Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2011, 21:28   #71
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Początkowo szło nawet sprawnie, Cicatruce pomimo że władował mu cięższe plecaki, nie spowalniał marszu i trzymał się na painkillerach nieźle. Przeszli kilka sekcji ostrożnie, ubezpieczając się jak umieli. Niestety wszystko za mało. Nagle poczuł jakiś ruch od strony bocznego korytarza i zanim zdążył krzyknąć, potylica eksplodowała bólem.

Ocknął się i otworzył oczy. Ból był dobry, oznaczał że jeszcze żył, choć głowa od urazu pulsowała wściekle, ćmiąc mroczkami przed oczami. Rozglądnął się ostrożnie, strach na krótko chwycił go za gardło żelaznymi cęgami. Rzeźnia. Przenikający na wskroś odór rozkładającego się mięsa i krwi. Opanował się szybko i udało mu się pozostać w bezruchu, łańcuch nawet nie skrzypnął. Chłodna analiza sytuacji przyniosła jedno spostrzeżenie. Miał przejebane jak chińscy osadnicy pozaplanetarni.
Dostrzegł swój plecak dosłownie na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę obserwował zgarbioną postać szatkującą... Cicatruce na porcje. Szlag, ludzie którzy byli mu winni przysługi ginęli jak muchy. Hmm może jednak spłacił dług? Pewnie jako bardziej „mięsisty” z ich uciekającego duetu poszedł pierwszy pod tasak. To jednak powodowało kolejne komplikacje i błyskawiczne, bliskie paniki myśli goniące po głowie doktora. To że dał się zaskoczyć i oberwał po łbie zanim zdążył westchnąć nie dziwiło go zbytnio, w starciu bezpośrednim nie był mistrzem. Ale to że dorwano ich obu oznaczało że napastników było więcej niż jeden. Cicatruce ułomkiem nie był, bronić się też umiał. Przysłuchiwał się pilnie przez chwilę, ale żadne głosy nie zdradzały innych osób w pobliżu. Tyle tylko, że to nie oznaczało że ich nie ma. Może czekają przy stoliku z obrusem w kratkę i srebrnymi sztućcami w łapkach aż ten paskudny skurwysyn skończy porcjować obiad...

Facet z tasakiem stał do niego tyłem i był zajęty pracą nad Cicatruce. Mamrotał coś pod nosem, ale nie obracał się. Flat Line chwytając końcówkami palców za kratownice na podłodze przesunął się powoli w stronę swojego plecaka. Centymetr po centymetrze, cały czas napinając łańcuch tak, by ogniwa nie zabrzęczały. Wreszcie odpiął pasek i sięgnął ręką do środka. Pot zalewał mu twarz, już nawet nie zerkał na mężczyznę z tasakiem tylko po omacku usiłował chwycić swój ratunek. Mały cylinder z przezroczystą dawką udoskonalanego ciągle wynalazku. Wreszcie poprawił paski plecaka tak, by nie było widać że do niego sięgał, po czym powrócił do zwisu. Ukrył w dłoni strzykawkę, wcześniej przesuwając przełącznik palcem i wysuwając krótką igłę.
Plan był prosty. W plecaku namacał co prawda samopał Rinaldo, ale wolał nie ryzykować hałasu, skoro nie miał pewności, czy rzeźnik nie ma kolegów w pobliżu. Neurotoksyna dawała szansę na zachowanie ciszy. Co mu po tym że zneutralizuje garbatego oprawcę, gdy zwali mu się na łeb kolejne problemy. Odważne założenie... Na razie tkwił tak głęboko w bagnie że ledwo czubek nosa wystawał ponad poziom gówna.

Znieruchomiał i czekał. Wielki, garbaty, mamrotający do siebie pod nosem sukinsyn pracował metodycznie. Co chwila nosił kolejne porcje mięsa do składziku. Wieszał krwawe ochłapy na zardzewiałych hakach, stukał tasakiem i klął kiedy kości stawiały opór. Flat Line’owi mimo medycznego wykształcenia i obycia wyschło w gardle. Musiał się stąd wydostać, musiał spróbować zanim ktoś jeszcze wejdzie do rzeźni. Wbić w szyję igłę i nacisnąć wyzwalacz, działanie toksyny nie potrwa dłużej niż kilka sekund. Zasłonić się przed tasakiem przypiętym do przedramienia nożem, który jak odkrył z ulgą nadal tam tkwił. Złapać mężczyznę tak by nie narobił rabanu gdy będzie upadał, krwawiąc z wszystkich otworów ciała i topiąc się we własnej krwi. Martwiła go ta część z zasłanianiem się, no bo jednak kilka sekund to sporo czasu aby tym tasakiem zrobić z niego mielone. Liczył na zaskoczenie, a wolał nie ryzykować wspinaczki po łańcuchu do góry tak by znaleźć się poza zasięgiem jego ramion, bo nie do końca ufał swoim mięśniom i sprawności akrobaty. Rzeźnik dalej krążył pomiędzy stołem a składzikiem. Roben jęknął i poruszył się tak aby łańcuch zabrzęczał, dalej udając nietomnego, tak by go sprowokować do podejścia bliżej.
Teraz!

[Rzut w Kostnicy: 4]
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 31-08-2011 o 21:30.
Harard jest offline  
Stary 31-08-2011, 22:59   #72
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Smród mięsa był słabo wyczuwalny i nie mogła zlokalizować jego źródła. W końcu musiała dać za wygraną. Możliwe, że odór przedostał się przez wentylację. Ktoś pichcił sobie posiłek? Ktoś wyciągnął gdzieś kopyta i nikt nie raczył jeszcze uprzątnąć zwłok? W końcu trzeba będzie coś z tym zrobić i pewnie ktoś coś zrobi. Kiedy smród stanie się nie do wytrzymania.

Nagłe pukanie w drzwi sprawiło, że Kristi aż podskoczyła. Nie oczekiwała odwiedzin a niespodziewane najście na Gehennie zwykle oznaczało kłopoty. Przez chwilę zastanawiała się czy nie zignorować intruza, ale ktoś dobijał się wyjątkowo natarczywie i najpewniej nie zamierzał szybko ustąpić.

- Kto tam? – w końcu zapytała.

- Yukon – odpowiedział głos zza drzwi.

- Czego chcesz, Yukon? – Lenox dalej nie zdecydowała się otworzyć drzwi.

- Słyszałem, że widziano cię w towarzystwie pewnego typka, na którego wołają Gała – mruknął Yukon. – Chciałbym o tym pogadać. Ale nie przez drzwi. Wpuścisz mnie czy pójdziemy gdzieś coś zjeść?

- O tym, że mnie widziano czy o samym “typku” jak go nazwałeś Yukon? – Nadal nie wpuściła go do środka nie bardzo będąc pewna jego intencji i tego dziwnego najścia.

- O tym kimś, Kristi, ale nie będę krzyczał przez drzwi - w jego głosie pojawiła się jakaś niepokojąca nutka niecierpliwości.

Po spojrzeniu przez zamontowany wizjer i sprawdzeniu czy mechanik był sam i czy był w coś uzbrojony wyszła szybko zamykając za sobą drzwi i tak by mężczyzna nie był w stanie wepchnąć jej do środka celi.

- To chodźmy w takim razie na michę papki i kawę zbożową.

Wybór padł na kantynę, gdzie zbierali się Członkowie G0. Koryto przysługiwało pracownikom Gildii rankiem, jak kiedyś w więzieniu.

- Ten cały Gała to paskudny człowiek, Kristi - powiedział Yukon. - Nie wiem, co z nim za interesy robisz, ale najlepiej je zakończ, najszybciej jak dasz radę. I najlepiej definitywnie. Dobrze ci radzę. Znam ludzi, którzy za niewielką stawkę mogą ci pomóc.

Yukon mówił cicho, mieszając łyżką w żarciu.

- Rzecz w tym Yukon, że ja z nim żadnych interesów nie robię - upiła łyk kawy zbożowej, ta prawdziwa nie wchodziła w skład zestawu fundowanego przez Gildię i trzeba było za nią płacić.

- Kontaktujesz się z nim. To wystarczy.

- Co to znaczy, że to wystarczy?

- Ludzie przy nim … znikają.

- Dobra Yukon, ty przyszedłeś z tym do mnie znaczy, że chcesz mi to powiedzieć, więc mów bez owijania w bawełnę.

- On sprzedaje ludzi. Tak sądzę.

- Yukon, proszę cię, w końcu to Gehenna. Facet na pewno sprzedał niejednej osobie kosę w żebra albo w plecy. Ale sprzedawanie ludzi? Po co i komu?

- Nie mam pojęcia, ale ostrzegałem cię, żeby nie było. Uważaj na niego. Uważaj, kiedy będziecie tam tylko we dwoje. Po prostu. Unikaj tego. Unikaj.

- Powiedz skąd ta nagła troska o moje bezpieczeństwo? Co ci chodzi po głowie?

- Wiesz, co - podniósł się z miejsca - wal się. Niech cię nawet zadźga, jeśli nie chcesz mnie słuchać.

Wstał i zabrał się do wyjścia zagniewany.

- Jak sobie chcesz, ale to ty zacząłeś tę gadkę a ja się z nim nie bujam, więc nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Po prostu daję ci dobrą radę cokolwiek łączy cię z Gałą nie doprowadzi cię do niczego dobrego. To tyle. Zrobisz z tą wiedzą, co uznasz.

