Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2011, 19:47   #18
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kluczyłem gubiąc ewentualny pościg. Co prawda w przypadku agentów Lynch mogło wzbudzić to w najlepszym razie uśmiech ale nie dla nich było to przeznaczone. A raczej nie tylko dla nich. Ciągle w pamięci miałem uwagę Rachel, że ktoś może chcieć mnie zabić. Sam z siebie w końcu nie straciłem pamięci gubiąc przy tym partnera.
Swoją drogą jeśli ktoś mnie śledził to musiał mieć nie lada zagwozdkę. Chodziłem po sklepach i robiłem zakupy. Już sobie wyobrażałem ewentualnych analityków próbujących połączyć po co mi czteropak Black Dogsa, folia do kanapek, spinacze biurowe, automatyczny wkład do ołówka, dziecięca saszetka, mąka, prochy przeciwbólowe i parę podobnych nie bojowych akcesoriów. Niech się głowią. Chociaż szczerze mówiąc wątpię bym miał teraz ogon od Rachel. Co najwyżej rutynowy. Zresztą zaczynałem powoli ufać tej starej suce. Mieliśmy podobne cele a jakby chciała mnie zlikwidować to już by to zrobiła. A przynajmniej spróbowała. Jasne, pewna doza nieufności pozostawała ale na razie przyjmowałem do wiadomości, że gramy po tej samej stronie. Chciałem do niej nawet zadzwonić. Spytać o zdrowie, samopoczucie, pewne akta i pewnych Odmieńców... Taka rutynowa rozmowa między "przyjaciółmi". Niestety, nikt nie odebrał mego telefonu. Może skończyła pracę i spędzała właśnie czas z mężem, dziećmi czy tam wnukami. Próbowałem ją sobie taką wyobrazić i ni cholery mi nie wychodziło a mam bujną wyobraźnie. Za to bez problemu wyobrażałem ją sobie przesłuchującą kogoś, wydającą rozkaz zabójstwa czy tortur. Jasne, zawsze mogła spać ale jak dla mnie należała do tych osób które nie śpią, nie jedzą i nie wydalają. Sam pewnie na takiego wyglądałem. Służbista bez życia prywatnego. I to nie był mylny obraz.

W końcu wylądowałem w nowym hotelu. Chwilkę pogadałem z recepcjonistką, strasznie brzydką swoją drogą, pytając o to co warto zwiedzić w Londynie, gdzie mogę wynająć samochód i inne pierdoły. W końcu właśnie przyjechałem z Liverpool. Sprawdziłem nawet o której miałem pociąg z Manchesteru, w końcu sam Liverpool był szczelnie zamknięty. Potem zamknąłem się w pokoju na klucz i zasłoniłem rolety. Z ulgą rzuciłem torbę i reklamówkę z zakupami na łóżko. Zrzuciłem też kurtkę, bluzę i buty. Zgrzałem się jak nie wiem. Po chuj mi była ta bluza w lato? Nawet Londyńskie. W ślad za ubraniem poszedł pas z hecklerem i akcesoriami regulatora oraz szelki z berettą. Długo się nie zastanawiając poszedłem do łazienki gdzie do reszty się rozebrałem i rozbroiłem. Tak, wiem. Tylko paranoik bierze do łazienki klamkę i futerał z ostrzami. Ale tacy dłużej żyją w tym zawodzie.

Po krótkim odświeżeniu się wziąłem się do roboty. Tej nudnej, mało efektownej roboty tajnego agenta. Za to cholernie ważnej. Rzuciłem teczkę z aktami na biurko a z torbą znowu zniknąłem w łazience. Otworzyłem mąkę i zacząłem przesypywać ją do saszetki, w trakcie tej czynności raptem rozsypałem część mąki po całym pomieszczeniu, telekinezą oczywiście. Czekało mnie małe sprzątanie ale przynajmniej miałem pewność, że nikt mnie nie obserwuje. Następnie wspiąłem się na sedes i odkręciłem kratę wentylacyjną. Miejsca było w sam raz by ukryć tam starannie zafoliowane stare, fałszywe dokumenty, kaburę, glocka i zapasowy magazynek do niego. Sądząc po tym jak w środku było brudno nikt tam od dawna nie zaglądał. Gdy skończyłem wyczyściłem łazienkę z sadzy i mąki i wróciłem do głównego pokoju.

Zjadłem szybko gorący kubek i parę solidnych kanapek z wędliną. Ból głowy nasilał się, leki przestawały działać. Zresztą nawet po zażyciu ich ból nie znikał, były za słabe. Po posiłku zacząłem przygotowywać się do roboty, tej najnudniejszej. Uczenia się własnej, nowej osobowości. Na szczęście nie byłem egzekutorem i nie miałem problemu z literkami.
Przygotowania się były bardzo skomplikowane i podołać im mógł tylko prawdziwy as tajnej policji. Zatkałem zlew i napuściłem do niego zimnej wody. Gdy jej poziom mnie usatysfakcjonował wrzuciłem tam trzy piwa, czwarte jeszcze ciepłe otworzyłem i zacząłem sączyć. Teraz byłem gotowy do zapoznania się z Grosvenorem Dusty.

Urodził się i mieszkał w Liverpool, od razu po szkole średniej poszedł do pracy. Ulotki, warzywniak a potem goniec w kancelarii prawniczej. Moc uaktywniła się ponad trzy lata temu, na kacu przylewitował sobie mleko z lodówki. Po zapoznaniu się z swoimi możliwościami od razu zgłosił się do MRu. Żadnych traum czy krucjat. W MRze poznał swoją przyszłą żonę, egzekutorkę Annę Archer. Niestety Anna zginęła półtorej roku później rozszarpana przez wilkołaka. Za to akurat z chęcią Lynch bym przypieprzył. Rozumiałem, że fałszywa tożsamość musiała się pokrywać z prawdziwą. Stan cywilny chociażby. W końcu dziwne jakby mąż i ojciec nie mówił o żonie i nie dzwonił do dzieci czy nie potrafił chociażby dziecka przewinąć ale tym akurat przesadziła. No ale wracając do Dusty'ego to brał udział w paru naprawdę imponujących akcjach. Prawie jak ratowanie świata co piątek. Po wybuchu zarazy jego grupa odpowiadała za ewakuacje ważnych osób i dokumentów. Podczas ostatniej akcji zostali w większości wyrżnięci w co najprawdopodobniej zamieszani byli Odmieńcy. Sam Dusty oberwał mocno i stracił częściowo pamięć, reszty uratować się nie udało. Po rehabilitacji otrzymał nowy przydział w Londynie. Bomba, wcielenie się w niego nie powinno mi sprawić trudności.

Przeczytanie parokrotnie całości zajęło mi dwa piwa i ze trzy godzinki. Zrobiłem sobie przerwę. Zmieniłem wodę w zaimprowizowanej lodówce i trochę się porozciągałem. Ewidentnie przez ten rok się nie opierdalałem i w końcu znalazłem jakieś mięśnie. Po wszystkim przejrzałem swój sprzęt.
Przypiąłem pas z berettą i zrobiłem parę pompek. Zerwałem się szybko i sięgnąłem po pistolet składając się do strzału. Ruchy były idealnie wyuczone. To była moja broń. Wcześniej nie używałem pistoletów z zewnętrznym bezpiecznikiem i nie nosiłem ich pod pachą, nawet zajęcia na strzelnicy nie nauczyły by mnie takiej sprawności w operowaniu nią. Beretta 92, konkretnego modelu nie rozpoznawałem. Grunt, że nabita ołowiem. Zawsze preferowałem wielofunkcyjność, byłem w końcu wsparciem. Ta klamka mówiła mi jedno. Zabijałem ludzi. Odłożyłem pistolet z kaburą na krzesło i sięgnąłem po USP. Do tego pistoletu miałem sentyment. Pierwszy jego egzemplarz dostałem od GSRów jako wyraz uznania za załatwienie Xarafa. Przysłużył mi się ułatwiając ściągnięcie Toopera. Tłumik, oświetlenie taktyczne, naboje zapalające... Wszystko tak jak pamiętałem. Do tego dwa magazynki z jakimś wariantem hollow point, w środku był dodatkowy, lekko wystający rdzeń. Gdzieś z zakamarków mojej pamięci wychynęło co to za amunicja. Hydra-shock, srebrno-żelazna. Z żelaza skuwanego na zimno oczywiście. Cholernie droga ale zapewniała skuteczną eksterminację i Zdechlaków i Odmieńców. Tych ostatnich nawet w wersji opancerzonej. Tak... Heckler do mnie pasował. Niestety nie do końca do Dusty'ego. Zacząłem modyfikować wyposażenie przy pasie. Wszystko najwyższej jakości, każdy moduł oddzielnie zapinany. Pożegnałem się z futerałem do tłumika, byłem gliniarzem a nie zabójcą. Przynajmniej oficjalnie... Sam tłumik powędrował do kieszeni kurtki. Odwiązałem również mieszek z gwiazdkami. To była broń do zabijania Faerie w połączeniu z telekinezą. Zbyt się rzucała w oczy. Wystarczy mi to co mam, przynajmniej na razie. Futerał na kredę (wodoszczelny) i mieszek z solą zostawiłem. To nosiła większość regulatorów. Podobnie zostawiłem srebrne kajdanki i paralizator, przesunąłem je tylko na tył paska. Targania ze sobą peemki, nawet nie rozważałem. Nie byłem jakimś pieprzonym egzekutorem.
Został największy problem. Ostrza. Dziwnie się czułem bez nich na przedramieniu, dziwniej niż bez klamki. Z drugiej strony Emma, Trisket czy Dolorez (jeśli żyli) z pewnością kojarzyli je ze mną. Em widziała jak je nosiłem a tamta dwójka jak używałem. Dobra, pod kurtką i tak nie będzie ich widać.

Sprzęt którego nie miałem zamiaru brać ze sobą wrzuciłem do torby a tą pod łóżko. Resztę położyłem na krzesło wraz z świeżą koszulką i bielizną. No i wróciłem do roboty. Pozostałe dwa piwa i kolejne trzy godziny zapoznawałem się z infekcja zamieniającą zombi w necromorphy. Do tego kupa informacji o MRze w Liverpool, mogłem spotkać kogoś stamtąd. Nie każdy regulator się znał ale każdy powinien znać swoich przełożonych. Głupio byłoby na tym wpaść, prawda? Gdy skończyłem, a było już cholernie późno oddzieliłem zwykły dossier, którego posiadanie było w miarę wytłumaczalne od reszty informacji. Te spaliłem w łazience. Po zrobieniu porządku i położeniu USP na stoliku (nie lubiłem spać z klamką pod poduszką, miałem wrażenie, że sama wypali) położyłem się spać.

***

Obudziłem się zlany potem. Sen miałem... koszmarny. To dobre określenie. Byłem w jakimś lesie, dziwnym, złożonym jakby z ogromnych krzewów ciernistych, pokrwawionych, rosnących blisko siebie. Na polanie stały lustra. Ustawione jak menhiry w kręgu druidycznym. A w lustrach widziałem swoją twarz. Twarze. Obie. Russel Caine i Grosvenor Dusty. Patrzyli na mnie tym swoim-moim zimnym wzrokiem. A potem zaczęły się śmiać, opętańczo. Otaczały mnie i szydziły. Odwracałem się, próbując spojrzeć na nie wszystkie ale ciągle jakieś miałem za plecami. Obrazy w lustrach migały, raz twarz Russela a potem Grosvenora. Raz widziałem nawet kątem oka inną, nieludzką, złożoną jakby z błota i korzeni o czerwonych oczach. Nie śmiała się, patrzyła. Raptem wszystkie lustra zlały się w jedno, wielkie. Twarze nachodziły na siebie, Dusty i Caine a gdzieś w tle i potwór. Na krótki moment stały się jednością, przestały się śmiać. Rysy się zniekształciły, włosy wydłużyły, zbielały. Z lustra patrzyła na mnie ostatnia osoba jaką pamiętam przed pobudką w hotelu. Mythos.
Mimo, że powoli dochodziłem do siebie, rozumiałem, że jestem sam w pokoju ciągle drżałem. Zakląłem i wstałem. Podszedłem do okna i podniosłem roletę. Świt dopiero wstawał, było cholernie wcześnie, grubo przed zamówioną pobudką. Wiedziałem, że już nie zasnę. Powlokłem się pod prysznic by zmyć z siebie pot i strach. Zimna woda mnie otrzeźwiła, postawiła na nogi. Prawie zapomniałem o bólu. Kurczę, szło się jakoś do niego przyzwyczaić i nawet za dużo leków nie ćpać. Wziąłem poranną dawkę i nawet się ogoliłem. Spojrzałem w lustrze na swoją-nieswoją twarz. To musiał być tylko sen. Koszmar wywołany wspomnieniami. Po tym co przeżyłem w Zamku Plum niejeden by miał gorsze schizy. Tylko jakoś, kurcze nie chciało mi się w to wierzyć. Miałem w sobie coś obcego. Niektóre myśli, reakcje były nie moje. Obce. Pieprzony Mythos.

Ubrałem się, zapiąłem pas, szelki i futerał. Jak założę na to kurtkę nie będzie za bardzo widać. Kurtkę miałem fajną. Niby zwykłą, nie rzucającą się w oczy a tak skrojoną (lub dobraną) by klamki nie kuły w oczy a w wewnętrznych kieszeniach było można zmieścić parę fajnych rzeczy. Już miałem wychodzić na poszukiwanie żarcia gdy coś mnie tknęło. W pokoju nie było żadnych znaków ochronnych. Wyjąłem kredę i parę narysowałem na drzwiach, parapetach i oknach. Miałem w sobie sporo mocy ale nigdy nie byłem za dobry w tych szlaczkach. Jasne zatrzymają co nie co ale wiedźmą ani Emmą nie byłem. Ciekawe czy jeszcze żyje. Oby. A jak nie... Cóż. Przy szukaniu Ducha Miasta i pamięci mogłem wpakować kulkę paru BORBlowcom. Kurwa. Na myśl o tym się uśmiechałem. Co się ze mną działo?

***

W MRze byłem akurat jak zmieniały się zmiany. Przed przyjazdem sieknąłem kawę, tabletki i porządne śniadanie. Właściwie sądząc po rozmiarze to raczej obiad. Dobrze pamiętałem, że Regulatorzy w pracy rzadko mieli czas na porządny posiłek.
Wylegitymowałem się przy pierwszym punkcie ochronny i zostałem poproszony do sekretariatu. Miła i dla odmiany ładna dziewczyna dała mi nową legitymacją i odebrała starą. Przy oddawaniu starej blachy popatrzyłem na nią z sentymentem, w końcu już tylko ona łączyła mnie z trzema latami narażania życia dla korony w Liverpool. Chwilkę porozmawiałem z dziewczyną, w końcu byłem miłym facetem i poszedłem stawić się u Johna Parkinsa, mego koordynatora i ulubionego Zmiennego w jednej osobie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline