Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2011, 14:35   #63
Vantro
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Pierś Vicky uniosła się w głębokim westchnieniu na słowa młodego mężczyzny.
- Długo mu się tam zejdzie? - spytała przy okazji oglądając go sobie uważnie od stóp do głowy i na powrót.
-Myślę, że... tak.... Trochę mu to zejdzie, panno...- odparł młody Stanford wędrując spojrzeniem po pannie von Strom.
- Vicky. - rzekła krótko dziewczyna słysząc nieme pytanie w jego głosie i zastanawiając się czy nie wrócić tu później.
-A więc panno... Vicky.- odparł Jefrey Stanford.- Może panna wyjaśnić o co chodzi?
- Ależ oczywiście. Muszę się spotkać z Waści ojcem, bo nie wydaje mi się byś to Waść był przyjacielem mego ojca. - wyjaśniła mu Vicky zadzierając głowę do góry na stojącego nad nią mężczyznę.
-A kto był panny oj...- chrząknięcie kamerdynera przerwało wypowiedź Jefrey’a Stanforda spojrzał na swego lokaja.-Ma może panna jakiś... dowód?
- A waść jesteś Sebastian Stanford? A w ogóle na pewno żeś jakikolwiek Stanford? Masz na to dowód? - odpowiedziała pytaniami na pytanie Vicky, zaczęli ją coraz bardziej denerwować z tym dowodem. “Jacyś dziwaczni ci arystokraci w tym Londynie. Też se tatko przyjaciół wynalazł”.
Jefrey przez chwilę zbaraniał, zaskoczony jej atakiem. Chrząknął i rzekł.- Skoro nie jestem Stanford, to co panna robi pod moimi drzwiami? To jakaś pikieta recesjonistek?
- Ooooo to waści ojciec nie jest właścicielem tego domu? - spytała Vicky ponownie lustrując młodego mężczyznę wzrokiem.
-Jest. A jestem dziedzicem.- burknął Jefrey.
- Czyli jak nic to jego dom. Aaaaaaa kamerdynera powinniście zmienić jak nie potrafi przekazać wiadomości i sam musisz jeszcze raz przybywających do tego domu wypytywać o powód wizyty. A może... wyście ta zubożała szlachta co sami musicie pracować? Ups! - zasłoniła usta dłonią uświadamiając sobie, że powiedziała to na głos.
-Panno Vicky, bo zaraz pozwolę sobie na nieuprzejmość i zadzwonię do komisariatu, by siłą usunięto stąd.. trzy panny.-Jefrey powoli tracił cierpliwość i stawał się nerwowy. Acz próbował trzymać fason. Jeszcze.
- Sama się usunę, jak widać szlachta w Londynie zero gościnności posiada. Proszę przekazać ojcu że poszukuje go Vicktoria von Strom, że jej ojciec twierdził iż on jego przyjacielem jest i że jej pomoże gdyby potrzebowała. Jednak patrząc na was obu mam co do tego wątpliwości, zapewne mój tatko się pomylił pisząc mi tym. - odrzekła mu na to wyniośle Vicy unosząc dumnie podbródek do góry i odwracając się ostentacyjnie do panicza i lokaja plecami.
-Gościnność? Tak. Wobec osób które są na tyle uprzejme, że się przedstawiają z imienia i nazwiska, zamiast... bawić się w uniki.- usłyszała za sobą Victoria.
- Było nie było zarówno imię jak i nazwisko moje tu nie raz już wymieniłam. - rzekła mu na to młoda szlachcianka - A w zamian usłyszałam, żem panienka spod latarni i ja i moje współtowarzyszki bo zarówno lokaj jak i jego pan oceniają innych po strojach. Jak nic gościnnością Waść nas zaszokowałeś, to już u nas na WSI - ostatnie słowo powiedziała z wyraźną ironią w głosie - kamerdyner i jego pan potrafią więcej szacunku okazać pukającym do drzwi niewiastom i nie trzymają je za drzwiami. Ale cóż przecież jeszcze we trzy byśmy was skrzywdziły wszak posiadamy nadziemską siłę. - po czym zwróciła się do towarzyszących jej dziewcząt: - Bello, Katie, idziemy stąd nie ma co straszyć niepotrzebnie panów. Przyślemy gońca z listem do pana Sebastiana Stanforda z informacją gdzie może mnie znaleźć, może będzie milszy niż jego syn i lokaj.
