Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2011, 23:25   #61
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz. 4

Idąc podziwiała latarnie gazowe, jedną, drugą, trzecią... aż jej wzrok zatrzymał się przy dziewczynie opierającej się o jedną z podziwianych latarni. Dziewczyna jak dziewczyna zbytnio Vicky nie zainteresowała jednak jej strój... no cóż to już co innego. Młoda panienka chwyciła służkę za łokieć i zanim się ta obejrzała już stały przed nieznajomą dziewczyną, którą panna von Strom z uwagą oglądała od czubków pantofelków aż po czubek głowy. Spojrzenie dziewczyny przesuwało się po stojącej panience kiedy to Victoria uwagą w milczeniu oglądała jej strój marszcząc przy tym brwi.
- Ładna, prawda? - mruknęła wreszcie Vicky w przestrzeń ni to do Belli ni do stojącej przed nią nieznajomej.
-Ładne ładne to miasto... i głośne.-rzekła Bella rozglądając się dookoła nerwowo. Pilnując czy to panienki nie zbliżają się jacyś podejrzani ulicznicy.
-Witaj słodziutka. Szukasz towarzystwa? - panienka do towarzystwa uśmiechnęła się lubieżnie i zaprezentowała swe wdzięki nachylając się do Vicky. Ostatecznie “klient nasz pan”.
- Towarzystwa do czego?- spytała w roztargnieniu młoda szlachcianka dalej kontemplując ubiór kobiety.
-Do łóżka...Potrafię zrobić dobrze i mężczyźnie i kobiecie... za odpowiednią cenę oczywiście.-odparła “damulka”.
-Panience już ma kto robić dobrze. I całkiem nieźle mu to wychodzi.-wtrąciła Bella.
A Vicky stwierdziła równocześnie z nią - Aaaaaa to ty jesteś ta od nieobyczajnej miłości o której mówił ten prawiczek policjant co nam się przygląda. - i pokazała palcem na stojącego w oddali stróża prawa.
Damulka zachichotała zakrywając usta i dodając.- Wolę określenie “dama negocjowalnego afektu”.
- Ciekawe czy jakbym tak cię określiła przedstawiając to jemu czy nadal, by twierdził że łamiesz prawo. - zaczęła się zastanawiać na głos Vicky. -To na ile wyceniasz te swoje negocjacje?
-Wtedy musiał by mnie aresztować, ale zwykle im się nie chce ruszać naszych skromnych osóbek.-rzekła odpowiedzi ulicznica i przesunęła spojrzenie po Vicky.-Hmmm... Pięćdziesiąt funtów za... noc. Lub dwadzieścia za numerek.
- Bello wolisz noc czy numerek? - spytała Vicky przez ramię swoją służkę.
-Ja?! To panienka jest...- burknęła zaskoczona służka.- Mnie wystarczy Bruchnilda, Bastet, czy jak ją tam zwą.
- A co obejmuje numerek? - spytała Vicky odwracając się do stojącej pod latarnią dziewczyny.
Ulicznica nachyliła się i wytłumaczyła do ucha Victorii, że numerek obejmuje jedno zaspokojenie. No i czym to zaspokojenie jest... też wytłumaczyła.
- A cała noc ile obejmuje numerków? - zainteresowaniem dopytywała się młoda panienka.
-To już moja droga, zależy od tego ile razy stanie na baczność, albo klientka wytrzyma.-zachichotała prostytutka.
- A co z resztą nocy jak nie stoi na baczność albo klientka nie wytrzymuje? - ciekawość panny von Strom była ogromna, wszak było nie było dziewczę uważało się za naukowca, a naukowiec powinien poznać wszystkie aspekty interesującego go tematu.
-To już zależy od kaprysów klienta.-odparła ladacznica wzruszając ramionami.
- A co jak ktoś chcę dzień zamiast nocy? Też cenisz to sobie tak jak za całą noc? I to osoba, która ci płaci wybiera sobie co z tobą robić będzie? I czemu stoisz tu w środku dnia jak na noce liczysz? - padało pytanie za pytaniem z ust dziewczyny.
-Ogólnie to wszystko jedno czy na cały dzionek czy na całą noc, stawka jest jedna. I tak klient decyduje w kwestiach zabaw, choć za nietypowe liczę sobie ekstra.- rzekła ze śmiechem prostytutka.
- A co masz na myśli mówiąc nietypowe? - dociekała dalej Vicky.
- Przebieranki, wiązanie, biczyki, smycze.-odparła prostytutka, podczas gdy Bella czerwieniała niczym burak i szarpała nerwowo za ramię Victorii.
- Co? - spytała w roztargnieniu Vicky odwracając się na chwilę do Belli i równocześnie otwierając usta by zadać kolejne pytanie, które jej się nasunęło po odpowiedzi panienki świadczącej tak interesujące usługi i tak chętnie dzielącej się swoją wiedzą.
- A kto kogo wiąże? I po co biczyki i smycze, to zwierzęta też biorą udział w tych nocach?
-Możemy pójść gdzie indziej. Sklepy pooglądać?- marudziła Bella, a damulka tłumaczyła.-Noooo... zwykle to mężczyźni smagają bacikiem po pupie i krępują mnie. Choć czasami bywa na odwrót. Najczęściej to ja ich wyprowadzam na smyczy, choć i bywa że ja muszę gnać na czworaka po pokoju. Obłęd po prostu.
- A to nie boli? Czemu dajesz się bić? - spytała dziewczyna zbyt zainteresowana tym czego się dowiaduje niż propozycją Belli na zwiedzanie sklepów.
-Niespecjalnie boli...chociaż czasem klient przesadzi. Ale cóż... za takie zabawy płaci się ekstra. Więc trzeba zacisnąć zęby i wystawiać pośladki, lub plecy. Taka praca.- wzruszyła ramionami damulka.
- A nie lepiej nie godzić się na to? - dopytywała się dalej Vicky nie wyobrażając sobie by ktoś chciał bić kogoś ot tak sobie a ta druga osoba zaciskając zęby godzi się na to.
-I pozwolić by sto funciaków przechodziło koło nosa? Poza tym to nie jest specjalnie bolesne, zazwyczaj. A czasem podniecające.-odparła kobieta z lekkim uśmieszkiem.
- To jak dam ci 50 funtów to pójdziesz ze mną tam gdzie będę chciała i zrobisz to co będę chciała? -upewniała się Vicky.
-Takie sprawy uzgadnia się od razu. Co dokładnie masz na myśli panienko?- spytała podejrzliwie damulka.
- Ja ci płacę a ty idziesz ze mną i dzielisz się swoim doświadczeniem kiedy cię o to poproszę - odpowiedziała jej na to panna von Strom - Bić cię nie zamierzam, nikogo nie biję, ani nad nikim się nie znęcam.
-Acha... no cóż. Katie jestem.- rzekła damulka Katie wyciągając łapkę po pieniądze.
- Ja Vicky a to jest Bella. - przedstawiła je panna von Strom kładąc na wyciągniętą rękę 50 funtów.

Katie skinęła główką, a Bella dodała cicho.- jeszcze trochę, a cały zamtuz skompletujemy.
Zaś sama “damulka” spojrzała na Victorię z ciekawością w oczach.
- Jaki zamtuz Bello dwie dziewczyny to jeszcze nie zamtuz. Prawda? - spytała na koniec szukając potwierdzenia u nowo poznanej damy.
Katie tylko wzruszyła ramionami, ni zaprzeczając ni potwierdzając jej słowa.
- To teraz idziemy do sklepów. - stwierdziła Vicky i dodała: - Zaprowadzisz nas Katie do sklepu gdzie można kupić te wszystkie ciekawe rzeczy o których nam przed chwilą prawiłaś.
-Jakie ciekawe rzeczy?- zamyśliła się Katie.
- Stroje i te różne rzeczy o których mówiłaś, ze wykorzystujesz przy numerkach, chętnie się z nimi zapoznam. - wyjaśniła Vicky.
-Stroje to mam swoje. A rzeczy przy numerkach załatwiają sobie klienci, we własnym zakresie.- wytłumaczyła Katie.
- Ale gdzieś musiałaś je nabyć. A może sama sobie je szyjesz? A tak w ogóle to gdzie ty te numerki robisz? - podjęła przerwane “studia” Vicky.
-To już... tajemnice klientów.- odparła Katie ucinając kwestię “gdzie”. Po czym zaprowadziła obie kobiety, do krawcowej i modystki, u której zaopatrywała się w ciuszki i bieliznę.
Vicky z entuzjazmem tłumaczyła jakie chce stroje i z zaciekawieniem słuchała propozycji zarówno krawcowej jak i modystki jak również obu towarzyszącym jej kobietom choć zdanie Belli różniło się od zdania nowo poznanej kobiety. Na końcu zawsze pytała jak długo pozostanie jej czekać na nowe stroje. Krawcowa stwierdziła, że wyrobi się w tydzień, przy czym za trzy dni trzeba było przyjść na przymiarki. A póki co, Vicky musiała się rozebrać do bielizny, by krawcowa mogła zmierzyć jej rozmiary. Dziewczyna z ochotą poddawała się mierzeniu, oglądaniu, przesuwaniu z miejsca na miejsce. Warto było pocierpieć chwilę by mieć stroje jakie sprawią iż... na samo to “iż” promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz a oczy przybrały rozmarzony wyraz. Przymiarki się skończyły, termin ponownej wizyty został ustalony jak również odbioru gotowej nowej garderoby panny von Strom i trzy dziewczyny ponownie znalazły się na ulicy. Vicky zastanawiała się w którą stronę ruszyć teraz na zwiedzanie tego ciekawego miasta. Sugerując się wcześniejszą sugestią Belli pociągnęła obie towarzyszące jej kobiety na zwiedzanie sklepów. Wszystkie zakupione w nich rzeczy kazała wysłać do automobilu Douglasa dokładnie go opisując i mówiąc w którym miejscu się znajduje, a za wyświadczoną przysługę dodatkowo szczodrze dopłacając. Zarówno Bella jak i Katie zostały w każdym sklepie obdarzone przez nią upominkiem, który wpadł im w oczy. Czas miło im mijał kiedy we trzy przemieszczały się od jednego sklepu do drugiego. W miedzy czasie udało im się odwiedzić kilka pubów i zwrócić na siebie uwagę kilku “typków z pod ciemnej gwiazdy” jak określiła ich Bella starając się trzymać zarówno swoją panią z dala od nich jak i ich z dala od niej. Również i zoo, które wypatrzyła Bella mimo iż Katie zbytnio nie była zaciekawiona dziwnymi okazami, które się w nim znajdowały pannę von Strom wprawiło w zachwyt. Wielokrotnie wyciągała dłoń by pogłaskać jakiś szczególnie interesujący ją okaz i wielokrotnie słyszała upomnienia właścicielki by tego nie robiła. Jednak kiedy tylko lady Hermenegilda odwracała się w inną stronę panna von Strom obmacywała, głaskała i z bliska... z bardzo bliskiego bliska podziwiała kolejne okazy.

Kiedy wreszcie dotarły do kolejnego ciekawego miejsca i oczom Vicky ukazał się napis “Kobietom wstęp wzbroniony” dziewczyna od razu zaoponowała do jawnej niesprawiedliwości. Popatrzyła na Katie oraz na stojącego w drzwiach ochroniarza i spytała:
- Katie chcesz zarobić jeszcze dodatkowe 50 funtów, za wyświadczenie dodatkowej usługi?
-Tak?- spytała Katie.
- Potrafisz sprawić, że mężczyzna się tobą tak zainteresuje, że nie zwróci uwagi co się dzieje obok? - spytała ją Vicky.
-No nie aż tak.-mruknęła Katie.
- To może jakieś zamieszanie? - rozważała Vicky grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu granatów dymnych.
- Panienko....nie wiem czy to jest dobry pomysł.-Bella starała się odciągnąć Victorię od budynku i od szaleńczych zamiarów.
- Dobry... dobry, żadna taka karteczka “kobietom wstęp wzbroniony” mnie nie zatrzyma, o co to to nie! - rzekła jej Vicky wyciągając rękę z poszukiwanym granacikiem. Zagarnęła dziewczyny i pewnym krokiem ruszyła do drzwi tłumacząc:
- Zastukamy, ja puszczam granat z dymem, a Katie mdleje wprost w ramiona tego co nam na drodze będzie stał, tylko tak aby się wychylił przez te drzwi cobym mogła wśliznąć się do środka. - dla pewności przygotowała sobie pistolet który dał jej Douglas, gdyby pierwszy plan nie wypalił.
-Acha...-stwierdziła niezbyt przekonana Bella, gdy zbliżały się do drzwi owego przybytku.-A po co właściwie mamy tam wchodzić?
- Bo chcę zobaczyć co tam takiego podziwiają mężczyźni, że kobietom wejść zabraniają. - odrzekła jej na to Vicky pytając równocześnie Katie: - Jesteś gotowa?
Katie kiwnęła głową w odpowiedzi. Vicky nie wahała się więc już ani chwili tylko energicznie zastukała w drzwi kołatką. I czekała aż się otworzą, by skierować w stronę wychylającego się ochroniarza strumień dymu ze świecy dymnej.

Drzwi się otworzyły i wychyliła się zakazana morda w meloniku, krztusząc się oparami i wołając nerwowo.-Co jest do...
A Katie zemdlała rzucając się na niego. Vicky wykorzystała to i sprytnie prześliznęła się do środka z uwagą przypatrując się widokowi jaki rozpostarł się przed jej oczami.
A pełno było tu dżentelmenów z średniej klasy, drobnych przedsiębiorców i hotelarzy. Mężczyzn ubranych gustownie, acz nie zamożnie. Mężczyzn wąsatych i z brzuszkiem. Oraz panienek.
Ślicznych dziewczątek, kręcących się pomiędzy nimi, wijących się, roznoszących alkohole.
Panienek w bieliźnie dających się obłapiać i całować. I prowadzić na pięterko.



Vicky podeszła do dziewcząt siedzących na barze i spytała ich z ciekawością:
- Nie zimno wam tak rozebranym?
Dziewczyny w odpowiedzi zachichotały, ale nie odpowiedziały. Zresztą nie zdążyły odpowiedzieć, nim Victoria poczuła jak ktoś łapie ją za pupę i masuje. Nieco rumiany na twarzy, wąsaty mężczyzna rzekł.-Milusia jesteś, może pójdziemy na pięterko i sprawdzimy co masz pod tymi ciuszkami.
- Kto? Ja? - spytała ze zdumieniem w głosie Vicky gwałtownie się do niego odwracając przodem przy czym waląc go z całej siły w krocze swoją torbą, niestety wydatny brzuszek natrętnego adoratora uniemożliwił celne trafienie. - Jeżeli ja... to zauważył waść chyba żem zajęta konwersacją.
-Gorącokrwista...lubię takie.- wąsacz bynajmniej nie zamierzał się odczepić, bowiem chwycił Vicky w pasie i przycisnął do siebie dziewczynę. Po czym zaczął całować ją po szyi mrucząc.-Zapłacę podwójnie za numerek, kwiatuszku.
Vicky przypomniało się co Katie mówiła jej na temat numerków.
- Jak ja ci dam numerek ty obleśny stary capie to cię własna żona nie pozna!!! - wydarła się dziewczyna mu do ucha równocześnie z całej siły wbijając obcas buta w jego łydkę.
-O ty...- wrzeszczał wąsacz wyrzucając z siebie stek bluzgów, których jednakże Vicky nie miała okazji posłuchać, bo w jej kierunku szła ochrona lokalu. Bardzo poirytowana ochrona.
Kilku drabów w garniturach i z bliznami na zakazanych mordach.
Na ich widok Vicky zadziałała instynktownie wyciągając kolejny granat dymny z torebki i puszczając go po podłodze, sama zaś dała nura za bar. Zastanawiając się przy tym czemu na drzwiach jest tabliczka “kobietom wstęp wzbroniony” jak tu tyle się ich kręci. “Pewnie przez niedopatrzenie”, przemknęło przez myśl dziewczynie.
Huknęło, błysnęło...rzucony granat dymny roztoczył chmurę dymu wypełniając nim pomieszczenie oraz wzbudzając panikę wśród dziewcząt i klientów.

Dym zamkniętym pomieszczeniu nie rozwiewał się tylko wypełnił pomieszczenie gęstą duszącą chmurką. I odbierał dech krztuszącej się za barem Vicky. Nauczona doświadczeniem dziewczyna pospiesznie urwała kawałek halki i zmoczyła ją, po czym przytknęła do nosa i ust. Siedząc zastanawiała się w którą stronę podążyć, czy jeszcze pozwiedzać ciekawy klub czy raczej opuścić to miejsce i poszukać towarzyszących jej dziewczyn. Doszła do wniosku, że zobaczyła już co chciała i przywierając plecami do ściany zaczęła się przesuwać w kierunku drzwi wyjściowych, a następnie dała nura w tłum, który się przez nie przepychał. Siła rozpędu została wyrzucona na zewnątrz wraz z uciekającym towarzystwem.
Bella i Katie czekały schowane pomiędzy budynkami naprzeciwko. Bella machała ręką chcąc przyciągnąć uwagę swej pani do siebie. Vicky uniosła dumnie podbródek i dystyngowanym krokiem oddaliła się od “klubu dżentelmenów” zagarniając po drodze Bellę i Katie.
- Idziemy poszukać jakiejś dorożki. - stwierdziła rozglądając się na prawo i lewo.
-Najlepiej szybkim truchtem.- poradziła służka chcąc jak najszybciej opuścić miejsce rozróby.
- Nie przystoi damie truchtać. -pouczyła ją Vicky i podeszła do pierwszej stojącej dorożki czekając aż dorożkarz otworzy im drzwi.
-Dokąd wieźć?- spytał otwierając.
- Do domu Sebastiana Stanforda. - odparła mu krótko Vicky sadowiąc się wygodnie we wnętrzu dorożki.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 21-08-2011, 13:22   #62
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Sie robi panienko.- woźnica zaciął konie, jak tylko trójka kobiet wsiadła do powozu. I ruszyli.
Stukot końskich kopyt towarzyszył przejazdowi przez ulice Londynu. Choć panna von Strom tego nie wiedziała, dorożka kierowała się do Westbourne Grove, przejeżdżając przy tym przez bardziej nobliwe i mniej ruchliwe fragmenty miasta.


Tutaj technologia nie rzucała się tam w oczy, automatony towarzyszące wędrującym osobom, były bardziej ludzkie z postury i ubrane w szykowne stroje. Było tu ciszej i spokojniej. I ciężko było dostrzec jakiekolwiek koleżanki z pracy Katie. Ale jak twierdziła dziewczyna. I tu były “damy do towarzystwa”, tylko że dyskretniej oferowały swoje usługi.
- Cały czas się zastanawiam czemu tam było napisane, że kobietom wstęp wzbroniony jak tyle ich się tam kręciło? To twoje koleżanki Katie? Chodziły w stroju więcej odsłaniającym niż zasłaniającym. Może powinnaś tam stać zamiast pod tą latarnią, zwłaszcza w deszczowe dni i zimowe. - rozważała na głos wszystkie za i przeciw Vicky pocierając przy tym w zamyśleniu czoło.
-Otóż... kobietom wstęp wzbroniony. Kobietom w roli klientek. Żonom, narzeczonym. Tym kobietom wstęp był wzbroniony.-wyjaśniła Katie.
- To tym bardziej nie rozumiem o co była ta cała draka, wszak nie byłam ani klientką, ani żoną, ani narzeczoną, żadnego z przebywających tam mężczyzn nie znałam. I ten paskudny śliniący się grubas też był mi nieznany więc tym bardziej nie powinien mnie zaczepiać. - mruknęła znów Vicky.
Katie spojrzała na dekolt Vicky mówiąc.-Zapewne wziął cię za jedną z pracownic tej szacownej instytucji.
Te słowa wywołały napad śmiechu u Belli, zresztą także i Katie zaczęła się śmiać.
- Phhhhhhiii.... - sapnęła wyniośle Vicky - Powinien pieniądze za oszczędzić na okulary i na zapas chusteczek bo jak nic chory był na ślinotok.
-Chciał się dobrać do twych wdzięków, żaden mężczyzna nie próbował wsunąć dłoni pod twą suknię?- spytała z ciekawością Katie, a Bella pospieszyła z odpowiedzią.-A jest taki dżentelmen co osiągnął znaczne sukcesy w tej materii. Nie tylko wsadził łapki, ale i sprawił że panienka sama na jego widok garderobę gubi. Co się na nich natykam razem, to golutcy...-słowa te wywołały chichot obu dziewcząt.
- Ty jak nic prosisz się o skrócenie tego ozora. Chyba gdzieś tu coś mam aby ci wreszcie dopomóc w tej niedoli. - rzekła Vicky patrząc koso na Bellę i chowając nos w swojej torbie w poszukiwaniach.
-Ona tak tylko gada.- stwierdziła Bella i rzekła do Katie.-Choć o swego wybranka bardzo zazdrosna i równie zaborcza. Tylko czekać, aż mu obrożę założy.
Kolejny żarcik Belli wywołał śmiech dziewcząt, pomijając sam “temacik żartu”, grzebiący w torbie.
- Oooooooooo mam!!! - zakrzyknęła radośnie Vicky i machnęła swoją zdobyczą przed nosem Belli - Nie bój się raz i będzie po bólu.


