Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2011, 20:33   #31
Matyjasz
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Z trudem, bo komu nie było by się w takiej sytuacji ciężko podnieść wstał. Następnie spróbował się uśmiechnąć.
-Nie trzeba aż takich środków używać. Przecież wystarczyło poprosić a sam bym przyszedł. Przepuście mnie.
Wolno się zbliżając dodał.
-Wiesz, pustynia nie jest łaskawym miejscem radziłbym poprosić też o osiodłanego konia. Co ty na to?
- Dwa konie
- odpowiedziała, zwracając się do Ibraheema z uśmiechem, ani na chwilę nie opuszczając wyciągniętej w jego stronę ręki - Jedzie pan ze mną, panie Shakeel.
-Niech będą dwa. Proszę niech ktoś z was się tym zajmie.-
Zwrócił się do swoich ludzi.- Także przynieście ekwipunek podróżny i moją szablę. Gdzie do tego czasu się mam udać?-Powiedział do niej.
Stojący jak oniemiały tłum, zaczął teraz krzątać się w poszukiwaniu koni i ekwipunku. Nikt nie wiedział, co ma zrobić, toteż każdy chciał wykonać polecone zadanie, by nie stać bezczynnie. Może poza tymi, którzy woleli nie opuszczać widowiska na krok, pilnować na wszelki wypadek swoich bliskich (jak Hassan, który wyszukał właśnie siostrę Ibraheema w tłumie) lub dyskretnie kombinować nad jakimś niespodziewanym fortelem (jak Corin, stojący za plecami Shakeela).
- Poczekamy tutaj. - odparła Villemo - i nie będziemy czekać ani chwili dłużej niż jest to konieczne. Twój ekwipunek zostanie załadowany na mojego konia! I żadnych magicznych sztuczek! - ostatnie zdanie wrzasnęła w stronę Corina. - Jak daleko jest do statków? - zapytała, ponownie spoglądając na Ibraheema.
-Normalnie dwa dni, śpiesząc się trasą przez wydmy? Może do rana? Spokojnie moi drodzy, wrócę, do tego czasu Hassanie proszę zadbaj o to miejsce.
Zgromadzeni wcale nie wyglądali na szczególnie uspokojonych słowami Shakeela, większość z nich posłusznie słuchała jednak każdego rozkazu czy sugestii. Co nie znaczy jednak, że nie mogli układać w głowach jakichś zmyślnych planów, które jednak póki co - jak widać - nie przechodziły najwyraźniej próby powtórnego przemyślenia.
- Będziemy się śpieszyć - zakomunikowała Villemo - Spokojnie, wasz przyjaciel wróci. - dodała, widząc spojrzenia, które padły teraz na nią, jakby w niemym wyczekiwaniu na potwierdzenia słów Shakeela.
- Villemo! Natychmiast się uspokój! I Marsz do swojej komnaty! - zawołał gdzieś z tłumu Alan, który właśnie zdołał podnieść się na nogi.
- Nie wtrącaj się, tato! - odsyknęło Villemo i ponownie wzrok przeniosła na Ibraheema - Ilu ludzi potrzebujesz do obsługi statku?
-Tylko pieniendzy kapitana i jego załogi. Pieniądze mam przygotowane w torbie podróżnej, a kapitana można zlaleźć. Dziś i tak miałem do portu wyruszyć.
- Po co? - postanowiła zapytać panienka.
-Lubię to miejsce. Ciekawe towary, opowieści z dalekich stron. No i morski klimat. Co do morza, bracie mój jeżeli będę musiał z nią płynąć poinformuj Khalima! On będzie wiedział jak można mnie szukać.
- Jesteś dziś umówiony na jakieś spotkanie? W porcie? - naciskała Villemo.
- Nie nie jestem. Khalim jest najlepszym kapitanem o jakim słyszałem. Jeżeli ktoś potrafiłby mnie znaleźć za morzem to on.
- Gdzie on się teraz znajduje? - zapytała, krótko omiótłszy wzrokiem dwa konie, które zostały właśnie doprowadzone przed tłum.
-Kto wie gdzie stary marynarz teraz jest? Może na morzu może w porcie?