-Jako kto?- spytał syn Stanforda swego kamerdynera. A ten przypomniał paniczowi.-Twierdziła, że jest córką Wilhelma Edwarda von Strom.
-A taaak..zupełnie niepodobn...- stwierdził cicho Jefrey. Po czym rzekł.-Wspomniano o jakimś dowodzie, na temat panny pochodzenia. Dzisiaj po Londynie krąży tyle oszustek wszelakiego rodzaju.
- Potrzebuję się spotkać z pana ojcem jeżeli naprawdę żeś jego syn, wszak po Londynie krąży tyle oszustów ponoć. I jemu pokażę dowód jeżeli takowa potrzeba będzie. Nic tu po mnie, po co mam sobie jęzor strzępić na darmo. Już żeś waść nas obejrzał i ocenił i tak cicho swą oceną podzielił z lokajem że nam uszy odpadły z wrażenia. Więcej gościnności waszej nam nie trza, same sobie dorożkę przywołamy. Muszę przyznać iż dorożkarz w Londynie bardziej uprzejmy od szlachty, bo chociaż swoje oceny zatrzymuje dla siebie. Dziewczęta idziemy!- zarządziła panna von Strom ruszając przed siebie by poszukać dorożki.
Jefrey zaklął coś pod nosem i ruszył za upartą dziewczyną, by po chwili zabiec jej drogę.- To jaką panna chce zostawić wiadomość? I jak się z panną mój ojciec ma skontaktować?
- Gońca przyślę z wiadomością, może jego nie potraktujecie jako oszusta. - odrzekła mu dumnie Vicky robiąc krok w bok by wyminąć młodego szlachcica, zerkając równocześnie przez ramię czy milczące dziewczęta podążają za nią.
Dziewczęta gadające cichutko i chichoczące zresztą, dyskretnie szły w niewielkiej odległości.
I ominęły skołowanego całym ambarasem młodzieńca.

Vicky zaś obrzuciła go lodowatym spojrzeniem i zrobiła kolejny krok by go wyminąć.
I takoż go wyminęła, skołowanego mężczyznę, postawionego przed sytuacją, która go przerosła. Ale wszak żadne szkoły nie mogły go przygotować na spotkanie z tak żywiołową kobietą. Dorożka czekała w pobliżu, zapewne dorożkarz był pewien że to nie potrwa długo, a może pewne była tego Bella, która... upadła właśnie z krzykiem na dróżkę krzycząc.- Oooch jak boli! Chyba skręciłam kostkę !!
Zaniepokojona Vicky dopadła do dziewczyny i padając przed nią na kolana zaczęła obmacywać domniemane skręcenie pytając: - Bardzo cię boli? - po czym odwróciła się w stronę młodego mężczyzny i rozkazała wyniośle: - Niech pan nie stoi tak jak słup soli! Proszę mi pomóc i zanieść ją do dorożki, abyśmy mogły jak najszybciej opuścić to niemiłe miejsce!
Bella pojękiwała z bólu, gdy Victoria macała jej stopę. Co prawda bucik utrudniał diagnozę, ale na pierwsze oko... kostka służki nie była spuchnięta.
-Wykluczone.- młody mężczyzna owszem wziął na ręce Bellę, ale zamiast nieść ją do dorożki, ruszył z nią w kierunku posiadłości.-Salomonie, przygotuj salon.
-Tak jest paniczu.- stwierdził kamerdyner otwierając szerzej drzwi.
Vicky zaś zaczęła w głowie świtać myśl, że skręcona kostka Belli to podpucha. Jednak na razie wstrzymała się ze sprawdzeniem swojego podejrzenia podążając za niosącym ją młodym szlachcicem i przekraczając próg domu do którego nie chciano jej wpuścić bez okazania dowodu, a teraz otwierano podwoje na cała szerokość.
A hall robił wrażenie, zwłaszcza schody na górę.


Przepych domostwa Stanfordów było widać i niewątpliwie wnętrza posiadłości panny von Strom wyglądały przy nim jak kurczak przy pawiu. Nawet Bella przez chwilę zamarła, zapominając że ją noga boli.
