Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2011, 21:28   #71
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Początkowo szło nawet sprawnie, Cicatruce pomimo że władował mu cięższe plecaki, nie spowalniał marszu i trzymał się na painkillerach nieźle. Przeszli kilka sekcji ostrożnie, ubezpieczając się jak umieli. Niestety wszystko za mało. Nagle poczuł jakiś ruch od strony bocznego korytarza i zanim zdążył krzyknąć, potylica eksplodowała bólem.

Ocknął się i otworzył oczy. Ból był dobry, oznaczał że jeszcze żył, choć głowa od urazu pulsowała wściekle, ćmiąc mroczkami przed oczami. Rozglądnął się ostrożnie, strach na krótko chwycił go za gardło żelaznymi cęgami. Rzeźnia. Przenikający na wskroś odór rozkładającego się mięsa i krwi. Opanował się szybko i udało mu się pozostać w bezruchu, łańcuch nawet nie skrzypnął. Chłodna analiza sytuacji przyniosła jedno spostrzeżenie. Miał przejebane jak chińscy osadnicy pozaplanetarni.
Dostrzegł swój plecak dosłownie na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę obserwował zgarbioną postać szatkującą... Cicatruce na porcje. Szlag, ludzie którzy byli mu winni przysługi ginęli jak muchy. Hmm może jednak spłacił dług? Pewnie jako bardziej „mięsisty” z ich uciekającego duetu poszedł pierwszy pod tasak. To jednak powodowało kolejne komplikacje i błyskawiczne, bliskie paniki myśli goniące po głowie doktora. To że dał się zaskoczyć i oberwał po łbie zanim zdążył westchnąć nie dziwiło go zbytnio, w starciu bezpośrednim nie był mistrzem. Ale to że dorwano ich obu oznaczało że napastników było więcej niż jeden. Cicatruce ułomkiem nie był, bronić się też umiał. Przysłuchiwał się pilnie przez chwilę, ale żadne głosy nie zdradzały innych osób w pobliżu. Tyle tylko, że to nie oznaczało że ich nie ma. Może czekają przy stoliku z obrusem w kratkę i srebrnymi sztućcami w łapkach aż ten paskudny skurwysyn skończy porcjować obiad...

Facet z tasakiem stał do niego tyłem i był zajęty pracą nad Cicatruce. Mamrotał coś pod nosem, ale nie obracał się. Flat Line chwytając końcówkami palców za kratownice na podłodze przesunął się powoli w stronę swojego plecaka. Centymetr po centymetrze, cały czas napinając łańcuch tak, by ogniwa nie zabrzęczały. Wreszcie odpiął pasek i sięgnął ręką do środka. Pot zalewał mu twarz, już nawet nie zerkał na mężczyznę z tasakiem tylko po omacku usiłował chwycić swój ratunek. Mały cylinder z przezroczystą dawką udoskonalanego ciągle wynalazku. Wreszcie poprawił paski plecaka tak, by nie było widać że do niego sięgał, po czym powrócił do zwisu. Ukrył w dłoni strzykawkę, wcześniej przesuwając przełącznik palcem i wysuwając krótką igłę.
Plan był prosty. W plecaku namacał co prawda samopał Rinaldo, ale wolał nie ryzykować hałasu, skoro nie miał pewności, czy rzeźnik nie ma kolegów w pobliżu. Neurotoksyna dawała szansę na zachowanie ciszy. Co mu po tym że zneutralizuje garbatego oprawcę, gdy zwali mu się na łeb kolejne problemy. Odważne założenie... Na razie tkwił tak głęboko w bagnie że ledwo czubek nosa wystawał ponad poziom gówna.

Znieruchomiał i czekał. Wielki, garbaty, mamrotający do siebie pod nosem sukinsyn pracował metodycznie. Co chwila nosił kolejne porcje mięsa do składziku. Wieszał krwawe ochłapy na zardzewiałych hakach, stukał tasakiem i klął kiedy kości stawiały opór. Flat Line’owi mimo medycznego wykształcenia i obycia wyschło w gardle. Musiał się stąd wydostać, musiał spróbować zanim ktoś jeszcze wejdzie do rzeźni. Wbić w szyję igłę i nacisnąć wyzwalacz, działanie toksyny nie potrwa dłużej niż kilka sekund. Zasłonić się przed tasakiem przypiętym do przedramienia nożem, który jak odkrył z ulgą nadal tam tkwił. Złapać mężczyznę tak by nie narobił rabanu gdy będzie upadał, krwawiąc z wszystkich otworów ciała i topiąc się we własnej krwi. Martwiła go ta część z zasłanianiem się, no bo jednak kilka sekund to sporo czasu aby tym tasakiem zrobić z niego mielone. Liczył na zaskoczenie, a wolał nie ryzykować wspinaczki po łańcuchu do góry tak by znaleźć się poza zasięgiem jego ramion, bo nie do końca ufał swoim mięśniom i sprawności akrobaty. Rzeźnik dalej krążył pomiędzy stołem a składzikiem. Roben jęknął i poruszył się tak aby łańcuch zabrzęczał, dalej udając nietomnego, tak by go sprowokować do podejścia bliżej.
Teraz!

[Rzut w Kostnicy: 4]
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 31-08-2011 o 21:30.
Harard jest offline