- Nie kombinuj, Shakeel
- ostrzegła, błyskawicznie unosząc wolną rękę w stronę swego ojca, który postanowił właśnie ruszyć w stronę córki i zakończyć tę farsę. Zatrzymał się jednak w pół kroku na jej gest, jednak fakt, że miała dwie zajęte ręce postanowił wykorzystać Hassan, który ruszył w waszą stronę. Napięcie szybko jednak spadło, bo Villemo zacisnęła nieznacznie palce, pierś Ibraheema przeszyło krótkie ukłucie, a Hassan zatrzymał się w miejscu.
- Wszyscy złaźcie mi z oczu, już! - ryknęła Villemo tak stanowczo, że tłum faktycznie drgnął o krok w tył. - No już, już, już, już! - nawoływała, cofając się w stronę przyprowadzonych koni przez rozstępujących się wojaków. Chyba nie zamierzali tak łatwo się wycofać, choć faktycznie miejsca zrobiło się teraz wokół więcej.
- Ile mamy pieniędzy? - zwróciła się znów do Shakeela.
- Dość.- Powiedział z trudem. - Odejdźcie, bo źle przez was skończę. Poradzę sobie. Jeżeli będę mógł to w starej knajpie na przystani zostawię list do was. Corin, Hassan wiecie o której mówię.
- Obyś się nie mylił. - stwierdziła panienka - Wsiadaj na konia. - rozkazała, skinąwszy głową w stronę ogierów, z których jeden został właśnie objuczony pokaźnym bagażem.
-Nie lubię się mylić.- Odpowiedział wskakując na wierzchowca.- Do zobaczenia!- Postarał się wesoło rzucić w stronę zebranych i skierował się w stronę pustyni.
Villemo, nim wspięła się na swojego, rzekła jeszcze w stronę Ibraheema:
- Jak zgubimy pościg?
-Takich rzeczy nie mówi się gdy pościg może nas jeszcze usłyszeć.
- Szepnął.
- Yhm. - Mruknęła Villemo i stała przez chwilę w miejscu, mierząc zgromadzonych tu ludzi wzrokiem, jakby próbowała ocenić ich szanse. Następnie pędem wyciągnęła wolną rękę, ponownie w stronę swego ojca i bez wahania ją ścisnęła. Gweng zawył z bólu i w jednej chwili znalazł się na ziemi, łapiąc się za pierś z niemym cierpieniem odmalowanym na twarzy. Kilku ludzi rzuciło się w jego kierunku, podczas gdy panienka upadła kolanami na ziemię. Nie opuszczając wciąż ręki wycelowanej w Shakeela, drugą wyrysowała na ziemi niewielki symbol i wykrzyknęła do zgromadzonych:
- Dzięki temu będę widzieć, co się tu wyprawia! Nie próbujcie żadnych sztuczek! - ryknęła i wskoczyła - nie bez trudu - na konia. - Ruszamy! - rozkazała.
-Znam drogę, poprowadzę.- Powiedział zaszokowany patrząc za siebie.

Villemo podążyła więc za Shakeelem i odczekawszy, aż znajdą się dostatecznie daleko, by żadne niepożądane ucho już ich nie słyszało, zapytała:
- Dobrze cię znają w tutejszych portach?
-Porcie, w tym rejonie jest tylko jeden liczący się. Z wioski rybackiej najwyżej do sąsiedniej wsi najwyżej się dostaniesz. Przede wszystkim, możesz zdjąć swoje zaklęcie. Jeżeli zginę to wątpię byś przedarła się przez pustynie. Teraz co innego. Twój koń to Klara, a mój to Brutus. Najwolniejsze z stajni, nie możemy jechać na przełaj. Nie wiem ile twój znak będzie działać, dogonią nas. Pojedziemy szlakiem karawany, tam spotkamy się z Khalimem podróżującym do Tal-ahiru. Załatwię ci u niego transport do Thedas. Jest moim znajomym zgodzi się. Tylko on będzie w porcie za dwa dni. Innym bym nie ufał. Dogonimy go przegonimy i ukryjemy się gdzieś w mieście. To najlepsze rozwiązanie jakie mogę zaproponować. Przeżył?- Dodał na koniec.
- Oby nie. - wymamrotała Villemo, która jednak też nie wydała się być tym faktem szczególnie uszczęśliwiona - Jeśli zginiesz, to ja też, trudno. Tak czy inaczej, nie wrócę tam żywcem.
-Wcale nie zamierzam cię tam ciągnąć. Tylko wolałbym nie zginąć przez przypadkowy skurcz twojej dłoni. Na poparcie mojej tezy, jeżeli teraz spojrzysz pod nogi konia zobaczysz nasze stare ślady. Zrobiliśmy małe kółko dookoła tej wydmy.-Wskazał- Nasza trasa wiedzie tam.-Znów wskazał.- Jeżeli chcesz gdzieś dotrzeć potrzebujesz mnie. Jeżeli pozwolisz i zgodzisz się przerwać to zaklęcie mogę zatrzeć ślady.
- Ech, denerwujesz mnie. - westchnęła Villemo, nad wyraz spokojnie jak na kogoś, kto został właśnie wystrychnięty na dudka - Nie ufam ci ani na jotę, a ty właśnie potwierdziłeś, że słusznie. - Dodała, opuszczając zmęczoną już rękę i zdejmując tym samym zaklęcie. - Mogłam wziąć kogoś innego. - dodała.
-Lepiej zasłoń oczy, piasek może ci do nich wpaść.- Powiedział owijając twarz i dziękując za to, że zostawił sobie podróżne nakrycie głowy. Chwilę później zerwała się dość słaba burza piaskowa zasypując ich ślady.- Za kilka godzin spotkamy się z twoim przewoźnikiem. O ile nie na trafimy na coś przed jego karawaną. Kiedy zamierzasz mnie uwolnić?
- Przed odpłynięciem musimy zaopatrzyć się w niezbędny prowiant. Musimy też znaleźć jakiegoś najemnika. Nie musi być dobry, byle był tani. Dobre masz kontakty w mieście? Porozmawiasz z tym swoim przewoźnikiem, ale z nim nie popłyniemy. Chcę inny statek. Ty popłyniesz ze mną. Mogę cię wysadzić na jednej z pobliskich wysp, tam odbierze cię twój żeglarz. Bylebym tylko ja się z nim tam nie spotkała. Wtedy będziesz wolny, a jak nam szczęście dopisze, również cały i zdrowy.
-Oj ciężko będzie z nim rozmawiać. Przekonać go, że potrzebuję innego statku niż jego. Cóż zostanę okrzyknięty szaleńcem. Skoro ci pomagam to już trzeba doprowadzić do końca.
- Spojrzał na księżyc i jego wysokość na niebie.- Jak tam twój znak? Prawie mógłbym się założyć, że tak w przeciągu jeszcze godziny przestanie cokolwiek widzieć. Przynajmniej cokolwiek co mógłby cię zaniepokoić. - Przełożył rękę przez siodło, wskazując dyskretnie w jej stronę. Będąc gotowym rzucić zaklęciem gdyby tylko spróbowała sama użyć magii.
- Bądź spokojny, wszystko widzę dobrze. - odparła, najmniejszej uwagi nie zwracając na jego zabiegi - W takim razie ja porozmawiam z twoim przyjacielem. Ty tylko wskażesz mi do niego drogę. Potrzebujemy jakiegoś paskudnego lokalu z przytulnym pokoikiem, gdzie moglibyśmy zatrzymać się na czas załatwiania wszystkich tych spraw.
-Znajdziemy, udajemy się do jednego z największych miast kraju. Znajdziemy więcej miejsc niż jest nam potrzebne. Co do mojego przyjaciela, to droga jest dość prosta. Naprzód potem w prawo i prosto, tak łącznie kilka godzin, może więcej zależy jak szybko podróżują. Z ich ładunkiem z pewnością ich dogonimy przed miastem. Tylko niestety prawdopodobnie jedną noc będzie trzeba spędzić pod gołym niebem. Oferuję świetne warunki, koc. Doskonała rzecz a i w dzień jak go dobrze użyć to przed słońcem uchroni. Gdybym był kupcem to za dobrą cenę bym go sprzedał.
- Nie mogę ci ufać, więc nie będzie nocnych postojów. Jedziemy tak długo, dopóki nie dotrzemy do miasta. Mogę dać odpocząć koniom, a tobie się zdrzemnąć. To wszystko.
-Prawdopodobnie zmienisz zdanie. Cóż mogę się mylić. Zobaczymy, zobaczymy. Oby tylko przetrwać jutrzejszy skwar.
- Tak.
- potwierdziła - Zabrałeś zapasowe ubrania?
- Powinny być. Jeżeli nie pamiętasz stałem na placu i między innymi przez ciebie nie mogłem samemu dopilnować wszystkiego. Gdyby nie to to nie mielibyśmy na przykład dwóch najwolniejszych zwierząt.
- Pociesz się, że na twoim miejscu mógł znaleźć się ktoś inny. Twój przyjaciel, matka, albo siostra. Ty masz siostrę, prawda? I sprawdź, czy masz to ubranie.

-Przypominam, że ty nalegałaś mieć nasz bagaż na swoim wierzchowcu. Takie coś powinno być w tej torbie przy twojej prawej nodze.
Villemo wstrzymała konia i sięgnęła do torby. Grzebała w niej przez chwilę, po czym na powrót ją zamknęła, dosiadła wierzchowca i ruszyła dalej bez słowa.
-Jest?
- Jest. -
odpowiedziała, po czym zamilkła na długą chwilę. - Gdy dojedziemy do miasta, znajdziemy jakiś statek. Później jakiś lokal. Tam zaczekasz, a ja pójdę porozmawiać z tym twoim Khalimem i załatwić resztę spraw. Możesz ten czas wykorzystać, by napisać list do swych przyjaciół. Kiedy wrócę, wsiądziemy na statek i ruszymy na północ. Wysadzę cię na jednej z wysepek, tak ja obiecałam. Sam możesz sobie wybrać, na której.
-Teraz to mnie zaskoczyłaś. Jak dalej będziemy jechać ta drogą to wjedziemy w jego karawanę. Żeby ich ominąć trzeba by jakoś się skierować w stronę miasta. Tylko powiem szczerze, że nie wiem dokładnie gdzie jesteśmy. Jesteśmy pomiędzy punktami orientacyjnymi. Żeby znaleźć drogę potrzebowałbym czegoś co mi wskaże kierunek przy następnym punkcie tak by trafić w odpowiednie miejsce drugiego szlaku. Nie chowasz gdzieś igły magnetycznej?
- Nie. Ty nie nosisz czegoś takiego w tych swoich torbach?
- Nie muszę. Znam na pamięć kolejne punkty orientacyjne i wiem jak z nich korzystać. Także wybacz ale te rzeczy przygotowałem rano i miałem iść z karawaną. Gdybym wiedział o możliwym szukaniu drogi przez pustynię.
- Dobrze, w takim razie zrobimy inaczej. Dogonimy twojego przyjaciela i przedstawisz mi go. Poprosisz, żeby zabrał mnie ze sobą i by przyszedł po mnie do nory, w której się zatrzymamy. Ty zostajesz i nie płyniesz z nami. Resztę obgadamy na miejscu. Na Khalima zaczekamy w mieście.
-Mi to pasuje, pozwolisz sięgnę do tej torby. Książka tam powinna być.- Nie czekając na odpowiedź powoli zdjął z konia torbę. -Ciężkie, co tu, nie wierzę. No proszę a to niespodzianka znalazłem została w torbie. Teraz może mi doradzisz “Zaklęcia tarczy i ich praktyczne użycie” czy lepiej przeczytać “Wybrane baśnie ludowe Thedas”?
- “Zaklęcia tarczy” to straszna nuda, ale w obecnej sytuacji mogą ci się bardziej przydać.
- odparła Villemo.
- Wiem, dlatego ich nie znam. Poddałem się przed tarczą przeciw czarom. Te przed bronią czytałem pobieżnie. Od miecza potrafię się mieczem obronić.
- Ja czytałam całą i była to najgorsza lektura z jaką miała okazję się spotkać. A wcale nie brakuje beznadziejnych książek o czarach.

-Nie przypominaj mi. Niektóre dalej mi się śnią, i późniejsze egzaminy z ich treści. Przekonałaś mnie. Ty mnie nie chcesz teraz zabić więc tarcze jeszcze poczytam. Zresztą zasnąć w siodle jest niebezpieczne. Baśnie bywają ciekawe. Ludowy folklor potrafi bardzo ciekawe historie tworzyć. Czytać na głos? W końcu tam płyniesz, z opowieści ludów można wywnioskować coś o nich samych.
- Znudziło mi się czytanie. Chcę to zobaczyć. Na własne oczy.
- Najpierw trzeba zabić jakoś czas w drodze. Nie to nie poczytam sam
.- Książkę położył sobie na części siodła otworzył, zapalił pstryknięciem ręki płomień wielkości świecy i pozwolił koniowi jechać samemu od czasu do czasu korygując jego kurs.
- Przeczytaj jeden rozdział. - uśmiechnęła się do niego Villemo - Na głos. A później popędzimy konie. Czas nagli. - stwierdziła i spojrzała w dal.
 
Matyjasz jest offline