Wewnętrzny Wróg Pomylona Tożsamość
Pośród bezkresnego nieboskłonu, wśród poszarpanych wichrem obłoków powoli, na szeroko rozpostartych skrzydłach szybował majestatyczny orzeł. Wiatr niósł go przez Stary Świat, który majaczył gdzieś daleko w dole. Lecz przed jego wzrokiem nic nie mogło się ukryć.
Bystre oczy króla ptaków widziały wielkie ludzkie władztwo - bodaj największe w całym świecie. Widziały mozół i trud wielu pokoleń ludzi, którzy każdego dnia dokładali swą cegiełkę w wielkim gmachu jakim było Imperium. Jego spojrzenie omiatało chłopów, którzy codzienną pracą wydzierali nieurodzajnej ziemi gorzki chleb powszedni. Spoglądał na kupców, którzy z narażeniem życia przemierzali niebezpieczne trakty. Widział rosnące miasta, nad którymi górowały strzeliste wieże sigmaryckich katedr, a między miastami dostrzegł potężne oddziały imperialnej armii, która w imię cesarza Karla-Franza szły na kraniec świata. Widział bogactwo i potęgę. Widział całą chwałę Imperium - silnego, nowoczesnego i pięknego!
Ale oczy orła były bystrzejsze niż czyjekolwiek inne. Nie tylko wspaniałość i splendor widział. Widział hordy zielonoskórych barbarzyńców, którzy tylko czekali na upadek ostatnich krasnoludzkich twierdz, by zanieść ludziom ogień i miecz. Widział zamgloną kraine Sylvanii, gdzie wiatr niósł wołania potępionych dusz. Jego oczy przeszyły ciemne mateczniki drakwaldzkiego boru. Tam skrywały się zmutowane szkaradztwa, by czcić swych mrocznych władców i czekać dnia swej zemsty na tych, którzy ich odrzucili.
Było coś jeszcze, czego żaden człek widzieć nie chciał, ale oczy orła widziały. Widziały potajemne spotkania kultystów o przegniłych sercach, ukrytych między ludźmi mutantów. Widziały chciwość i rodzącą się z niej korupcje, żądnych władzy szaleńców zaprzedanych ciemności. Widziały plugawe rytuały odprawiane na uroczyskach i te odprawiane w zaciszu szlacheckich dworów. Widziały też przemykających w ciemnych zakamarkach miast szczuroludzi... Nawet w przestworzach dało się słyszeć szyderczy śmiech Mrocznych Bogów, drwiących sobie z ludzkiej naiwności.
Orzeł krzyknął dziko i wyzywająco, a szaleńczy chichot umilkł, rozpływając się w nicości. Ptak zanurkował ku ziemi. To była droga jak każda inna, zakurzona i ledwie widoczna pośród gęstwiny lasu. Zwykłe skrzyżowanie szlaków opodal samotnego zajazdu, z którego kominów leniwie ulatniał się pachnący strawą dym. Orzeł krzyknął raz jeszcze widząc wędrowców na szlaku. Przez niebo przetoczył się odgłos gromu, jakby bogowie ciskali po nim kośćmi grając o los śmiertelników. Rozpoczęła się gra...