Kristi patrzyła za mechanikiem, kiedy ten odchodził od stolika. Święta, oburzona niewinność a przecież była pewna, że miał jakiś interes w tym, że ją ostrzegł. Tylko nie chciał się przyznać, jaki. Lenox rozmyślała nad jego słowami. Sama wiedziała, że z Gały był kawał drania i nic nie wartej szumowiny, ale ta cała gadka o sprzedawaniu ludzi była w jej mniemaniu naciągana. Po prostu się to nie kalkulowało. Jeśli ktoś potrzebował taniej siły roboczej to brał pod „opiekę” takich, co tonęli w długach lub zwyczajnie sami nie potrafili się ustawić i już miał ludzi zależnych od siebie. Sprzedawanie kogoś na mięcho też się raczej nie opłacało. Po co mordować kogoś specjalnie po to skoro całe masy ludzi wyżynały się tutaj każdego dnia. Wystarczyło tylko pozbierać zwłoki. Komu zatem Gała mógłby sprzedawać więźniów? Strażnikowi czy Hienom? Ani z SI ani z kanibalami nie udałoby mu się dogadać z dwóch zupełnie różnych powodów. Tylko, że gdzieś tam w zakamarkach więziennego statku czaili się jeszcze inni. Stworzenia całkowicie odmienne nie tylko od Strażnika i Hien, ale też od normalnych mieszkańców Gehenny. Jeśli słowa „normalni” można było w ogóle używać w stosunku do kogokolwiek przebywającego na terenie kosmicznego więzienia. Kristi nie sądziła, aby Gała zawarł układ z tajemniczymi przedstawicielami innych ras czy gatunków zamieszkujących Gehennę. Wydawał jej się zbyt ograniczonym półgłówkiem, by samodzielnie dogadywać się z kimkolwiek. Dla niej mógł stanowić zagrożenie, bo stanowczo przewyższał ją siłą i sprawnością, ale jeśli inni więźniowie mieli, co do niego podejrzenia lub pretensje to powinni wziąć sprawy w swoje ręce i to sobie z nim wyjaśnić.

Lenox po dojedzeniu swojej porcji papki skierowała się do Agrodomów po drodze zahaczając o kupca i wymieniając u niego czekoladę na 12 fajek. Baton był zbyt kuszący, by ryzykowała jego przetrzymywanie nawet odrobinę dłużej a fajki to tylko fajki. Po wejściu na teren Agrodomów od razu poprawił się jej humor. To właśnie tutaj a nie w swojej celi czuła się, no prawie jak w domu. Weszła do pomieszczenia, które służyło za tymczasową noclegownię, w której pracownicy Gildii mogli się zdrzemnąć, kiedy pełnili tak zwany dyżur dozorujący przy którymś z sektorów. Na ścianach zamontowano całą baterię piętrowych łóżek, wystarczająco wiele, aby zawsze znaleźć dla siebie wolne miejsce. Kristi rzuciła się na jedno w wolnych posłań i postanowiła spróbować złapać jeszcze trochę snu zanim znowu przyjdzie jej kolej pracy i będzie musiała rzucić się w wir roboty próbując uciułać coś na neoinsulinę.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 01-09-2011, 18:40   #73
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szczupły, niski Thorn nie wyglądał na kogoś kogo należy się bać. Nie wyglądał na przepakowanymi sterydami koksiarza walczącego na nielegalnych ringach, ni na zabójcę mafii. Nie był ni jednym ni drugim, choć wygląd zabójcy mafii za często opierał się na mylnych wyobrażeniach z filmów.
Kulejący żul, kulejący zwykły nieszczęśnik, który jakimś cudem dożył tak długo. Do wyobraźni nie przemawiały wyraźnie widoczne znaki przynależności do Punisherów, ni duża ilość broni.
Wprost przeciwnie.. zwłaszcza broń kusiła. A może po prostu byli zbyt głupi i zdesperowani, niż tchórzliwi?

Wszystko trwało kilka sekund, cios, odskok huk broni palnej.


Rozerwana niemalże klatka piersiowa zakończyła żywot pierwszego i przemówiła do wyobraźni pozostałym. Uciekli.
Szkoda było naboi na kolejnych. James spojrzał na umierającego. W jego oczach widział ból i strach przed śmiercią. I prośbę o pomoc.
Próżną nadzieją na ratunek. Z taką dziurą w ciele tylko zgon go zresztą czekał.
Więc Chase... Nadepnął na jego szyję gruchocząc krtań i przyspieszając zgon chłopaka.
Wzruszył ramionami patrząc w twarz umierającego bez śladu emocji na twarzy.- Czego spodziewałeś? Tu są same potwory.
Z obojętnością przyglądał się gasnącemu wzrokowi umierającego dzieciaka. Po czym obrobił trupa z tego co miał wartościowego.
Nie było tego wiele.Więc ci Rippersi musieli zaatakować go w desperacji. Cóż... spróbowali, nie udało im się.
Ruszył dalej porzucając ciało na pastwę, bardziej zdesperowanych, a mniej odważnych mieszkańców stacji.Gehenna jak i Ziemia rządziły się wszak prawami dżungli. Byli roślinożercy, byli drapieżnicy, byli wreszcie padlinożercy. Na Gehennie nic nie mogło się zmarnować.

Dalsza droga obyła się już bez incydentów. Jakichkolwiek...

***

- Chase.Widzę, że nie odpuszczasz.- słowa wywołały lekkie drgnienie warg, przypominające przy pewnej dozie dobrej woli uśmiech. Po chwili Thorn wypowiedział słowa.- W moim interesie, jest pilnować twego życia. Umowa to umowa. Ty prowadzisz, ja ochraniam. Głupio by było gdybyś wykitował przed wyprawą, prawda?
Wzruszył ramionami.- Słyszałem o strzelaninie w barze. Za dużo głupców się tu kręci. Trzech takich próbowało mnie...- przesunął kciukiem po swej szyi i dodał spokojnym tonem.- Teraz jest ich dwóch. Nie wiem gdzie. Nie miałem chęci szukać.
Zajrzał przez ramię Giwery i krzyknął.- Lupo! Trzech Rippersów mnie napadło! Jeden zginął! To tak w razie, gdyby któryś “cyrkowiec” zgłaszał do ciebie jakieś uwagi w tej materii!
- Wiesz co, Chase. Same z tobą kłopoty - odparł Lupo. - Kiedy zabierasz z tej sekcji swoje dupsko?
- Ja mam zamiar wyruszyć jak najszybciej. A wbrew twej opinii, kłopotów nie sprawiam. Ot rozwiązuję problemy. Ten Rippers już ci bruździć nie będzie. O jedno źródło kłopotów tym rewirze... mniej. Zostały pewnie jeszcze dwa, ale następnym razem pomyślą, nim zrobią coś głupiego.- uśmiechnął zimnym niemalże lodowatym uśmiechem Thorn.
- Tym bardziej. - mruknął Lupo.
James wzruszył w odpowiedzi ramionami. Niech sobie Marcel myśli co chce. Problemy wszak nie wiązały się z tym, że James się tu pojawił. Spojrzenie Thorna zogniskowało się na Giwerze.- To kiedy chcesz wyruszać dalej?

Obecność dziewczyny James zignorował. Nie ważne, czy była jego partnerką w interesach, kochanką przyjaciółką czy też z córką z Terry. Blondynka była sprawą Giwery, a James nie zamierzał wtykać nosa w prywatne sprawy wspólnika w interesach.
- Dogram jeszcze jedną ustawioną transakcję i mogę się stąd zbierać.
-Jeśli nie masz nic przeciwko, idę z tobą.
- stwierdził Chase, dodając po chwili.- Aczkolwiek przy samej transakcji nie muszę asystować.
- Nie przeszkadza mi to.
-odparł Giwera, a James skinął głową w odpowiedzi.

Klientami Giwery okazali się dwaj potężnie zbudowani murzyni i krępy nerwowy latynos z wąsikiem pod nosem. Przypominał on Thornowi otyłego szczurka, na dzień przed egzekucją. Rozbiegane oczka i piskliwy głosik i nerwowe ruchy łapek.
Nie obyło się bez pytań o Jamesa. Niemniej Giwera wspomniał o Thornie jako o swym ochroniarzu. No i dodał gadkę o niedawnych wydarzeniach z jadłodajni. To uspokoiło Jose, na tyle że dalsze targi odbyły się bez większych problemów. Giwera i szczurek Jose się targowali, murzynki obrzucali Chase’a nieufnymi spojrzeniami. Podobnym zresztą spojrzeniem zrewanżował się im Chase.

Wspólna wędrówka rozpoczęła się od wrót do zapomnianego tunelu technicznego. Jakiś zapomniany już kujon złamał kody dostępu do tego tunelu.


A potem przehandlował, przepił lub wygadał je Giwerze. W sumie interes na tym zbił handlarz bronią. Co prawda w tunelu technicznym nie było skarbów, ale pozwalał się w miarę bezpiecznie przemieszczać pomiędzy sekcjami. Jako, że niewielu miało tu dostęp. A Hieny i Pokraki gdzie indziej szukały łupu.
No i trudno było się do niego dostać.
Giwera wystukał swój kod, wrota ze skrzypieniem otwarły się, by po paru minutach zawrzeć się za podróżnikami je przekraczającymi.
Giwera i Chase szli mimo wszystko w ciszy. Czujni i z bronią w ręku. Bowiem, to że ten tunel był w miarę bezpieczny, nie oznaczało całkowitego braku zagrożenia. Rutyna zabija.
Krok za krokiem przemierzali wąski tunel, wsłuchując się w ciszę, przecinaną ich oddechami i odgłosami stóp.
W końcu jednak, dotarli.
Krótka wymiana zdań na pożegnanie. Thorn nie widział powodu, by zaproponować wspólne wędrówki Giwerze w przyszłości. Jeśli ich drogi znów będą prowadzić w tym samym kierunku.
Zawsze bowiem dobrze mieć dodatkową lufę wędrując przez korytarze Gehenny, zwłaszcza, gdy tą lufę człowiek któremu można zaufać.
Krótkie łażenie i przepytanie pozwoliło ustalić, że poszukiwany przez niego człowiek poszedł do sekcji z której on właśnie wrócił. I już na ironię zakrawał fakt, że ów człowiek polazł ponoć w poszukiwaniu dobrego informatyka... Niektórzy podawali, że chodziło o niejakiego Double B.
A Jamesowi pozostało więc siąść pod ścianą i kląć. I zapalić szluga na uspokojenie.

Gdy chemiczne wyciszacze, jakim faszerowano ponoć więzienne fajki trochę go uspokoiły, James zaczął planować następne działania. Na szczęście takie ganianie za informatorami było częścią jego roboty, za dawnego życia. Należało więc być cierpliwym, wypytać tutejszych o interesującego go więźnia. No i... opylić zdobyczny bagnet, za coś pożytecznego. W końcu miał już sztylet, którym “oprawiał płotki.”
A potem... chwilę przekimać w bezpiecznym miejscu i ruszyć z powrotem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-09-2011 o 00:04.
abishai jest offline  
Stary 01-09-2011, 22:02   #74
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kiedy zlazł wiedział już co było źródłem tych nieopisanych dźwięków, jakie docierały doń, kiedy przeciskał się przez szyb. Wielki, martwy już jaszczur, no, w każdym razie coś, co w terrańskich warunkach miało by szanse za jaszczura uchodzić. Tu, na Gehennie takie egzemplarze fauny nie występowały, a jeśli już, na co bezspornie dowodem był świeży zewłok, to z pewnością nie były zwykłymi zwierzętami.
Unoszące się nad bronią niektórych obłoczki również wskazywały na niecodzienną zawartość demona. Kwas? Ja cie... W sumie dobrze się stało, że zamarudził na górze. Oni odwalili całą robotę, a on nie musiał ryzykować. I szkoda broni. Nigdy nie wiadomo jak silnie żarło toto, co było w jaszczurce.
Szerokim łukiem ominął pochlastanego trupa i ostrożnie zajrzał w korytarz wskazany przez Razora. Korytarz sam w sobie normalny, potem kolejny. I kolejny. Ale to, co było za nim…

Trzpień. Nieomal legendarne miejsce, o którym jak dotąd zaledwie słyszał od niewielu osób. Nie chodziło wcale o to, że istniał naprawdę. Musiał istnieć, w końcu coś musiało trzymać tą pieprzoną łajbę w kupie. Chodziło o to, że niewielu było takich, co twierdziło że odwiedzili to miejsce.

Spook tymczasem rozgląda się po wszystkim. Czujne oczy dziewczyny dostrzegły to czego Tolgy ni cholery nie potrafił wypatrzeć. Sieć kamer, omiatająca środek rampy. Węzeł nad którym nadal czuwał Strażnik.
- Coś jest bardzo nie tak - mruknął Razor. - Trzeba wysłać jedną osobę na zwiad. Kto się pisze na ochotnika?
- Spook widzi oczy Strażnika - ruda szepnęła do Razora i wskazała palcem punkty, w których dostrzegła kamery. - Spook może spróbować dojść do skrzynki i je odłączyć ale nie umknie to uwadze Strażnika. Może też je ominąć i iść dalej niezauważona. Ale reszta nie da rady - powiedziała pewnym siebie głosem i czekała na decyzję.
Tolgy wpatrywał się intensywnie w miejsca wskazane przez dziewczynę. Jakoś nie dostrzegał soczewek kamer, ale widocznie dziewucha miała lepszy wzrok. Nie komentował jednak, tylko mrużył oczy próbując coś wypatrzeć. Na propozycję zapisów na ochotnika też nie reagował. To że coś jest nie tak czół skórą tak samo jak Brzytwa. I chyba tak samo jak tamten nie miał ochoty wystawiać łba na zagrożenie, o którym nic a nic nie wiedział.
- Idź Spook. Spróbuj unieszkodliwić skrzynkę. Jak to zrobisz zejdziemy na dół i szybko dokonamy szabru. Może do tej pory Strażnik się nie połapie. – Razor widocznie postanowił przedłożyć możliwość szybkiego wyniesienia się stąd nad bezpieczeństwo.
- Spook nie podoba się słowo “może”. Strażnik nie jest głupi, trzeba maksymalnie skrócić czas akcji... Spook zejdzie najpierw po fanty… Wtedy wróci do skrzynki…. To kupi nam trochę czasu… Razor wytłumaczy Spook gdzie jest magazyn…. – potrafiła nadawać jak karabin maszynowy - …Czy ściąganie fachowca w ogóle się zwróci… Ile i czego jest w magazynie… Trzeba zakładać, że to pułapka.
- Idź.

Poszła.
W samą porę, bo już nie mógł ich słuchać. Zamiast robić cokolwiek, siedzieli i pierdolili kocopoły. W końcu dotarła do drzwi, zniknęła za nimi… i nic. Nic się nie działo. W zasadzie to powinien był się ucieszyć, bo to, że nic się nie działo wobec jego przeczuć powinno cieszyć. I cieszyło. Przez całe dwie minuty.
Po najwyżej dwóch minutach od tego momentu niespodziewane otworzyły się inne drzwi i na rampę wjechała maszyna. Już pięć lat minęło jak ostatni raz tak się bał. Dziwne uczucie. Różne lęki i obawy towarzyszyły wciąż, dzień w dzień, ale taki strach, tego rodzaju uczucie pojawiało się tylko wtedy, gdy miał do czynienia z maszynami. Kierowanymi jednakowo syntetyczną co chorą wolą Strażnika jebanymi kawałkami drutu i matalu, kabli i układów scalonych, oraz takiej ilości zabójczego badziewia ile tylko był w stanie w taki gabaryt wcisnąć konstruktor. Nie znał gościa, ale udusił by gołymi rękami sukinsyna, co wymyślał takie chore rzeczy jak Klawisze, czy choćby sama Gehenna.
Maszyny kroczyły. Gąsienicowy model do przewożenia ciał. Za nim wkroczył znany im i znienawidzony strażnik zwany przez więźniów KLAWISZEM. Miotacz sieci, działko emitera fal paraliżujący, średni pancerz. Postrach zbuntowanych więźniów. “Procesja” ruszyła w stronę drzwi za ktorymi zninkęła Spook.

- Spierdalamy - syknął na ten widok Razor. - Już po niej. Miała rację. To jebana pułapka.
- Była jakaś dziwna... Ale może warto poczekać, zanim jej nie wywiozą? – wtrącił swoje Apacz - Bo co, jeśli się gdzieś ukryje, a w pomieszczeniu faktycznie będą jakieś fanty? Tutaj nam nic nie grozi, jeśli tylko zachowamy ostrożność. – w sumie to gadał do rzeczy.
- Ćśśśś... - syknął cygan do reszty nie odrywając wzroku od kroczącej maszyny. To jak przywarł do podłogi i z uwagą obserwował robota nie pozostawiało wątpliwości. Również jego zdaniem na “spierdalamy” jeszcze nie nadeszła pora.
Razor pokiwał głową i zamarł bez ruchu.

Maszyny wjechały do korytarza za drzwiami. Chwile ich nie było. Dłuższą chwilę. Po jakimś czasie drzwi otworzyły się i maszyny wyjechały. Na płaskiej powierzchni pojazdu gąsienicowego, przytwierdzona pasami magnetycznymi leżała Spook. Wyglądała na nieprzytomną czy nawet martwą. Razor spojrzał w stronę pozostałej dwójki więźniów. W jego rękach pojawił się pistolet. W oczach wyraźnie wyczytać można było pytanie …. atakujemy czy odpuczamy? To był Klawisz. Wcześniej, w celach nie mieli z nim najmniejszej szansy. Ale teraz … teraz mieli broń. Może nie taką o wielkiej mocy, ale jednak szansa istniała. Klawisz był jedyną maszyną, która mogła stanowić zagrożenie. Druga była jedynie nieuzbrojonym transporterem. Z tym, że walka z Klawiszem mogła okazać się niezbyt skuteczna, a co gorsza maszyny mogły wszcząć alarm. Puszczenie robotów własną drogą wydawało się być najbezpieczniejszym, ale czy najlepszym rozwiązaniem?

Maszyn się bał. Choć żeby go kroili i solili, nie przyznał by się nigdy, jednak bał się maszyn. Z ludźmi, nawet z demonami miał jakieś szanse. Znał ich słabe punkty, wiedział gdzie uderzyć. A maszyny… co tu dużo gadać? Zbyt głupie, zbyt nieczułe, zbyt, kurwa, twarde i … już raz kiedyś go złamały.

Apacz tymczasem spojrzał na Razora i wyciągnął jeden z noży.
- Daj tylko znak- wyszeptał. Spojrzał jeszcze szorstko na Jerome, który nie wyglądał na chętnego do walki, znajdował się najdalej od krawędzi i już szykował się do odwrotu.
- A ta kurwa gdzie się wybiera? - rzucił niby to do nikogo Tolgy zerkając za plecy na Jaromea na tyle cicho by nie alarmować maszyn, jednak wystarczająco głośno by być słyszanym przez wszystkich pozostałych. Widząc Spook na transporterze i spokojnie kroczące maszyny produkcja adrenaliny w organizmie cygana osiągnęła krytyczny poziom. Sam wolałby zdechnąć niż dać się znowu zamknąć w klatce. W sumie nawet laski dobrze nie znał, ale po prostu wiedział, że ona myślała podobnie. Jakkolwiek by nie nazywać przejścia przez anomalię, przekleństwem czy błogosławieństwem, to nie znał takich, co zamienili by brutalną rzeczywistość korytarzy kontrolowanych przez gangi na ponowne życie w klatce. Nawet z wszelkimi oferowanymi przez Strażnika „wygodami” z zachowaniem życia włącznie.
Pozostały więc do wyboru dwie opcje. Jedna., zneutralizować Klawisza i uwolnić Spook. I druga, gwóźdź w skroni. I mimo całego strachu cygan wolał przynajmniej spróbować pierwszej opcji.
Jeszcze kilka lat temu zwyczajnie by uciekł, ale dziś, po latach przemierzania ciemnych chodników, gdzie zabijało się za parę fajek, a często dla samej przyjemności, kipiąca w żyłach adrenalina pchnęła go w całkiem odwrotnym kierunku. Był zwierzęciem stworzonym przez Gehennę, takim co gdy już zobaczy przeciwnika, wybierze atak. Nawet na maszynę.

Nagle organizm zareagował sam, bez udziału woli. Nie czekając na żaden sygnał szybkim biegiem rzucił się po platformie jak najdalej od pozostałych Rippersów po drodze potrącając zwisające łańcuchy. Maszyny były głupie. By je pokonać trzeba było jakoś odwrócić ich uwagę. Zajęty ruchem Klawisz może da się podejść, w końcu został skonstruowany do do konfrontacji z bandziorami, ale nieuzbrojonymi. Czołgiem więc nie był, a wtedy wystarczało przedrzeć się przez pokrywy i wywołać zwarcie…
Proste…
Jaj puzzle z pięciu tysięcy elementów…
 
Bogdan jest offline  
Stary 02-09-2011, 09:17   #75
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Udawania miłego nauczył się odkąd został politykiem. Nie był z tego dumny, ale przynosiło to często korzyści. Uśmiechnął się do nieznajomego używając uśmiechy numer 4 – takiego szerokiego wzbudzającego zaufanie. Filozof wyglądał w tym momencie tak jakby wielką przyjemność sprawiało mu wdychanie zapachów prosto ze sracza. Inną sprawą było, że rzeczywiście czuł się prawie jak w domu, w parlamencie w końcu walało się wiele gówna. Patrzył rozmówcy prosto w oczy, łagodnie, tak żeby tamten nie czuł, że rzuca mu wyzwanie czy chce go zdominować.


- Chce wiedzieć wszystko o ruchach innych gangów. – powiedział spokojnie, zupełnie jakby pytał o numer celi najlepszej dziwki na Gehennie. Ten akurat znał. - W szczególności czy ktoś nie odwiedzał podpoziomu dwudziestego trzeciego? Jesteś w stanie udzielić mi takich informacji?

- Wysokhoo selujeshhh. Jestheem w sthanieee. Ihlleee?

Fajki… tych akurat Filozofowi brakowało. Należało podejść hybrydę w trochę inny sposób.

- Będę ci winny przysługę. - powiedział twardym tonem. - Ty mi pomożesz, a ja pomogę tobie. Będąc mieszańcem pewnie nie jest łatwo żyć na Gehennie. Byłbym w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo. A może jest coś na czym ci szczególnie zależy?

- Fhizholofh. Takh. Shłowo jest washne. Dobszee. Dobszee. Potshebuję trochę rzheczhy. Mashsz Wkhph? Napishe chi. Dobshe. Mówieee niewyrahszne. Moshno.

Polityk pokazał WKP na ręce. Informatyk wgrał na niego jakieś dane. Z coraz większym trudem Greg rozumiał co ten poczciwy reprezentant mniejszości rasowej statku - czyli pieprzony mutant - mówił. Trochę go to irytowało, ale też nie dał tego po sobie poznać.

- Potrzebuje czegoś co nazywa się XXCX 123L, urządzenia o nazwie OXYTARO i złącza LHU-D23.Oraz szaszłyk.

Filozof nie miał pojęcia o czym mówił tamten, kiwał jednak głową przytakując. Nauczył się, że nie było rzeczy niemożliwych do zdobycia na Gehennie tak jak zresztą chorób których nie dało się tutaj nie złapać.

- Szaszłyk? Boję się zapytać... z czego szaszłyk?


- Sssynttt. Tylllkoo to jessst. Chcosiaszzz marzhe o kharraharne. Mnhiamh

- O khararranie czyli o czym? Zresztą nie było pytania. Zabiorę się zaraz za załatwianie sprzętu i będę czekał z niecierpliwością na twoją wiadomość.

- Dhobhrzhee.

Wyszedł jak najszybciej. Wziął od razy głęboki haust powietrza i choć to niemalże na całym statku było paskudne, w porównaniu z tamtą celą było niczym powiew świeżej bryzy znad morza. Teraz należało zebrać jedynie części, choć Filozof liczył po cichu na to, że informację dostanie wcześniej. Spróbuję coś wyciągnąć od Crashera, tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.

Jeżeli czas na to pozwalał zamierzał jeszcze zagadać do kogoś kto mógłby mieć te części, albo wiedzieć gdzie je dostać. W przeciwnym razie wróci na naradę do "bezpieczniejszej" sekcji.
 
mataichi jest offline  
Stary 02-09-2011, 10:09   #76
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Sapiąc z wysiłku i podniecenia Alan zaciągnął ciała do bocznego korytarza. Zupełnie jak za starych dobrych czasów na ziemi, gdy na obrzeżach Rio de Janeiro napadał na samotne laski. Nawet sposób był podobny. Od tyłu w łeb i zaciągnąć w zaułek. Proste metody zawsze były najlepsze.
W pośpiechu, by go nikt nie nakrył zaczął przeszukiwać oba ciała pakując wszystko po kieszeniach. Brał jak leci, na obejrzenie fantów będzie miał czas później. Uśmiechnął się krzywo patrząc na nieprzytomną dziewczynę. Dostała chyba ciutkę za mocno, bo spod linii włosów spływała strużka krwi. Musiała w coś walnąć upadając. Tym lepiej. Nie będzie musiał ją wiązać i kneblować. Miała na sobie czarną kurtkę i spódnicę do kolan. Alan dotknął jej nogi przesuwając dłonią w górę, aż dotarł tam gdzie powinna mieć bieliznę.
- Gotki. – mruknął nie znajdując żadnego materiału.
Gdyby miał więcej czasu rozebrał, by ją. Wręcz uwielbiał to robić, ale nie czas by po temu. Zadarł więc spódnicę dziewczyny w górę, przy okazji rozpinając kurtkę i rozdzierając koszulkę pod nią. Uwolnione piersi, które nie podtrzymywane materiałem rozeszły się na boki. Cóż … dieta Gehenny nie sprzyjała jędrności biustu. Kosmetyków też nie było tu za dużo, ale i tak widok nagich cycków wystarczył, by Mello poczuł jak rozporek boleśnie wpija mu się w przyrodzenie. Już dawno nie robił tego z nieprzytomną kobietą. Zbyt dawno. Ech te wspomnienia szczęśliwej młodości w słonecznej Brazylii. Mello zarzucił sobie nogi Alis na ramiona, lubił to robić dogłębnie. Był już nieźle podniecony. Starczyło mu tylko kilkanaście mocnych ruchów, by dokończyć w niej z przeciągłym jękiem. Przez króciutką chwilę Gehenna była jego niewielkim rajem. Po chwili zsunął się z dziewczyny i wytarł jej spódnicą.
Poklepał ją po udzie niemal czule, a w przypływie dobrego humoru nawet zmierzwił czuprynę martwemu, leżącemu nieopodal Travolcie.
Wszystko co dobre jednak szybko się kończy. Musiał wstać i powlec się do siebie. Nagle usłyszał jakiś dźwięk z głównego korytarza. Pospiesznie zapinając spodnie przywarł do ściany. Ktoś szedł od stołówki. Ostrożnie wyjrzał. Dwie dziewczyny z którymi imprezowała Alis i jakiś trzech gości. Mello spojrzał na kratownice na środku korytarza, tam gdzie upadł Travolta. Krew była widoczna nawet w półmroku. W jednej chwili poczuł jak poci mu się twarz pod kominiarką, którą ciągle miał na głowie. Im bliżej zbliżały się kroki ludzi, tym szybciej biło jego serce. Z niepokojem spojrzał na Alis. Zdawało mu się, ze się poruszyła. Alan mocniej zacisnął dłoń na rękojeści noża.
Grupa właśnie przechodziła koło jego kryjówki. Wstrzymał oddech … przeszli.
Westchnienie ulgi wyrwało się z jego piersi. Poczekał, aż hałas kroków się oddali i zwinął się czym prędzej przez stołówkę do swojej celi. Musiał zapalić.

W sumie fanty jakie zdobył nie były wiele warte. Jakieś śmieci i zgrabny kastet, no i dream – trip. Te dwie ostatnie rzeczy postanowił sobie na razie zachować, jak i fajki. Tak, dream - trip to można było nieźle opchnąć. Kusiło go by odpalić urządzonko, ale randka w ciemno z Alis i Travoltą na razie zaspokoiła jego potrzeby rozrywki. Zebrał graty do torby i poszedł do Li Chao.
- Masz ochotę na paserkę Wietnamcu. – spytał kładąc torbę na kontuarze.
Li zajrzał do środka, a potem spojrzał z lekkim zawodem na Mello.
- Tylkooo tyleee?
- Ciężkie czasy. Ile za to po doli dla ciebie.

Oczy Li zabłysnęły chytrze.
- Dwadzieściaaa.
Alan nachylił się zbliżając swoją twarz do gęby żółtka i patrząc mu w oczy bez słowa. Li zaśmiał się nerwowo.
- Hehehe. Trzydzieeeści?
Tym razem Mello skinał głową i poklepał Li familiarnie po policzku.
Przeliczając fajki spytał.
- Nie słyszałeś może, by ktoś chciał opchnąć gnata?
- Gnataaa? Aaa chodzi Ci o klaaamkę.
- Ty mówisz tom ejtos, ja mówię tom atos.
- Taaak. Słyszałem. Filozoooof 4856268.
- Ten … –
Alan zakreślił na czole regularne kółeczko.
Li tylko skinął głową.

Jednak Mello nie od razu poszedł szukać Pastora. Wpierw wrócił do celi, by ukryć fajki. Wyciągnął też małą kostkę dream - tripa. Podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Na obudowie był mały ekranik do ustawiania czasu. Po chwili wahania Mello nastawił na 10 minut i położył się kładąc sobie kostkę na czoło.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 12-09-2011 o 09:08. Powód: Drobna pomyłka. Nie ten więzień. Gnata podobno ma Filozof, a nie Pastor. Sorki.
Tom Atos jest offline  
Stary 02-09-2011, 12:30   #77
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Łowca i zwierzyna.
Przodkowie Vincenta wielki temu uznawani byli za dzikusów. Nieustraszonych i nieokiełznanych, ale wciąż dzikusów. Ludzi, którzy nie znali strachu i przez to pakowali się w największe gówna. Dopiero gdy zagroziło im widmo wymarcia całej rasy, przestali tak mocno trzymać się swojej kultury i niezależności, odpychając dumę na dalszy plan. Dzięki temu po setkach lat zdołali odbudować swoją społeczność. I mimo tylu lat obcowania z innymi rasami, mieszania kultur i ogólnego podążania za duchem czasów, ich buńczuczność i dzikość nie zmalała ani trochę. Wręcz przeciwnie, przez te wszystkie lata tłumienia swojego prawdziwego "ja", chcieli się teraz wyżyć na zapas, za swoich przodków, którym zawdzięczali wolność. Pokolenie, w którym wychowywał się Apacz było jednym z tych, które od małego przechodziło pełny trening bojowy, który hartował zarówno ich ciało, jak i ducha.

Nie bał się. Bo niby czego miał się bać? Nic nie mogło równać się z pokutą odbywaną na Gehennie. Jaszczur, którego zaatakował, nie był standardowym widokiem na statku, niemniej jednak "był", a skoro "był", to znaczyło, że da się go zabić. A niby czemu miałby bać się czegoś, co jest równie słabe co on, śmiertelne?
Kwas był niemiłą niespodzianką, chociaż nie można powiedzieć, że Apacz nie brał tego pod uwagę. Istoty z różnych zakątków kosmosu mają różne mechanizmy obronne, a żrąca posoka wcale nie była czymś nad wyraz oryginalnym.

Krwawił, był więc już prawie martwy.
Gdy podczas walki poleje się krew, wiadomo, że nie potrwa ona zbyt długo- jest to zwiastun zmęczenia bądź braków w wyszkoleniu. I chociaż może to brzmieć dziwnie, gdy mowa o zwierzęciu, jednak to prawda. Jaszczur nie przywykł do ludzi skaczących mu na grzbiet, nie miał więc opracowanej strategii. Próbował niezdarnie zrzucić z siebie niechcianego jeźdźca, ten jednak trzymał się dzielnie.
Przybyła odsiecz, Jerome i Spook, co przyspieszyło klęskę ogromnego gada, chociaż przysłowiowy gwóźdź do czaszki wbił nie kto inny jak Razor, przywódca grupy, zbierając laury za zabicie czegoś, co tutejsi lubili nazywać demonami.

Kilka kropli na policzku, większa plama na lewym ramieniu oraz liczne plamy na wierzchach obu dłoni, to cena zwycięstwa. Ból nie przestawał nacierać ani przez chwilę, nie dając wytchnąć Vincentowi. Zacisnął mocno zęby i przyjął cierpienie z pokorą. Taka była cena za nieczysty atak. A może za coś więcej...

Idąc korytarzem zbliżyli się do sekcji, która ciągle pozostawała pod władzą Strażnika. Nerwowy nastrój udzielił się wszystkim, nawet Apacz poczuł, że zaciska pięści na sam dźwięk głosu wydającego więźniom komendy. To nie były przyjemne momenty, ale przecież nie miały być. Mieli tu pokutować za grzechy, i tak było. Tyczyło się to zarówno tych, których jeszcze Strażnik trzymał pod kluczem, jak i tych,którzy wydostali się spod jego nadzoru. Bo czy ich życie było coś warte? Czekanie, aż ktoś zasadzi Ci kosę, bo będzie mu brakowało fajek an dragi, albo po prostu będzie szukał rozrywki. Łażenie tam, gdzie wysoko ustawione kutasy każą Ci iść, robienie tego, co każą Ci zrobić. Ciągłe trwanie w niepewności, niespokojny sen i świadomość istnienia dziwnych tworów plączących się po statku. Każdy dzień powoli wyniszczał psychikę więźniów, nie ważne jak wytrzymali byli, również Vincent to wyczuwał. Nawet Ci którzy mówili, że nie boją się śmierci, podlegali instynktowi, który kazał im walczyć o przetrwanie w każdej sytuacji, przez co ich słowa traciły na wartości.
Przez głowę Apacza przeszła myśl, że Ci pilnowani przez strażnika nie mają wcale tak źle. Mimo to, nie chciał tam wracać, za bardzo cenił sobie tę namiastkę wolności, którą dawali mu Rippersi.

Po kilku minutach ostrożnej wędrówki dotarli na miejsce. Rzekomo opływające skarbami pomieszczenie znajdowało się przy jednym z głównych trzpieni statku. Chyba wszyscy czuli dziwną atmosferę tej okolicy. I bynajmniej nie chodziło o skład chemiczny powietrza, ale raczej o dziwne poczucie zagrożenia, które ujawniło się u wielu wojowników Gehenny niczym szósty zmysł.

Spook jako pierwsza zauważyła kamery, zgłosiła się też na ochotnika do zwiadu. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że jeśli ktoś miał szansę uniknąć wzroku Strażnika, to właśnie ona. Miała zejść i przygotować fanty do wyniesienia, potem zrobić zwarcie w sektorze, oślepiając SI i dać ekipie chwilę na ucieczkę z fantami.
Niestety, plan zawiódł już w pierwszej fazie. Chwilę po tym, jak weszła w korytarz po lewej stronie, z prawej wyjechały maszyny strażnika, standardowa para maszyn pacyfikujących- nieuzbrojony transporter na gąsienicach oraz Klawisz, ofensywa duetu, przypominająca nieco pająka z wieżyczką strzelniczą na plecach.


Atmosfera zrobiła się nieciekawa, padła propozycja (bo trudno było to nazwać rozkazem, mimo iż padło z ust dowódcy) ucieczki, jednak udało się opanować sytuację i uspokoić nieco czwórkę mężczyzn. Czekali na rozwój wydarzeń z nadzieją na jakiś pozytywny akcent dnia, jednak nic dziś nie szło tak, jak powinno. No, może z wyjątkiem tego, że Apacz nadal żył, mimo kilku bolesnych ran. Maszyny wywoziły nieprzytomną Rudą w stronę korytarza po prawej. Razor wyjął pistolet, nie odważył się jednak wydać rozkazu. Zupełnie, jakby nie chciał posyłać ich na śmierć bez ich zgody. Urocze.

Szybka kalkulacja. Noże przeciwko stalowemu pancerzowi? To nie brzmiało zbyt optymistycznie. Co innego pokraki, hieny czy demony, one mają serca i inne organy, których można je pozbawić, ale zakuta puszka kabli? Żeby jeszcze znali słabe punkty tej maszyny. Apacz nie znał i wątpił, żeby było inaczej w przypadku reszty towarzyszy. Niemniej jednak ubicie jednego z niedawnych ciemiężycieli było w jakiś sposób kuszące.
Może chodziło o tę małą, chociaż Indianin nie zwykł przywiązywać się do kobiet. Może o perspektywę fajek, jeśli jednak coś znajdą na końcu korytarza. A może po prostu za bardzo spodobał mu się adrenalinowy kopniak podczas walki z jaszczurem, jednej z najbardziej wymagających w ciągu ostatniego pół roku. Czy to na skutek wieloletnich doświadczeń, czy też chwilowego impulsu, wyjął jeden z noży i szepnął do Brzytwy.
- Daj tylko znak.

Spojrzał przelotnie na resztę, Tolgy'iego z zawziętym wyrazem twarzy oraz Jerome, który chyba miął w pamięci "Spierdalamy" Razora sprzed niespełna minuty i zamierzał się do nich zastosować.
Cygan nie zamierzał odpuścić, można więc było założyć, że zaatakują we trójkę, gdyby nie podszyty gdzieś głęboko w sercu Apacza wrodzony strach o własną skórę. Dziwne uczucie, które szeptało mu do ucha "Nie ryzykuj, nie warto. Żyj."
Ale na co mu takie życie? Co będzie ono warte, jeśli nie będzie szedł do przodu, nie będzie walczył o swoje i się rozwijał? Zarówno wspomnienia z rodzinnej planety, jak i z Gehenny uświadomiły go, że czasem trzeba zapomnieć o honorze i zwyczajnie odpuścić. Ale gdy cygan przebiegł obok niego i rzucił się w stronę platformy wiedział już, że to nie czas na ucieczkę.

Odczekał trzy sekundy i ruszył za Tolgym, planując zajść maszynę od drugiej strony. Nawet jeśli jej pole widzenia wynosiło 360 stopni, to nie mogła strzelać w przeciwnych kierunkach, w końcu został zaprojektowany do walki w korytarzach, nie w otwartych przestrzeniach. Przynajmniej to mogli wywnioskować więźniowie i w tym upatrywać swojej szansy. Jednemu powinno się udać dotrzeć do okablowania. Do tego byli jeszcze Razor i Jerome, chociaż Vincent nie liczył na ich pomoc. Nie to, że brał ich za wystraszone dziwki, po prostu przywykł nie polegać na innych, żeby oszczędzić sobie porażek i rozczarowania.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 02-09-2011, 19:53   #78
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Zapomniałeś zapytać się o Yakuzę - stwierdził zawiedziony Pastor.
Szekspir przystanął na środku wyludnionego korytarza więziennego, na którym zostawił go Pośladek. Twarz mu się ściągnęła i skrzywiła. Kiedyś... kiedy marny żart miewał tak niewielkie znaczenie, a wręcz bawił gawiedź... kiedyś to była nawet zabawna komedia. Pełna niewinnego nonsensu i nieszkodliwa. Ale teraz. Czuł się jak podczas ważnych monologów. Tych, w których czytelnik zazwyczaj rozeznaje się w duszy całego dzieła. Tych, które zdradzają najwięcej, bo to w nich bohater jest sam i swojej samotności zwierza się ze wszystkich niegodziwości i szlachetności jakie targają jego sercem. Tyle, że jakiś wyjątkowo otępiały widz co i rusz te właśnie momenty przerywał mu jakąś durną uwagą. Że lepiej by było gdyby założył na siebie jakąś kurtkę bo zmarznie. Że w sumie to późno już i może by już spać pójść i następnego dnia ciąg dalszy obejrzeć. Że dobrze by było zapytać o Yakuzę...
- Niech bogowie przeklną cię na wieki Maurze jojczący! – zakrzyknął z irytacją i zniecierpliwieniem, po czym znów ruszył przed siebie. Chyba pierwszy raz poczuł gniew tak drapieżnie w Pastora godzący – Nic nie pojmujesz! Mogę nas w końcu uratować. O nie! Źle rzekłem. Nie „uratować”. U-R-A-T-O-W-A-Ć! Nie ty! Ja! Ty jesteś tu tylko mimowolną przeszkodą. Starca prześmiewczego duszą, która miast zdechnąć z nieużytku, nawiedza nas by się skrywać i jęczeć jak jakaś tchórzliwa mara. Jesteś biegunką zaledwie w trawiącej ciało śmiertelnej niemocy, która trzyma nas w tej smętnej parodii piekła. Taaaak murzynie. Biegunką. Natrętną i wstydliwą bolączka, którą znoszę, zważ na to, od wielu lat bez utyskiwania. Ale nie lękaj się. Choć tego nie ogarniasz, sposób, który zrodził się w moich myślach wybawi nas nie tylko od ciebie, ale i od… piekła Gehenny. Dlatego zamilknij.... niech… niech on zamilknie i pozwoli bym kreował los i przeznaczenie własną stalą niemąconą tymi… tymi… Aaaah! W całej znanej nam twórczości nie ma dostatecznie wielu epitetów, by przelać na papier to całe jego jarmolenie! Niech zamilknie. Nie potrzebujemy go. Niech zamilknie.

Szekspir znów przystanął. Przełknął ślinę. Odetchnął głęboko. Czekał na nieuniknione. Na werdykt rozdartego. Był pewien. Umie. Potrafi to zrobić. Plan istniał od dawna. Potrzeba było tylko okazji. Takiej jak teraz. Wiedział. Więc?

Pastor… nie odpowiedział.

SZEKSPIR

Nareszcie...


AKT DRUGI

Scena pierwsza


Łącznik między blokhauzami ZK98. Rubieża Łona Rzeźni. Wchodzą trzy Córy Rzeźni.


PIERWSZA CÓRA RZEŹNI

Jebię tę cipę Banshee. Sobie kurwa
wyobraża, że jej będziemy dupę
lizać, bo Mariannie ryj rozwaliła.
Wystarczy mi, że tę lichą robotę
musimy odwalać za marnych kilka
fajek. Intratniej już wychodzi nogi
rozkładać. Przynajmniej się leży, siedzi,
lub najgorzej klęczy przez większość czasu.
A nie zapierdala po granicy za
jakąś niunią co podpadła.


DRUGA CÓRA

Broni kto?
Jak skończysz fuchę, to jeden mój kumpel...

(pierwsza Córa strzela ją w pysk)

Auuuuaaaa. No co jest kurna? Wiesz ile z tym
kolczykiem walczyłam???


PIERWSZA CÓRA

A wsadź se go! I
koniecznie kurwa przekręć kilka razy...


TRZECIA CÓRA

Zamknąć się! Ktoś tu idzie.

(wchodzi Szekspir)


DRUGA CÓRA

Idzie... I co?!
Patrz jak mnie ta psycholka urządziła!
Moja równa brew....


SZEKSPIR

Walkirie... Co za traf!
Bo to was właśnie poszukiwałem
o najkrwawsze z dziewic. I naprawdę to
wielkie szczęście, że właśnie tu. Oszczędzi
mi to bowiem zapuszczania się głębiej
w wasze łono. A to zaś cieszy się wszak
w świecie nas mężczyzn nienajlepszą sławą.
Choć zaiste nie wiem czemu.


TRZECIA CÓRA

Naspawany?


DRUGA CÓRA

Nie wiem, ale chyba chodzi o ciebie
a nie nas. Powiedział “dziewic”.

(Pierwsza i druga córa zanoszą się śmiechem)


TRZECIA CÓRA

Idiotki.
Czego tu chcesz? I kim w ogóle kurwa
jesteś?


SZEKSPIR

Czysty twój głos jako i sen którego
szukam, pani.

(Trzecia córa mruga oczami nie rozumiejąc)


DRUGA CÓRA

Mówi, że kręci go jak
skrzeczysz i że chce zaniuchać czystego
snu. To chyba propozycja...


TRZECIA CÓRA

A ten miecz?
Na co mu? A niech spierdala. Weź mu to
przetłumacz.

(Druga córa wyjmuje własne ostrze i atakuje Szekspira. Wymieniają kilka ciosów)


PIERWSZA CÓRA

Ej! Co wy? Ocipiałyście?

(Rozdziela walczących)

Ty od Rippersów jesteś? Tak się składa
Że naszej szefowej nawiała taka
jedna. Podgrandziła trochę towaru.
W tym i kilka działek. Złap ją. Zabij. Co
znajdziesz Twoje. Albo kręci się gdzieś tu...
Albo już gdzieś u was się zagrzebała.
Po batmanie na policzku ją poznasz.


SZEKSPIR

Przeznaczenie słusznie wybrało swego
najnadobniejszego mówcę. Dzięki ci
Pani.

(odchodzi)


PIERWSZA CÓRA

Ot i zrobione. Teraz trza się
gdzieś zbunkrować na dzień, czy dwa.
I posłuchać niusów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 02-09-2011, 21:49   #79
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ, TÖLGY, SPOOK


Czy zachowanie pozostałych więźniów, kiedy zobaczyli Spook wywożoną przez maszynę STRAŻNIKA można było nazwać bohaterstwem? Czy można było je uznać za przejaw dziwacznej lojalności? Czy też może bezmyślnej brawury?
Noże przeciwko pancerzowi KLAWISZA. To z góry skazane było na niepowodzenie. Pytanie ile czasu zajmie więźniom zrozumienie tego faktu.

Zeskoczyli w kilkusekundowych odstępach. Najpierw Cygan a potem Indianin. Gdyby się zastanowić tą dziwną dwójkę poza wyrokami łączyło coś jeszcze. Oboje pochodzili z nacji, które wiele wycierpiały na Terze w zamierzchłych latach przed erą lotów w kosmos. Może to właśnie zdecydowało o ich działaniu.

Nóż przeciwko stalowej maszynie! Szaleństwo.

Cygan zaatakował pierwszy wyprowadzając szybkie ciosy nożami. Celował w miejsca, które wydawały mu się bardziej narażone na ataki. Kable, złącza – wszędzie tam, gdzie maszyna musiała mieć słabe punkty. Ale jedynym efektem było przecięcie kilku zewnętrznych kabli i drobne zarysowania na pancerzu. Może i KLAWISZ nie był czołgiem, ale jego pancerz wydawał się być wystarczająco twardy na ostrza prowizorycznych, więziennych noży produkowanych przez więźniów. Zwykłych, stalowych majchrów, którym daleko było od wibronoży czy nawet ostrzy z ciekłego metalu zwanego terranid - ostrego i wytrzymałego jak diament. Takie ostrza miałyby szansę w konfrontacji z KLAWISZEM. Ale nie broń Apacza i Tolgyego.

KLAWISZ nie zamierzał łatwo wypuścić swojej zdobyczy. Lufa jego broni kilkukrotnie nakierowała się na to jednego, to drugiego więźnia wysyłając elektryczny impuls, jednak nadzwyczajna sprawność obu skazańców jak do tej pory ratowała im skórę.

Tymczasem Razor pozostawił walkę Apaczowi i Dębowemu, sam wskoczył na drugiego robota, tuz obok martwej lub nieprzytomnej Spook. Obserwował walkę kompanów z KLAWISZEM, a sam próbował przeciąć pasy, którymi maszyna przytrzymywała akrobatkę. Długo, ciężki nóż sprawdzał się dość dobrze, jednak samobieżna platforma, na której przewożono Spook jechała nadal w stronę drzwi, którymi przybyły maszyny. Dwie minuty. Tyle czasu minęło od wejścia Spook do korytarza i pojawieniem się maszyn. Skądkolwiek przybyły roboty, odległość ta była niepokojąco bliska.

Walka Tölgyego i Apacza z KLAWISZEM nadal pozostawała nierozstrzygnięta, Razor męczył się z pasami trzymającymi Spooka, a Jerome ....

Jerome – kto by pomyślał – zastosował dziwaczny manewr. Podczas gdy Apacz i cygan bezskutecznie próbowali przebić się przez ochronny pancerz robota lub znaleźć jakiś jego słaby punkt, trzeci więzień wskoczył na jeden ze zwisających łańcuchów, rozbujał się na nim i walnął z impetem w jedno z ramion robota. Niewiele zrobił maszynie, ale przesunął ją bliżej krawędzi przepaści nad Trzpieniem.

- Spróbujcie zepchnąć go w dół! – krzyknął znów rozpoczynając swoją szaleńczą huśtawkę.

Walka trwała nadal.

Spook jęknęła cicho, tak, że słyszał ją jedynie Razor.




FLAT LINE

W pewnym momencie stało się to, czego Flat Line oczekiwał i czego bał się, jak diabli.
Okrwawiony rzeźnik podszedł do swojej drugiej zdobyczy z tasakiem.
Kiedy był na tyle blisko Flat Line zaatakował. Błyskawicznie wbił strzykawkę w udo zaskoczonego oprawcy. Ten odskoczył z warkotem, a potem zaczął się śmiać widząc, jakiej broni użył skrępowany człowiek.

Nie potraktował jej poważnie i to był błąd.

Ostatni w jego obłąkańczym życiu.

Ubrany w postrzępiony kombinezon garbus przestał się śmiać i wybałuszył oczy, które nabiegły krwią. Zakaszlał, a z jego ust bryznęła gęsta, spieniona krew. W kroku, na zniszczonym kombinezonie, rosła coraz większa plama posoki.
Oprawca uniósł rękę z tasakiem, lecz nie miał już sił by go użyć.
Zapluł się krwią i padł kawałek od więźnia. Na stalowych płytach podłogi rozlewała się coraz większa plama krwi.

Flat Line zachował kamienny spokój, chociaż miał ochotę wrzeszczeć z radości. Liczył się jednak poważnie z tym, że krzyk może zaalarmować kompanów zabitego o ile są gdzieś w pobliżu.

Teraz musiał się jak najszybciej uwolnić z łańcucha, na którym za kostki podwieszono go pod sufitem. Miał zamiar złapać się łańcucha, wspiąć się po nim do uchwytu pod sklepieniem i zobaczyć, czy uda się wyjąć go jakoś z klamry lub rozsupłać.

Nie przewidział tylko jednego. Był zbyt słaby, aby dokonać takiej sztuczki. Po kilku bezowocnych próbach zapanował nad narastającym uczuciem paniki i rozejrzał się wokół. Ujrzał, że więżący go łańcuch przymocowany jest do ściany, dobre kilka kroków od niego, i zablokowany prymitywną dźwignią i zębatką. Możliwe, że pomieszczenie służyło kiedyś, jako warsztat.

Jeśli chciał się uwolnić z łańcucha, musiał znaleźć sposób bu dosięgnąć mechanizmu, lub jakoś go zniszczyć.




ALAN MELLO


Alan przyłożył sobie dream-tripa do czoła i, nie potrafiąc opanować odruchu, ustawił urządzenie na krótką drzemkę i odpalił.

Sieć cieniutkich jak pajęczyna linek wystrzelił z kostki i oplótł głowę więźnia. Urządzenie wydało cichy szmer i Alan odpłynął.

* * *

Pierwsze, co poczuł, to promienie słoneczne pieszczące jego twarz. Usłyszał szum fal i skrzeczenie mew. Przyjemna, ciepła bryza owiała jego muskularne, opalone ciało.

Poznał to miejsce. Plaża niedaleko Rio, gdzie chodził na wieczorne imprezy po robocie. Wspomnienie alkoholu, skrętów i cipek uderzyło w niego z przytłaczającą siłą.

To były piękne czasy. Cholernie proste. Zarabiał kupę kasy, nie martwił się niczym i rżnął to, co chciał. Ludzie na dzielnicy musieli się z nim liczyć. Albo spuszczał im łomot.

Wtedy zobaczył ją, jak wychodziła z wody. Zgrabne, prawie całkiem nagie ciało – piersi, wcięcie w talii, krople morskiej wody błyszczące na ciele barwy kakao. Nazywała się Diamand i była jedyną kobietą, której nie miał i nie ośmielił się zgwałcić.

Szła w jego stronę niosąc piwo. Pięknie. Aż jęknął. Był gotowy.

Potem zbliżyła się do Mello całując gwałtownie i namiętnie. Nie wytrzymał.
Wszedł w nią szybko – jak wygłodniały seksocholik.

To było spełnieniem jego marzeń! Snów z okresu młodzieńczych fantazji.

Ale zamiast spodziewanej rozkoszy poczuł nagle przeraźliwy, nieopisany ból w kroczu.
Spojrzał w dół i zamiast Diamand zobaczył rozkładające się, oślizgłe, cuchnące, szkarłatno-sine szczątki.
Takie same, jak te, co widział wcześniej w jadalni opanowanej przez demona.

Z panicznym kwikiem stoczył się z tych szczątków i spojrzał na miejsce, gdzie zamiast męskości miał poszarpaną, krwawiącą dziurę.

Nie wytrzymał. Wrzasnął.

Padł na niego jakiś cień. Spojrzał w górę i zobaczył Alis.

Zgwałcona przez niego ghotka spoglądała na niego wściekłym wzrokiem.

- Dorwę cię skurwysynie! – zawyła dziko, jak jakiś opętaniec. – Dorwę i wepchnę twojego własnego fiuta w twoją własną dupę! Kimkolwiek jesteś! Zadarłeś nie z tą siostrą, co powinieneś, pokurwieńcze! Słyszysz mnieeeee!!!!

Alan Mello wrzasnął w swojej celi. Dream-trip wyłączył się uwalniając go z koszmaru.




KRISTI J. LENOX

E Nomine - Mala - YouTube

Była tak zmęczona, że mimo upału jak tylko przyłożyła głowę do posłania, zasnęła.
W dyżurce G0 była stosunkowo bezpieczna. Dyżurka leżała obok ruchliwego korytarza, gdzie kręciło się sporo ludzi – pracowników agrodomów i ochrony z The Punishers.
Względne bezpieczeństwo w pozornie cywilizowanym opakowaniu – to były zalety przynależności do Gildii. Poza codzienną racją żywności.

* * *

Znów miała sen. Niezbyt przyjemny.

Widziała w nim ciemny korytarz. Wiedziała, że coś w nim się ukrywa. Coś głodnego i nienasyconego. Jakiś koszmar, który zasiedlił korytarze GEHENNY po przejściu przez Anomalię.

I nagle ciemność ustąpiła miejsca światłu. W koryatzru – jedna po drugiej – zapalały się lampy.

Zobaczyła mężczyznę o zarośniętej twarzy i szeroko rozwartych oczach. Szedł prosto w jej stronę, jakby chciał jej coś powiedzieć. Ale tuż przed nią skręcił w boczny korytarz i znikł jej z oczu.

I wtedy to usłyszała. Cichy głos. Głos, który wołał ją. Znała ten głos.

Ruszyła za nim, zagłębiając się w korytarze. Ze zgrozą dostrzegła, że większość z nich porasta coś, co wygląda jak jakaś błona. Po chwili jednak zorientowała się, że to, co wzięła za błonę jest ... ludzką skórą. Korytarze wyłożone były setkami, jeśli nawet nie tysiącami ludzkich skór. Rozpoznawała nawet twarze, lecz wszystkie wyglądały tak samo.

Czekał na nią na skrzyżowaniu. W półmroku. Wszędzie rozpoznałaby tą sylwetkę. Jednak, kiedy widziała go ostatnim razem był dużo starszy.

Odwrócił się w jej stronę ukazując zupełnie nie pasującą do sylwetki, demoniczną, wykrzywioną w straszliwym grymasie twarz.


- Pomóż mi! To przez ciebie! - zawył stwór i Kristi obudziła się gwałtownie nadal czując smród z pyska.

Ale to nie był smród zepsutych kłów, tylko odór niejakiego Paszczęki.



Mężczyzna klęczał koło jej posłania. W lewej ręce trzymał mały, trójkątny nóż, a drugą ładował właśnie pod koc, którym przykryta była Kristi.

- Zabawimy się, ślicznotko – wydyszał owiewając ją smrodem zgniłych zębów.




JAMES THORN

Thorn znalazł ciche miejsce. Celę, która była pusta i wydawała się być nieużywana przez nikogo.
Tego bał się najbardziej. Snu w nieznanym miejscu. Ale musiał zaryzykować. Medykamenty z medpaka zrobiły swoje, ale efektem ubocznym było nadchodzące zmęczenie. Potrzebował przynajmniej dwóch godzin snu.
Zasunął za sobą zniszczone drzwi do celi. Piszczały na tyle, że gdyby ktoś je otworzył, to czujny John najpewniej by się obudził. Pistolet położył na kolanach i usiadł w rogu celi, pomiędzy małym kiblem, a ścianą. To miejsce dawało najwięcej możliwości pozostawania niezauważonym, gdyby ktoś wszedł do celi.

Przez chwilę walczył sam ze sobą, a potem zasnął.


* * *

Śnił. Wyraźny, dziwny sen. Widział w nim jakiś pojemnik wypełniony zielonkawym żelem. Wielkości człowieka. Pojemnik stał pośród rzędu innych pojemników.
Jakiś mężczyzna w długim płaszczu szedł pomiędzy nimi nieśpiesznie. Niczym pan tego miejsca. Śniący James widział jedynie jego plecy.
W pojemnikach coś się poruszało. Jakieś niewyraźne, lecz na pewno humanoidalne kształty.
Mężczyzna zatrzymał się przed jednym z pojemników, w którym coś poruszyło się gwałtowniej, niż w innych zbiornikach.
I wtedy James zobaczył jego twarz. Poznał ją! Poznał by ją wszędzie.

To był Philipe Greyson.

Jego nemezis popukał w szybę kadzi i kształt przybliżył się do niej. James zadrżał, mimo, że nie należał do strachliwych. Lecz nie był to dreszcz strachu. Bardziej szoku.



- Znajdź mnie – zaśmiał się szyderczo Philipe - Znajdź mnie, jeśli potrafisz.

Cichy zgrzyt przesuwanych drzwi obudził Johna z drzemki. Ktoś, kiedy on spał, uchylił lekko wejście i wślizgiwał się właśnie do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-09-2011 o 22:01.
Armiel jest offline  
Stary 02-09-2011, 21:49   #80
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


FILOZOF

Tym razem spacer do własnej sekcji nie zajął Filozofowi za wiele czasu i obyło się bez niewyjaśnionych incydentów.

