To było całkiem inne miejsce, od Wrzosowisk do których przywykł
Kaevin. Nie było tu otwartych przestrzeni porośniętych przyciśniętymi do ziemi wrzosami, tworzącymi fioletowo zielone mozaiki. Ten
lasbył gęsty. Drzewa były olbrzymie i stare... i porośnięte mchami, podobnie jak głazy i pozostałości po kiedyś wielkim mieście.
Obecnie ruiny Lothen popadały w zapomnienie. I zarastały. Nadal jednak można się było wypatrzeć pozostałości budowli i ruiny murów.
Na obrzeżach miasta nie były co prawda, tak liczne i imponujące jak w centrum, alei tak robiły wrażenie.
Jazda niewątpliwie sprawiła przyjemność Płotce, jak i samemu
Kaevinowi. A i las pełen świergotu ptaków i zwierząt, dawał wytchnienie od zmartwień i nudy.
Mężczyzna oddalił się już spory kawałek od obozu, więc koncertu natury nie zakłócały krzyki musztry dochodzącej z obozu.
Za to zakłóciło coś innego. Cisza. Kroki przemierzające leśną ściółkę.
Dźwięk zwalnianych cięciw .
Sześć pocisków pomknęło w kierunku
Kaevina. Cztery chybiły, ale dwie wbiły się głęboko. Jeden trafił w udo, drugi między żebra. Bardzo blisko serca.
Tymczasem przeciwnicy przemieścili się osaczając łucznika.
Orki i półorki. Może nie tak dobrzy łucznicy jak on sam. Ale wystarczająco dobrze przeszkoleni, by działać zespołowo z morderczą skutecznością. W dodatku kryli się za drzewami, korzystając z ich osłony. Podczas gdy on jechał konno. Strzały których używali, nie były orczej roboty, podobnie jak łuki. W dodatku rany nimi zadane krwawiły.
-Czego ty tu szukać? To nie miejsce dla was. Czego szukać w elfia ruina?- rozległy się pytania orków.-
Ty się poddać. Ty przeżyć. Wy opuścić to miejsce. Wy ujść żywym.
Wraz akceptacją ich wodza z lasu zaczęły wynurzać się kolejne elfy. Przyglądały się z ciekawością grupie. Zwłaszcza
Teu i przewożonej przesyłce.
Najstarszy i drugi po przywódcy, jeśli chodzi o władzę, białowłosy elf rzekł do całej grupki awanturników.-
Jestem Earlann Sualsair, a to...- tu skinieniem głowy wskazał na przywódcę. -
Camthalion Aldarion. Musicie zrozumieć, że obcy w tych stronach, zawsze zwiastują kłopoty. Bez względu na to kim są.
I tyle w kwestii przeprosin za obcesowe potraktowanie. Grupka elfów nie była specjalnie liczna, no i wśród nich była wyróżniająca się elfka.
Nie tyle urodą, ale też i faktem, że była jedyną kobietą w tej nielicznej grupce elfów. Przybita koszmarami
Drucilla niespecjalnie garnęła się do pogaduszek o sobie. Ciesząc się tym przynajmniej, że magia do niej wróciła. A kapłan zaś nieśmiało uśmiechał się do owej elfki. Co ta ostentacyjnie ignorowała.
Cały ten pochód zmierzał w jednym kierunku, na sporą leśną polanę.
Na niej to został rozbity obóz wojskowy, zdominowany w całości przez ludzi.
Przyjazd wozu prowadzonego przez elfy wzbudził sporo sensację. I wywołał małe zamieszanie w obozie.
Jednak ludzi do porządku przywołał łysy wąsacz o złowrogim spojrzeniu. I nie odzywał się ani słowem.
Rozpędził ludzi do roboty, mową gestów i gwizdami.
Camthalion udał się do największego namiotu, wymijając po drodze pilnującą wejścia do niego rudowłosą kobietę. Zamienili między sobą niechętnie spojrzenia, po czym elf wszedł do środka.
Po chwili z namiotu wynurzył się zakuty w zbroję rycerz i rozejrzał po nowo przybyłych.
-Nazywam się sir Sir Reawind Falcowing, rycerz w srebrze w służbie Silverymoon i paladyn Tyra. Witajcie w moim obozie wojskowym, który jest sojuszem dzielnych ludzi przeciw orkom ukrytym Lothen i szykującym zapewne podstępną zgubę Srebrnym Marchiom.- rzekł mężczyzna, na którego widok
Sabrie usłyszała w głowie
“Ale ogier”.
Jednak nie były to jej myśli, a telepatyczny przekaz
Miee'le. I nie dotyczył paladyna, a jego rumaka.
Pięknego zwierzęcia, którego widok sprawiał, że każdego kto zobaczył przychodziło na myśl określenie, ideał wierzchowca.
- Które z was jest przywódcą tej wyprawy? Zapraszam do namiotu na rozmowy. Reszta... niech się rozgości. Na pewno jesteście strudzeni. A przed wami jeszcze daleka droga do Silverymoon.- zaproponował przyjaznym tonem głosu paladyn.