Ktoś sobie robił chyba jakieś żarty. Czary-mary i zamiast laboratorium mamy śliczny sklepik. Z duchem w charakterze sprzedawcy na dodatek. A może sprzedawczyka, bo jak przystało na krasnoluda wysoki nie był i słowo ‘sprzedawca’ byłoby nieco na wyrost. Aż dziw, że towary miał całkiem materialne i - przynajmniej na pierwszy rzut oka - dobrej jakości. Ale żeby jeden bełt miał kosztować ponad dwieście pięćdziesiąt sztuk złota? Tak przynajmniej pisało na malutkiej karteczce. To tak, jakby we wroga rzucać sakiewkami, i to bynajmniej nie pustymi. I co z tego, że wrzeszczy? Każdy by to robił, gdyby za jednym strzałem tracił tyle złota.
- Od dawna prowadzi pan ten interes? - spytał Bared.
- No będzie tego ze dwie dekady kiedy to wygrałem ten sklep w karty od starego Hegerda - padła odpowiedź.
- A czemu jako duch? - zaciekawił się Bared.
- Pogięło cię panocku?! - nastroszył się krasnolud. - Ja czym?! Że duchem?! A w dziób byś nie chciał?!
Bared nie sądził, by cios w wykonaniu ducha miał jakiekolwiek znaczenie, ale by nie denerwować sprzedawcy nie udzielił odpowiedzi w stylu “Popatrz se w lusterko”.
- A jak się zwie to miejsce? - Bared pokazał na zewnątrz, by krasnolud czasem nie pomyślał, że chodzi o nazwę sklepu.
Brodasz wybuchł śmiechem.
- Ha! To wpuścili cię tu i nie wiesz nawet gdzie jesteś? Toć to rozległa twierdza Kresh'natal w całej swojej okazałości! - nadal się śmiejąc pociągnął z fajki.
- Przypadkiem tu trafiłem - odparł Bared. - Ale kiedyś słyszałem o tym miejscu. Ktoś mi chyba o jakimś mieczu opowiadał.
- Mieczu? W krasnoludzkiej twierdzy?! - Gdyby nie to, że brodacz był duchem, jego pyzata twarz byłaby teraz cała czerwona. - Bajki jakieś opowiadasz! Z uzbrojenia to tutaj... hmm... nie ma nic niezwykłego. Fakt, mamy całe mnóstwo wyśmienitych zbrój, broni i takich tam, ale nic takiego żeby o tym opowiadać niestworzone rzeczy.
- Mylić się mógł - odrzekł Bared. - Albo i nie wiedział dobrze, co mówi, bo po kielichach paru gadał, to i poprzestawiać coś mógł, jak to po pijaku bywa.
- Ano... - krasnolud sposępniał nieco, wciąż pykając fajkę.
- Stało się coś - spytał Bared - żeś pan jakby humor nieco stracił?
- Że takie rzeczy ludzie za granicami naszymi opowiadają - burknął. - To mnie dołuje... ech... spodobało się wam coś tu może? Chcecie coś obejrzeć?
- Za dobre towary jak na moją kieszeń. - Bared pokręcił z niechęcią głową. - Może jedynie bełtów kilka, bo to szybko się rozchodzi, a samemu strugać to... - Nie dokończył.
- Co robota fachowca, to robota fachowca - dodał po małej chwili.
- Ha! - roześmiał się raz jeszcze brodacz. - Podobasz mi się młody, masz dobre podejście do sprawy.
Krasnolud zeskoczył ze stołka i podszedł do jednej ze skrzyń z której wyjął kołczan bełtów, który za dotknięciem ducha również stał się matowy i niematerialny.
- Masz, w prezencie, przednia robota! - postawił kołczan na ladzie. Kiedy tylko go puścił, bełty znów stały się materialne.
O ho ho, pomyślał Bared. Bełty były faktycznie przedniej roboty. Prawdę mówiąc, dużo, dużo lepsze, niż zwykłe.
- Dzięki stokrotne - odparł. - Piwa wam chociaż przyniosę dobrego, jeśli gdzie tu dostać je można.
- No ja myślę! - rzucił krasnolud wracając na stołek.
- Gdzie tu jest najbliższa karczma z dobrym piwem? - spytał Bared. - Chyba, że wolicie coś innego?
- A... A co mi tam, chodźmy! - Krasnolud znów zeskoczył ze stołka. W pulchnych dłoniach zajaśniały klucze, skierował się do drzwi. - Pokażę wam co znaczy biesiado...
W tamtym momencie przechodził przez próg własnego sklepu. I, jak to zdarza się duchom, zniknął nagle.
Wcięło go, pomyślał Bared, Wyszedł na korytarz i rozejrzał się za duchem. Wszystko tam było tak jak poprzednio, tylko brak śladu po brodaczu.
- To się chyba z nim już nie napijemy - stwierdził Bared. - Chodźmy zobaczyć, co wyprawia nasz mag. Jeszcze i on nam gdzieś przepadnie.
Weszli w korytarz, w którym przebywał Cogito. |