-Tylko bez takich żartów.-fuknęła Bella przyglądając się z niechęcią, pamiątce po dziadku Victorii, który kiedyś odbył podróż do Szanghaju.-Jeszcze komuś panienka krzywdę zrobi tym mieczykiem.
- Nie krzywdę tylko przysługę, nie będzie ci ten jęzor z ust wypadał i nie będziesz biedaczko nim tak mielić i mielić niczym koło młyńskie w młynie mąkę - odrzekła jej na to Vicky i ponownie machnęła tuż przed nosem dziewczyny ostrzem broni trzymanej w dłoni.
-Oj... jaką to przysługę. W końcu pan nasz w niebie dał nam języki, byśmy ich używali. -rzekła Bella, a Katie potakując głową dodała.-Właśnie... właśnie.
Po czym spytała.-Przystojny ten wybranek, bo chyba bardzo chutl... pełen entuzjazmu do twej chlebodawczyni.
Vicky ostrzegawczo machnęła ostrzem przed nosem Belli zanim ta odpowiedziała na pytanie Katie. I rzekła uśmiechając się promiennie: - Nasz pan w niebie dając języki nie spodziewał się, że kiedyś ty na ten padół zawitasz. - ignorując umyślnie pytanie Katie.
-No i dając rączki nie spodziewał się, że łapki panienki będą się tak do panicza Douglasa lepić.-odcięła się Bella i dodała.-To jak nie o panienki amorach, to o czym warto mówić?
- Może o twoim natychmiastowym powrocie do domu? - zapytała ją Vicky unosząc znacząco brwi do góry.
-A kto się panienką będzie opiekował? Kto będzie dbał o garderobę i porządek w waszym gniazdku miłości?-Bella poczuła się bardzo pewnie w obecnej sytuacji. A Katie z ciekawością przyglądała się temu przeciąganiu liny.
- Nie chciałabyś Katie przez jakiś czas popracować zamiast na ten nocki u mnie jako dziewczyna do pomocy w ubieraniu? Nie będzie cię nikt bił a i jęzor potrafisz trzymać na miejscu więc praca by była lekka, zobacz jak Belli się powodzi. Na zimnie nie sterczy, na deszczu nie sterczy, nikt jej nie bije, a jeszcze plotkuje i plotkuje jak przekupa na targu. - zwróciła się panna von Strom do panienki lekkich obyczajów z propozycją.
-Nie daj się zwieść. Praca nie taka lekka i jeszcze mam sublokatorkę w łańcuchach, którą trzeba karmić i którą trzeba się opiekować.-odparła Bella i dodała z przekąsem.-Panienka nie sprząta, więc nie wie ile to wysiłku.
A Katie dodała.-Już pracowałam jako pokojówka.Praca na ulicy jest jednak lżejsza, o ile pokona się opory co do klienteli.
- W sumie pokojówki mi tak bardzo nie trza, wszak ponoć chodzę goluteńka. Pojedziesz do domu, a ponieważ widziałam że uczucie między tobą a Brunchildą zaczyna być coraz bardziej silne to i ją z tobą wyślę. Wszak jak nic nie mogę was rozdzielić i stanąć na drodze waszego szczęścia, sama mając tak wielkie przy boku Douglasa. Nieprawdaż? - podsumowała Vicky marszcząc przy tym czoło jakby się właśnie zastanawiała kiedy będzie najlepszy moment na odesłanie Belli na powrót do domu.
O nie, nie, nie... ja z nią nigdzie nie jadę.-zaprotestowała Bella.
- Nie jedziesz? To jak będzie z tym twoim językiem? - spytała z niewinną miną Vicky, od niechcenia wachlując się ostrzem trzymanej broni.
-Zostaje tam, gdzie powinien.- stwierdziła Bella, wystawiając język, po czym go szybko chowając.
- A będziesz go trzymać tam gdzie powinnaś? Wiesz “plotkująca służąca to nic nie warta służąca” jak to ciągle powtarza nasza Marta. - mruknęła jej na to Vicky czubkiem ostrza dotykając jej... nosa.
-Wiem kiedy trzymać język za zębami. Ale i wiem, kiedy go używać.- odparła nieco butnie Bella.
- Tak... tak... cały czas mi to demonstrujesz. - dziwnie cichym głosem rzekła jej na to Vicky.
-No co mnie panienka straszy.- zaczęła pochlipywać Bella.
- Ja nie straszę Bello... ja raczej delikatnie ostrzegam, język ci się ostatnio wydłużył,sama sobie o tym pomyśl i nie bucz bo nie ma o co. - odrzekła jej na to Vicky chowając maczetę do torby i wystawiając głowę za okno by popatrzeć na trasę jaką jechała dorożka.

A ona powoli dojeżdżała, mijając gęsty park, którym opiekowały się automatony wyspecjalizowanie w pracach ogrodniczych. Po którego alejkach biegały dzieci pilnowane przez nianie i auto-nianie... jeśli rodzina była wystarczająco zamożna.


Prawdziwa sielanka

Siedziba Stanfordów mieściła się tuż za Kensington Park, tam gdzie kończyła się Kensington Park Road, a zaczynał Westborne Grove.
Siedziba otoczona była nieco zapuszczonym parkiem, jak i drewnianym płotkiem.


Typowa Willa bogatych i wpływowych anglików. Bardzo duża willa i bardzo cicha willa.
Dorożkarz podjechał pod jej bramę, która po kilku minutach otwarła się z cichym zgrzytem. I dorożka wjechała na dziedziniec posesji. Vicky miała wrażenie, że była obserwowana. I zapewne miała rację, niewątpliwie tutejsza Deus ex machina już ją obserwowała.
Po dojechaniu na miejsce panna von Strom jak strzała wystrzeliła z dorożki i popędziła do drzwi nie zastanawiając się nawet nad tym, że powinno się za nią zapłacić.
Tym zajęła się Bella, podczas gdy Katie wyszła i zaczęła podziwiać ogród.
Tymczasem drzwi się otworzyły.
Mężczyzna który otworzył drzwi, był stary i staromodny. Siwe włosy i pomarszczona twarz świadczyły o tym że już długo służy w roli lokaja. Bowiem na taki fach wskazywała jego liberia, którą nosił.



Poprawił okulary na nosie i spytał.-Pann... Panny do kogo?
- A kto tu mieszka? -odpowiedziała pytaniem na pytanie Vicky, stając na palcach i próbując zajrzeć ponad ramieniem mężczyzny do środka.
-Bardzo stateczna rodzina, nie spraszająca do domów pań...- odparł lokaj, pod czas, gdy Victoria starała się zajrzeć przez ramię. I zdołała zauważyć jedynie że hol w stylu rycerskim. Ze zbrojami i mieczami. Podczas, gdy lokaj dokończył swą wypowiedź.-... lekkich obyczajów. Na pewno pomyliłyście adres.
- A pan to lokaj? Czy kamerdyner? A może stajenny na zastępstwie? - spytała Vicky oglądając go uważnie od stóp do głowy i z powrotem przybierając przy tym wyniosłą pozę panny von Strom, która każdemu szanującemu się lokajowi dałaby do myślenia. A potem zerkając na drzwi czy i na nich czasami nie wisi tabliczka “Kobietom wstęp wzbroniony”.
-Jestem opiekunem tego domostwa, osobistym lokajem sir Stanforda. A panna to kto?- odparł z wyraźnym chłodem w głosie mężczyzna.
- A panna odpowie na to pytanie sir Stanfordowi, wszak jego osobisty lokaj już ją zakwalifikował do pań lekkich obyczajów. Ciekawam bardzo co jego pan na to. - rzekła wyniośle Vicky ponownie pochylając się do swojej torby i poszukując w niej czegoś.
Brwi starca uniosły się lekko w grymasie zdziwienia, po czym rzekł.-To jak mam panienkę zaanonsować?
- Panienka lekkich obyczajów? - spytała przekornie dziewczyna.
-Rozumiem. Proszę tu poczekać.- odparł kamerdyner i zamknął drzwi. Podczas gdy Bella i Katie zbliżyły się do stojącej pod drzwiami Vicky. Czekać to czekać, kto inny pewnie by czekał jednak Vicky to Vicky więc ponownie uniosła dłoń i załomotała kołatką do drzwi aż się echo po całym domu rozniosło.

Z futryny wysunęły się iskrzące prądem przewody wijące się niczym węże i rozbrzmiał chłodny głos tutejszej Deus ex Machiny.-Proszę cierpliwie czekać. W innym przypadku, mogę uznać was za intruzki.
- Długo? - spytała Vicky znów nurkując głową swej torbie.
-Ile będzie trzeba. Jestem pewien, że Salomon wkrótce poinformuje was o decyzji pana.-odparła Deus ex machina.
Vicky przestała grzebać w torbie. Zaczęła zaś z uwagą oglądać wijące się przewody i drzwi, które odgradzały ją od przyjaciela jej ojca.
Niestety znajomość elektroniki nie była u niej tak wysoka, jak pirotechniczne sztuczki, czy medycyna i nie bardzo wiedziała jak je elegancko rozbroić.
Zresztą wkrótce drzwi się otworzyły i znów pojawił się kamerdyner mówiąc.-Niewątpliwie panna wraz z towarzyszkami pomyliła adres. Młody panicz, nie życzy sobie spotkania z waszą... grupką.
- To może starszy pan zażyczy sobie spotkać pannę Victorię von Strom? Bądź tak dobry i go zapytaj. - odrzekła na to Vicky i machnęła mu przed nosem kartką papieru.
-A ma panna dow...-nie zdołał dokończyć wypowiedzi, nim Vicky machnęła papierzyskiem. Wyciągnął dłoń i czekał aż mu da.
- A chcesz już odejść na zasłużoną emeryturę? - spytała na to Vicky nie mając zamiaru niczego mu dawać. - Nie jestem pewna czy twój pan się ucieszy z takiego zaniedbania, jak trzymanie córki jego przyjaciela pod drzwiami i nazywaniem jej panienką lekkich obyczajów. Zaczynają boleć mnie nogi... - dodała wyciągając stopę w stronę lokaja.
-Możliwe, niemniej na pewno mnie zwolni jeśli wpuszczę oszustkę.- rzekł uparty lokaj nadal nie wpuszczając żadnej z kobiet i wyciągając dłoń po papier dodał.-Maurycy, krzesła dla pań.
Otworzyły się okna na parterze i mechaniczne manipulatory wystawiały trzy krzesła poprzez okna, na zewnątrz domu.
- Ależ nie musisz nas wpuszczać. Przekaż tylko iż nie chcesz do środka bez DOWODU wpuścić panny Victorii von Strom, córki przyjaciela pana domu Wilhelma Edwarda von Strom, że nazwałeś ją panienką lekkich obyczajów.. etc... etc... ja poczekam tutaj. Wchodzić nie muszę, niech twój pan sam wyjdzie obejrzeć czym oszustka. Emerytura się zbliży z każdym twym krokiem w tą i z powrotem... oj zbliży, odpoczniesz sobie. - odrzekła mu na to Vicky wyniosłym tonem księżniczki, siadając równocześnie na jednym z krzeseł, zakładając nogę na nogę i w rytm wypowiadanych słów bujając stopą.
-Dobrze. Przekażę panienki słowa.- stwierdził lokaj zamykając drzwi.
A Katie i Bella usiadły tuż obok, ciekawe jakież to przedstawienie im panienka von Strom zafunduje.

Po kilku minutach za drzwiami słychać było dwa glosy. -To powiadasz, że jedna z nich podaje się za córkę von Stroma?
-Tak paniczu.- odpowiedział już znany Vicky głos lokaja.
-A która?- spytał młody głos.
-Tak która wygląda na damę lekkich obyczajów.-odparł w odpowiedzi głos lokaja.
-Na Boga, Salomonie. One wszystkie trzy wyglądają na przedstawicielki tej profesji!-odparł młody głos. A lokaj odpowiedział.- To też nie uszło mej uwagi sir.
-I jako dowód machnęła jakimś papierkiem?-dopytywał się młody głos.
-Dokładnie sir.- odparł lokaj. Kolejny fragment rozmowy nie był już tak słyszalny. Niemniej po chwili drzwi się otworzyły.


I wyszedł zza nich młody dżentelmen, rozejrzał się po kobietach i rzekł.- Dzień dobry, nazywam się Jefrey Stanford. Mój ojciec w tej chwili jest nieobecny. Odbywa się bowiem ważne zebrani w Izbie Gmin, na którym musiał być. - po tych krótkich wytłumaczeniach spojrzał po dziewczętach i rzekł.-A teraz... może któraś z pań z łaski swojej wyjaśni to całe zamieszanie?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-09-2011, 14:35   #63
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Pierś Vicky uniosła się w głębokim westchnieniu na słowa młodego mężczyzny.
- Długo mu się tam zejdzie? - spytała przy okazji oglądając go sobie uważnie od stóp do głowy i na powrót.
-Myślę, że... tak.... Trochę mu to zejdzie, panno...- odparł młody Stanford wędrując spojrzeniem po pannie von Strom.
- Vicky. - rzekła krótko dziewczyna słysząc nieme pytanie w jego głosie i zastanawiając się czy nie wrócić tu później.
-A więc panno... Vicky.- odparł Jefrey Stanford.- Może panna wyjaśnić o co chodzi?
- Ależ oczywiście. Muszę się spotkać z Waści ojcem, bo nie wydaje mi się byś to Waść był przyjacielem mego ojca. - wyjaśniła mu Vicky zadzierając głowę do góry na stojącego nad nią mężczyznę.
-A kto był panny oj...- chrząknięcie kamerdynera przerwało wypowiedź Jefrey’a Stanforda spojrzał na swego lokaja.-Ma może panna jakiś... dowód?
- A waść jesteś Sebastian Stanford? A w ogóle na pewno żeś jakikolwiek Stanford? Masz na to dowód? - odpowiedziała pytaniami na pytanie Vicky, zaczęli ją coraz bardziej denerwować z tym dowodem. “Jacyś dziwaczni ci arystokraci w tym Londynie. Też se tatko przyjaciół wynalazł”.
Jefrey przez chwilę zbaraniał, zaskoczony jej atakiem. Chrząknął i rzekł.- Skoro nie jestem Stanford, to co panna robi pod moimi drzwiami? To jakaś pikieta recesjonistek?
- Ooooo to waści ojciec nie jest właścicielem tego domu? - spytała Vicky ponownie lustrując młodego mężczyznę wzrokiem.
-Jest. A jestem dziedzicem.- burknął Jefrey.
- Czyli jak nic to jego dom. Aaaaaaa kamerdynera powinniście zmienić jak nie potrafi przekazać wiadomości i sam musisz jeszcze raz przybywających do tego domu wypytywać o powód wizyty. A może... wyście ta zubożała szlachta co sami musicie pracować? Ups! - zasłoniła usta dłonią uświadamiając sobie, że powiedziała to na głos.
-Panno Vicky, bo zaraz pozwolę sobie na nieuprzejmość i zadzwonię do komisariatu, by siłą usunięto stąd.. trzy panny.-Jefrey powoli tracił cierpliwość i stawał się nerwowy. Acz próbował trzymać fason. Jeszcze.
- Sama się usunę, jak widać szlachta w Londynie zero gościnności posiada. Proszę przekazać ojcu że poszukuje go Vicktoria von Strom, że jej ojciec twierdził iż on jego przyjacielem jest i że jej pomoże gdyby potrzebowała. Jednak patrząc na was obu mam co do tego wątpliwości, zapewne mój tatko się pomylił pisząc mi tym. - odrzekła mu na to wyniośle Vicy unosząc dumnie podbródek do góry i odwracając się ostentacyjnie do panicza i lokaja plecami.
-Gościnność? Tak. Wobec osób które są na tyle uprzejme, że się przedstawiają z imienia i nazwiska, zamiast... bawić się w uniki.- usłyszała za sobą Victoria.
- Było nie było zarówno imię jak i nazwisko moje tu nie raz już wymieniłam. - rzekła mu na to młoda szlachcianka - A w zamian usłyszałam, żem panienka spod latarni i ja i moje współtowarzyszki bo zarówno lokaj jak i jego pan oceniają innych po strojach. Jak nic gościnnością Waść nas zaszokowałeś, to już u nas na WSI - ostatnie słowo powiedziała z wyraźną ironią w głosie - kamerdyner i jego pan potrafią więcej szacunku okazać pukającym do drzwi niewiastom i nie trzymają je za drzwiami. Ale cóż przecież jeszcze we trzy byśmy was skrzywdziły wszak posiadamy nadziemską siłę. - po czym zwróciła się do towarzyszących jej dziewcząt: - Bello, Katie, idziemy stąd nie ma co straszyć niepotrzebnie panów. Przyślemy gońca z listem do pana Sebastiana Stanforda z informacją gdzie może mnie znaleźć, może będzie milszy niż jego syn i lokaj.
-Jako kto?- spytał syn Stanforda swego kamerdynera. A ten przypomniał paniczowi.-Twierdziła, że jest córką Wilhelma Edwarda von Strom.
-A taaak..zupełnie niepodobn...- stwierdził cicho Jefrey. Po czym rzekł.-Wspomniano o jakimś dowodzie, na temat panny pochodzenia. Dzisiaj po Londynie krąży tyle oszustek wszelakiego rodzaju.
- Potrzebuję się spotkać z pana ojcem jeżeli naprawdę żeś jego syn, wszak po Londynie krąży tyle oszustów ponoć. I jemu pokażę dowód jeżeli takowa potrzeba będzie. Nic tu po mnie, po co mam sobie jęzor strzępić na darmo. Już żeś waść nas obejrzał i ocenił i tak cicho swą oceną podzielił z lokajem że nam uszy odpadły z wrażenia. Więcej gościnności waszej nam nie trza, same sobie dorożkę przywołamy. Muszę przyznać iż dorożkarz w Londynie bardziej uprzejmy od szlachty, bo chociaż swoje oceny zatrzymuje dla siebie. Dziewczęta idziemy!- zarządziła panna von Strom ruszając przed siebie by poszukać dorożki.
Jefrey zaklął coś pod nosem i ruszył za upartą dziewczyną, by po chwili zabiec jej drogę.- To jaką panna chce zostawić wiadomość? I jak się z panną mój ojciec ma skontaktować?
- Gońca przyślę z wiadomością, może jego nie potraktujecie jako oszusta. - odrzekła mu dumnie Vicky robiąc krok w bok by wyminąć młodego szlachcica, zerkając równocześnie przez ramię czy milczące dziewczęta podążają za nią.
Dziewczęta gadające cichutko i chichoczące zresztą, dyskretnie szły w niewielkiej odległości.
I ominęły skołowanego całym ambarasem młodzieńca.

Vicky zaś obrzuciła go lodowatym spojrzeniem i zrobiła kolejny krok by go wyminąć.
I takoż go wyminęła, skołowanego mężczyznę, postawionego przed sytuacją, która go przerosła. Ale wszak żadne szkoły nie mogły go przygotować na spotkanie z tak żywiołową kobietą. Dorożka czekała w pobliżu, zapewne dorożkarz był pewien że to nie potrwa długo, a może pewne była tego Bella, która... upadła właśnie z krzykiem na dróżkę krzycząc.- Oooch jak boli! Chyba skręciłam kostkę !!
Zaniepokojona Vicky dopadła do dziewczyny i padając przed nią na kolana zaczęła obmacywać domniemane skręcenie pytając: - Bardzo cię boli? - po czym odwróciła się w stronę młodego mężczyzny i rozkazała wyniośle: - Niech pan nie stoi tak jak słup soli! Proszę mi pomóc i zanieść ją do dorożki, abyśmy mogły jak najszybciej opuścić to niemiłe miejsce!
Bella pojękiwała z bólu, gdy Victoria macała jej stopę. Co prawda bucik utrudniał diagnozę, ale na pierwsze oko... kostka służki nie była spuchnięta.
-Wykluczone.- młody mężczyzna owszem wziął na ręce Bellę, ale zamiast nieść ją do dorożki, ruszył z nią w kierunku posiadłości.-Salomonie, przygotuj salon.
-Tak jest paniczu.- stwierdził kamerdyner otwierając szerzej drzwi.
Vicky zaś zaczęła w głowie świtać myśl, że skręcona kostka Belli to podpucha. Jednak na razie wstrzymała się ze sprawdzeniem swojego podejrzenia podążając za niosącym ją młodym szlachcicem i przekraczając próg domu do którego nie chciano jej wpuścić bez okazania dowodu, a teraz otwierano podwoje na cała szerokość.
A hall robił wrażenie, zwłaszcza schody na górę.


Przepych domostwa Stanfordów było widać i niewątpliwie wnętrza posiadłości panny von Strom wyglądały przy nim jak kurczak przy pawiu. Nawet Bella przez chwilę zamarła, zapominając że ją noga boli.
Niemniej nie mieli zbyt wielu czasu na podziwianie, Salomon zadbał by wszystkie trzy panienki podążały w kierunku do równie przepysznie urządzonego salonu. W którym to Bella przypomniała sobie o bolącej kostce. I zaczęła głośno pojękiwać.
A Katie zaś prawić komplementy młodemu Jefrey’owi na temat jego siły i szarmanckości, sprawiając że młodzian pokraśniał na twarzy. Koniec końców Bella wylądowała na kanapie, a Salomon wyszedł przynieść lodu. Vicky zaś przyklękła przy kanapie i z uwagą ponownie zaczęła oglądać kostkę Belli. Zagadując przy tym dziewczynę:
- Ale silny z niego mężczyzna co nie Bellu? - spytała kierując uwagę służki na młodego szlachcica, który ją tu przyniósł.
-I taki szarmancki.--zgodziła się Bella, a Katie dodała.-I przystojny.
Obie pospołu wprawiały Jefrey’a w zakłopotanie i coraz większy rumieniec, podczas gdy Victoria zdjęła trzewiczek i zbadawszy stopę służki stwierdziła, że Belli nic nie jest. Że zrobiła wszystkich, a szczególnie Jefrey’a, w konia.
Vicky jeszcze raz pokręciła stopą służki i odwracając się spytała stojącego nad nią mężczyznę:
- Czy znajdzie się jakaś ostra piła?
- Piła?!- zapytali, zdziwiona oraz przestraszona Bella i równie zaskoczony co dziewczyna arystokrata.
- Tak, piła, im większa tym lepsza, szybciej mi pójdzie. - odrzekła Vicky ponownie kierując wzrok na nogę służki, którą trzymała w kleszczowym uścisku swojej dłoni.
-A po co piła?-zdziwił się Jefrey, podczas gdy do salonu wszedł Salomon z kostkami lodu w płóciennej szmatce.
- Najlepiej pozbyć się tego co sprawia ból, raz a porządnie. - mruknęła Vicky w odpowiedzi i uśmiechnęła się szeroko do Belli.
-Ale ja nie chcę....Żądam konsultacji z innym lekarzem!- spanikowała Bella i dodała.- Poza tym panienka nie ukończyła ostatecznie wszystkich kursów i medykiem nie jest.
-Ja też uważam, że to za drastyczne. Poza tym...-Jefrey spojrzał błagalnie na swego kamerdynera. A ten rzekł.-Z tych dywanów krew zmywa się z dużym trudem.
- Ojjjjjj zanim ten drugi lekarz przyjdzie to już pewnie zamiast stopy całą nogę w pachwinie będzie trzeba ucinać. A może i to będzie już niepotrzebne bo zemrzesz i po kłopocie. Jednak jak chcesz mieć jedną nogę co ja ci będę przeszkadzać. -odrzekła na to Vicky siadając koło niej na kanapie i spojrzawszy na mężczyzn dodała: - Tylko w Londynie mogą być tak nieczuli ludzie, tu biedna dziewczyna umiera a oni się martwią o czyszczenie dywanów za parę groszy.
-Zaryzykuję. odparła krótko służka, po czym spytała machając powiekami niczym w ataku nerwicy.- A może szlachetny arystokrata zawiezie biedną dziewczynę do lekarza?- Choć ktoś inny mógłby rzec, że machała zalotnie.
-No cóż....eee.. mógłbym w sumie.-szlachetny arystokrata chyba zaczął nabierać się na te sztuczki.
- Ciekawe co będzie jak lekarz postawi PRAWDZIWĄ... ostatnie słowo głośno i z naciskiem podkreśliła Vicky starając się sprowadzić Bellę na ziemię - … diagnozę. Koszta będą słone. Zapewne wszystkie oszczędności pochłoną, oj, pochłoną już moja w tym głowa.
-Oj... to przecież Jefrey nie zostawi biednej dziewczyny w potrzebie.- słodki głosik i trzepot powiek Belli sprawiły, że młodzian przytaknął. Jakoś służka nie martwiła się wykryciem oszustwa.
- Tak, tak, zwłaszcza ze tu w Londynie jak już nam zademonstrowali bardzo uczuleni są na OSZUSTKI. Jednak tak sobie myślę Bello, że jako taka niezdarna dziewczyna chyba nie możesz nadal pełnić roli mej pokojówki, jak tylko pan doktor wyda opinie co do twego uszkodzenia, odeślemy cię do domu. Jefrey zapewne wypożyczy nam jakowegoś stajennego z wózkiem by cię tam odtransportował. - zerknęła na służkę i szturchając ja w bok łokciem spytała: - Jesteś pewna że chcesz do tego lekarza? Ja bym się na twoim miejscu zasta... nowiła! A więc?
-Nie chcę mieć obcinanej stopy!- rozbeczała się Bella i pomiędzy pochlipywaniem dodawała.- Tak... się … poświęcam... a … nie … doceniana... muszę... spać... z rudą... a panienka... ma ubaw... z … Dougiem... żadnej.. wdzięcz...ności...
Katie spojrzała niemal z wyrzutem na prowodyrkę tego załamania, to jest... Victorię, a Jefrey nie bardzo wiedział co ma robić. Jedynie Salomon stoicko okładał kostkę Belli lodem.
- A może ziółek na uspokojenie nerwów? - ze stoickim spokojem spytała Vicky, która znała już teatralne możliwości Belli i jakoś zbytnio się nie przejmowała jej histerią, podsuwając równocześnie służce pod nos chusteczkę do wysmarkania.
-Szkocką.- płaczliwie rzekła Bella smarkając w chusteczkę do nosa. Oj, drogie “ziółka” lubiła wypić.
- Oooooo to jak nic najlepsze lekarstwo dla niej i na nerwy i na nóżkę. -potwierdziła Vicky rozsiadając się wygodnie na kanapie i z uwagą zaczęła rozglądać się po salonie. - A więc czym pan się zajmuje Jefrey? - spytała mimochodem kiedy jej wzrok przesunął się po młodym szlachcicu.
Jefrey skołowany obrotem sytuacji i wpatrzonymi w niego oczkami trójki dziewcząt, rzekł.- Aktualnie to gram na giełdzie i jestem analitykiem ekonomicznym.
A Salomon westchnął znacząco i ruszył do barku, by powrócić z niego z tacą z czterema szklankami wypełnionymi złotawym płynem i lodem.


Po czym rozdał je całej czwórce, trzem gościom i gospodarzowi.
- Aaaaa czyli hazardzista. - podsumowała Vicky wypowiedź młodego szlachcica u upiła łyka ze szklaneczki trzymanej w dłoni.
-Nie, nie, nie... to nie ma nic wspólnego z hazardem. To analiza raportów finansowych i doniesień prasowych z całego świata. To bardziej matematyka i statystyka i... teoria prawdopodobieństwa.-obruszył się Jefrey, podczas gdy Vicky paliło w gardle. To był najmocniejszy trunek jaki piła dotąd.
-Mądry i przystojny, pana żona musi być bardzo szczęśliwa.- kokietowała szlachcica Katie, zawstydzając go. Ledwo wybąkał.-Nie jestem żonaty.
-To zapewne dobra wiadomość, dla wielu pań na wydaniu.-szczebiotała Katie, a Bella piła haustami “lekarstwo.”
- O... to ciekawe, mogę zobaczyć jak to wyliczasz? - naukowa natura Vicky wzięła górę nad jej “obrażoną dumą”. Odstawiła pospiesznie szklankę z niesmakującym jej napitkiem i poderwała się na równe nogi, bo po co marnować czas jak można go ciekawie spożytkować.
Jefrey zdziwił się temu życzeniu, ale cóż... wskazał palcem drogę po czym wstał. A wraz z nim Katie, jedynie Bella wolała nadal poddawać się kuracji za pomocą szkockiej. Salomon zabrał jej pustą szklankę by napełnić ją trunkiem.
Gabinet Jefrey’a był bardzo zagracony i mało w nim było nowinek technologicznych.


Za to dużo... papieru.


Różnego rodzaju publikacje, wykresy zestawienia i tabele walały się po biurku przeznaczonym do pracy. Pełne różnego rodzaju liczb.
Vicky rozglądała się po gabinecie z uwagą raz po raz dotykając czegoś co ją szczególnie zainteresowało. Zaglądała w papiery i zadawała pytania, nie przerywając swoich oględzin jednak z uwagą słuchając odpowiedzi Jefrey’a, a następnie zadając kolejne pytanie które jej się po niej nasunęły. A czas płynął...
I to w dodatku upływał na nudzie, na kolejnych terminach ekonomicznych jak akcje, przychody, dochody, koszty uzyskania etc... etc...
Katie początkowo udawała zafascynowanie, a potem jej się przysnęło. Ekonomia była jak matematyka, tyle że nudniejsza.
Vicky zaś ciekawiły wywody młodego szlachcica, słuchając go powoli zaczynała się przekonywać, że nie jest on takim fircykiem za jakiego go uważała na początku.
- Długo się tym już zajmujesz?
-Od zakończenia studiów na Cambridge.- odparł dumnie niczym paw Jefrery.
- Uważaj bo się udusisz jak jeszcze bardziej się nastroszysz, kołnierzyk koszuli nie strzyma tego napięcia. - zadrwiła z niego Vicky w duchu zazdroszcząc mu, że mógł studiować na Cambridge.
-Too.. ten... Po prostu jestem dumny, to uczelniana duma. Że jesteśmy lepsi od oksfordczyków.- gubił się w swej odpowiedzi Jefrey.
- Yhmmmm... tak sobie tłumacz. Puszysz się niczym nasz kogut, gdy pieje na pobudkę rano, na płocie. - rzekła mu na to Vicky pochylając głowę by nie widział, ze próbuje się nie roześmiać.
-Jestem po prostu dumny z mej uczelni. - burknął nieco urażonym tonem głosu Jefrey.
- A kobiety do niej przyjmują? - spytała go Vicky zerkając na niego z ukosa.
-Niektóre... kobiety-odparł dyplomatycznie Jefrey wchodząc na śliski temat, jakim była edukacja wyższa kobiet. Owszem, na wiele uniwersytetów kobiety, przyjmowano. Ale najstarsze i najszacowniejsze placówki naukowe z oporami przyjmowały płeć piękną na studia. I nie każda mogła się tam dostać. Sława naukowa jak i odpowiednie pochodzenie i konekcje, pozwalały jednak niektórym z dziewcząt sforsować i te bastiony męskiego szowinizmu.
- Niektóre to znaczy jakie? - drążyła interesującą ją kwestię dziewczyna.
-Te utalentowane... oczywiście.- rzekł szybko i nerwowo Jefrey.
- A skąd wiadomo, że są utalentowane i w jakim sensie utalentowane? Katie na ten przykład ma swój specyficzny talent do posługiwania się biczami, wiązaniem i jeszcze wieloma innymi ale to jak będziesz zainteresowany sama ci opowie. - odparła mu na to dziewczyna i czekała aby jej odpowiedział na jej pytanie.
-Eeee.... biczami ? Wiązaniem?-spytał niepewnie Jefrey zerkając na Katie, która nie wydawała się mu materiałem na... kata.
- Tak, na godziny lub na nockę, albo na numerek. To zależy od delikwenta. - mruknęła w roztargnieniu panna von Strom - To jak z tymi talentami? - powróciła do drążenia interesującego ją tematu.
Katie nie mogła nic potwierdzić, ani zaprzeczyć, bo ucięła sobie drzemkę. A zszokowany Jefrey zaniemówił. Jego najśmielsze wyobrażenia nie obejmowały biczowań na godzinę... cokolwiek to miało znaczyć. W końcu wydukał.-Eee... talenty naukowe raczej są brane pod uwagę.
- Czyli jakie? A kto ocenia czy to talent czy nie? I kto o tym decyduje? I ile kobiet było dopuszczonych do pobierania tam nauk, gdy ty uczęszczałeś na tą uczelnię? - pytanie goniło pytanie a Vicky z coraz większą uwagą przypatrywała się na czerwonego i jąkającego się młodego szlachcica.
-Oczywiście rektor decyduje w tych sprawach. - odparł Jefrey milcząco pomijając resztę pytań.
- To ile tych dziewcząt pobierało nauki, bo... nie dosłyszałam. - dociekała młoda szlachcianka.
-Nie liczyłem.-odparł dyplomatycznie Jefrey.
- To tak na oko powiedz. Tak pi razy drzwi toć nie każę ci podawać dokładnej liczby, możesz się pomylić o tę jedną czy dwie. To ile? - pytała uparta dziewczyna.
-Eeee... na oko... hmmm... dziewię.... dzies... dziewiętnaście ? - wydukał Jefrey jakoś tak mocno się pocąc.
- A panów ile ta uczelnia przyjmuje w swe progi? - spytała dziewczyna masując sobie skroń wskazującym palcem.
-Około dwóch tysięcy?-odparł cichutko Jefrey.
- Dwa tysiące mężczyzn i... dziewiętnaście a może dziewięć a może jedna jedyna kobieta?! - ryknęła nagle Vicky na całe gardło sprawiając że śpiąca Katie poderwała się na równe nogi.
-Możliwe, że więcej.-próbował bronić sytuacji Jefrey.-Ekonomia to nie jest dziedzina, oblegana przez kobiety tak jak ogrod... botanika.
-O czym rozmawiamy?- wtrąciła Katie bardziej w celu zaznaczenia swej obecności, niż prawdziwego zainteresowania.
- O tym, że kobiety są tak mało inteligentne, że powinny zajmować się ogródkiem miast studiować na takiej eeeeeeeeeeeeeeeeelitarnej uczelni jak panicz Jefrey. - odpowiedziała jej na pytanie Vicky i spowrotem zaczęła świdrować wzrokiem młodego szlachcica sycząc przy tym przez zaciśnięte zęby: - Praaaaaaaaawda?
-Tego nie powiedziałem.- Jefrey zaczął się bronić.
- Taaaaaaaaak, to jak tak mało dziewcząt się tam uczyło, to może jako taki analityczny umysł wymienisz mi ich imiona, - odparła mu na to Vicky zakładając rękę na rękę i czekając na to kiedy zacznie je wymieniać.
-Nie znałem żadnej... osobiście.-obruszył się arystokrata. A Katie dodała.-To może pozwiedzamy inne części tego... domostwa?
- A czemuż to nie znałeś? Czyli mężczyzn na swej uczelni również nie zapoznałeś i żadnego wymienić nie jesteś w stanie? - Vicky zbyła milczeniem propozycję, którą poddała Katie.
-Nie znałem żadnej kobiety, bo żadna nie studiowała ze mną.- podkreślił krótko Jefrey zamykając tym samym sprawę uczelni.
- Yhmmmmmm.... - mruknęła dziwnym tonem Vicky taksując go dziwnym spojrzeniem. - Czas na nas. Pora nam się stąd zabrać i poszukać jakiegoś miejsca na spożycie posiłku. - stwierdziła nagle i odwróciła się na pięcie aby wyjść z gabinety Jefrey’a, który odetchnął z ulgą.
Katie zaś uśmiechnęła się uroczo wychodząc za Victorią i mówiąc.-To był czarujący wieczór.
Obie przeszły do salonu, w którym zapominając o bólu kostki, lekko pijana Bella tańczyła sama ze sobą.
- Oooooo i mamy cudowne uzdrowienie. - mruknęła teatralnym szeptem Vicky na widok służki. - Myślę, że już wystarczająco dużo czasu spędziłyśmy w tym domostwie. Pora nam się zbierać i poszukać Douglasa i miejsca gdzie będą na tyle gościnni by zgłodniałym kobietom zaproponować jakiś posiłek. - dodała głośniej kiwając ręką na Bellę.
Jefrey udał, że nie usłyszał tej uwagi, dziękując w duchu Bogu i królowej, że ta kłopotliwa osóbka opuszcza jego domostwo.
-Taaak jest maaaadameee...- wybełkotała Bella i chwiejnym krokiem podeszła do Vicky chwytając ją za ramię i zionąc oparami alkoholowymi niczym smok z legend.-Co teraz mamy w planach?
- Kolację i poszukania pomocy u innych osób jak przyjaciele tatki zawiedli, zapewne w Londynie nie jeden Stanford zamieszkuje, a ten dorożkarz przywiózł nas w złe miejsce. - odrzekła jej na to Vicky.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 20-09-2011, 21:01   #64
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-To gdzie teraz panienko?- padło pytanie dorożkarza. A odpowiedź była prosta. Do restauracji.
Ba, tylko do jakiej? W Londynie były setki restauracji, podające potrawy niemal z całego globu. Jadłodajnie różniły się pod wieloma względami, wystrojem, obsługą, jakością ceną i dodatkowymi rozrywkami. -Tak więc panienko... do jakiej restauracji?
- Hm... do jakiej? Poczekaj zapytam tych miłych panów co nam machają na pożegnanie. - odrzekła mu na to Vicky wysiadając z dorożki i ponownie kierując się w stronę młodego szlachcica i lokaja stojących na progu domu i z uśmiechem zerkających w stronę mających zamiar odjechać kobiet.
Mieli uśmiechy niemal przyklejone do ust, zwłaszcza młodzieniec, który wydukał.- Czy coś się stało? Jakieś problemy z dorożką? Poślemy po kolejną.
- Ależ nie ma takiej potrzeby. - zaczęła Vicky po czym przerwała i przyglądając mu się wiercącym wzrokiem spytała z niewinnym uśmiechem na ustach - Czyżbyś waść tak szybko chciał się nas stąd pozbyć, iż dorożkę za dorożką chcesz wzywać?
-Nie miałyście gdzieś jechać, na kolację.- zaryzykował wypowiedź młody dżentelmen, a lokaj cichutką zaczął się cofać.
- Kolacja nie zając nie ucieknie chyba? - odparła mu na to krótko dziewczyna nadal wiercąc go wzrokiem.
-Kto wie... ja bym na waszym miejscu jednak ją łapał.- rzekł szybko Jefrey, w duchu wściekając się nad faktem, że dobre wychowania zabrania mu zamknąć drzwi przed nosem natarczywej panienki.
- Aaaaaaaaaaaaaaa to się dobrze składa, że byś łapał. - roześmiała się perliście Vicky pakując mu rączkę pod ramię i ciągnąc go w stronę dorożki. - Zapraszam, więc na kolacje w ramach odwdzięczenia się za miłe przywitanie, a również w ramach pomocy w łapaniu jej. Ja płacę, nie musisz się waść więc lękać kosztów. - dokończyła zerkając na młodego mężczyznę, ni to ciągnąc go ni to popychając w stronę dorożki. W myślach zaś sama siebie chwaliła, za to iż mimo niemiłego potraktowania ona potrafiła zachować się jak na szlachecką córkę przystało.
-Ale, ale, ale... ja mam dużo pracy, no i nie wypada by mnie widziano w podej... tak licznym kobiecym towarzystwie i... nie chciałbym psuć panienki dobrej opinii.- Jefrey gorączkowo kombinował nad sposobem wyrwania się z łapek Victorii.
- Oooooooooooo właśnie, dobrześ sam rzekł, gdybyśmy na tą kolację udały się same to byśmy zapewne naraziły sobie swoją dobrą opinię. A tak po opieką tak szanowanego szlachcica to nikt i nic nam nie zagrozi. - poparła go Vicky jak zwykle wybierając z wypowiedzi to co jej akurat podpasowało. - Sam widzisz... znamy się dopiero chwilę a już dbasz o nasze dobre imię. Od razu widać iż skończyłeś ten sztywny uniwersytet.
-Wcale nie sztywny... z tradycjami i uczący dobrego wychowania.- burknął Jefrey wpychany do dorożki.
- To gdzie jedziemy? Tylko nie wywieź nas do byle jakiej restauracji. Zdaje się na twój dobry smak, którego zapewne nabyłeś na tym swoim tradycyjnym uniwersytecie. - odrzekła mu na to Vicky wygodnie rozsiadając się w dorożce.

Jefrey burknął coś pod nosem i podał adres. Dorożka ruszyła. Końskie kopyta uderzały o bruk raz po raz, mijając kolejne uliczki. Aż w końcu dojechali.

“The Darwin’s Nest.”

Knajpka przyszłości. Jefrey tutaj nie pasował, tak jak Vicky. Z drugiej strony, wydawało się że Jefrey wstydzi się pokazać z towarzyszącymi mu obecnie paniami publicznie.


Knajpka była oświetlana za pomocą najnowszych zdobyczy elektryki i wyposażona w ergonomiczne fotele. Oraz całkiem miłą Deus ex Machinę o imieniu “Lollypop” i przyjemnym żeńskim głosiku.
Tego typu rozwiązania nie były jeszcze zbyt popularne wśród konserwatywnego angielskiego społeczeństwa.
Vicky z ciekawością rozglądała się po wnętrzu pytając równocześnie:
- Często tu bywasz?
-O tak... często.- zełgał Jefrey rozglądając się nieco za bardzo, jak na stałego bywalca. Co zresztą zauważyły i Bella i Katie. Deus ex Machina zaś wysunęła mimiczny manipulator na kształt kobiecej twarzy z zamontowanym głośniczkiem.-Witam państwa w Darwin’s Nest. Nazywam się Lollypop i pełnię tu rolę opiekunki gości. Stolik dla państwa został już przygotowany, proszę za mną.
- Opiekunki? A często opiekujesz się przybywającymi tu gośćmi? - podpytywała ją Vicky podążając w stronę przygotowanego dla nich stolika.
-Zawsze. Moim zadaniem, jest opieka nad gośćmi i dopilnowanie uregulowania rachunku.- zaświergotała Lollypop.
- Oooo to Jefrego zapewne dobrze znasz i jego gust, on tu często bywa. - zwróciła się do niej ponownie Vicky uśmiechając się przymilnie.
-Mój moduł pamięci, ma ograniczoną ilość wzorców. Nie zapamiętuję klientów, po opuszczeniu przez nich lokalu.- odparła uprzejmie Lollypop. Po czym spytała.-Co podać?
-Dla mnie specjalność dnia.- odparł nerwowo Jefrey. Po chwili się zamyślił i dodał.- Albo i nie. Dla mnie tylko wino.-
-Dla mnieee teeeeeż.- wtrąciła już mocno wstawiona Bella.
-To skąd wiesz czy klient, który teraz zasiada przy stole nie wymknął się poprzednio bez uiszczenia rachunku? - spytała Vicky zaciekawiona tym bardziej niż zamawianiem jedzenia, po czym zwracając się do mężczyzny z uśmiechem dodała - Zamów coś dla mnie, jako stały bywalec wiesz co tu najlepiej smakuje, zadam się więc na twój wybór. - i ostentacyjnie odłożyła menu na stolik.
-Żaden klient nie wymknie się bez zapłacenia rachunku.- stwierdziła wesoło Lollypop, a Jefrey zamówił dla pań egzotyczną niespodziankę z karty dań, o którą poprosił Deus ex machinę.
- A jak się jednak wymknie to co? - nie dawała za wygraną dziewczyna czekając na odpowiedź zanim obsługująca ich maszyna podąży w stronę kuchni.
-Nie wymknie się.- odparła głowa chowając się do sufitu.
A po kilkunastu minutach, manipulatory przywiozły gościom zamówione egzotyczne niespodzianki.


Rzeczywiście... Victoria nie spodziewała się w jej zupie, stawonogów i innych dziwnych fragmentów roślinnych.
- Jeeeeeeeeeeeeeeefry!!! Co to jeeeeeeeeeest?! - wykrzyknęła Vicky wpatrując się w swój talerz i pokazując to “coś” swoim palcem, aby nie było wątpliwości o co chodzi.
-To jest krewetka, albo homar, albo rak... ale raczej krewetka.- stwierdził po bliskim przyjrzeniu się Jefrey, a Bella zabrała się do picia wina, w ramach konsumpcji.
- Jeeeeeeeeeeeeeeeefry!!! Moje jedzenie ma oczy i patrzy na mnie!!! - wydarła się Vicky zrywając od stołu i popychając miseczkę w stronę młodego mężczyzny, niestety z takim efektem, że jej zawartość wylądowała na jego ubraniu. - Zrobiłeś to specjalnie! - zakończyła oskarżycielsko wyciągając palec w jego stronę i kontynuując - Od samego początku się do nas uprzedziłeś, od samego początku nas obrażałeś, od samego początku traktowałeś jak kogoś gorszego, bo jesteśmy kobietami, a teraz jak zaprosiłam cię na kolację to zabrałeś nas do lokalu w którym często bywasz i zamówiłeś TOOOOOO.... wiedząc jak wyglądać będzie. -spojrzała na niego oskarżycielsko świecącymi od łez oczami.
Trzeba było przyznać, że Jefrey wykazał się sporą ilością zimnej krwi i opanowania, mimo gorącej potrawy na swych spodniach.-To bardzo droga i bardzo smaczna potrawa. I nie uważam tego za powód do histerycznego zachowania. Tym bardziej, że nie przypominam sobie, bym ciebie obraził.
Vicky wyjęła z torby sakiewkę z monetami, cisnęła nią w Jefrego mówiąc:
- Żebyś nie musiał ponosić kosztów za tą drogą potrawę. Smacznego ci życzę i mam nadzieję, że pamięć ci będzie bardziej służyć, bo jak widać już w tym młodym wieku zaczynasz cierpieć na sklerozę. Mam nadzieję, że tatko się pomylił informując mnie iż jesteście jego przyjaciółmi i w niedoli mogę u was szukać pomocy. Dziewczęta IDZIEMY!. - zakomenderowała Vicky odwracając się na pięcie i ruszając w stronę wyjścia.

Z tym pójściem to akurat nie wszystko szło tak dobrze. Bella zajęta była zaprawianiem się alkoholem, a Katie pałaszowaniem drogiej potrawy, nie przejmując się specjalnie oczkami.
Pożerała ją tak gwałtownie, że jej się aż uszy trzęsły. Sam Jefrey całkowicie skołowany, przez oskarżenia i zachowanie Vicky ( plamach na spodniach nie wspominając), zajął się kojeniem swych nerwów za pomocą alkoholu.
- DZIEWCZĘTA!!! - ryknęła Vicky na całe gardło tak, że aż szyby zadrżały w oknach - Poooooooowiedziałam idziemy. - zakończyła z naciskiem zwłaszcza na słowo “idziemy”.
Obie wstały, przy czym Bella z trudem. Obie ruszyły z lekkim zawodem na twarzyczkach, a Jefrey odetchnął z ulgą.
- Możesz przekazać swojemu ojcu, że panna von Strom, nawet gdyby miała w Londynie nocować pod mostem i stracić życie z poderżniętym gardłem przez jakiegoś oprycha, do niego po pomoc się nie zwróci już. A tatce zaiste powiem jakiego to przyjaciela posiada. - rzuciła jeszcze dziewczyna przez ramię odwracając głowę w stronę młodego szlachcica.
-Jeśli ci się uda go znaleźć pani, proszę pozdrowić.-wykończony psychicznie zmiennymi niczym burza humorami dziewczyny Jefrey nie był w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny energii.
- Od ciebie? Nic mu po takich pozdrowieniach. Nie sądzę by chciał ich wysłuchać kiedy mu opowiem jakżeś mi pomógł. - rzekła Vicky wchodząc z restauracji i trzaskając z całej siły drzwiami, rozglądając się równocześnie za jakąś dorożką.
Zanim jednak doszły do dorożki, drogę zagroził im wysoki typek czarnym stroju i z groźną miną.


Czarny płaszcz i cylinder z goglami nadawał temu mężczyźnie z bokobrodami rys elegancji. Ale rękawice i pas z bronią świadczyły, że daleko mu do dżentelmena. A zimne spojrzenie przypominające wzrok gada skupiło się na Katie, które nagle chciała się poczuć bardzo, ale to bardzo malutka.
-Co za niespodzianka!.- ryknął idąc w kierunku damy do towarzystwa, wszelakiego rodzaju. Dziewczyna cofnęła się pod ścianę drżąc jak osika. On zaś podszedł niemal ją do tej ściany przyszpilając.- Dziewczynka Louiego.
Pogłaskała przerażoną kobietę po szyi.-To gdzie jest Louis, dziwko?
-Nie wiem, pewnie gdzieś się kręci. Interesu pilnuje.- zapiszczała Katie. A mężczyzna dodał.- Nie opowiadaj bajek. Szukam tego gnojka od wczoraj. Gadaj gdzie on jest!
Uderzył ją w policzek, mocno i głośno.
Katie osunęła się z płaczem na ziemię. A w patrzącej na to Vicky, krew się zagotowała...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-10-2011 o 22:14.
abishai jest offline  
Stary 02-10-2011, 23:03   #65
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Vicky wychodząc z restauracji czułą jak krew jej buzuje ze złości na młodego szlachcica, który tam został, a może na wszystkich osobników płci męskiej. Tak więc widok wydzierającego się, czarno ubranego osobnika na Katie zadziałał na nią jak lont, który się podpala by spowodować wybuch dynamitu. To, że do nich podszedł to nic, to że zaczął się wydzierać, to jeszcze by zrozumiała, wszak mężczyźni tylko w ten sposób potrafili się komunikować co już nie raz zauważyła. Wsunęła dłoń do swojej “podręcznej torby” i wyciągnęła pistolet w który zaopatrzył ją Douglas. Odbezpieczyła, by szybko z niego skorzystać jeżeli zajdzie taka potrzeba.


Jednak to że opryszek ośmielił się podnieść rękę na Katie to, było o wiele za dużo... o bardzo wiele. Stojąc z tyłu za nim wzięła zamach i z całej siły przywaliła mu torbą ze srebrnymi okuciami w ten durny łeb. Z uśmiechem na twarzy słuchając łupnięcia, kiedy jeden z twardych okutych srebrem rogów zderzył się z jego czaszką, dziewczyna bowiem wycelowała w tył jego głowy nieosłonięty kapeluszem, a potem pospiesznie strzeliła mu w tyłek z pistoletu.


Po czym znów wzięła zamach torbą wydzierając się przy tym na całe gardło:
- Taaaaaaki z ciebie damski bokser!!! Kobiety się nie bije!!! Nie dotyka nawet kwiatkiem jeżeli ona na to nie pozwala!!! - przy każdym kolejnym jej słowie torba stykała się z ciałem mężczyzny.
Zaskoczony mężczyzna, nie zdołał się otrząsnąć, po pierwszym uderzeniu. A gdy prąd popłynął po jego ciele osunął się jak kłoda. Nie mogąc się ruszyć, będąc na granicy przytomności, biernie przyjmował kolejne razy od rozjuszonej kobietki. Aż z głowy mężczyzny popłynęła krew... przy którymś z razów.
Na koniec dziewczyna wzięła zamach nogą i z całej siły przykopała czubkiem buta w klejnoty rodzinne rozciągniętego na ziemi opryszka. Nie zwracając już na niego uwagi zdeptała go jeszcze swymi szpilkami przechodząc po nim by pomóc podnieść się z ziemi Katie.
- Idziemy stąd, nikt mnie nie uprzedził, że w Londynie mieszkają sami nieuprzejmi mężczyźni. - prychnęła przy tym pod nosem i ponownie depcząc po leżącym pociągnęła Katie w stronę ulicy by złapać dorożkę.
-Co panienka zrobiła...- wyszeptała przerażonym tonem głosu Katie. -Oni tego pani nie darują.
Dawała się jednak prowadzić, będąc zszokowana działaniami panny von Strom.
- Lepiej niech uważają bym ja im to darowała. A może go jeszcze raz zdzielę aby zapamiętał lepiej? - przystanęła w pół kroku odwracając się w stronę rozciągniętego na ziemi opryszka.
Dziewczęta nie zareagowały na to pytanie. Katie była zbyt przerażona, a Bella niespecjalnie chciała się mieszać w tą całą awanturę. Ani też stawać na drodze rozsierdzonej Victorii.
- Eeeeeee tam, chyba już nie warto. -mruknęła pod nosem Vicky i machnęła ręką na przejeżdżającą właśnie dorożkę.
Dorożka ta natychmiast stanęła i otworzyły się drzwi pozwalając trójce kobiet wsiąść do środka.
-Dokąd panienko?- spytał dorożkarz.
- Do Izby Gmin proszę nas zawieść. - zakomenderowała Vicky wygodnie się rozsiadając na siedzeniu dorożki.
-Sie robi panienko.- odparł dorożkarz i dorożka ruszyła wioząc trzy kobiety do parlamentu.


W tym celu przejeżdżali przez most oświetlony latarniami gazowymi najnowszej generacji. Wszak stolica cywilizowanego świata, była wyposażona we wszystkie nowinki techniczne.
Vicky z ciekawością wyglądała przez okno dorożki i podziwiała atrakcje jakie jej migały przed oczami.
- Uroczo wygląda to miasto w świetle tych latarni. Kto by pomyślał, że zamieszkujący tu mężczyźni to same gbury. - rzekła do jadących z nią kobiet.
-To zależy czego chcą.- zachichotała Katie.-Mężczyźni potrafią być czarujący... jeśli im zależy.
- Tak, tak... aż mnie oślepili swym czarem. - odpowiedziała jej na to ironicznie Vicky.
-Może masz złe podejście do mężczyzn.- zaryzykowała teorię Katie.
- Ty masz za to idealne... dowodem na to jest ten siniec co ci właśnie pod okiem rozkwita. - rzekła Vicky grzebiąc w torbie, by po chwili wyciągnąć z niej maczetę, którą już wcześniej machała przed nosem Belli. - Przyłóż sobie pod oko ostrze, jest chłodne może choć trochę pomoże. Boli? - zakończyła pytaniem i w jej głosie można było wychwycić zaniepokojenie a może raczej bardziej zatroskanie.
-Troszkę.-odparła markotnie Katie, po czym dodała.-Londyn to niebezpieczne miejsce, dla kobiet z nizin społecznych, panienko Vicky.
- Tym bardziej nie mogę tego zrozumieć... - zaczęła Vicky, ale widząc pobitą twarz dziewczyny przerwała w pół zdania. - Jak wrócimy do automobilu to coś poradzimy i na tego sińca i na ból. - rzekła pocieszająco głaszcząc Katie po ramieniu.
Ta nic nie odpowiedziała, zresztą dorożka już dojeżdżała i nie było czasu na rozmowy.

Vicky wysiadła z dorożki, zabierając najpierw z dłoni Katie swoją maczetę i chowając ją do torby. Tym razem nie zapomniała wręczyć dorożkarzowi zapłaty, nie tylko opiewającej na sumę jakiej zażądał za dowiezienie ich tu, ale i nadwyżki iż zrobił to tak sprawnie i szybko.
- Dziękujemy. Poczekaj tu na nas, niedługo wracamy. - rzekła kładąc mu zapłatę na wyciągniętą dłoń.
-Tak jest panienko.- rzekł dorożkarz. A z powozu wyszła tylko Bella. Katie wolała się nie zbliżać do budynku parlamentu.
Vicky jednak przechyliła się w stronę gdzie siedziała Katie i chwytając dziewczynę za ramię wyciągnęła ją ze środka mówiąc:
- Będziesz mi niezbędna, więc potrzebuję byś z nami poszła.
- Po co?- spanikowana dziewczyna wyraźnie się opierała nie dając się wyciągnąć.
- Ech... potrzebna mi twa poobijana buzia. - niechętnie przyznała się Vicky - Proooooooooszę... choooodź. Obiecuję ci dodatkowy zarobek oraz to, że nic ci się już nie stanie.
-Nie chcę...- rzekła Katie potulnie jednak dając się wyprowadzić z powozu.
Vicky nie zatrzymując się podeszła do drzwi budynku, zamkniętych drzwi. I rzekła z pewnością siebie w głosie, taką jak może mieć tylko dziewczyna, która od urodzenia jest otaczana służbą... córka szlachcica.
- Mam do przekazania pilną wiadomość dla jego lordowskiej mości Sebastiana Stanforda. Przez ciebie to mogę zrobić czy poprosisz kogoś kto mu ją przekaże?
Zgodnie z przewidywaniem Victorii, budynek parlamentu miał deus ex machinę. Z framugi drzwi wysunęły się manipulatory, oraz głośniczek z którego rozległ się dostojny głos.- Wiadomość zostanie przekazana. Jak brzmi, lub jaką ma formę?
- Proszę mu powiedzieć, że jego syn miał wypadek... razem z Katie. - wypchnęła do przodu dziewczynę by można było zobaczyć jej poranioną twarz, po czy, ponownie się przed nią wysunęła i dodała - I że czekam tu by powiedzieć mu co się z nim stało i gdzie teraz jest.
-Wiadomość zostanie przekazana jak najszybciej.-odparł głośniczek i manipulatory schowały się w framugę drzwi.I... Vicky zaczęła czekać. Bo jakoś najszybciej nie chciało równać określeniu “szybko”.
Vicky po paru minutach ponownie zwróciła na siebie uwagę. I kiedy była pewna, że jest ponownie słuchana rzekła:
-Przekazano wiadomość? Każda chwila jest tu cenna na wagę życia, chyba nie chcecie by lord nie zastał syna przy życiu?
-Wiadomość zostanie przekazana jak najszybciej.-odparły drzwi. Jak widać parlamentarna deus ex machina, w niewielkim stopniu przypominała domowe. Jej osobowość została poważnie zredukowana.
- Nie mam czasu na czekanie. Jedziemy aby opatrzono Katie. Nie chcesz przekazać wiadomości to nie, to nie mój syn miał wypadek. Jak widać lordowie nic sobie nie robią z tego co dzieje się z ich dziećmi. - rzekła dziewczyna robiąc w tył zwrot i oddalając się na kilka kroków od drzwi.
Niestety drzwi pozostały niewzruszone. W końcu kontrolował je mechanizm pozbawiony uczuć wyższych. Bella szepnęła na ucho Victorii.-To co teraz robimy, panienko?
- Małe zamieszanie. - stwierdziła Vicky ponownie grzebiąc w swej torbie.
-Panienko, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł.- rzekła przerażonym głosem Bella, po czym stanowczym ruchem wyrwała torbę z dłoni Vicky i zatrzasnęła ją.
Niestety w palcach Vicky znajdowało się już to czego poszukiwała.


- Takie maleństwo a pomoże nam zwrócić uwagę nie tylko tej gadającej machiny. - rzekła dyskretnie pokazując co ma zarówno Belli jak i Katie.
-Ale to jest budynek parlamentu, mogą nas aresztować i zamknąć i wyrzucić klucz przez okno... I to kim panienka jest niewiele da.- jęknęła przerażona Bella. A Katie dodała.-Niech panienka da spokój. Co to znaczy jeden dzień czekania.
- Toć syn mu może ducha wyzionąć, a on ma to gdzieś? A nie mówiłam, że w tym mieście mieszkają sami bezduszni ludzie? - oburzenie Vicky sięgnęło zenitu.
-Pewnie ta maszyna mu jeszcze nie przekazała informacji. Sesje parlamentu mają pierwszeństwo. Nie można ich ot tak przerywać.- odparła Katie cicho.
- Sesje są ważniejsze niż życie najbliższych? - tego też za bardzo nie mogła pojąć młoda szlachcianka.
-Dla tej deus ex machiny są ważniejsze... raczej.- stwierdziła londynianka.-Sesje są ważniejsze... na pewno.
- To może jakowyś kamerdyner się znajdzie, jeszcze zanim skorzystam z mojego małego wynalazku. - rzekła dziewczyna ponownie podchodząc do drzwi i pytając - Czy mogę poprosić by kamerdyner wyszedł z nami porozmawiać?
-Proszę podać numer upoważnienia.- odparł głośnik wysuwając się z drzwi.
- Trzynaście. - rzekła Vicky i dyskretnie upuściła maleńką kuleczkę pod drzwiami.
-Numer nie zgadza się z rejestrem... Proszę podać numer upoważnienia.- odparła deus ex machina.
- Zapomniałam. Czy jest kamerdyner? I co odpowiedział lord na przekazaną mu wieść o synu? - spytała Vicky.
-Wiadomość zostanie przekazana jak najszybciej. Proszę podać numer upoważnienia.-deus ex machina odparła znanymi już Vicky frazami.
- To poczekamy. - odrzekła Vicky odwracając się i z całej siły depcząc kuleczkę obcasem, odeszła pospiesznie ciągnąc za sobą i Bellę i Katie. Po paru chwilach rozległ się huk..
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 28-10-2011, 22:12   #66
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Panna von Strom była młodą damą pełną zalet.
Niestety wśród nich nie było cierpliwości, ni umiejętności znoszenia odmowy. Panna von Strom zawsze stawiała na swoim. Nawet jeśli oznaczało to przejście do celu po trupach... lub w tym wypadku, po gruzach.
Mała niespodzianka młodej arystokratki spowodowała olbrzymią eksplozję.

Która całkowicie rozerwała drzwi do budynku parlamentu. Niemniej był to budynek parlamentu. Jeden z najważniejszych budynków na całym świecie. Tu zapadały decyzje zmieniające oblicze Imperium. Więc ucierpiały tylko drzwi, ale włączył się alarm.
Dorożkarz nie czekał na rozwój sytuacji, tylko uciekł od razu. I pozostawił trzy panny samym sobie. Katie zemdlała i obecnie była podtrzymywana przez służkę Victorii. Bardziej przyzwyczajoną do takich sytuacji Bella, patrzyła z paniką w spojrzeniu na swoją panią.
A deus ex machina parlamentu przeszła na tryb bojowy. Drzwi i okna zasłoniły grube metalowe płyty. Także i w miejscu gdzie pojawiła się wyrwa, momentalnie wysunęła się metalowa ściana. Z wnęk ściennych budynku wysunęły się lampki alarmowe i syreny. Oraz lufy...
-Budynek został zaatakowany. Przejście w tryb alarmowy. Proszę wszystkich o zachowanie spokoju.-ryczały głośno syreny budynku, a lufy skierowały się w kierunku kobiet.-Podejrzane o akt terrorystyczny, proszę o spokojne czekanie na przybycie funkcjonariuszy Scotlandyardu. Nie podporządkowanie się tej procedurze grozi atakiem bez strzałów ostrzegawczych. Powtarzam. Podejrzane o akt terrorystyczny, proszę o spokojne czekanie na przybycie funkcjonariuszy Scotlandyardu. Nie podporządkowanie się tej procedurze grozi atakiem bez strzałów ostrzegawczych...

Vicky pochyliła się nad nieprzytomną Katie i przytknęła jej palce do szyi, wyczuwając słaby puls, zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu soli trzeźwiących. Nie zwracała przy tym uwagi na komunikaty, które wykrzykiwał w jej stronę budynek. Grzebiąc za solami trzeźwiącymi patrzyła smętnie do środka torby i spojrzała z wyrzutem na Bellę mówiąc:
- Grzebałaś w mej torbie?
-Nie grzebałam. Panienko, powinnyśmy uciekać.- w głosie służącej była panika. Dużo paniki.
- To czemu nie mam w niej już żadnych swoich wynalazków? Tylko same nic niewarte szpargały? - westchnęła smętnie Vicky - I czemu mamy uciekać? Przecież nic nie zrobiłyśmy.
-Żeby nas nie zamknięto. I jak to, nic zrobiłyśmy? Panienka wysadziła drzwi!-krzyknęła niemalże Bella.
- Jaaaaaaa???! Coś ci się pokićkało, nie mam nic wspólnego z tymi wysadzonymi drzwiami i lepiej będzie jak sobie to ZAPAMIĘTASZ. - odrzekła jej na to Vicky szczególnie podkreślając ostatnie słowo i wyciągając rękę w której trzymała buteleczkę z solami trzeźwiącymi. Odkorkowała ją i podsunęła pod nos omdlałej Katie.
-Co się stało?-Katie wymruczała coś niewyraźnie. A Bella zaś kiwnąwszy jedynie głową dodała.-Lepiej stąd uciekajmy panienko, bo mogą panienkę niesprawiedliwie oskarżyć o napaść na parlament. Tylko te strzelby, co im lufy wystają.
- Nic nie mam na sumieniu to wiać nie będę. To pewnie ci terroryści co ciągle nas napadają i tym razem maczali w tym palce. - odrzekła jej na to Vicky i pochylając się nad Katie spytała - Jak się czujesz?
-Ale to do nas celują lufy strzelb!- rzekła spanikowana Bella, jakoś nie wierząc słowom Victorii. Zaś Katie wstając niemrawo, rzekła.-Lepiej?
- Podejrzane o akt terrorystyczny, proszę o spokojne czekanie na przybycie funkcjonariuszy Scotlandyardu. Nie podporządkowanie się tej procedurze grozi atakiem bez strzałów ostrzegawczych. -mówiła deus ex machina.-Odradza się wykonywanie gwałtownych ruchów, pod groźbą kontrataku.
- Bella nie ruszaj się lepiej, bo cię ustrzelą jak kaczkę. - rzekła Vicky próbując się nie roześmiać. Po czym ponownie spytała Katie - Jak się czujesz? Jak na dziewczynę pracującą w swoim zawodzie masz strasznie słabe nerwy.
-W moim zawodzie... nie ma eksplozji.- jęknęła Katie, a Bella dodała.-A w moim zawodzie od groma i zazwyczaj z winy panienki Victorii. Widzisz, nie nadawałabyś na osobistą służącą.
- Ciekawe czemu chcieli wysadzić ten parlament. Pewnie ich ta bezduszna maszyna wkurzyła. A ty Bello lepiej trzymaj jęzor za zębami, bo jak nic będziesz lochy zwiedzać jako mieszkaniec zamiast zwiedzający. - mruknęła Vicky dając kuksańca swojej służce.
-Zapewne razem z panienką.- odparł Bella i załamana rzekła.-Jestem zbyt młoda i zbyt piękna żeby mnie zamykano. I nie właziłam do łóżka ukochanego tak często jak panienka... to niesprawiedliwe.
- To nic nie gadaj jeno potwierdź to, że od samego domu ścigają nas jakieś zbiry, a dziś nawet Katie pobił jeden. I za nic w świecie się nie wyrywaj z informacją o moich wybuchowych zabawkach, a nadal będziesz młoda i z nadzieją na łóżko ukochanego. - pouczyła ją Vicky. - Pamiętajcie przyszłyśmy tu poinformować lorda o wypadku jego syna, toć biedak ma poparzone klejnoty rodzinne. I jak już odchodziłyśmy i byłyśmy z dala od tych drzwi to wybuchło coś i to nas zatrzymało bo Katie straciła przytomność, bo ma słabe nerwy. I nic więcej gadać nie musicie, resztę ja wyjaśniać będę.
-Poparzone, zupką co mu panienka na spodnie wylała.- mruknęła cichutko Bella.
- Ale poparzone więc nie oszukujemy, nie musimy wnikać w to jak się to biedakowi przydarzyło - mruknęła jej na to Vicky robiąc groźną minę.
Na siły policyjne dziewczęta długo nie musiały czekać. Pierwsze do nich dotarły mechaniczne psy tropiące . Chude czteronogie automatony, przypominające bardziej żelazne psie szkielety iskrzące energią elektryczną, niż puchate pieski. Stwory osaczyły trójkę dziewcząt ze wszystkich stron, warcząc.
Potem pojawiły się królewskie automatony wojenne. Obecnie rzadziej spotykane, bowiem zastąpiły je w wojsku nowe, ulepszone wersje.


Niemniej te które nie zostały zezłomowane, trafiły do sił porządkowych, choć używano je bardzo rzadko. Były bowiem stanowczo, za ofensywnie uzbrojone jak na codzienne działania policyjne.
Oczywiście kilka chwil i po pojawieniu się automatonów, przybyli sami policjanci ze Scotlandyardu.


Bowiem te automatony nie bardzo radziły sobie z sytuacjami, które ich zaskakiwały. I dlatego musiały być nadzorowane przez ludzi. Trzej policjanci wydali komendy do automatonów, po czym najstarszy z nich, z siwiejącymi wąsami, podszedł do trójki dziewcząt.
Przedstawił się mówiąc.- Aspirant James Warwick. Tak więc... co tu się stało? Dostaliśmy alarmową informację o ataku.
Podczas gdy najstarszy przeprowadzał rozmowę z dziewczętami, najmłodszy poszedł porozmawiać z deus ex machiną parlamentu.
Vicky widząc miła twarz pochylającą się nad nimi spojrzała do góry a jej oczy zalśniły od łez. Zaczęła chlipać i wyrzucać z siebie słowa jak z automatu:
- Przyjechałyśmy powiadomić lorda Stanforda.... <chlip>, że jego syn miał wypadek i jest poparzony, a tu najpierw ta machineria.... <chlip> nie chciała nas wpuścić, potem... <chlip> kazała nam czekać <chlip>, a biedak zapewne cierpi i chciałby by ojciec dowiedział się jak najszybciej o jego wypadku. Jak postanowiłyśmy pojechać do niego, bo zostawiłyśmy tu wiadomość to odchodząc usłyszałyśmy huk i tyle dymu... Ktoś nas chciał zabić... <chlip> to pe... pe... pe.... <chlip>, pewnie te typy co dziś nas już napadły i Katie pobiły... - chlipiąc rzuciła się w stronę policjanta siorbiąc przy tym nosem. - Proszę... <chlip> proszę nam pomóc i nie opuszczać nas aż lord Stanford przejmie nad nami opiekę, te miasto jest straaaaaaaaaaaszne dla samotnych kobiet... <chlip> takie niebezpieczne, takie... takie... <chlip>.
-Eeehhhhmmmm... może panienka zacznie po kolei, mówić o wydarzeniach, które się tu... wydarzyły.- “napadnięty” przez chlipiące dziewczę policjant zupełnie stracił rezon. Tym bardziej, że niewiele z jej tłumaczeń zrozumiał.
Vicky jeszcze głośniej zachlipała i zaczęła od nowa:
- Przyjechałyśmy powiadomić lorda Stanforda.... <chlip>, że jego syn miał wypadek i jest poparzony, a tu najpierw ta machineria.... <chlip> nie chciała nas wpuścić, potem... <chlip> kazała nam czekać <chlip>, a biedak zapewne cierpi i chciałby by ojciec dowiedział się jak najszybciej o jego wypadku. Jak postanowiłyśmy pojechać do niego, bo zostawiłyśmy tu wiadomość to odchodząc usłyszałyśmy huk i tyle dymu... Ktoś nas chciał zabić... <chlip> to pe... pe... pe.... <chlip>, pewnie te typy co dziś nas już napadły i Katie pobiły... - i znów zaczęła płakać rozdzierająco od czasu do czasu przerywając by dodać: - A on ją tak bił.. <chlip> i bił i bił, a ona... <chlip> upadała.... <chlip> niech pan sam zobaczy jej poobijaną buzię...<chlip> i oni.... <chlip> nawet tutaj chcieli nas zabić... tylko pewnie nie trafili, bo odeszłyśmy od drzwiiiiiiiii....<chlip>.
-Panie...nko.- mężczyzna zwrócił uwagę na strój Katie, świadczący o uprawianej przezeń, profesji.-Co właściwie wydarzyło się tutaj? Skąd ten wybuch? I o co chodzi z tym pobiciem?
- A skąd ja mam wiedzieć skąd ten wybuuuuuuuuuuuch. -rozpłakała się jeszcze bardziej Vicky aż jej z nosa zaczęło cieknąć i nie omieszkała temu zaradzić mając niedaleko mankiet policjanta. - Przecież... <chlip> rzekłam iż odeszłyśmy, szłyśmy do dorożki a tu nagle huk i ta maszyna mówiąca, że... <chlip>, że.... <chlip>, że nas zastrzeeeeeeeeeeeeeeeeli. - tym razem ostatnie słowa przypominały bardziej zawodzenie niż płacz.

Młody policjant podszedł do starszego, na którym uwiesiła się Victoria, a który błagalnie patrzył na pozostałe dziewczęta, milczące jak im panna von Strom nakazała.
-I co ustaliliście posterunkowy?- spytał młodziana. Ten kiwnął głową i zaczął odczytywać z notesika.-Atak nastąpił u wejścia, wybuch zniszczył drzwi. Co uruchomiło procedury awaryjne. Nikogo poza tymi o to pannami tu nie było. I to one dobijały się do wejścia. Dlatego... deus ex machina uznała je za terrorystki. Nie stwierdzono, żadnego podejrzanego pakunku.
-Wygląda na to, że panny będą musiały się udać z nami na komisariat.
- Najpierw proszę sprowadzić lorda Stanforda. On z nami niech pojedzie, tu... tu... nie ma żadnej sprawiedliwości, jak chcecie nas panowie zabrać, a terroryści i zbóje co pobili Katie i nas chcieli zabić w biały dzień pod drzwiami tak szacownego budynku sobie łażą gdzie chcą. - pomiędzy kolejnymi chlipami zażądała płaczliwie Vicky.
-Nie ma powodu by niepokoić lorda Stanforda, nie związanymi z nim sprawami.-stwierdził policjant po chwili zastanowienia.
- Jest!!! Bez niego nigdzie nie pójdę! Jestem córką lorda von Stroma, jak nie przyjdzie lord von Stanford to się mu poskarżę na was. Nawet ten dorożkarz co odjechał musiał być z nimi w zmowie, bo czemu uciekł? - spytała nagle Vicky policjanta.
-Więc jako szlachcianka, wie panienka co to jest obywatelski obowiązek i jego spełnianie? Nie jest panienka o nic oskarżona.- rzekł w odpowiedzi Warwick.-Acz uchylanie się od obywatelskiego obowiązku, może być podejrzane. W zasadzie panienki pojadą, by ktoś odpowiedni wysłuchał waszych zeznań w sprawie zamachu.
- Ja sie booooooję <chliiiiiiiiiiip>... ja chcę by wujcio Stanford ze mną pojechał na ten obowiązek. Nie ma pan dzieci? Nie ma pan serca, chciałby pan by ktoś je zastraszal tak jak pan mnie? Proszę przyprowadzić wujcia i pojedziemy. - i ponownie wybuchnęła płaczem tym razem zawodząc głośno.
-Proszę sie wziąc w garśc, nie ma pani pięciu latek. Gdzie panienki godność?- obruszył się policjant.
- To nie pana napadnięto, nie pana pobito, nie pana chciano zabić jakimś wybuchem i nie w pana celowała broń sztucznej machinerii. Proszę by pan przyprowadził mego wujcia i wtenczas zobaczymy czy tak samo będzie pan mi kazał się brać w garść. - rzekła Vicky zadzierając podbródek do góry ale nie przestając beczeć.
-Jakoś nie widać śladów pobicia u panienki, ani śladów po wybuchu.-stwierdził Warwick i rzekł do zastępcy.-Wilson, podstawiaj powóz, niech się nimi w Scotlandyardzie zajmą. Boże. Tyle płaczu z powodu zeznań.- po czym dodał.-Z nami i w Scotlandyardzie jest panienka bezpieczna.
Posterunkowy Wilson, zaś pogonił po powóz.
- Może tam i jestem, ale będę musiała stamtąd wyjść. Bez wuja nie jadę, a przy najmniej dopóki mu nie powiem gdzie ma po mnie przyjechać. To szczęście moje iż Katie pobił po twarzy a nie mnie, drugi raz mogę takiego nie mieć. Jak mnie zabije to wtenczas będzie Waść zadowolony? Czekam na wuja, jak pan chce, proszę poczekać ze mną. -rzekła Vicky siadając na trawniku i smętnie opierając głowę o kolana. Ramiona jej zaś raz po raz wstrząsał spazm płaczu.
Wóz podjechał, dwa kare konie i opancerzona buda. Policjanci spojrzeli z zakłopotaniem, na “rozpaczającą” Vicky stawiającą bierny opór władzy. Po czym naradzali się cicho przez chwilę.
Wreszcie dwóch z nich, chwyciło Victorię pod pachy i uniosło w górę.
- Raaaaaatunku! Policja, a używa siły do niewinnej dziewiętnastolatki! Ciekawe czy lord Stanford to pochawli? Proszę mnie natychmiast puścić! Sam pan rzekł że tylko chce pan przesłuchać to czemu mnie siła ciągniecie? - jeszcze żałośniej się rozpłakała dziewczyna z całej siły zapierając nogami i szarpnęła się do tyłu.
Niestety to, że dookoła policjantów krążyły automatony, oraz fakt, że owa przemoc wobec Victorii była wyjątkowo mizerna sprawiły, że nikt z przechodniów nie kwapił się z bohaterskim rzuceniem do pomocy. Victoria wylądowała w wozie, posadzona wyjątkowo delikatnie. A po chwili także Bella i Katie. Które zresztą wolały wejść, na własnych nogach. Drzwiczki zostały zamknięte i cała grupka dziewcząt, ruszyła do Scotlandyardu. A przynajmniej tak im się wydawało.
Vicky spojrzała na dziewczęta i szepnęła do nich:
- Nie ważcie się powiedzieć ani słowa, dopóki nie przyjedzie lord Stanford... chyba, że chcecie siedzieć z bandziorami w więzieniu. Nie jesteśmy podejrzane jak rzekł ten policjant, więc zmuszając nas do pojechania z nimi naruszyli nasze prawo do wolnego decydowania czy chcemy jechać czy nie i lord Stanford zapewne im tego nie daruje.
-Nie przypominam sobie takiego prawa panienko.- mruknęła Bella, po czym obie się zgodziły milczeć jak grób.
Podróż wydawała się nudna, ale Katie chyba była przyzwyczajona do wożenia w takich pojazdów, bo była bardzo spokojna. Natomiast Bella była w o wiele bardziej nerwowym nastroju.

Huk wystrzału!
Najpierw jeden, potem drugi.
Potem nastapił kolejny wybuch, który wstrząsnął powozem wywracając go na bok, razem z dziewczętami. Bella wylądowała na Vickty. Panna von Strom machając nóżkami i prezentując fikuśną bielizną (żadne tam pantalony, a co!), wylądowała brzuchem na podłodze, przyciśnięcia Bellą do podłoża. Katie zaś pleckami obok niej.
Tyle że podłoga, pełniła przed chwilą rolę ściany powozu, a drzwi dotąd zamknięte, podczas upadku rozwaliły się.
I tak trójka dziewcząt mogła ze zdziwieniem wyjrzeć ostrożnie z przewróconego wozu, na zewnątrz. A tam się działy sceny dantejskie.

Huk minidział, krzyki kobiet, uciekająca w panice gawiedź. Psy atakujące szarżujące automatony obcego pochodzenia. Duże patyczkowate maszyny, strzelające do policyjnych robotów.


Chuderlawe roboty uzbrojone były w szybkostrzelne karabiny, którymi ostrzeliwały policjantów i królewskie automatony bojowe. Psy musiały polegać na swej szybkości, bowiem nie były uzbrojone w broń palną. Zaciskając paszcze na metalowych kończynach uruchamiały prądnice. Zwykły ładunek mógł jedynie porazić człowieka nie czyniąc mu krzywdy, ale policjanci wydali polecenie, by roboty mogły użyć pełni mocy. I rozgrzane do czerwoności korpusy psów produkowały dość energii, by kły psów raziły prądem przepalającym obwody i niszczącym maszyny. Niemniej kule wrogi automatonów, przebijały pancerze i rozwalały czaszki policyjnych robotów.
Walka toczyła się zaciekła, ale chaotycznie.
Do tego jeszcze... huk wystrzału tak głośny, że przebijał się przez huk armatek królewskich automatonów.
Jeden z kryjących się za wozem policjantów, padł z przestrzeloną głową. Jego dwaj towarzysze krzyknęli do automatonów, by obrały nowy cel. Snajperkę skrywającą się na dachu starego budynku.
Pierwszy który się obrócił w tamtym kierunku i wycelował armatę, oberwał w głowę i zdezaktywowany osunął się na ziemię.
A Vicky... rozpoznała tą snajperkę.


Była to ta blond zdzira, która podrywała Douglasa w zajeździe “Pod wesołym automatonem”!
Teraz ubrana w bordowy mundur i bez agresywnego makijażu, ale panna von Storm nigdy nie zapominała konkurencji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-10-2011 o 22:15.
abishai jest offline  
Stary 21-11-2011, 20:29   #67
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Huk, krzyki, strzelanina, zamieszanie... Londyn coraz mniej podobał się Vicky, a jeszcze ta blond zdzira co miała czelność dotykać tego co jej! Jak nic to ta flądra co obmacywała Douglasa... Vicky czuła jak na sam jej widok zęby zaczynają jej zgrzytać ze złości.
-Panienko...-usłyszała szept Belli.- Ja się boję. Co tu właściwie dzieje. Czemu wszyscy nagle powariowali?
- Gdzieś tu muszą być... -mruczała Vicky pod nosem grzebiąc w torbie i ignorując szepty Belli. Po chwili jej usta wykrzywił złośliwy uśmieszek a w jej dłoni ukazało się to czego poszukiwała. Spojrzała na dziewczęta i rzekła:
- Przygotujcie się do wiania jak tylko cisnę w tą blond wywłokę to... - wynurzyła się ponownie z powozu, wzięła zamach i kiedy w stronę blondyny poszybowały...


... wystrzałowe kuleczki, Vicky szepnęła ponaglająco do współtowarzyszek:
- Chodu!!! Wiejemy, ale to już! - i jako pierwsza wyskoczyła z przewróconego pojazdu pospiesznie się za nim kryjąc i czekając na resztę.
Huknęło...błysnęło.


Najpierw raz, potem, drugi, trzeci. Wybuchające niespodzianki panny von Strom wypełniły pole walki ogłuszającym hukiem i oślepiającym blaskiem, dezorientując obie walczące strony. Siedząca na dachu, z dala od toczącej walki blond zdzira, została co najwyżej oślepiona. Ale roboty nieźle skołowało. Zaprzestały walki próbując na nowo nastroić receptory optyczne i dźwiękowe. Nie wspominając o dymie jaki przy okazji produkowały, wypełniającym całe pole bitwy gęstymi oparami.
Panny podążyły za wojowniczą lady Vicky chowając się za przewróconym wozem.
- Póki są zdezorientowani to lepiej się stąd zbierajmy. - zarządziła młoda szlachcianka pokazując na róg budynku, za którym mogły znaleźć bezpieczne schronienie. - Liczymy do trzech i tam wiejemy
- Raz...
- Dwa...
- Trzy! W nogi! - zakomenderowała i podrywając się ruszyła biegiem w stronę w którą wcześniej pokazywała dziewczętom.
Trzy furkoczące spódnice, sześć zgrabnych nóg i trzy pary podskakujących w biegu biustów mogłyby przyciągnąć uwagę w innych okolicznościach. Obecnie jednak chaos panujący w tej części Londynu sprawiał, że nikt nie zwróciłby uwagę na pannę Vicky, nawet gdyby biegła na golasa. Dziewczyny bez problemu dopadły do najbliższej wąskiej uliczki i skryły się za nią.
-Ale bajzel... Myśli panienka, że ...znowu wszyscy... będę o to ...panienkę ...obwiniać?- wydyszała łapiąc oddech Bella, a Katie pojękując dodała.-To... szaleństwo... skąd... czemu..te wybuchy i wszystko?
- To wszystko wina tego durnego policjanta co nas na siłę wpakował do tego pojazdu, zamiast poczekać na lorda Stanforda tak jak mu mówiłam. - rzekła Vicky, rozejrzała się na wszystkie strony i dodała - Lepiej byśmy się stąd oddaliły w jakieś bezpieczniejsze miejsce. - nie zwlekając ruszyła do przodu by znaleźć się jak najdalej od "pola bitwy", kierując się w stronę... parlamentu, wszak nadal przebywał tam obiekt jej poszukiwań, lord Stanford.
-Panienko, to zły pomysł. Tam właśnie będą na szukać.- jęknęła Bella chwytając za ramię swoją panią i zatrzymując w miejscu. Po czym płaczliwie się poskarżyła.- Jestem już zmęczona, wracajmy do domu.
Katie zaś przyglądała się dwójce dziewcząt ze zgrozą. Ona ledwo nerwowo zniosła te wszystkie wydarzenie i nie miała najmniejszej ochoty, pakować się głębiej w tą kabałę.
- Do domu raczej za daleko mamy by iść tam na piechotę. Ale masz rację wracajmy do domu lorda zapewne już tam jest. - rzekła na to Vicky i zmieniła kierunek swojej wędrówki.
-Mówiłam... o naszym domu. -pochlipywała Bella drepcząc za Victorią. A za tą dwójka snuła się Katie posępnie.
- Przecież ci tłumaczę iż do naszego domu za daleka droga. Poza tym nie marudź, bo będziemy dłużej szły i jeszcze bardziej cię nogi rozbolą. Odejdziemy stąd kawałek i dorożkę złapiemy by nas zawiozła do rezydencji lorda Sebastiana. - mruknęła na to Vicky przyśpieszając kroku.
-Mówię o wozie panicza Mavericka. Chciałabym się przespać.- marudziła Bella.
- To nie jest nasz dom, a poza tym Doug poszedł się gdzieś włóczyć, nie będę siedzieć pod jego drzwiami jak jakiś pies. - zbyła marudzenie Belli i zaczęła się rozglądać za dorożką.
-Ale łóżko mam tam własne.- westchnęła poirytowana służka, widząc podjeżdżającą dorożkę.-Może już wrócił? Jest taka możliwość. Jest już coraz ciemniej.
- Z tego co mnie pamięć nie myli skarżyłaś się Katie, że nie jest ono twoje. Masz rację jest coraz ciemniej więc i coraz większa szansa iż lord Stanford siedzi już wygodnie w domu i tym razem wreszcie się z nim spotkamy. - rzekła Vicky machając dłonią by zatrzymać dorożkę turkoczącą po londyńskim bruku.


Do uszu trójki dziewcząt docierały krzyki i odgłosy walki. Jak widać, udało się pannie Vicky wymknąć niepostrzeżenie z owej rozróby, która nadal trwała w najlepsze.
Dorożka podjechała i dorożkarz spytał o cel podróży. Zaś Katie... pożegnała się słowami.- Ja już sobie daruję. To nie na moje nerwy. Możemy się rozliczyć i pójść własnymi drogami?
Vicky wsunęła dłoń do sakiewki i podała dziewczynie obiecaną zapłatę mówiąc przy tym:
- Proszę to tyle co ci obiecałam i jeszcze trochę, abyś odpoczęła i pozwoliła wygoić się twarzy zanim wrócisz do swojej pracy. Może jednak pojedziesz z nami, odwieziemy cię po drodze do domu byś nie musiała sama wędrować po ciemnych ulicach i by ktoś ci tej zapłaty nie buchnął?
Na tyle Katie, po długim zastanowieniu, skłonna była się zgodzić. I dorożka żwawo opuściła obrzeża strefy walki, która kilkanaście minut temu, był spokojną londyńską uliczką.
Vicky spojrzała na Katie i spytała:
- To gdzie mieszkasz?
-W kamieniczce czynszowej. Kącik ciasny ale własny.- odparła Katie niechętnie wdając się w szczegóły.
- Ale może nam adres podasz, bo wiesz nie wiem czy bliżej stąd mamy do rezydencji lorda Stanforda i po drodze odwożąc ciebie do niego zajedziemy czy raczej do ciebie zajedziemy po drodze jadąc do niego. - zaczęła swój wywód Vicky.
Katie podała więc swój adres, po chwili namysłu i dorożkarz ruszył w tamtą stronę.


Slumsy Londynu. Miejsce biednych budynków, w których deus ex machiny praktycznie nie były montowane. Sypialnia dla dokerów, żebraków, prostytutek, złodziei i imigrantów. Bardzo niebezpieczne miejsce. Ale Katie czuła się w nim jak ryba w wodzie.
Vicky z ciekawością przyciskała nos do szyby w drzwiczkach dorożki zerkając na kolejne widoki rozpościerające się za nim, było ciemno, ale to co udało jej się wypatrzeć niezbyt przypadło jej do gustu.
- Jesteś pewna Katie, że dobrze jedziemy?
-Tak. To już blisko. Za tym zakrętem mogę wysiąść.-stwierdziła Katie, podczas gdy Bella starała się plecami wcisnąć w ścianę powozu i być jak najmniej widoczną.
- Nie! Nie! Za żadnym zakrętem, odwieziemy cię do domu! - gwałtownie zaprotestowała Vicky nadal przyciskając nos do szyby.
-Ale... tam już będzie mój dom.- rzekła zaskoczona gwałtownym protestem Katie.
- Pod same drzwi i... dam parę miedziaków dodatkowo dorożkarzowi by cię pod drzwi mieszkania bezpiecznie odprowadził, albo sama cię odprowadzę wszak nie jestem bezbronna. - rzekła Vicky wyciągając z sakwy najpierw maczetę a potem pistolet w jaki ją Douglas zaopatrzył.
-To może lepiej niech dorożkarz.-zaproponowała Katie blednąc na sam widok wyciągniętego arsenału, a Bella pokiwała głową na poparcie decyzji blondynki.
- Jak on się nie zgodzi, to ja z tobą idę, nie puszczę cię samej do domu w takim miejscu, jesteś bezbronna i łatwa do pobicia jak już to raz widziałyśmy. - ucięła dyskusję odnośnie odprowadzania Katie do drzwi stanowczym głosem Vicky. Po czym bez słowa dalej obserwowała widok za oknem dorożki.
Dorożka się zatrzymała tuż za rogiem i Katie wysiadła, po czym zwróciła się do wąsatego dorożkarza w kwestii eskorty. Wspomniała przy tym o dodatkowym wynagrodzeniu za ten akt odwagi. Wąsacz chwilę pogłówkował, po czym przystał na ten pomysł.

Vicky poczekała na jego powrót po czym pospiesznie wysiadła z dorożki i wciskając pieniądz w dłoń dorożkarza rzekła:
- Zapomniałam jej czegoś powiedzieć, zaprowadzi mnie pan do niej abym nie szła w tym dziwnym niemiłym miejscu sama, dla mego bezpieczeństwa?
-Co znów panienka zapomniała?-zdziwiła się Bella, gdy dorożkarz się zgadzał.
- Zaraz wracam. - odrzekła krótko Vicky zatrzaskując drzwiczki dorożki przed nosem Belli a ją samą w środku pojazdu i ruszyła pospiesznie z dorożkarzem do budynku w którym parę chwil wcześniej zniknęła Katie, trzymając w garści broń, którą dał jej Doug.
Ruszyli we dwoje przez brudne podwórze, do zaciemnionej klatki schodowej , po drodze mijając rudych irlandczyków rozmawiających “o dostawie w porcie”. Ich dość zakazane mordy taksowały Victorię oceniając kwestię napaści na nią. Ale pistolet i rosły dorożkarz sprawili, że poniechali swych zamiarów i po chwili Victoria pukała do drzwi Katie.
Blondynka po otworzeniu ostrożnie drzwi spytała z zaskoczeniem.-Coś się stało?
- Sprawdzam... Czemu otwierasz drzwi nie wiedząc kto za nimi stoi, a jak by to był ten typek co cię pobił?! - napadła na nią Vicky ujmując się dłońmi pod boki i robiąc groźną minę.
-Nie ma go. Tutaj zapuścić się boi. To nie jego tereny. Tu inny król zło... tu ktoś inny włada.- odparła Katie otwierając szerzej drzwi i wpuszczając Vicky do swego mieszkania, które mogło się jedynie kojarzyć z pojęciem “szczurza norka”. Stare drewniane meble, miska z wodą w ramach toaletki, stary piecyk węglowy, oraz rozwalony barłóg jako łoże. To już w wozie Douga było więcej wygód.
- Hehhhhh... nie możesz tak mieszkać Kate. Jak nie chcesz ze mną jechać to chociaż pozwól, że zamówię stolarza i zrobi ci nowe łóżko za które ja zapłacę i... jeszcze jak coś będziesz chciała to też. - rzekła Vicky rozglądając się po jej mieszkaniu i próbując zachować kamienną twarz, na której nie będzie widać niesmaku jaki wzbudziło w niej to pomieszczenie.
-Ależ panienko... zbytek łaski.- nagle przeraziła się Katie jąkając nerwowo.- Na praw dę... zby tek.
-Ona ma rację. Sąsiedzi zwrócą uwagę. Doniosą komu trzeba, albo ukradną.- stwierdził wąsacz.-W tych rejonach lepiej się nie obnosić z pełną sakiewką.
- Toć tylko łóżko, powie że ma nowego kochanka, który nie chciał sypiać w tym barłogu. O wiem ty nim będziesz! Nowe łóżko wszak będzie dobre bo chyba tutaj przyprowadzasz tych swoich klientów Katie? - spytała Vicky.
-Czasami.- potwierdziła Katie i westchnęła z rezygnacją. Zaczęła podejrzewać, że panna von Strom jest uparta jak osiołek. I nie da sobie nic wyperswadować.
- Czyli ten miły... - po czym odwróciła się do dorożkarza i spytała: - Jak się zwiesz?
-Kacper psze pani.- stwierdził wąsacz krótko.-Kacper Mills.
- Czyli Kacper przyprowadzi jutro stolarza, zamówi u niego łóżko aby nie korzystać z tego barłogu, sypnie mu grosza, aby nie było iż ty jakowyś posiadasz. Przyjdzie tu potem jeszcze ze dwa trzy razy, a potem cię porzuci, że niby się tobą znudził. Kochanek odejdzie, a łóżko zostanie. To chyba nie zdziwi nikogo tu mieszkającego? Wszak niekiedy zdarzają się chyba i tu takie okazję co nie? - podsumowała swój pomysł zaopatrzenia Katie przynajmniej w nowe miejsce do spania czy też pracowania młoda szlachcianka.
Kacper i Katie spojrzeli po sobie, ale nic nie odpowiedzieli. Ta cała uknuta w przeciągu kilku chwil intryga, była niczym uderzenie młotem w głowę. Ogłuszyła ich całkowicie. Zdołali jedynie potakiwać.
- Czyli jesteśmy umówieni, jutro z samego rana Kacper przyprowadzi stolarza. Nie musisz przecie zamawiać królewskiego łoża tylko jakieś wygodne. A na razie nie otwieraj nikomu drzwi nie pytając kto za nimi sterczy! - pouczyła ją Vicky i ruszyła w stronę drzwi. - Tylko nigdzie nie wyłaź zanim, oni nie przyjdą by to łóżko wymierzyć i umówić się na robienie go.
-Tak panno von Strom.- Katie odruchowo dygnęła przy potwierdzeniu, a Kacper ruszył za Victorią.
A panna von Storm raźnym krokiem poszła do dorożki i włażąc do środka zarządziła by wieźć je teraz do rezydencji lorda Stanforda.

Wyruszyli od razu i to pędem. Kacper dość szybko dowiózł obie damy do celu podróży, czyli rezydencji Stanfordów. Brama była zamknięta, a deus ex machina kazała się im anonsować.
- Victoria Eureka von Storm wraz ze swoją damą do towarzystwa do lorda Sebastiana Stanforda. - rzekła Vicky. Odwróciła się do Kacpra i dodała: - Poczekaj na nas.
Brama się otworzyła i wjechały na dziedziniec. W drzwiach stał już znany im lokaj, który spojrzał na obie panny z góry i rzekł.-Lorda Sebastiana nie ma w domu. Obawiam się, że mam złe wieści dla panny. Ktoś zaatakował budynek parlamentu i dla bezpieczeństwa, lordowie zostali na noc w budynku. W tak zwanych bezpiecznych pokojach. Ponoć to był akt agresji wymierzony właśnie w lorda Stanforda. I ponoć on miał zginąć od wybuchu.
- Nie pozostaje mi więc nic innego jak... - zawiesiła głos Vicky pocierając palcem wskazującym skroń i kończąc: - poczekać na niego tu aż wróci. - po czym dała stanowczy krok do przodu depcząc przy tym lokajowi po paluchach u nogi i ciągnąc swój wywód dalej: - Bo zapewne jak wrócę tu jutro znów go nie zastanę, więc nie ma co ryzykować, że będziemy się mijać w tą i we wtą. Zresztą tatko kazał mi się u niego zatrzymać, więc nie mogę zawieść jego zaufania i szlajać się po tym niebezpiecznym mieście. Jak parlament nie jest bezpieczny... to chyba nic tu już bezpieczne nie jest.
-A gdzież jest panicz Jefrey? Czyż nie dotrzymywał pannom towarzystwa?-spytał z ironicznym uśmieszkiem lokaj.
- A został w restauracji delektując się zamówionym przez siebie jedzonkiem. A właśnie poprosimy coś do zjedzenia, bo to co nam zaserwowali w tej podrzędnej knajpie nie przeszło takim panienkom ze wsi jak my przez usta. Wolimy zwykły chleb z kawałkiem sera czy szynki, rarytasy zostawmy delikatnym podniebieniom londyńskich panien. - odrzekła mu na to Vicky.
-Tak. Domyślam się, że prowincjuszki nie potrafią docenić dobrej kuchni.- odparł ironicznie Salomon.
- Doceniają za to dobrze wyszkoloną służbę. - odrzekła mu na to Vicky i dodała: - Drogę do salonu znamy, więc zaoszczędź sobie fatygi wędrowania w tą i nazad i od razu udaj się do kuchni po posiłek dla nas.
-Jak panie sobie życzą. Pokoje są już wyszykowane. W błękitnym skrzydle. Zaprowadzę was tam po posiłku.- odparł Salomon ruszając do kuchni.-Panicz Jefrey przypuszczał, że wrócicie.
- Ooooo to jednak się z nim widziałeś, a dopytujesz się o niego. Ooooooooch biedaku nie dość żeś niekompetentnym lokajem to jeszcze i skleroza zaczyna ci doskwierać. Widać lord Stanford ma litościwe serce, że nadal cię tu jeszcze trzyma. Poczekamy na posiłek, nie spiesz się zbytnio by ci serce nie wysiadło z wysiłku. - rzekła Vicky ruszając w stronę salonu.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 06-12-2011, 20:07   #68
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolacja została przygotowana w kilka chwil. Ciepła i smaczna i z dużą ilością mocnego trunku do urozmaicenia posiłku. Aż dziw było, że lokaj tak szybko się z tym uwinął, nawet mając do pomocy Deus ex machinę. Bella ochoczo zabrała się za pałaszowanie posiłku, a i użyła mocnego wina do kojenia swych nerwów, mocno nadszarpniętych atrakcjami związanymi ze zwiedzaniem Londynu wraz panną von Strom.
Dużej ilości wina.
Biedaczka miała problemy z chodzeniem, więc do swego pokoju doczłapała się wspierając na ramieniu Salomona. Jakoś tak się złożyło, że ich pokoje były dość skromnie umeblowane i znajdowały się w dalszej części domu. Victoria przypuszczała też, że ich pokoje znajdują się jak najdalej od komnat panicza Jefrey’a. No cóż... Mimo, że pokoje były dość skromne, to jednak i tak rozleglejsze i bardziej komfortowe od pomieszczeń wozu Douglasa Mavericka. A i łóżko bardziej miękkie. Niemniej przez główkę Vicky przemknęło, że przyjemniej by było zasnąć tuląc się do Douga.
Dzień był jednak pełen wrażeń i dość męczący. Więc Vicky wdziawszy przyciasną w okolicy biustu skromną koszulę nocną (Skąd u licha taką mieli, skoro w domu nie było ani jednej kobiety?), położyła się spać.

W nocy Victorię von Strom zbudziły jakieś hałasy i chichoty. Maurycy przeszedł w tryb czuwania nocnego, więc nie mogła być ich źródłem. Zresztą deus ex machiny się nie śmieją. Otworzyła zaspane oczy i przetarła je wierzchem dłoni ziewając przy tym rozdzierająco. Odwróciła się na drugi bok, kiedy odgłosy jednak nie pozwoliły jej zasnąć wcisnęła głowę pod poduszkę starając się nie zwracać na nie uwagi, jednak i to nic nie dało. Usiadła na łóżku i zaczęła nasłuchiwać... no cóż, ciekawość była jednak bardziej namolna niż senność. Chwilę później młoda szlachcianka przesuwała się w stronę drzwi pokoju na palcach nasłuchując uważnie co się za nimi dzieje. Stawiając ostrożnie krok za krokiem aby nie przydeptać długaśnej koszuli nocnej którą jej sprezentowano i oddychając płytko, gdyż strój niebezpiecznie się napinał na jej piersiach przy każdym głębszym oddechu, trzeszcząc przy tym złowieszczo. Uniosła dłoń i powoli nacisnęła klamkę otwierając drzwi delikatnie by skrzypnięciem nie zdradziły jej obecności.
W korytarzu ktoś chichotał, ktoś siedzący na schodach czyścił obecnie buciki panny von Strom oraz Belli. Obok tego kogoś stała na wpół opróżniona butelka wina. Strój sugerował, że owa osóbka jest pokojówką, ale... jak dotąd jedynymi żywymi osobami jakie Victoria zauważyła w tej posiadłości, był Jefrey i jego lokaj. Dziewczyna zerknęła za siebie i Vicky mogła dokładniej przyjrzeć się tej młodej ciemnowłosej pokojówce w okularach.


Zanim ta wydała przerażony pisk, by potem wachlować się dłonią w okolicy piersi i mamrotać.- Ale mnie panienka przeraziła, myślałam że zjawa jakowaś. Duch żony lorda... co ją tu zamordowano. Albo gorsza poczwara.
- Ty lepiej mniej popijaj, bo sama duchem zostaniesz jak sobie skręcisz kark na tych schodach. - odrzekła jej na to Vicky po czym spytała; - Lord zamordował żonę i nie zamknęli go za to w więzieniu?
-Dyć nie obecny lord, tylko jego pra-pra-pra-pra pradziad bodajże. Za czasów Marii Stuart, przydybał żonę z gachem w sypialni. Ją udusił na miejscu, gacha przed powieszeniem wykastrował rzucając jego jajka psom na pożarcie. Ponoć ona od tego czasu straszy w tym skrzydle... a panienka śpi w jej sypialni. Duchowi mogłoby się to nie spodobać.- odparła pokojówka nie zwracając uwagi na ostrzeżenia Vicky względem picia.-Wygodnie się panience śpi w tej koszulinie?
- Aaaaahaaaaa... i wsadzili go do więzienia? -dociekała dalej Vicky.
-Nieee... chyba zginął na wojnie.- pokojówka próbowała sobie przypomnieć jaki dokładnie los spotkał owego lorda. Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Więc wzruszyła tylko ramionami i łyknęła z gwinta.
- Ciekawe czy jakby tatko udusił matkę-lafiryndę i wykastrował któregoś z jej gachów to by go też wysłali na wojnę? -zastanowiła się Vicky nieświadomie mówiąc o tym na głos. Jej wzrok spoczął na pijącej dziewczynie a z ust padło: - Pijesz jak smok... niczym moja Bella, pewnie to takie skrzywienie, każdej pokojówki. Ciekawe co powiesz jak cię na tym przyłapie ten wysuszony staruch co strzeże drzwi niczym cerber. - i spojrzała ponad ramieniem służki czy czasami nie widać gdzieś "wilka" skoro o nim mowa.
-Toć przecież panienka mu nie powie. W końcu to ja panience koszulinę pożyczyłam. Bez niej panienka goła by spała.- odparła cicho służka podając butelkę Vicky. I biorąc się za pastowanie.-I buty panience czyszczę.
- Ciasna ta koszulina, a pod kołderką ciepło mi by było i bez niej, jednak dziękuję za pożyczenie jej. - mruknęła Vicky przysuwając nos do szyjki butelki i wąchając jej zawartość.
-Ciasna, bo panienka ma czym oddychać. Pewnie wielu chłopców panienkę w kąpieli podglądało.- zachichotała służka palcem trącając pokaźny biust Vicky. A butelka pachniała słodko, trunek który się w niej znajdował był zapewne z tych lepszych. Aż dziw, że służkę było na niego stać.
"Pewnie buchnęła panu domu, albo paniczowi, jego rarytas", pomyślała Vicy odsuwając butelkę od nosa i odpowiadając pokojówce: - Nie sądzę, za bardzo cenili swe oczy by narażać się Hildzie. A ciebie panicz nie podgląda przy kąpieli?
-Panicz Jefrey to dobrze wychowany i bardzo przyzwoity młodzian.- rzekła nieco przesadnie nadętym tonem. Po czym zachichotała dodając.-No wie panienka. Wstydniś. Panikuje już na sam widok kobiecej łydki w pończoszce. Salomon, to co innego.Kiedyś był ponoć z niego chart na baby. Ale obecnie jest już za stary na podglądanie.
Po czym spytała.- Kto to jest Hilda?
- Hilda to średniowieczny pas cnoty dla młodych panienek. - odpowiedziała na jej pytanie Vicky ze złośliwym uśmieszkiem pod nosem: - A właściwie po co w domu gdzie są sami mężczyźni pokojówka?
-Och właśnie dlatego, że są sami mężczyźni pokojówka jest potrzebna.- zaśmiała się dziewczyna.-Kto tym biedakom zaceruje skarpetki, kto uprasuje ubrania, kto im ugotuje. Kto wreszcie posprząta. Co prawda ze sprzątaniem nieco radzi sobie Maurycy, ale on tylko odkurzy podłogi i tyle. Resztę muszę robić ja.
- Aaaaaa czyli robisz za szwaczkę, praczkę, kucharkę i sprzątaczkę. Muszę chyba do ciebie Bellę na przeszkolenie wysłać może przestanie marudzić. - rzekła Vicky pocierając w zamyśleniu palcem swoją skroń.
-A kto to jest ta Bella? - spytala pokojówka po czym dodała zamyślając się.-Pas cnoty. Czego to ludziska nie wymyślą. To panienka dotąd nieuświadomiona? A wydawałoby się że wyższe sfery mają lepiej.
- Myślisz że panienki z wyższych sfer szybciej się uświadamiane? - spytała Vicky zaciekawiona tokiem rozumowania pokojówki - A tak właściwie to jak cię zwą?
-Rebeka prze pani.- rzekła pokojówka odruchowo wstając i dygając.- Ale wołają na mnie Becky.
Po czym dodają.-Myślałam, że tak jak wszystkie się uświadamiają. Ale pasy cnoty? Toż to barbarzyństwo.
Zerknęła ciekawsko na koszulkę nocną i spytała.-To ma panienka, tą Hildę na sobie?
- Raczej byłoby trudno... - mruknęła pod nosem Vicky i dodała - W domu została. Czyli uważasz że panienki z wyższych sfer to takie panienki lekkich obyczajów, co nic sobie nie cenią oprócz uświadamiania w jak najłatwiejszy i najwcześniejszy sposób?
-Nie... Niby czemu. - podrapała się za uchem Becky.-Ale nie sądziłam, że ktoś je w pasy cnoty wciska.
- Yhmmmm... jak nic wciska się im wciska. - mruknęła Vicky zerkając w stronę pokoju w którym powinna spać Bella. - A jak to jest z pokojówkami, kiedy się uświadamiają i dzięki komu? Pobieracie jakieś lekcje w tym temacie?
-Ścierkami od matek.- zachichotała pokojówka i kontynuowała wypowiedź.-Odganiają nas od chłopców, albo chłopców od nas. A potem bywa różnie. Niektóre czekają do ślubu. Inne... niekoniecznie.
- Oj coś mi się wydaje, że zamiast panicz Jefrey ciebie podglądać, to ty podglądasz jego. Zwłaszcza, że ponoć on taki nieśmiały, zapewne "niechcący" mu już nie raz przed nosem łydką pomachałaś. - rzekłą Vicky z perfidnym uśmieszkiem zerkając na podpitą pokojówkę.
Becky wybuchła głośnym śmiechem. Po czym wzruszając ramionami dodała.- O co mnie panienka podejrzewa?
Zachichotała cicho.-To bogaty dom. Uczciwe pieniądze płacą za robotę. Nie ma co ryzykować. Nie dla widoku czerwonej miny panicza Jefrey’a.
- Yhmmm... - przytaknęła jej Vicky nie do końca pewna czy nie warto zobaczyć tej miny panicza. - Koniecznie muszę ci Bellę przedstawić. Chodź! - zakomenderowała ciągnąc młodą dziewczynę w stronę drzwi pokoju w którym spała jej służka.

Bella spała snem sprawiedliwych i nie zwróciła nawet uwagi na dobijanie się do drzwi swej pani. Na szczęście Becky miała klucze do każdego... cóż... prawie każdego pokoju w tym domostwie.
- Masz spinkę do włosów? Trzeba otworzyć te drzwi... bo Bela się schla... zaspała. - mruknęła Vicky kolejny raz łomocząc w drzwi.
-Mam klucz.-odparła Becky i otworzyła cicho drzwi do pokoju służki. -Ale może lepiej dać jej spokój ?
- No coś ty! Zapłakała by się z rozpaczy, że cię nie poznała. - rzekła Vicky wskakując na łóżko na którym chrapała Bella. - Wstawaj śpiochu, musisz kogoś poznać!
- Co znowuuuu.-zamarudziła Bella ziewając i tylko na moment otwierając oczy.-Ciemno jeszczeee.
- Spotkałam twojego sobowtóra lub... siostrę bliźniaczkę, tak samo jak ty pracuje, tak samo jak ty popija i tak samo jak ty bałamuci płeć męską.. pooooooooooooznaj Becky! Taaaaaa taaaaam! - zakończyła entuzjastycznie Vicky odchylając powieki Beli palcem i kierując jej głowę w stronę gdzie stała nowo poznana pokojówka.
-Eeeejjjj... to nie prawda z tym bałamuceniem i popijaniem. Należy mi się jakaś rozrywka za nadgodziny.- oburzyła się Becky, a Bella wymamrotała.-Czeeee.... Ty też musisz znosić huuummory rozkapryszooonej panieeenki, do cieeeebieee też strzelajaaająąąą i straszą tasakami?
-Eeeee... cooo?- zdezorientowana pokojówka lekko się przeraziła ostatnią wypowiedzią Belli i dyskretnie próbowała się wycofać z pokoju.
- Wątpię, ona usługuje panience Jefreyowi, więc żadna z tych ekscytujących rzeczy jej nie zagraża, nie ma tyle szczęścia co ty Bello. Toć on ciepłe kluchy, zapewne by nawet nie wiedział z której strony kula wylatuje i za którą część tasak przytrzymać. - odrzekła pospiesznie Vicky uśmiechając się przy tym niewinnie do Becky.
-Oooo to chcesz się zamienić? Przydadzą mi się wakacje.- odparła z rozmarzonym uśmiechem półprzytomnie Bella nie otwierając oczu. A Becky dodała pospiesznie.-Ja tam lubię spokój i ciszę. Nie kuszą mnie takie przygody.
-Panicz Douglasa to przynajmniej trzymał pannę Vicky w alkowie. I z tego ich figlowania spokój był.- wymruczała jeszcze Bella, a Becky dodała pytając.-To ta Hilda niespecjalnie się sprawdziła?
- Taaaaa Bella jako pas cnoty zawiodła na całej linii, oj będzie się miała z pyszna jak wrócimy do domy i Hillda ją w swe... ekhem... dostanie - rzekła Vicky szturchając Bellę by nie spała. - Zobacz śpiochu, ona jeszcze pracuje, kiedy ty się w ciepłych pieleszach wylegujesz.
-Nie powiem kto paradował przez paniczem Douglasem na golasa.-burknęła w swej obronie Bella.-A mnie się sen należy...- obróciła się na drugi bok, wypinając się dosłownie i w przenośni na obie kobiety.-... za ten stres i za straszenie i za wybuchy i za łażenie... za całe poświęcenie.
-To już całkiem nie rozumiem. O co chodzi z tą Hildą, Bellą i pasem cnoty?-zaczęła się zastanawiać Becky.-I co do tego mają wybuchy iiiii... strzelanie?
- Majaki pijaka. - podsumowała Vicky i dodała: - Ale ma rację co do spania, tobie też się należy odpoczynek. - rzekła schodząc z łóżka i wędrując w stronę drzwi.
Skołowana Becky zaś ruszyła za Victorią nie bardzo wiedząc co o tym myśleć. Zaś młoda szlachcianka raźnym krokiem pomaszerowała do swojej sypialni w drzwiach się odwróciła mówiąc:
- Dobrej nocy Becky - i zamknąwszy je poczłapała pod ciepłą kołderkę.
-Dobranoc panienko.- odpowiedziała na koniec pokojówka.

Nadchodził nowy dzień, a Londynie wrzało.Ktoś w nocy zaatakował Brytyjskie Wszechimperium, a potem podejrzane o to kobiety zostały uwolnione podczas brawurowego ataku wrogich automatonów. Stała się więc niesłychana, tym bardziej że nie udało się ustalić jeszcze nie tylko tożsamości sprawców. Nie wiedziano co za frakcja polityczna, organizacja lub państwo stało za tymi atakami.
Gazety pełne były spekulacji i plotek. Niewiele w nich było szczegółów dotyczących tego wydarzenia.


Ba... Nawet podobizny “Trzech Furii”, bo tak nazwano owe potencjalne terrorystki różniły się w zależności od tego, która gazeta je wydrukowała. Niemniej Scotlandyard uczynił to śledztwo priorytetowym. I było niemal pewne, że detektywi dopadną sprawczynie, podobnie jak grasującego w dokach Kubę Rozpruwacza. Seryjny morderca musiał się jednak zmierzyć z nowym wrogiem, medialną konkurencją w postaci Trzech Furii.

O tych szczegółach panna Vicky dowiedziała się podczas śniadania jedzonego wraz z Jefrey’em i Bellą. Młody szlachcic, po wczorajszym wypadku w restauracji unikał spojrzenia panny von Strom. I nie tylko spojrzenia. Pomijając dyplomatycznie obecność Victorii, przy stole Jefrey przekomarzał się z Bellą, która pomimo kaca trajkotała radośnie.
Czytając prasę, wspominał o ciekawostkach dziejących się na świecie. A zamach terrorystyczny na gmach parlamentu, był wszak sensacją dnia.
Zaś Bella odpłacała mu za te zaspokajanie ciekawości, promiennym uśmiechem. Nagle zaczęła masować czubkiem stopy łydkę Victorii. A gdy ta zaskoczona zachowaniem swej służki zgromiła ją wzrokiem i... już miała zamiar zgromić głosem, Bella wykonała kiwnęła głową w bok chcąc zwrócić uwagę na to, co się działo za plecami panny von Strom. Vicky obróciła się i... zdębiała. Na ulicy, naprzeciw posiadłości stał pojazd Douglasa.

Dwie godziny później, pod Stanfordów zajechała dorożka. Wysiadł z niej stateczny dżentelmen, ktory przekroczył już jesień życia i robił pierwsze kroczki ku jej zimie.Ubrany dość szykownie i z cylindrem na głowie, podpierał się podczas chodzenia mahoniową laseczką.
Gdy przekraczał próg domostwa, Maurycy otworzył drzwi ze słowami.-Witam w domu lordzie Stanford.


-Dobrze być w domu.-rzekł arystokrata podkręcając zawadiacko wąsa.- Wczoraj przetrzymali nas aż pół nocy w pokojach bezpieczeństwa. Koszmar. A w domu, Maurycy? Kolejny spokojny wieczór?
-Nie mógłby pan być w większym błędzie, sir.- odparła deus ex machina.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-12-2011, 20:48   #69
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Noc jak noc... z przerwami, ale jednak przespana i dająca odpoczynek. Ale co tam odpoczynek, dała nowe siły i nowe pomysły na wypełnienie nowo nadchodzącego dnia. Panna von Strom nie marnowała czasu na wylegiwanie się w piernatach. Skoro świt zerwała się na równe nogi, ale co tam się, zerwała również i Bellę, wszak ktoś jej musiał pomóc wbić się w gorset, bez którego jej kształtne ciałko nie dałoby rady wbić się w sukienkę mamusi.
- Bella wstawaj leniu! Było nie opijać się tak, pijaczyno, dzień już dawno wstał czas na działanie! - huknęła prosto w ucho śpiącej pokojówki ściągając ją z łózka. - Wstawaj bo ci amant sprzed nosa nawieje!
-Co? Gdzie?- mruknęła Bella chwytając się za głowę .-Jaki znów amant? Czemu tak głośno?
Służka jakoś nie była skora do wygramolenia się z łóżka.-Ciiiiicho...Ciiiicho... głooowa boleje.
- Ty lepiej wstawaj bo cię obleję! - odrzekła jej na to Vicky biorąc w ręce miskę z zimną wodą.
-Tyrania.- wyjęczała Bella wyłażąc powoli z łóżka i łkając.-Nic a nic... współczucia.
- Trza było nie opijać się winem niczym wodą ze studni, całymi kwartami. Nie dość, że głowa ci teraz pęka toś i leniwa i wstydu narobiłaś obściskując starego Salomona niczym amanta w zalotach. - odrzekła jej na to Vicky ciągnąc równocześnie do drzwi.- Musisz mi pomóc wbić się w ubranie bym golizną kostki panicza nie deprawowała i do waporów nie doprowadziła.
-Jakby zwracał na panienkę uwagę.- burknęła Bella, po czym zesztywniała z przerażenia.-Jak to? Obściskiwała...Salomona?!
- Jak będę paradować w tej koszulinie to zwróci ze strachu iż mi pęknie na... - wymownie machnęła w stronę swojego biustu pomijając pytania służki milczeniem.
-Co z tym Salomonem ?!-zestresowana Bella, jednakże nie zwracała uwagi na kwestię biustu i koszulki nocnej. Przerażona służka miała łzy w oczach.
- Pewnie już do jubilerów się dobija pierścionka zaręczynowego szukając. - odrzekła jej Vicky i wypadła z impetem z pokoju na korytarz, podczas gdy Bella się rozbeczała.
- Bellla jak zaraz nie przyjdziesz mi pomóc to się zgodzę gdy będzie mnie prosił abyś tu została!!! - wydarła się Vicky na całe gardło kierując się w stronę swojego pokoju.
Beczącą Bella weszła do pokoju Victorii. Była blada na twarzy, a poruszała niemrawo idąc gołymi stopkami po podłodze. Pochlipując i wycierając nosek rękawem koszuli mruczała coś o “bezdusznej pani, która torturuje i straszy służki”.
- Pospiesz się pospiesz... - energia rozpierała pannę von Strom tak wielka, że w miejscu na dłużej nie umiała się zatrzymać - ... i nie pij tyle, bo...
-Po co się spieszyć?- rzekła Bella pomiędzy pochlipywaniem.
- By czas nam nie uciekł. I tatkę odnaleźć. - odrzekła jej na to Vicky zatrzymując się na wspomnienie o ojcu.
-Acha...- Bella jakoś nie była przekonana. Ale mimo bolącej głowy pomagała Victorii wcisnąć się w gorset i suknię po matce.
Vicky nie traciła czasu na próżne rozmowy, podziękowała Belli za pomoc przy ubieraniu i jak strzała wypadła z pokoju pędząc schodami na dół.

Prosto w objęcia Salomona. Nie zdołała wyhamować i staranowała starca swoim biustem powalając go na ziemię.
-Co też panienka wyrabia!-zirytował się starzec wstając z podłogi.
- Obijam się z samego rana. Czy lord Stanford już wrócił? - spytała go Vicky pochylając się aby pomóc mu się pozbierać z podłogi.
-Nie. Nie wrócił.- odparł starzec zerkając dyskretnie na przypadkowo prezentowane krągłości panny von Strom.- Śniadanie dopiero jest przygotowywane. Proszę spocząć i zaczekać w salonie.
- A bibliotekę tu jakowąś posiadacie? - spytała go Vicky, otrzepując z zapałem portki służącego i przyglądając się czy jego ubiór zbytnio nie ucierpiał froterując posadzkę w holu.
-Oczywiście. Proszę za mną.- rzekł wystudiowanym tonem głosu kamerdyner i zaprowadził Victorię do biblioteki. Pokój był pełen książek ustawionych na kilkudziesięciu regałach umieszczonych w przeznaczonych do tego szafkach, oraz niewielkiego stolika z lampką do czytania. Salomon poczekał, aż Victoria wejdzie, po czym zamknął za nią drzwi zostawiając ją samą w tym miejscu.
-Czy życzy sobie panna, jakąś konkretną pozycję?- odezwał się z głośniczków głos Maurycego, deus ex machiny tego domostwa.
- Sama się rozejrzę. - zbyła go Vicky podchodząc do półek i przesuwając wzrok po grzbietach ksiąg.Niestety mimo że większa, biblioteczka Stanfordów była o wiele nudniejsza od biblioteki Douglasa. Były tu jedynie książki historyczne i prawnicze, oraz trochę ekonomicznych i matematyczne zagadki. Vicky szła powoli od półki do półki wyciągając po kolei interesujące ją pozycję, by po paru minutach usiąść wygodnie w fotelu. Panna von Strom obłożona książkami zagłębiła się w lekturze, zapominając o bożym świecie.
Z tego zapominania obudził ją głos Maurycego.-Śniadanie już gotowe.
Pozostało więc udać się by spożyć posiłek. Tym razem oprócz nieco zmizerowanej Belli, w śniadaniu uczestniczył także panicz Jefrey. Młodzian ograniczył się jednak do wymiany uprzejmości z panną Vicky, po czym skupił się na posiłku, kawie i porannej prasie.



Vicky skupiła się zaś na rozglądaniu po stole, by napełnić swój talerz i zabrać się z ochotą za jedzenie. Panicz Jefrey był według niej zatwardziałym młodym szowinistą więc zbytnio nawet chęci na rozmowy nie miała, bo o czym tu z takim gaworzyć. Lepiej już zjeść w spokoju i do powrotu lorda Sanforda w bibliotece spędzić miło czas... ale Vicky to Vicky po paru minutach chochlik ją podkusił:
- Coś ciekawego Waść w tej gazecinie wyczytał, czy tylko obrazki podziwiasz?
-Kuba rozpruwacz znów zaatakował. Kolejna kobieta zginęła. Aaaaa tak... parlament został zaatakowany przez terrorystów. Przemoc się szerzy na ulicach.-dobiegło zza gazety, bowiem niczym tarczą szlachcic odseparował się nią od Victorii.
- To niebezpieczne miasto, wczoraj na ulicy przed tą spelunką do której nas zabrałeś, jakiś zbir pobił Katie. Ale ty oczywiście wolałeś się obżerać niż bitej niewinnej dziewczynie na pomoc przyjść. Londyńczycy za nic honoru nie mają, to co się dziwić iż w tym mieście przemoc się szerzy. - odpowiedziała mu Vicky z uwagą studiując tą stronę gazety która była z jej strony. "Czy to może nasze portrety?" zastanawiała się przy tym próbując odnaleźć podobieństwo swoje, Belli lub Katie w tym co prezentowała gazeta.
-Nie powiem kto, zapaskudził mi spodnie drogą potrawą w napadzie histerii. Nie mogłem wszak wyjść z plamą o spodniach. A o napaści... nic mi wiadomo.- odparł z lekką irytacją Jefrey nie wychylając się zza gazety.
- Tak... tak, wszak godność jaśnie pana bardziej się liczy i upaskudzone portki niż obita twarz dziewczyny. - podsumowała go Vicky szturchając pod stołem Bellę i kiwając głową w stronę gazety.
Bella zbyt zajęta jedzeniem, nie zareagowała na poszturchiwania panny von Strom. Natomiast zareagował Jefrey na jej słowa.- Jakoś nie macie panny poobijanych twarzy. No i wasza rzekoma historyjka o pobiciu, kupy się nie trzyma. Zresztą zostawiłyście mnie samego.
- Masz chyba zaburzenia pamięci krótkotrwałej , nawet nie pamiętasz która z nas to Katie. - rzekła prychając lekceważąco Vicky.
-Ach tak. Pamiętam że była wśród was choć jedna miła osóbka.- burknął Jefrey i westchnął.-Prawdziwa dama.
- I właśnie ta dama została pobita, bo zabrałeś nas w jakieś podejrzane miejsce. - odrzekła mu na to Vicku z impetem zabierając mu gazetę i rozkładając ją przed sobą na stole.
-Jeśli została pobita to tylko dlatego, że pewna damulka dostała ataku histerii i uciekła nie czekając na mnie.- odparł lodowatym tonem głosu Jefrey.
- Gdybyś nas tam nie zawiózł to by nam się to nie przytrafiło. Ale jaśnie pan nie chciał nas w domu swym ugościć, a jak już zawiózł gdzieś to do spelunki, w której żaden porządny Brytyjczyk by ani jednego kęsa do ust nie wsadził. Pewnie liczyłeś, że wszystkim trzem nam tam kark skręcą i się kłopotu pozbędziesz zanim tatuś do domu zawita. - odrzekła mu na to Vicky nic sobie nie robiąc z jego tonu i studiując interesujący ją artykuł z uwagą.
-Spelunki? Wypraszam sobie. To był całkiem porządny lokal. Jedna z tych popularnie obecnie restauracji. Najnowszy krzyk mody. Nie moja wina, że pannica nie tylko spódnice, ale i maniery ze wsi przywiozła. - oburzył się młody lord Stanford i zaczął narzekać.-Chciałem pokazać panience trochę światowej kultury i co mnie za to spotkało?! Wyzwiska i pomówienia.
-I zupa na spodniach.-wtrącił usłużnie Salomon.
-I zupa na spodniach! Właśnie.- rzekł obrażonym tonem głosu Jefrey.
- Nooooo cóóóóóż nie ma to jak światowiec z Londynu, nic tyko jedzenie z oczami by zajadał i pilnował by go ktoś z socjety w mokrych portkach nie przydybał. - odrzekła mu na to Vicky zerkając równocześnie ze zdziwieniem na Bellę, która zaczęła pod stołem masować jej łydkę. - Nogi ci się pomyliły. - mruknęła w jej stronę, myśląc, że służka chciała w ten sposób poderwać młodego panicza.

Bella się zaczerwieniła jak burak, i ruchem głowy próbowała dyskretnie zwrócić uwagę swej pani, na to co było za jej plecami.
-Eeeech... proszę to nie dramatyzować.- burknął w odpowiedzi Jefrey i wziął inną gazetę, by się nią odgrodzić od nielubianej arystokratki.
- Zapewne powtórzę twe słowa, gdy tobie ktoś facjatę obiję. - odrzekła mu na to Vicky przyglądając się Belli, która nie dość, że nie przestała atakować jej łydki to jeszcze jakiś tików głowy dostała.
-Ja umiem się zachować, nie to co … prowincjuszki.-odparł cicho Jefrey, a Bella zwiększyła tylko znaczące machanie głowę i znaczące spojrzenia na obszar za plecami panny von Strom. O znaczącym masowaniu łydki arystokratki nie wspominając. Vicky uniosła palec i popukała się w czoło równocześnie pytająco unosząc brwi. "Czyżby z samego rana udało jej się dorwać do jakiejś karafki?", zaczęła się zastanawiać, zachowanie służki coraz bardziej ją niepokoiło.
Zdesperowana Bella wskazała widelczykiem obszar za Victorią, mimo że ściągnęła w ten sposób spojrzenie czujnego Salomona na siebie. Panna vn Strom dała za wygraną, cokolwiek Belli łaziło po głowie, na pewno znajdowało się za jej plecami. Odwróciła głowę i poczuła jak jej buzia otwiera się z wrażenia. Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła, to co przed chwilą tam dojrzała nadal tam było... jak nic za oknem w całej swej okazałości prezentował się pojazd Douglasa. "A ten skąd się tu wziął? Śledził nas? A może przeczytał list papcia i stąd wiedział o lordzie Stanfordzie. A może jest w zmowie z tymi co nas cały czas napadają?" pytanie goniło pytanie w głowie Vicky. Ze stoickim spokojem odwróciła się na powrót w stronę Belli i lekceważąco wzruszając ramionami zabrała się za jedzenie śniadania. Zastanawiała się jak zareagować na jego obecność, w sumie kiedy jej był najbardziej potrzebny, szlajał się gdzieś po Londynie. Panna von Strom postanowiła na razie ignorować obecność amerykanina i jego pojazdu. Zjadłszy śniadanie podniosła się mówiąc z ironią w głosie:
- Pozwolicie, że prowincjuszka poogląda sobie dalej obrazki w tak wspaniałym księgozbiorze jakiego zapewne w życiu jeszcze nie oglądała i nie dane jej będzie oglądać. - i ruszyła w kierunku biblioteki, tam bowiem postanowiła poczekać na powrót pana domu.

I nikt jej w tym nie przeszkadzał. Nawet Bella. Choć akurat służka od czasu do czasu zaglądała do biblioteki, by sprawdzić co Vicky robi wśród tego księgozbioru. Młoda szlachcianka jednak nawet tego nie zauważyła pogrążona w lekturze. Uniosła głowę znad książki dopiero w momencie gdy wydawało jej się że jakiś pojazd zajechał przed dom i słyszy głosy przy drzwiach. Odłożyła książkę i wyszła do holu, by zobaczyć kto przyjechał.
Starszy mężczyzna właśnie rozmawiał z deus ex machiną, podkręcając wąsa w zamyśleniu.
Na jego twarzy malowało się zdziwienie, sensacjami o jakich mówił Maurycy. Vicky podeszła do rozmawiających i spytała z nadzieją w głosie:
- Lord Sebastian?
-Tak. A panna tooo kto?- spytał starzec skupiając spojrzenie na dziewczynie, zaś Maurycy powiedział.-Twierdzi, że nazywa się Victoria von Strom.
-Acha. Kto by pomyślał.-zastanowił się lord Sebastian.-To jak się czuje ojciec. Mniemam, że lepiej. Choroba już minęła?
- Nie twierdzi tylko tak się zwie! - obruszyła się Vicky, jednak to co powiedział lord Sebastian zaniepokoiło ją bardziej niż oburzenie na niedowierzającą maszynę. - Jak chorował? Nic nie pisał że chorował, kiedy go Waść widział?
-No, jakże to?- zdziwił się lord Sebastian.-Przecież mój dobry przyjaciel, Wilhelm Edward kuruje się od miesiąca w swej wiejskiej posiadłości. Jakże więc nie możesz o tym wiedzieć, przecież stamtąd przyjeżdżasz, prawda?
- Właśnie, że nie kurował! - wykrzyknęła Vicky ze łzami w oczach po czym dodała - Proszę poczekać! - i odwróciwszy się na pięcie popędziła po schodach do pokoju w którym spędziła noc. Pogrzebała chwilę w swojej torbie i gdy znalazła to co chciała pędem wróciła na dół. Wcisnęła w dłoń lorda Stanforda list od tatki ze słowami:
- Niech Waść sam przeczyta, co mi napisał.
-Dziwne... bardzo dziwne.- mruczał do siebie lord Stanford wędrując wzrokiem po kolejnych literach listu.-To gdzie jest ta pozytywka?
- Pewnie go porwali, ci co całą drogę mnie próbowali złapać. Może go już zabili. Ale czemu?! - próbowała nie panikować Vicky równocześnie podając pozytywkę lordowi Sebastianowi.


- Chodźmy do biblioteki. Maurycy, coś mocnego tam zostaw.- lord Sebastian objął ramieniem dziewczynę i rzekł.- A ty opowiadaj, kto właściwie chciał cię porwać i jak się tu dostałaś.
Dziewczyna poszła wraz ze staruszkiem do biblioteki chlipiąc mu przy tym w mankiet, dopiero teraz czuła jak emocje zaczynają brać nad nią górę. Niepokój o ojca, ciągłe kłody na drodze do Londynu, rozwiana nadzieja, że przyjaciel ojca będzie wiedział, gdzie on jest i jego durny syn ze służącym, co wzięli ją za panienkę lekkich obyczajów i głupią prowincjuszkę. W bibliotece barwnie opowiedziała o próbach zabrania jej pozytywki, o zamachach, o podejrzanych osobnikach, których spotkała po drodze. Opowieść swą zaś zakończyła głośno chlipiąc i mówiąc jak to Jefrey i Salomon nawyzywali ją od panienek lekkich obyczajów i odesłali z kwitkiem, jak zbir pobił Katie oraz jak wróciła tu i łaskawie pozwolono jej przenocować.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 15-01-2012, 14:03   #70
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Lord Sebastian był lekko zaskoczony jej chaotyczną wypowiedzią, tym bardziej że panna von Strom nie tylko ubarwiała swą wypowiedź, ale też i pomijała niewygodne fragmenty. Jak chociażby sposób w jaki dostała się do Londynu.
Podsumował ją jednał słowami.-Trzeba przyznać, że to dość.....niesamowita historia.
- Co w niej takiego niesamowitego? Tatko mi zaginął a żaden z jego "przyjaciół" nawet się tym nie zainteresował. - mruknęła pod nosem Vicky a głośno zapytała - Czy ta pozytywka coś panu mówi?
-Moja droga, twój tatko... jakby ci tu powiedzieć.- mruknął Sebastian wyraźnie coś rozważając. Przez chwilę milczał, wreszcie wstał i ruszył w kierunku drzwi, mówiąc.-Poczekaj tu chwilę.
Wrócił po kilku minutach z listami. Podał je dziewczynie w milczeniu. Te listy były od jej ojca, datowane od kilku dni do dwóch tygodni wstecz. A wysyłane ponoć były z jej posiadłości.
Znała kształt tych liter.
To był styl pisma jej ojca. A w samych listach, sielanka... Tatko pisał jak wypoczywa w domu, jak jego córka wyrasta na dorodną pannicę i że postępy w jego pracach naukowych powoli idą do przodu.
-Nikt nie wie o zaginięciu twego ojca młoda damo. Więc nikt go nie szukał.-rzekł w zamyśleniu sir Sebastian.
- A pozytywka? - spytała Vicky - Przyjaciele powinni go odwiedzić, a nie tylko na listy czekać. - rzekła z przekonaniem karcąco zerkając na lorda.
-A ilu przyjaciół swego ojca zna panienka? Ilu przyjaciół panienka widziała w progach swego domu?-spytał retorycznie Sebastian i dodał.-Wilhelm Edward nie był duszą towarzystwa. Nie zapraszał gości, ni do domu ni do pracowni. Zresztą rzadko z niej wychodził. Gdy był w Londynie... ot wpadał czasem na obiad w niedzielę, albo do mnie albo do swej siostry.
- Jeżeli był tak przyjmowany jak ja tutaj, to wcale mu się nie dziwię. A przyjaciela się odwiedza jak jest chory. - odparła mu na to Vicky i znów spytała - Co z tą pozytywką?
-Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie znam się na pozytywkach.- odparł lord Sebastian, pocierając czoło.- Najlepiej będzie poinformować policję i Scotland-yard o całej sprawie.
- Hehhhh, nie wiem po co tatko kazał mi się z panem kontaktować. - rzekła smętnie Vicky - A policji i temu Scotland-yardowi to ja nie ufam. Sama go znajdę. Bez ich pomocy. Proszę mi powiedzieć kiedy Waść go ostatnio widział i gdzie?
-Momencik panienko, co też panienka chce zrobić? Z listu wynika, że się mam panienką zaopiekować. Takie łażenie po Londynie samotnie to pakowanie się w kłopoty.- zaprotestował lord Sebastian.
- Już Waszmościa syn nam opiekę zapewnił. Zabrał nas do podejrzanego lokum, gdzie przed drzwiami jakaś kreatura pobiła Katie. - obruszyła się Vicky - Sama mu dałam radę i ją obroniłam, więc opieki mi nie potrzeba. Dziękuję pięknie. - rzekła dziewczyna zabierając pozytywkę i wstając by ruszyć do wyjścia.
-Młoda damo, od łapania przestępców jest policja.- rzekł starzec ruszając za nią. I mrucząc pod nosem.-Marry Ann miała rację. Dzikuskę Wilhelm Edward chowa na tej wsi.
- To niech ta Waszmości policja sobie ich łapię, ja w tym czasie poszukam tatki. A ciocia Marry Ann niech swoje opinie trzyma dla siebie. - rzekła mu Vicky idąc w stronę pokoju w którym zostawiła swoje rzeczy.
-Szalone dziecko, jak ty chcesz cokolwiek lub kogokolwiek znaleźć w Londynie?- obruszył się starzec.
- Waszmościa jak widać znalazłam. - odrzekła mu na to dziewczyna z uśmiechem - Pójdę do wróżki, albo jasnowidza. - dodała próbując ukryć ironię.
-Albo do diabła.- wtrącił zbliżający się kamerdyner Salomon z ironicznym uśmieszkiem. Po czym nachylił się i zaczął szeptać coś do ucha lordowi Sebastianowi.
- Jeżeli będzie taka potrzeba to i do diabła. A w towarzystwie się nie szepcze. To niegrzeczne, taki starzec jak Waść powinien o tym wiedzieć.- odparła mu na to Vicky i zaczęła się oddalać od mężczyzn.
-Poczekaj młoda damo... wiesz coś może o ataku na parlament? Tak się składa, że ponoć terrorystka również chciała się ze mną spotkać. A ty znikłaś z oczu mego syna po oblaniu go drogą zupą.- stwierdził lord Sebastian po chwili namysłu.
- Tak, tak i terrorystką mnie zróbcie, jeszcze przed chwilą potrzebowałam opieki, a już po chwili zamkniecie mnie w celi za terroryzm. - odparła mu Vicky zadzierając brodę do góry. - Chyba wszelką pomoc na jaką liczył mój tatko już tu uzyskałam, pozwolą więc panowie, że przestanę się im naprzykrzać. Chyba, że Scotland-yard wezwiecie by mnie zamknął w celi, wszak zagrażam Londynowi!
-Nie o tym myślałem, ale... możliwe, że ci sami napadli na parlament, co ciebie ścigają. Powinnaś zaczekać tu, aż dostaniesz ochronę policyjną.- stwierdził w odpowiedzi Sebastian. Zmarszczył brwi pytając.- Dlaczego sądzisz, że chciałem cię o coś oskarżyć?
- To co wspólnego zniknięcie z oczu Waszmości syna miało z terrorystką, że mnie Waść o to pytasz. A ochrony policji nie chcę, już wiem na ile ona jest skuteczna. Do Londynu dotarłam bez niej to i tatkę znajdę bez niej. Dziękuję za troskę, a ochronę proszę dla siebie i swego syna sobie sprawić. - rzekła Vicky uśmiechając się miło po czym odwróciła się na pięcie, by kontynuować swą wędrówkę do pokoju. Do którego dotarła bez problemu, zostawiając osłupiałych lorda i jego kamerdynera na korytarzu.
Nie marnując czasu zaczęła wrzucać do torby swoje rzeczy wychylając na chwilę głowę zza drzwi pokoju i krzycząc: - Beeeeeeeeeeeeeeeeeeella!!!
-Panna Bella znajduje się w tej chwili w kuchni. Gotuje obiad wraz z Rebeką.-uprzejmie poinformowała deus ex machina.
- To proszę jej powiedzieć, że jak na razie pracuje dla mnie i proszę by się z tego wywiązała przychodząc tu! - Vicky czuła, jak powoli zaczyna ją ogarniać irytacja na zmarnowany czas i sytuację w jakiej się znalazła... a tatko czekał przecież na jej pomoc, może w niewoli u tych zbirów.

Długo na służkę czekać nie musiała. Bella wpadła po kilku minutach pytając.- O co chodzi panienko?
- Pakuj się, jedziemy dalej, za 5 minut już nas tu nie będzie. Pospiesz się, bo szkoda czasu, a tatko czeka! - rzekła krótko Vicky dalej upychając swe rzeczy.
-Co? Gdzie jedziemy? Jak jedziemy?- służkę zaskoczyła i załamała ta wiadomość.-Przecież dopiero co, żeśmy tu zaczęły urządzać?
- Ja się nigdzie nie urządzałam. A jedziemy szukać tatki, nie chcesz to sobie zostań. W sumie sama też dam sobie radę. - rzekła już całkiem zirytowana Vicky i chwyciła torbę ruszając w stronę drzwi. Nikt jej nie chciał pomóc znaleźć tatki, tylko o siebie się martwili i o swoje bezpieczeństwo, a może on już nie żył. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tym i ze złością popatrzyła na swoją pokojówkę, po czym nic już więcej do niej nie rzekła tylko wyszła na korytarz.
Bella pognała za panienką zapłakana targając resztę rzeczy za sobą i pochlipując.-Ale.. Ale... Jak panienka będzie szukać tatki, bez pieniędzy, bez dachu nad głową. W naszych portmonetkach już widać... dno.
Wyjście z domu zaś zatarasował swoim ciałem lord Sebastian.-Droga panno muszę zaprotestować! Nie może panna, sama bez opieki łazić po mieście.
- Protestować Waszmość możesz, jednak tatką mym nie jesteś a jam pełnoletnia, więc proszę się przesunąć, szkoda czasu na próżne przepychanki. - rzekła mu na to Vicky robiąc krok w bok by go wyminąć. - Poza tym nie będę sama, narzeczony mnie wspomoże tak jak pomógł nam dotrzeć do Londynu.
-Narzeczony?-zdziwił się lord Sebastian, a Bella zaczerwieniła na wspomnienie tego jak ta cała sprawa narzeczeństwa wyglądała.
- A co w tym dziwnego, że narzeczonego mam? - spytała zadziornie dziewczyna stając wpół kroku.
-Lepiej chodźmy panienko.-Bella z wigorem zaczęła wypychać Victorię z domu, zapominając na moment o łzach. Zaś zaskoczony Sebastian spytał.-A któż on jest ów narzeczony? No i jak wspierać ma?
- A wszystkich Waść znasz? Jak powiem że Douglas go zwą to coś się Waści rozjaśni? - zdołała jeszcze rzucić Vicky nim znalazła się za drzwiami wypchnięta przez nagle spieszącą się Bellę.
Nie dosłyszał, chyba... Victoria bowiem nie miała czasu tego sprawdzić, podczas gdy Bella ciągnęła ją za dłoń energicznie się oddalając od posiadłości.
- Coś ty takiego przyspieszenia dostała? Jeszcze chwilę wcześniej siorbałaś nosem, że się urządzasz a teraz wiejesz jakby cię psami szczuli. - rzekła Vicky wyrywając rękę i zapierając się nogami.
-Oj, bo panienka znowu piwa nawarzy. A my dość mamy kłopotów. Tułamy się jak żebraczki, nie mając domu.- pochlipywała Bella.-Strzelają do nas co chwila.
- Toć ci mówiłam byś sobie tu została. - obruszyła się Vicky i ruszyła ku bramie.
-To zostanę, skoro panienka mnie tak traktuje, jak śmiecia jakiegoś.-Bella znów na dobre się rozryczała.
- To zostań. Ciągle tylko beczysz i ciągle o kłopotach prawisz i ciągle ci źle, a tatka mogli już zbóje ubić i dopiero wtedy będzie nieszczęście. Co mi po domu bez niego?! -tupnęła nogą Vicky i zostawiając ją na środku podjazdu ruszyła jak burza przed siebie.
-Bo się ciągle o panienkę martwię. I dbam by panience niczego nie brakowało. I co za to dostaję?- płakała Bella krzycząc tak głośno, by Vicky słyszała.-A jak panience coś by się stało? Myśli panienka, że nikt by się nie przejął? Ja się bym przejęła. Tak ciągle się martwię, tym że panienka się kłopoty pakuje i coś może się jej stać.

Vicky zaś zignorowała jej wrzaski maszerując szybko coraz bliżej bramy. Minęła ją i stanęła na chwilę zerkając w prawo a potem w lewo i zastanawiając się w którą stronę ruszyć.
Pochlipująca Bella zaś ruszyła z walizkami do panienki. I stanęła tuż obok.- Bez serca jest panienka. Bez serca.
- To decyduj, idziesz czy zostajesz? Bo ja muszę tatkę odnaleźć, a nie ciebie co chwila pocieszać. - rzekła Vicky zerkając na Bellę.
-A bo panienka kiedyś pocieszyła? Najczęściej tylko straszy i grozi.- rzekła w odpowiedzi Bella ocierając łzy.-Ale ktoś się musi panienką opiekować.
- Yhmmmm jesteś w tym nieoceniona - mruknęła Vicky i podejmując decyzję ruszyła w prawą stronę.
-To gdzie idziemy?- westchnęła Bella widząc, że nie dość oddalały się od przytulnej posiadłości Stanfordów, to jeszcze nie zmierzały do mniej przytulnego Douga. Domek na kółkach jest wszak lepszy, niż żaden. Niemniej panna von Strom miała chyba inne zdanie na ten temat.
- Przed siebie. - stwierdziła krótko młoda szlachcianka nie zatrzymując się. Uważnie rozglądając się przy tym na wszystkie strony. Spoglądała na toczące się dookoła życie. Na niańki z dzieciaczkami w parku, na zakochane pary (również w parku), na policjantów z pałkami, na stojące przed kawiarnią stoliczki przy których siedzieli dżentelmeni i damy.
A Bella nie przestawała pytać.-Mamy jakiś plan... panienko?
- Znajdziemy jakiś pensjonat by w nim przenocować, a w między czasie dowiemy się czy cioteczka w mieście jest czy nie.- odrzekła jej Vicky rozglądając się za dorożką.
-Czy to dobry pomysł ? A nie możemy, przenocować u panicza Douga?- mruknęła Bella zerkając do pustawej portmonetki.-No i ...chyba na dorożkę nie powinnyśmy wydawać.
- Po drodze zajedziemy do banku i pobierzemy pieniądze na dalsze wydatki. - rzekła jej Vicky przypominając sobie iż tatko zawsze kazał jej pamiętać by gdy jej zabraknie gotówki odwiedziła bank Angielski. W Londynie ta zacna siedziba też powinna mieć swoje miejsce.
-Ale, ale... książeczka czekowa taty została w domu.- przestraszyła się Bella.
- No trudno, pozostaje nam więc... napad na bank. - odrzekła jej na to Vicky - Gdzieś tu mam pistolet chyba...
-Nie co też panienka wyrabia. Wsadzą nas za kratki!- spanikowała Bella.
- To będziemy miały za darmo wikt i opierunek, a jeszcze i ochronę przy tym. - podsumowała panna von Strom.
-Niech sobie panienka nie żartuje. Więzienie to poważna sprawa.- burknęła Bella.
- A ty skąd wiesz? Siedziałaś już w kiciu za coś? - zainteresowała się Vicky przystając na środku ulicy.
-No... Niezupełnie. Odwiedzałam tatę, gdy byłam mała.- odparła Bella cichutko wyraźnie stropiona.
- Twój tato tam był? Co zrobił? - Vicky drążyła dalej temat więzienia.
-Nie pamiętam, miałam wtedy pięć czy może sześć latek.- odparła wymijająco służka. Wyraźnie była niechętna temu tematowi. Po czym wskazała za plecami Vicky.- Panicz Douglas tu idzie!
- Ale więzienie pamiętasz, coś kręcisz.- odrzekła jej na to Vicky, ignorując informację o Douglasie i ruszając do przodu by się od niego oddalić. Przemierzając drogę w przeciwnym kierunku, wprost do wozu Douglasa. Po czym ominęła go i poszła dalej przed siebie rozglądając się za dorożką.

I wpadając wprost na zaskoczonego Mavericka wychodzącego zza drugiej strony pojazdu. Pojęła wtedy perfidię swojej służki. Bella wcale nie zobaczyła Douga, użyła go jako wymówki, by zakończyć nieprzyjemną dla niej rozmowę .
Zerkając na niego wzięła zamach torbą i z całej siły mu przywaliła mówiąc równocześnie:
- Śledzisz mnie?!
-Auć!- krzyknął z bólu Doug odruchowo chwytając za torbę przyciśniętą obecnie do swego czułego miejsca.- A żebyś wiedziała, że tak... Nie pojawiłaś się wieczorem. Myślałem, że coś ci się stało! Martwiłem się o ciebie! Ale jak widzę niepotrzebnie. Mieszkasz w ładnym domku i pewnie jesz na srebrnej tacy. I nie byłaś tak łaskawa, by się pożegnać.
- To nie ja poszłam odwiedzać swoje kochanice. - odrzekła mu na to Vicky wyszarpując swoją torbę z jego uścisku.
-Jakie znów kochanice?! O czym tym mówisz?! Szukałem miejsca, by bezpiecznie i po cichu ulokować tego rudzielca, co go złapałaś na grzebaniu w moim pojeździe.- niemalże warknął Doug, nie dając sobie wyrwać torby. A Bella usiadła na walizkach, czekając na koniec owej kłótni.
- Taaaaaaaaaaak i ulokowałeś ją? Zapewne bezpiecznie się z nią tam czułeś. - odparła mu na to Vicky ponownie szarpiąc za torbę.- Aż sie dziwię że w czasie tego lokowania zauważyłeś naszą nieobecność.
-Jesteś o nią zazdrosna? I to jedyny powód?-spytał się Douglas nie pozwalając wyrwać sobie torby.
- Phiiiiiiii... zazdrosna! Kiedy byłeś potrzebny to się zabawiałeś w lokowanie rudej lub w rudą. Oddawaj torbę, nie mam czasu do tracenia! - warknęła Vicky i zapierając się szarpnęła mocniej.
-Miałaś tylko pozwiedzać miasto. Rozerwać się. Czemu miałby....- nagle Douglas zamarł z przerażenia. Po czym wymamrotał.-To ty?! Coś ty narobiła?! Jak mogłaś zaatakować budynek parlamentu?!
-Proszę się tak nie wydzierać, jeszcze kto usłyszy.-spanikowała Bella.
- Puuuuuuuuuść moją torbę. - wyjątkowo spokojnie rzekła mu na to Vicky patrząc przy tym w jego oczy.
-Nie.- mruknął Douglas, po czym trzymając torbę jedną ręką, drugą chwycił Vicky za ramię i docisnął do siebie, tuląc mocno.-Co ja z tobą mam. Ani na chwili nie można cię spuścić z oczu.
Byłby to nawet romantyczny widoczek, gdyby nie torba wciśnięta między nich.
Vicky wsunęła dłoń do torby i syknęła mężczyźnie prosto w twarz:
- Na twoim miejscu jednak bym mnie puściła
Puścił dziewczynę, ale nie puścił torby wyrywając ją z dłoni Victorii. Upadł na ziemię przecierając oczy.-Szalona dzikuska z ciebie, wiesz?
A gdy się próbowała oddalić, podciął jej nóżki kopnięciem. Tak że wylądowała na nim. Oj, znał on dobrze możliwości zadziornej Victorii i swoimi kończynami unieruchomił jej nogi oraz zacisnął dłonie jej przed ramionach. Przez co dziewczyna leżała na nim niemalże przytulona plecami do niego i wiercąca się.
Przechodnie patrzyli zdziwieni, mimo że ich Bella przepędzała mówiąc coś o małżeńskiej sprzeczce i niczym wartym zobaczenia.
- Puuuuuuuuuuuuuszczaj! Raaaaaaaaatunku!!! Zboczeniec!!!! W biały dzień mnie napadł!!! Na pomoc!!! - zaczęła się wydzierać Vicky szarpiąc się by przyłożyć Doauglasowi i Belli, która zamiast jej pomagać stałą i urządzała sobie pogaduszki z ludźmi.
-I sprowadzisz... policję? Na pewno znajdą się tacy co pamiętają cię z wczorajszych wybryków.- szepnął jej do ucha Douglas.-Sprowadź policję...oboje pojedziemy na przesłuchanie.
- Puszczaj ale już! - zażądała Vicky i wyczuć można było w jej głosie, że nie żartuje, z całej siły pakując mu równocześnie łokieć w żebra.
-Nie.-- mruknął z irytacją Douglas. I mimo bólu jaki mu zadawała, przycisnął swe usta do jej ust. Nie używając jednak w tym pocałunku języka.
-Może pójdziecie się kłócić do środka...co? -zasugerowała Bella starając się odciągnąć uwagę zbulwersowanych przechodniów.
A zezłoszczona Vicky z całej siły przygryzła mu wargę swoimi ząbkami. Popłynęła krew, ciepła krew po jej i jego policzku.
-No ...za co ty mnie tak nienawidzisz dzikusko?- burknął Doug ignorując ból, który mu sprawiała.
- Puść mnie. - tym razem jej głos zabrzmiał podejrzanie cicho.
-Nie. Bo mi znów uciekniesz.- mruknął Doug lekko liżąc ją po uszku i policzku.
Tego było już dla dziewczyny za wiele. Te wszystkie wydarzenia jakie jej się ostatnio przytrafiły i to, że on pomimo iż traktowała go jak traktowała tak się zachowywał sprawiło, że... panna von Strom wtuliła się w niego z całej siły i rozpłakała jak dziecko.
-Oj... Co ja z tobą mam, moja dzikusko.- mruczał Douglas do ucha dziewczyny, całując je pieszczotliwie.-No już, już...jesteś... bezpieczna. Masz swój pokoik, gdzie będziesz mogła... odpocząć.
Jednak dziewczyna szlochała coraz bardziej, jej ramiona drżały w spazmach płaczu jakie targały jej ciałem, a z oczu lały się strumienie łez mocząc leżącego pod nią mężczyznę.
-To ja pójdę przygotować łoże dla panienki.--westchnęła Bella kucając i zabierając klucze Dougowi. -No i... pownoszę walizki do środka.
A Doug rozluźnił uścisk, uwolnił jej dłonie i tulił do siebie szlochające dziewczę głaszcząc je po głowie.-Ciiiii...już jestem przy tobie.
Słysząc ostatnie zdanie Vicky jeszcze bardziej się w niego wtuliła i... z jej ust wydobyło się żałosne zawodzenie przechodzące w jeszcze większy płacz. Dziewczyna jak nic zamiast się uspokajać wpadała w coraz większą histerię. Wśród szlochów udało jej się wydobyć z ust zawodzące zdanie:
- Jaaaaaaaaaa chcęęęęęęęęęę doddddddoooooo taaaaaaaaatki.
Douglas delikatnie przesuwał szlochającą dziewczynę, by całym ciałem znalazła się w okolicy jego brzucha. Po czym powoli rozpoczął operację, “zanieść Victorię do pojazdu”. Powoli wstał unosząc płaczącą dziewczynę.
W pamięci panny von Strom ta scena utkwiła jako bardzo rycerska. Ale jej postrzeganie świata było w tej chwili bardzo ograniczone. A niosący ją Douglas przypominał w tej chwili pokrzywionego reumatyzmem staruszka, ledwo poruszającego się.
Niemniej... doniósł ją do pokoju służki (który kiedyś był jego pokojem) i położył na łożu. Po czym sam położył się obok i mocno ją do siebie przytulił.
Vicky zaś wtuliła się w niego mocno, oplatając go ramionami oraz nogami i szlochając coraz mniej, aż wreszcie zmorzył ją sen.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172