Pierwsze kroki skierował do Crushera, ale okazało się, że szefa nie ma na terenie sekcji. Z kilkoma ludźmi poszedł załatwiać jakieś ważne „interesy” do innej części odzyskanych sektorów.

Filozof zrewidował, więc swój plan, po drodze dowiadując się, że jakiś obcy rozpytywał dyskretnie o niego. Tak. Filozof lubił te uczucie, kiedy ludzie spieszyli do niego, by poinformować, że jacyś „przyjezdni” go szukają. Filozof wydał kilka stosownych poleceń w tej sprawie i ruszył na krótki spacerek. Ostatnio sporo spacerował, jak nad tym pomyślał. Ganiał po GEHENNIE, jak jakiś chomik w kółku.

* * *

Sprzęt, który zażyczył sobie mieszaniec nic mu nie mówił. Filozof nie znał się na tym całym elektronicznym gównie. Będąc tym, kim był wcześniej, nie musiał nawet sam wymieniać świetlówek. Ale nie darmo mówiono, że Filozof zna tutaj większość ludzi, że z większością szefów grywał w pokera, co czwartek.

Nawet, jeśli on czegoś nie wiedział, to wiedział to „jego” kontakt w Gildii Zero. Ciemnoskóry typek o ksywce T-Chip. Wysoki, umięśniony mechanik okrętów kosmicznych skazany za międzygwiezdne piractwo.

Filozof zastał go tam, gdzie się go spodziewał. W pobliżu Węzła – ponoć ważnego pomieszczenia z kablami, światłowodami, transmiterami i całym tym badziewiem, jakie utrzymywało systemy sekcji we względnym porządku, kiedy odcięto ją od Głównego Węzła – infostrady STRAŻNIKA.

Dostać się do Węzła nie było łatwo. Byle kogo tam nie wpuszczano. Nawet Filozof miał problem by wejść dalej, niż do tak zwanej „strefy żółtej”. Był to bolesny policzek dla dumy Filozofa, ale tylko z fałszywym uśmieszkiem na twarzy poczekał na T-Chipa.

Kiedy już Murzyn się zjawił Filozof pokazał mu „zamówienie” od hybrydy.

- Z tym XXCX 123L nie ma większego problemu. Mam kilka na składzie. Odstąpię ci jeden po znajomości za dziesięć fajek. Pięć dla magazyniera, który tego pilnuje i pięć dla mnie.

T-Chip podrapał się po kanciastej, ogolonej na łyso, spoconej i ubrudzonej głowie.

- Złącza LHU-D23 też skombinuję. Tylko potrzebuję z godziny, dwóch. Tutaj już nie będzie tał łatwo z ceną. Kolejne piętnaście szlugów, jak nic. I tylko dlatego, że koleś od którego to zdobędę jest mi coś winien, Filozof.

Podrapał się ponownie żując tytoń.

- Gorzej z OXYTARO. To specjalistyczny wzmacniacz sygnału. Prawdziwe cacko w tym gównie, które nazywamy Wolnymi Sektorami. Potrzebuję trochę czasu, ale nie będzie łatwo. Po pierwsze. Będzie to kosztowało ze sto fajek, co najmniej. Po drugie, na razie słyszałem o jednym Oxytaro. W jego posiadaniu jest Hekke – szurnięty Japoniec od Yakuzy. Dwa inne pracują podłączone do serwerów Gildii Zero i są raczej nie do ruszenia. Ciężka sprawa, szefie.

Pokręcił wielkim łbem z udawaną troską.

- Mogę spytać, na co ci to? Budujesz miotacz fal OXY? Czy jak?

Filozof juz chciał coś powiedzieć, ale nagle zobaczył, że z oczu, uszu i nozdrzy Murzyna wyłaniają się robaki. Długie obleńce z ciałkami zakończonymi miniaturowymi. Ludzkimi czaszkami obciągniętymi krwistymi mięśniami. Czaszki miały żuwaczki, zamiast normalnej żuchwy. Wypełzały z T-Chipa i spadały na jego ramiona. Murzyn zaczął się krztusić i wrzeszczeć coś nieskładnie.




DOUBLE B


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tWFM9tungeE&feature=related[/MEDIA]

Nie miał zbyt wielu rzeczy do spakowania, ale złapał się na tym, że kompletuje je kolejny raz.
Double B wiedział, co to znaczy. Bał się. Cholernie się bał.
Miał wyruszyć na terytoria STRAŻNIKA z nieznanymi sobie ludźmi. Mógł zginąć. Mógł zostać złapany. Mógł ....

Dźwięk komputera wyrwał go z transu.

Zdziwiony spojrzał na matrycę, na której wyświetliła się ikonka .... wiadomości.

Co jest?!

Double B poczuł się dziwnie. Komputer sam nie miał prawa się włączyć. A nie przypominał sobie faktu, by to zrobił.

Ikonka pulsowała czerwienią. Jak bijące serce.

Mimo, że ostatnimi czasy sektory były nieco przegrzane, Double B poczuł zimny dreszcz na plecach.

To nie miało prawa się dziać! Komputer nie może sam się odpalić.

PIP!

Matryca zmieniła barwę. Na pulpicie pojawiło się jakieś zdjęcie.

Double B poczuł, że strach łapie go za gardło.

Widział swoją przestraszoną twarz i dobrze znaną celę w której właśnie siedział!

Pozostało tylko jedno wyjaśnienie. STRAŻNIK!
Ale to niemożliwe! Przecież wszystkie kamery w Odzyskanych Sektorach zostały usunięte, zniszczone lub odcięte.

Jednak patrzył na swoją twarz na zdjęciu i zbaraniałą, nic nierozumiejącą minę.

Ikonka pulsowała czerwienią.




PASTOR / SZEKSPIR

Śmiech Cór Rzeźni zanikał za zakrętem korytarza, odbijał się echem od metalowych ścian. Szekspir stał przy ścianie uśmiechając się do własnych myśli.

Oto los rzucił mu szansę na zdobycie narkotyku, którego potrzebował Ślepiec. Miał kilka alternatyw. Poszukać zbiega, którego tropiły gangerki i zabrać jej narkotyki. Wystarczyło uruchomić kilka kontaktów lub samemu zakasać rękawy. O ile dziewucha bała się Cór Rzeźni, to zapewne nie zwróci uwagi na nieszkodliwego sympatyka Rippersów.
Mógł udać się do Cyrku. To tylko dwie sekcje dalej. Tam pewnie udałoby się namierzyć kogoś, kto handlował prochami, w tym i „czystym snem”. Tylko ile fajek chciałby za działkę towaru. Któż mógł odgadnąć chciwość ludzkich serc?
Mógł pójść do Wilgotnej Końcówki – zaułka, w którym zbierały się ghotki. Jednak pójście tam bez obstawy było dość szalonym pomysłem, a nawet Szekspir nie był aż takim szaleńcem. Mógł rozpuścić wieści, ze szuka „czystego snu”. To też dawało niekiedy oczekiwany rezultat. Mógł zrobić wiele rzeczy.

Na razie zrobił jednak jeden krok i nagle zatrzymał się, jak wryty.

But wydał charakterystyczny, mlaszczący odgłos, jakby zagłębił się właśnie w coś mięsistego i paskudnego. Nozdrza Szekspira zaatakował odór krwi i fekaliów. Spojrzał w dół i zamarł. Kilka kroków przed nim w podłodze widniała otoczona pulsującą, rozedrganą masą krwi i śluzu dziura. Niczym wejście do krwawego piekła.



Z otworu wyłoniła się głowa z otworzonymi do wrzasku ustami. Głowa, na pajęczych odnóżach.


Za nią kolejna i kolejna. Dziesiątki pajęczych czerepów. Ale głowy nie wrzeszczały. Śpiewały. Czy raczej szeptały jakieś słowa.

Come, Embrace The Darkness - YouTube

Szekspir mógł jedynie stać i patrzeć. Ale kiedy głowy podeszły zbyt blisko odwrócił się i rzucił do panicznej ucieczki. Ledwie zdążył przebiec kilkanaście kroków, kiedy poczuł, że zderza się z kimś.
Odbił się od przeszkody i wylądował na ziemi.

- Co ty, kurwa, koleś odpierdalasz!?

Przeszkodą okazał się być wysoki więzień o twarzy wytatuowanej w pajęczą sieć.

- Przeproś, kurwa, zjebie – mężczyzna sięgnął za plecy a w jego rękach pojawił się nóż.




JAKUB SZUTNIK

Wrodzona charyzma i umiejętność rozmów z ludźmi tym razem uratowało Jakubowi skórę.
Zaczął tłumaczyć swoją obecność w celi Wieszcza i ów krewki więzień (potem Jakub dowiedział się, że ma na imię Baka) opuścił broń.

Kilka minut później przyjął od Jakuba sakramenty.

Potrzeba spowiedzi i wiary w tym człowieku była wręcz przerażająca. Żarliwie wyznawał nowo spotkanemu człowiekowi swoje grzechy, błagając Najwyższego o zmiłowanie i rozgrzeszenie.
Baka był gwałcicielem, był mordercą, był zabójcą dzieci. Słuchając jego słów Jakub mógł wybaczyć sobie swoje własne przestępstwo. Słuchając słów tego człowieka wiedział, że zarówno na wolności, jak i na GEHENNIE miał pewną bożą misję do spełnienia. I spełniał ją. Nie oceniał tego człowieka. Od tego będzie Sąd Ostateczny. Starał się słuchać spowiedzi bez gniewu, by samemu nie grzeszyć.
Z ulga jednak zadał grzesznikowi pokutę i opuścił cuchnącą grzechem celę.

Musiał odpocząć. Czuł się zbrukany. Czuł się zmęczony.

Jakub Szkutnik udał się wprost do swojej celi, zamknął starannie drzwi i położył się spać.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172