Niemniej nie mieli zbyt wielu czasu na podziwianie, Salomon zadbał by wszystkie trzy panienki podążały w kierunku do równie przepysznie urządzonego salonu. W którym to Bella przypomniała sobie o bolącej kostce. I zaczęła głośno pojękiwać.
A Katie zaś prawić komplementy młodemu Jefrey’owi na temat jego siły i szarmanckości, sprawiając że młodzian pokraśniał na twarzy. Koniec końców Bella wylądowała na kanapie, a Salomon wyszedł przynieść lodu. Vicky zaś przyklękła przy kanapie i z uwagą ponownie zaczęła oglądać kostkę Belli. Zagadując przy tym dziewczynę:
- Ale silny z niego mężczyzna co nie Bellu? - spytała kierując uwagę służki na młodego szlachcica, który ją tu przyniósł.
-I taki szarmancki.--zgodziła się Bella, a Katie dodała.-I przystojny.
Obie pospołu wprawiały Jefrey’a w zakłopotanie i coraz większy rumieniec, podczas gdy Victoria zdjęła trzewiczek i zbadawszy stopę służki stwierdziła, że Belli nic nie jest. Że zrobiła wszystkich, a szczególnie Jefrey’a, w konia.
Vicky jeszcze raz pokręciła stopą służki i odwracając się spytała stojącego nad nią mężczyznę:
- Czy znajdzie się jakaś ostra piła?
- Piła?!- zapytali, zdziwiona oraz przestraszona Bella i równie zaskoczony co dziewczyna arystokrata.
- Tak, piła, im większa tym lepsza, szybciej mi pójdzie. - odrzekła Vicky ponownie kierując wzrok na nogę służki, którą trzymała w kleszczowym uścisku swojej dłoni.
-A po co piła?-zdziwił się Jefrey, podczas gdy do salonu wszedł Salomon z kostkami lodu w płóciennej szmatce.
- Najlepiej pozbyć się tego co sprawia ból, raz a porządnie. - mruknęła Vicky w odpowiedzi i uśmiechnęła się szeroko do Belli.
-Ale ja nie chcę....Żądam konsultacji z innym lekarzem!- spanikowała Bella i dodała.- Poza tym panienka nie ukończyła ostatecznie wszystkich kursów i medykiem nie jest.
-Ja też uważam, że to za drastyczne. Poza tym...-Jefrey spojrzał błagalnie na swego kamerdynera. A ten rzekł.-Z tych dywanów krew zmywa się z dużym trudem.
- Ojjjjjj zanim ten drugi lekarz przyjdzie to już pewnie zamiast stopy całą nogę w pachwinie będzie trzeba ucinać. A może i to będzie już niepotrzebne bo zemrzesz i po kłopocie. Jednak jak chcesz mieć jedną nogę co ja ci będę przeszkadzać. -odrzekła na to Vicky siadając koło niej na kanapie i spojrzawszy na mężczyzn dodała: - Tylko w Londynie mogą być tak nieczuli ludzie, tu biedna dziewczyna umiera a oni się martwią o czyszczenie dywanów za parę groszy.
-Zaryzykuję. odparła krótko służka, po czym spytała machając powiekami niczym w ataku nerwicy.- A może szlachetny arystokrata zawiezie biedną dziewczynę do lekarza?- Choć ktoś inny mógłby rzec, że machała zalotnie.
-No cóż....eee.. mógłbym w sumie.-szlachetny arystokrata chyba zaczął nabierać się na te sztuczki.
- Ciekawe co będzie jak lekarz postawi PRAWDZIWĄ... ostatnie słowo głośno i z naciskiem podkreśliła Vicky starając się sprowadzić Bellę na ziemię - … diagnozę. Koszta będą słone. Zapewne wszystkie oszczędności pochłoną, oj, pochłoną już moja w tym głowa.
-Oj... to przecież Jefrey nie zostawi biednej dziewczyny w potrzebie.- słodki głosik i trzepot powiek Belli sprawiły, że młodzian przytaknął. Jakoś służka nie martwiła się wykryciem oszustwa.
- Tak, tak, zwłaszcza ze tu w Londynie jak już nam zademonstrowali bardzo uczuleni są na OSZUSTKI. Jednak tak sobie myślę Bello, że jako taka niezdarna dziewczyna chyba nie możesz nadal pełnić roli mej pokojówki, jak tylko pan doktor wyda opinie co do twego uszkodzenia, odeślemy cię do domu. Jefrey zapewne wypożyczy nam jakowegoś stajennego z wózkiem by cię tam odtransportował. - zerknęła na służkę i szturchając ja w bok łokciem spytała: - Jesteś pewna że chcesz do tego lekarza? Ja bym się na twoim miejscu zasta... nowiła! A więc?
-Nie chcę mieć obcinanej stopy!- rozbeczała się Bella i pomiędzy pochlipywaniem dodawała.- Tak... się … poświęcam... a … nie … doceniana... muszę... spać... z rudą... a panienka... ma ubaw... z … Dougiem... żadnej.. wdzięcz...ności...
Katie spojrzała niemal z wyrzutem na prowodyrkę tego załamania, to jest... Victorię, a Jefrey nie bardzo wiedział co ma robić. Jedynie Salomon stoicko okładał kostkę Belli lodem.
- A może ziółek na uspokojenie nerwów? - ze stoickim spokojem spytała Vicky, która znała już teatralne możliwości Belli i jakoś zbytnio się nie przejmowała jej histerią, podsuwając równocześnie służce pod nos chusteczkę do wysmarkania.
-Szkocką.- płaczliwie rzekła Bella smarkając w chusteczkę do nosa. Oj, drogie “ziółka” lubiła wypić.
- Oooooo to jak nic najlepsze lekarstwo dla niej i na nerwy i na nóżkę. -potwierdziła Vicky rozsiadając się wygodnie na kanapie i z uwagą zaczęła rozglądać się po salonie. - A więc czym pan się zajmuje Jefrey? - spytała mimochodem kiedy jej wzrok przesunął się po młodym szlachcicu.
Jefrey skołowany obrotem sytuacji i wpatrzonymi w niego oczkami trójki dziewcząt, rzekł.- Aktualnie to gram na giełdzie i jestem analitykiem ekonomicznym.
A Salomon westchnął znacząco i ruszył do barku, by powrócić z niego z tacą z czterema szklankami wypełnionymi złotawym płynem i lodem.


Po czym rozdał je całej czwórce, trzem gościom i gospodarzowi.
- Aaaaa czyli hazardzista. - podsumowała Vicky wypowiedź młodego szlachcica u upiła łyka ze szklaneczki trzymanej w dłoni.
-Nie, nie, nie... to nie ma nic wspólnego z hazardem. To analiza raportów finansowych i doniesień prasowych z całego świata. To bardziej matematyka i statystyka i... teoria prawdopodobieństwa.-obruszył się Jefrey, podczas gdy Vicky paliło w gardle. To był najmocniejszy trunek jaki piła dotąd.
-Mądry i przystojny, pana żona musi być bardzo szczęśliwa.- kokietowała szlachcica Katie, zawstydzając go. Ledwo wybąkał.-Nie jestem żonaty.
-To zapewne dobra wiadomość, dla wielu pań na wydaniu.-szczebiotała Katie, a Bella piła haustami “lekarstwo.”
- O... to ciekawe, mogę zobaczyć jak to wyliczasz? - naukowa natura Vicky wzięła górę nad jej “obrażoną dumą”. Odstawiła pospiesznie szklankę z niesmakującym jej napitkiem i poderwała się na równe nogi, bo po co marnować czas jak można go ciekawie spożytkować.
Jefrey zdziwił się temu życzeniu, ale cóż... wskazał palcem drogę po czym wstał. A wraz z nim Katie, jedynie Bella wolała nadal poddawać się kuracji za pomocą szkockiej. Salomon zabrał jej pustą szklankę by napełnić ją trunkiem.
Gabinet Jefrey’a był bardzo zagracony i mało w nim było nowinek technologicznych.


Za to dużo... papieru.


Różnego rodzaju publikacje, wykresy zestawienia i tabele walały się po biurku przeznaczonym do pracy. Pełne różnego rodzaju liczb.
Vicky rozglądała się po gabinecie z uwagą raz po raz dotykając czegoś co ją szczególnie zainteresowało. Zaglądała w papiery i zadawała pytania, nie przerywając swoich oględzin jednak z uwagą słuchając odpowiedzi Jefrey’a, a następnie zadając kolejne pytanie które jej się po niej nasunęły. A czas płynął...
I to w dodatku upływał na nudzie, na kolejnych terminach ekonomicznych jak akcje, przychody, dochody, koszty uzyskania etc... etc...
Katie początkowo udawała zafascynowanie, a potem jej się przysnęło. Ekonomia była jak matematyka, tyle że nudniejsza.
Vicky zaś ciekawiły wywody młodego szlachcica, słuchając go powoli zaczynała się przekonywać, że nie jest on takim fircykiem za jakiego go uważała na początku.
- Długo się tym już zajmujesz?
-Od zakończenia studiów na Cambridge.- odparł dumnie niczym paw Jefrery.
- Uważaj bo się udusisz jak jeszcze bardziej się nastroszysz, kołnierzyk koszuli nie strzyma tego napięcia. - zadrwiła z niego Vicky w duchu zazdroszcząc mu, że mógł studiować na Cambridge.
-Too.. ten... Po prostu jestem dumny, to uczelniana duma. Że jesteśmy lepsi od oksfordczyków.- gubił się w swej odpowiedzi Jefrey.
- Yhmmmm... tak sobie tłumacz. Puszysz się niczym nasz kogut, gdy pieje na pobudkę rano, na płocie. - rzekła mu na to Vicky pochylając głowę by nie widział, ze próbuje się nie roześmiać.
-Jestem po prostu dumny z mej uczelni. - burknął nieco urażonym tonem głosu Jefrey.
- A kobiety do niej przyjmują? - spytała go Vicky zerkając na niego z ukosa.
-Niektóre... kobiety-odparł dyplomatycznie Jefrey wchodząc na śliski temat, jakim była edukacja wyższa kobiet. Owszem, na wiele uniwersytetów kobiety, przyjmowano. Ale najstarsze i najszacowniejsze placówki naukowe z oporami przyjmowały płeć piękną na studia. I nie każda mogła się tam dostać. Sława naukowa jak i odpowiednie pochodzenie i konekcje, pozwalały jednak niektórym z dziewcząt sforsować i te bastiony męskiego szowinizmu.
- Niektóre to znaczy jakie? - drążyła interesującą ją kwestię dziewczyna.
-Te utalentowane... oczywiście.- rzekł szybko i nerwowo Jefrey.
- A skąd wiadomo, że są utalentowane i w jakim sensie utalentowane? Katie na ten przykład ma swój specyficzny talent do posługiwania się biczami, wiązaniem i jeszcze wieloma innymi ale to jak będziesz zainteresowany sama ci opowie. - odparła mu na to dziewczyna i czekała aby jej odpowiedział na jej pytanie.
-Eeee.... biczami ? Wiązaniem?-spytał niepewnie Jefrey zerkając na Katie, która nie wydawała się mu materiałem na... kata.
- Tak, na godziny lub na nockę, albo na numerek. To zależy od delikwenta. - mruknęła w roztargnieniu panna von Strom - To jak z tymi talentami? - powróciła do drążenia interesującego ją tematu.
Katie nie mogła nic potwierdzić, ani zaprzeczyć, bo ucięła sobie drzemkę. A zszokowany Jefrey zaniemówił. Jego najśmielsze wyobrażenia nie obejmowały biczowań na godzinę... cokolwiek to miało znaczyć. W końcu wydukał.-Eee... talenty naukowe raczej są brane pod uwagę.
- Czyli jakie? A kto ocenia czy to talent czy nie? I kto o tym decyduje? I ile kobiet było dopuszczonych do pobierania tam nauk, gdy ty uczęszczałeś na tą uczelnię? - pytanie goniło pytanie a Vicky z coraz większą uwagą przypatrywała się na czerwonego i jąkającego się młodego szlachcica.
-Oczywiście rektor decyduje w tych sprawach. - odparł Jefrey milcząco pomijając resztę pytań.
- To ile tych dziewcząt pobierało nauki, bo... nie dosłyszałam. - dociekała młoda szlachcianka.
-Nie liczyłem.-odparł dyplomatycznie Jefrey.
- To tak na oko powiedz. Tak pi razy drzwi toć nie każę ci podawać dokładnej liczby, możesz się pomylić o tę jedną czy dwie. To ile? - pytała uparta dziewczyna.
-Eeee... na oko... hmmm... dziewię.... dzies... dziewiętnaście ? - wydukał Jefrey jakoś tak mocno się pocąc.
- A panów ile ta uczelnia przyjmuje w swe progi? - spytała dziewczyna masując sobie skroń wskazującym palcem.
-Około dwóch tysięcy?-odparł cichutko Jefrey.
- Dwa tysiące mężczyzn i... dziewiętnaście a może dziewięć a może jedna jedyna kobieta?! - ryknęła nagle Vicky na całe gardło sprawiając że śpiąca Katie poderwała się na równe nogi.
-Możliwe, że więcej.-próbował bronić sytuacji Jefrey.-Ekonomia to nie jest dziedzina, oblegana przez kobiety tak jak ogrod... botanika.
-O czym rozmawiamy?- wtrąciła Katie bardziej w celu zaznaczenia swej obecności, niż prawdziwego zainteresowania.
- O tym, że kobiety są tak mało inteligentne, że powinny zajmować się ogródkiem miast studiować na takiej eeeeeeeeeeeeeeeeelitarnej uczelni jak panicz Jefrey. - odpowiedziała jej na pytanie Vicky i spowrotem zaczęła świdrować wzrokiem młodego szlachcica sycząc przy tym przez zaciśnięte zęby: - Praaaaaaaaawda?
-Tego nie powiedziałem.- Jefrey zaczął się bronić.
- Taaaaaaaaak, to jak tak mało dziewcząt się tam uczyło, to może jako taki analityczny umysł wymienisz mi ich imiona, - odparła mu na to Vicky zakładając rękę na rękę i czekając na to kiedy zacznie je wymieniać.
-Nie znałem żadnej... osobiście.-obruszył się arystokrata. A Katie dodała.-To może pozwiedzamy inne części tego... domostwa?
- A czemuż to nie znałeś? Czyli mężczyzn na swej uczelni również nie zapoznałeś i żadnego wymienić nie jesteś w stanie? - Vicky zbyła milczeniem propozycję, którą poddała Katie.
-Nie znałem żadnej kobiety, bo żadna nie studiowała ze mną.- podkreślił krótko Jefrey zamykając tym samym sprawę uczelni.
- Yhmmmmmm.... - mruknęła dziwnym tonem Vicky taksując go dziwnym spojrzeniem. - Czas na nas. Pora nam się stąd zabrać i poszukać jakiegoś miejsca na spożycie posiłku. - stwierdziła nagle i odwróciła się na pięcie aby wyjść z gabinety Jefrey’a, który odetchnął z ulgą.
Katie zaś uśmiechnęła się uroczo wychodząc za Victorią i mówiąc.-To był czarujący wieczór.
Obie przeszły do salonu, w którym zapominając o bólu kostki, lekko pijana Bella tańczyła sama ze sobą.
- Oooooo i mamy cudowne uzdrowienie. - mruknęła teatralnym szeptem Vicky na widok służki. - Myślę, że już wystarczająco dużo czasu spędziłyśmy w tym domostwie. Pora nam się zbierać i poszukać Douglasa i miejsca gdzie będą na tyle gościnni by zgłodniałym kobietom zaproponować jakiś posiłek. - dodała głośniej kiwając ręką na Bellę.
Jefrey udał, że nie usłyszał tej uwagi, dziękując w duchu Bogu i królowej, że ta kłopotliwa osóbka opuszcza jego domostwo.
-Taaak jest maaaadameee...- wybełkotała Bella i chwiejnym krokiem podeszła do Vicky chwytając ją za ramię i zionąc oparami alkoholowymi niczym smok z legend.-Co teraz mamy w planach?
- Kolację i poszukania pomocy u innych osób jak przyjaciele tatki zawiedli, zapewne w Londynie nie jeden Stanford zamieszkuje, a ten dorożkarz przywiózł nas w złe miejsce. - odrzekła jej na to Vicky.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline