietypowe określenie uniósł brwi, spoglądając na mówiącego znad wychylanego naczynia. – Białym Piratem?
- Niech kapitan nie słucha jego bredni, to stare legendy; bzdury i kalumnie, mydlenie oczu, to co! Niech kapitan lepiej jaki rozkaz wyda! - wtrącił się Rudolph, ale Kaesh zbył jego słowa machnięciem ręki.
- Uwielbiam bzdury i kalumnie. To historia mojego życia – odparł lekkim tonem, rzucając pusty kubek na stół, w stertę papierów. – Moim rozkazem jest, żebyś wyjaśnił co miałeś na myśli, mówiąc „Biały Pirat”.
- No, to jest takie określenie. Na tych z legendy. Biali Piraci, czyli jedyni piraci pływający po ziemskich wodach, którzy nie byli szumowinami. Tylko porządnymi ludźmi. Ponoć wszyscy już... tego... poumierali...
- Wcale nie pumierali!
- wtrącił się znów Rudolph - Oni po prostu nie istnieją. Nie ma czegoś takiego jak porządny pirat! To się po prostu... no, nie da się... Bez urazy, sir! - ostatnie słowa pośpiesznie skierował do Olderry. Kaesh zmarszczył brwi.
- Jeszcze nikt nie nazwał mnie „porządnym”. Muszę się zastanowić czy to mnie nie obraża – stwierdził z namysłem. „Biały Pirat” nie brzmiało tak źle, szczególnie, że Kaesh nie miałby nic przeciwko nazywaniu go jedną z legend, zdecydowanie nie. Ale żeby od razu „porządny”… Niektórzy muszą dbać o reputację.- Zobaczymy, panowie. Czas pokaże. A jeżeli będzie trzeba to ożywimy legendy i nadamy nowe znaczenie temu określeniu. Póki co zabierać dupy na pokład i do żagli! Mamy skarb do zdobycia! – krzyknął, wyganiając swoich nowych oficerów na zewnątrz kajuty.
- Tak jest! - krzyknęli oboje i ruszyli do przydzielonych im naprędce zajęć. Z pewnością mieli pełne ręce roboty, Bogini Mórz to nie był statek do ogarnięcia dla czteroosobowej załogi (pięcio, jeśli liczyć niewiele wnoszącą dziewkę), niemniej dało się już jako-tako nad nim zapanować. Przy sporym wysiłku.
Jednak Kaesh miał w planach zaradzenie i tej niedogodności. Potrzebował do tego tylko skarbu i portu pełnego żeglarzy i piratów. A jedno i drugie znajdowało się na szlaku do Thedas.

Otworzył szafę Rumochłona i zgarnął z niej jakąś dużą koszulę, pasek i spodnie, ruszając za Gregorym i Rudolphem na pokład. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

- Już kontaktujesz coś więcej, kociaku? – przywitał się z wychudzoną dziewczyną, która wciąż kuliła się pod jedną z burt, rzucając jej ubrania Broddyego. Młódka uniosła wzrok, popatrzyła na Kaesha i nic nie powiedziała. Zmarzła, albo była śmiertelnie przerażona, bo cała się trzęsła, a na jej nagich ramionach pojawiła się gęsia skórka.
Riv przykucnął przed nią i przyjrzał się jej z uwagą. Nawet nie chciał myśleć o tym co musiała przejść w tym miejscu, by wyrobić sobie odruch reagowania tylko na „rozbieraj się”. Urok pirackiego życia, aye?
- Możesz się w to ubrać. Rumochłona już nie ma – powiedział powoli i wyraźnie, podsuwając jej ubrania pod nos. – Jesteś już wolna, o ile rozumiesz to słowo. Umiesz w ogóle mówić?
Dziewczyna odebrała od niego odzienie u przykryła się nim jak kocem. Przez chwilę wodziła wzrokiem wokół, po czym odezwała się, niezwykle wyraźnie jak na domniemaną dzikuskę:
- Kim jesteś? – Jej głos był zachrypnięty, jakby długo go nie używała. Co z pewnością było prawdą.
- A nie wyglądam na księcia na białym koniu? – zapytał Kaesh z udawana urazą, zaraz się jednak uśmiechając.
Zdecydowanie nie pasował do schematu białych rycerzy. Nie nosił zbroi, nie miał też swojego wierzchowca. Rozpięta koszula, poza niewielkim, metalowym naszyjnikiem w kształcie smoczej głowy, ukazywała ciało pokryte rozmaitymi tatuażami, których ciemne wzory pokrywały zarówno jego klatkę piersiową, jak i ramiona, komponując się z rozległą gamą blizn, bo mniejszych lub większych ostrzach. Każdy z tych śladów niósł ze sobą jakąś historię, mężczyzna jednak wątpił, żeby którakolwiek z nich pasowała do jakiegokolwiek rycerskiego wizerunku.
Chyba jednak kiepski będzie ze mnie Biały Pirat, brakuje mi odpowiedniej aparycji i obycia. Jestem Kaesh i wierzę, że poznaliśmy się dwa, lub trzy wieczory temu. Tak przynajmniej słyszałem. Ty jesteś Eliza, zgadza się?
- Kaesh. – wymamrotała dziewczyna i uśmiechnęła się nieprzytomnie do swojego księcia. Mężczyzna już w tym momencie spisał jej umysł na straty.
- Tak, Kaesh. Pamiętasz jak się znalazłaś na tym statku i kim byłaś wcześniej? – Podniósł się na nogi, spoglądając na dziewczynę z góry. Marne były szanse, żeby w tym stanie pomogła im w sterowaniu okrętem.
- Eliza, wasza wysokość - przedstawiła się dziewka i skinęła głową, tak jakby chciała się ukłonić.
- Wasza wysokość… – Kaesh niemal się zakrztusił tym określeniem. Coraz lepiej. – Eliza, tak, to wiem. A pamiętasz coś więcej poza imieniem? Gdzie pracowałaś, czy miałaś jakąś rodzinę, znajomych? W Thedas może?
- Eliza... - wymamrotała niepewnie jego rozmówczyni. - Jest nałożnicą. I nie ma już nikogo.
Kaesh milczał przez chwilę, po czym pokręcił głową. Dziewczyna skuliła się w sobie.
- Pod pokładem jest ładownia, gdzie powinnaś znaleźć sobie coś do jedzenia – powiedział tylko. – Potem możesz się zastanowić co Eliza ze sobą teraz zrobi, skoro jest wolna – dodał, odwracając się. Odpowiedziało mu milczenie.

***

Można powiedzieć, że poradził sobie całkiem nieźle, jak na fakt, że niedawno obudził się na nieznanym sobie okręcie, po środku oceanu, nie wiedząc gdzie się znajduje. Wszedł po schodach na mostek i oparł się o balustradę, spoglądając na morze, które rozpościerało się przed nim.
A teraz? Miał swój własny statek, szczątkową załogę, niezły widok na skrzynię ze skarbem… Los to suka i potrafi znienacka podstawić nogę, ale bywały chwile, że Kaesh lubił tą zmienność. Wciągnął przez nos słone powietrze, napawając się morskim zapachem i odgłosami fal uderzających o drewniane deski okrętu.

Fala przychodzi, fala odchodzi, ale morze jest niezmienne.

Lud Qun to jednak mądrzy goście.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline