Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2011, 21:57   #140
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Endymion nasłuchiwał dźwięków zza klapy, a nie dosłyszawszy niczego podejrzanego, ostrożnie dźwignął ją do góry. Nie była zamknięta. Przed nim w dole kłębiła się ciemność. Cisza. Snop światła z piwnicy wpadł do tunelu i zobaczył żelazną drabinkę przymocowaną do muru. Bezszelestnie zszedł na dół żeby przekonać się, że cały tunel spowity jest w mroku. Wody było po kostki, lecz nie niosła żadnych dźwięków. Obejrzał się w jedna i druga stronę . Dopiero wtedy usłyszałeś głos. Z niedaleka. Dobiegał w czarnej czeluści tunelu:

- Mierzy w ciebie pięć łuków. Nie żartuję. Poddaj się, a nie ucierpisz. Idź powoli do przodu. Ręce w górze i bez numerów! - był to niewątpliwie głos Andarasa, który potem szeptem niosącym się po wodzie wydał jakieś polecenia. Rozkazy w haradzkim języku.

- Taki jesteś cwany to choć tu sam zdrajco – Endymion odrzekł spokojnie stojąc w bezruchu.

- Nie bądź durniem jak Kh’aaz. Nie mam na to czasu. Wolisz prawą czy lewą nogę? Liczę do pięciu: raz, dwa...

Strażnik powoli ruszył przed siebie unosząc ręce.

Kiedy uszedł dziesięć kroków zapaliły się pochodnia a w jego kierunku zbliżały się postacie. Haradrimowie. Najbliżej stojący gestem ręki wskazał na broń strażnika.

- Do wody. – warknął łamanym westronem.

Ednymion posłuchał słysząc jak Andaras wydaje kolejne rozkazy. Zebrany oręż Strażnika zniknął w ciemnościach wraz z jednym z wrogów. Pozostali odpalili pochodnie i ruszyli do przodu.

Elf ze strażnikiem zostali sami. Haradczycy odeszli na bezpieczną odległość zasięgu wzroku.

- Jesteś sam? Czy zaraz ktoś tu jeszcze wpadnie? Pytam bo wolałbym uniknąć rozlewu krwi. – powiedział półczłowiek.

- Jestem sam - odparł strażnik.

- Nie interesuje mnie co myślisz. By pokonać zło czasami trzeba się ubrudzić. Nie życzę ci tego. Sam jednak nie miałem wyboru. Nie spodziewałem się, że Kh’aaz nie odda broni. Upatrty krasnal. Kawałek dalej droga będzie się rozgałęziać. Khaaz pewnie krwawi, więc może uda ci się go wyśledzić. Mają nad tobą kilka minut przewagi. Kontakt w Umbarze znasz przez niego jeśli uznasz za stosowne będziemy się kontaktować. A teraz do rzeczy... Gdbym był bardziej szczery z wami pewnych rzeczy może udałoby się uniknąć. Z drugiej strony wy nie powiedzieliście mi o Palantirach i wyprawie. Nie martw sie nic mnie ona nie obchodzi. – skłamał gładko, gdy zobaczył zdziwienie strażnika.

- Porozmawiaj z Khaazem gdy go uratujesz. Przeproś. Powiedz, że widzimy się tam gdzie spotkać się mieliśmy. I że nie miałem na to wszystko wpływu. Ty zaś zapamiętaj teraz jedno. W Barad-Dur przebywa Oko Saurona. Był tam komendantem jeszcze za czasów Saurona. Skoro jest tam i Palantir, to on wiedział o jego istnieniu i niemal na pewno znajduje się w jego rękach. – mówił Andaras. - Nie ma mowy o hipotezie, że Palantir jest tam bezpieczny. Ma go Głos! A to oznacza, że Tequillan jest albo manipulowany, albo wręcz omamiony przez Głos. Skoro Sauron przekabacił kiedyś Sarumana. To głos z wieszczem mógł sobie poradzić o wiele łatwiej... Co kładzie cień na jego przepowiednie.

- Jeśli chodzi o naradę u króla w sprawie Palantiów to nie ja ustalałem kto ma się zjawić a kto nie. A co do palantira to dziwne, bo Tequilian się zarzekał, że żaden z kamieni nie jest w rękach wroga. Chyba że jest tak jak mówisz i jest manipulowany. – odrzekł Endymion.

- W czarnej księdze być może znajdę jeszcze jakiś odpowiedzi na tą zagadkę.... Pomyśl jednak co będzie gdy mam rację. Tequillan, najbliższy doradca króla w sprawach magi, zdrajcą. Palantiry zamiast wam służyć obrócą się przeciw wam... Ten w Barad-Dur był najsilniejszy i ma najlepszego w mocy użytkownika. – przekonywał Andaras.

- Jeśli masz rację to Tol Morwen jest zagrożone. – przytaknął Strażnik.

- Musisz koniecznie sprawdzić co księga mówi o przepowiedni i przekazać odpowiedź na to pytanie. Być może trzeba będzie możliwie jak najszybciej zabrać szczątki miecza z grobu. – ciągnął półczłowiek. - Gdy ruszycie na wyprawę popłyńcie do Umbaru. Tam powiem wam co znalazłem jeszcze w księgach. Nim dotrzecie zdążę je przebadać. Być może uda nam się użyć miecza przeciw wrogom. Muszę się tylko upewnić, że nie ma klątwy....

Po chwili ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej.

- Powinienem cie teraz zabrać do ojca. On by pewnie chciał wydobyć z ciebie niejedną tajemnicę. Jednak jesteś wolny przyjacielu. Gdyby kiedykolwiek złapały cię siły Haradu bądź kultyści mów, że jesteś moim agentem. Przekażą cię mnie - powiedział z uśmiechem. - Mam jeszcze jednak sprawę. – dodał. - Agenci ojca mieli dla mnie zdobyć kawałek białego drzewa. Taki by dało się z niego wyrzeźbić laskę. Sądząc po ich metodach o czym nie pomyślałem mogło się to zamienić w jatkę... Jeśli okaże się, że złapaliście bandytów i odzyskaliście wszystkie kawałki drzewa - jeden zabierz na pokład statku. Jak to zrobisz twoja sprawa... Królowi powiedz co chcesz, ale jeśli powiesz prawdę zrób to na osobności w totalnej tajemnicy.... Ryzykuje życie dla dobra nie waszego królestwa, ale dobra wszystkich żywych istot. W haradzie będę mógł zdziałać więcej w naszej sprawie... A wracając do Ubmaru, to jeszcze trzeba do niego dotrzeć. Tak na wszelki wypadek jest jakieś hasło czy przedmiot, który gdy pokaże się to zostanie się przepuszczony w każdym wypadku? – zapytał Strażnika.

-Jeśli chodzi o drzewo to prosisz o bardzo wiele. Król mi wybaczył skrócenie Thurga o głowę nie wiem jak zareaguje na wieść że pomagałem ci wykraść księgi, ale jakbym wykradł kawałek białego drzewa to już na pewno skończyłbym w lochu. Także nie mogę ci nic obiecać chyba że nadarzy się okazja. Ale to będzie ciężkie zadanie, miejmy nadzieję że wysłani przez twojego ojca agenci poradzili sobie z tym zadaniem. Do zobaczenia w Umbrze.

- Do zobaczenia. – odrzekł półczłowiek.

Endymionowi zwrócono broń i zostawiono samego sobie w tunelu. Strażnik wspiął się po drabince do piwnicy i wziąwszy ze sobą pochodnię zszedł z powrotem na dół. Poszedł w kierunku, który wskazał mu Andaras jako miejsce uprowadzenia krasnoluda. Po kilkunastu minutach ślęczenia z nosem przy śmierdzącej wodzie zwątpił. Nie miał najmniejszych szans na podjęcie tropu w takich warunkach. Kiedy wychodził po stopniach drabinie z tunelu przywitały go włócznie straży, które zatrzymały się o kilkanaście centymetrów przed jego głową, gdy tylko wychynęła z otworu.










Zaczynało świtać, kiedy przez otwarte na oścież wrota Wielkiej Bramy wyjeżdżał długi sznur konnych. Na ich czele jechał generał, którego jedno oko przysłaniała czarna opaska. Obok niego zaś na białym ogierze Deor z Rohanu. Syn Deorhelma.

Niewielki orszak Haradrimów pod murem pierwszego kręgu, w cieniu czarnego jak noc kamienia zewnętrznego muru Minas Tirith, od godziny cierpliwie czekał aż tysiące konnych opuszczą miasto. Pierwsze promienie słońca nieśmiało wyglądały zza gór. Zbroje zbrojnych stolicy Gondoru lśniły w ich blasku. Mimo wczesnej pory żegnały ich tłumy mieszkańców. Zapewne rodziny. Kobiety i dzieci sypały z dachów i okien kwiaty, rzucały zielne gałązki pod kopyta rumaków. Ulice były zatłoczone, gdyż długie sznury odzianych w szare szaty pielgrzymów również ciągnęły w stronę Wielkiej Bramy.

Brązowoskórzy ludzie z Haradu, ubrani w tradycyjne stroje ich ojczyzny, cierpliwie czekali na przejazd. Kiedy zbliżyło się ku nim dwóch jeźdźców, spośród których rozpoznać można było po po odsłoniętej twarzy, haradzkiego ambasadora, jego ludzie w milczeniu towarzysząc mu ruszyli w kierunku bramy. Drugi Haradrim, którego oblicze tak jak pozostałych skrywały czerwono czarne szaty, ze spuszczonym wzrokiem wtopił się w tłumek pobratymców. Obficie spuszczone na czoło fałdy materiału skrywały jego oczy w cieniu. Dowódca straży przy głównej bramie widząc polityka zamienił z nim kilka słów, po czym przepuścił jego mały orszak. W obozie pod murami już czekały podstawione konie. Nie spiesząc się pokłusowali w stronę Harlondu. Andaras tylko raz obejrzał się na Minas Tirith.










Dearbhail otworzyła zaspane oczy. Była niewyspana i zmęczona. Nie pamiętał kiedy ostatni raz porządnie się wyspała. Ostatnia noc również zeszła jej na rozmyślaniach a do łoża poszła tuż przed świtem. Słońce było już wyżej na niebie, ale jeszcze nie w zenicie.

Podchodząc do balkonu spojrzała w dół. Siedemset stóp niżej, przez równinę Pelenoru, czwórkami, jechał na wschód szpaler konnych. Tysiące. Pierwsi niknęli na horyzoncie szlaku Men Aran, a ostatni wciąż jeszcze wylewali się przez Wielką Bramę Minas Tirith. Jeszcze godzina i przespałaby zupełnie nieoczekiwany wyjazd armii.

Rzuciła się do pośpiesznego pakowania, a że w zasadzie po pierwsze nie zdążyła się wcale wcześniej rozpakować i wręcz była przygotowana do wyjazdu, opłukawszy twarz w misie zimnej wody, wybiegła ku stajniom na szóstym poziomie. Osiodławszy konia pognała na główną ulicę, gdzie wmieszała się w tłum rycerzy.

Jej zielona peleryna i charakterystyczny hełm Jeźdźców Rohanu ściągał na nią wzrok niemal wszystkich dookoła. Piękne Gondorskie dziewczyny puszczały do niej oczka i wysyłały całusy dłońmi jak i kwiatami płatków białych i czerwonych róż. W jej stronę przeciskał się przez dość zdyscyplinowany szereg kolumny jeździec, który kiedy dotarł do jej boku osadził konia zwalniając. Dearbhail nie mogąc powstrzymać ciekawości obróciła głowę. Niesamowitej urody młodzieniec dumnie patrzył przed siebie a w kącikach jego ust krył się figlarny uśmieszek. Dearbhail odwróciła wzrok. Co jak co, ale z bliska, twarzą w twarz, kobieta zawsze pozna kobietę. Mimo schowanych pod hełmem lub obciętych krótko włosów i zaciętej miny wojownika w pełnej zbroi.
Theodwyn.










Finluin wybiegł naprzeciw poruszonemu Tequillinaowi, który był prowadzony przez Elagara. Starzec podtrzymywany ramieniem asystenta opierał się również na kosturze, kiedy pospiesznie ruszyli w stronę Domu Króla, po zejściu z koni.

- Finluin panie. – rzucił Elagar prorokowi, gdy elf zbliżył się ku nim.

- Bardzo dobrze. – zostaw nas samych. – Finluin zaprowadzi mnie do króla.

- Oczywiście. – zasmucony asystent z szacunkiem ukłonił się mistrzowi i zawrócił się ku Bramie Cytadeli.

- Czarna Księga Saurona! – wyrzucił z siebie ściszonym głosem Tequillian. – Skradziona! Tylko nieliczni wiedzieli o jej istnieniu. Jeszcze mniej spośród nich znało miejsce jej przechowywania! Musicie wyruszyć natychmiast! – mówił z przekonaniem kiedy przekraczali próg pałacu Eldariona.

W komnacie był już Endymion. A król był w bardzo złym nastroju i kiedy podniósł wzrok na wchodzących w jego oczach grały groźne błyskawice.










Blask migotliwej pochodni tańczył na wilgotnych, zielonoszarych murach kamiennej ściany lochu. Kh’aadz ocknął z niemiłosiernym bólem czaszki, który rozsadzał mu skronie. Leżąc na masywnym drewnianym łożu. Dość szybko zdał sobie sprawę, że jest to dębowa ława. Jego ręce i nogi rozpostarte skuwały łańcuchy. DO jego uszu dochodził miarowy stukot licznych stłumionych grubymi murami uderzeń. Jakby młotów o kowadła.

Nie minęło wiele czasu od czasu odzyskania przytomności, gdy do pomieszczenia wszedł odziany w czerń mężczyzna. W cieniu kaptura krasnolud nie mógł dojrzeć jego twarzy, lecz postura i pewność siebie zdradzały charyzmę postaci. Kiedy odezwał się władczym tonem jego głos tylko potwierdził te przypuszczenia. To był osobnik obyty był zarówno z technikami tortur jak i dworskimi manierami.

- Przykro mi, że w tak niesprzyjających okolicznościach dane jest nam sie spotkać mości Kh’aadzu Żelaznoręki z Morii. Synu Kh’urima i D’ory. Wybacz mi twarde deski gościny surowego łoża. Oraz mało wyszukane, żelazne obrączki. Doprawdy założone zostały dla twojego dobra, abyś w złości swojej nie zrobił sobie krzywdy, która niewątpliwie spadłaby na twą głowę jako efekt poskromienia krasnludzkiego wzburzenia przeze mnie. Rękoma moich sług. – zatrzymał się przy twarzy Kh’aadza przekrzywiając głowę. – Bardzo ciekawa fryzura. Oryginalna. – westchnął przyglądając się krótko ostrzyżonym brązowym włosom Khazada. – Porozmawiamy grzecznie, czy niegrzecznie? – zapytał ze zjadliwą uprzejmością.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline