Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2011, 17:53   #118
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Być może znów miał więcej szczęścia niż rozumu, lecz najważniejsze, iż cali i zdrowi dotarli do domu Mirandy. Pełen wewnętrznych sprzeczności, rozważań i skłonności do wyrządzania zła. Pod tym względem nie był wcale lepszy od szalonych miejscowych, podobnie jak oni gotów był na wszystko. Wystarczyło ogłuszyć mężczyznę, który ciągnął Sam, celny cios pistoletem załatwiłby sprawę. Mimo to z zimną krwią przejechał ostrzem po jego szyi. Tak jak robił to wielokrotnie w dawnych czasach, tak jak go szkolono. Jego kolejny pomysł zakładał spalenie chatki. Agresja nim kierowała, nie rozsądek. Spojrzał na Lucy, dobrze, że go powstrzymała. Była twardą kobietą, widać było, iż nie raz już stawiała czoło poważnym sytuacjom. Brakowało jej tylko kapelusza z szerokim rondem i mogłaby śmiało przedstawiać się jako łowca przygód.

Widok znajomych twarzy na jakiś czas pozwolił mu zażegnać poprzednie myśli. Dobrze było zobaczyć ich żywych, sytuacja była opanowana i wreszcie mogli odetchnąć. Chociaż przez kilka chwil. Poczuł się dziwnie, gdy Samantha wtuliła się w jego ramiona, trochę beztrosko, lecz to wrażenie szybko zniknęło. Uśmiechnął się.

- Dobrze że jesteś. - powiedziała do niego cicho.

- Też się cieszę że nic wam się nie stało - rzuciła Lucy tonem, do którego Solomon zdołał się już przyzwyczaić - Marzę o mocnej, czarnej jak ciemność kawie.

Na wzmiankę o ciemności Samantha wzdrygnęła się i Colthrust zerknął na nią nieco zaniepokojonym spojrzeniem, choć delikatny uśmiech nie zszedł jeszcze z jego twarzy. Po chwili lekko pochyliła głowę, uchwycił jeszcze jej wzrok nim odsunęła się od niego i podążyła w kierunku czajnika.

- Zaraz wam przygotuję - rzekła.

Solomon wyciągnął dłoń i złapał ją za rękę zmuszając by się zatrzymała, odwróciła się, a on pokazał jej niewielką torebeczkę. - To twoje Sam. - Zerknął na nią, jego oczy wyglądały teraz inaczej niż wcześniej. Zniknęła kamienna twarz i lodowaty wzrok, który zastąpił dość łagodny i ciepły. Zapewne można by nawet powiedzieć, iż zmienił się całkowicie, gdyby nie wciąż obecna w nich iskierka. Mały symbol Łowcy, który wciąż ukrywał się w jakieś mrocznej sferze jego duszy. Czekając na właściwy moment i ponowne przejęcie kontroli.

- Dziękuję - powiedziała Sam i uśmiechnęła się - Zupełnie zapomniałam, że mam tam paszport, inne dokumenty i pieniądze... - Wzruszyła ramionami. - Tam... przed kościołem nie myślałam racjonalnie.

- Nie myśl o tym. Skupmy się na tu i teraz
- odparł kładąc jej dłoń na ramieniu.

- Tu i teraz wcale nie jest lepiej. - Skinieniem głowy dała mu znać o co chodzi. W sypialni zapewne wciąż tkwiła właścicielka domu. - Ciemność wypełza ze swojego leża i prawdopodobnie to Adrian ją obudził. Pani Miranda ma sporo ciekawych rzeczy do powiedzenia. - Spojrzała na Colthrusta i dodała cicho - Boję się, koszmarnie się boję, że nie uda nam się stąd uciec... wierzysz w przeznaczenie?

- Tak, Sam - odpowiedział po chwili - I moim zdaniem naszym przeznaczeniem jest tu zostać i doprowadzić sprawę do końca. Adrian zrobił dla mnie wiele dobrego, jeśli chciał bym się tu zjawił i spełnił jakąś rolę, to spróbuję to zrobić. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie zginiemy tu - zapewnił na koniec.

- No nie wiem... wiesz... może to dlatego nie zginęłam dwadzieścia lat temu, by teraz się tu znaleźć? Ale może mój czas jest mi tylko darowany? Jak czasowe odroczenie kary? - Strach i determinacja, mocna mieszanka tkwiła w jej niewinnych oczach.

Wiedział o czym mówi. O tragicznym wypadku sprzed wielu lat nie wiedział zbyt wiele. Jako dzieciak się tym nie interesował, a później nie miał dość odwagi by zapytać wprost co się wydarzyło. Adrian zdradził mu jednak nieco z tej historii podczas jednego z ich licznych spotkań. Samatha przeżyła straszliwą tragedię, straciła swoją rodzinę, lecz jakoś dawała sobie z tym radę. Nie było to proste, nie mogło być. Jednak wydawało się, iż ma w sobie siłę, która nie pozwala jej się załamać. Nawet teraz.

Solomon pokręcił głową. - Mamy wpływ na swoje przeznaczenie, Sam. To głównie twoja wola przetrwania zadecyduje o twym losie. Nie ma odroczenia, bo nie ma kary.

- Być może - Odwróciła się i zalała kawę wrzątkiem z czajnika - Być może... - wyszeptała ciszej, ciężko było odnaleźć w jej słowach choć nutkę przekonania. - Miranda chce byśmy tam poszli... - powiedziała nagle zmieniając temat - tam gdzie Adrian był przed śmiercią, to miejsce jakiegoś kultu, ale ja się zupełnie nie znam na takich rzeczach. Co najwyżej mogłabym odtańczyć kankana albo zaśpiewać... myślisz, że to odstraszyłoby Ciemność? - Teraz już wyraźnie wyłapał w jej głosie autoironię.

Solomon zmarszczył czoło i spuścił wzrok. Tego typu rozmowy nigdy nie były jego mocną stroną, szczególnie, iż od pewnego czasu żył bardziej jak pustelnik. Nawet jeśli w koszarach towarzyszyli mu inni żołnierze to niewiele z nimi rozmawiał. Kadeci nie wiele wiedzieli o prawdziwej wojnie. Z ulgą przyjął kolejne słowa Sam, która odciążyła go od przekonywania i napełniania optymizmem. Uśmiechnął się słysząc uwagę o kankanie.

- Obawiam się, że to tylko przywołałoby publiczność. - Zaśmiał się szczerze. - Wprowadzicie nas w sytuację?

- Kawa gotowa. Chodźmy do reszty. Opowiemy wam to co już zdołaliśmy ustalić.

Kolejne kilka chwil milczał uważnie słuchając co jego towarzysze mają do powiedzenia, dobrze było wiedzieć, że nie tracili czasu i zaczynali działać. Poczekał cierpliwie aż zakończą, wtedy też przemówił Walker kierując swoje pytanie do kobiety, którą Solomon przyprowadził.

- No i co kuzynka Lucy o tym myśli?

- Muszę to przemyśleć. Wszystko zaczyna się układać w logiczną całość, a w to, że mamy do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi to chyba uwierzy nawet największy sceptyk, prawda? Już kiedyś przeżyłam coś podobnego - przyznała - Coś koszmarnego. Myślałam, że to było incydentalne. Wierzyłam w to. - Splotła ręce jak do modlitwy. - Ale wtedy to słońce było wrogiem. Dosłownie. Nie ciemność. Lecz stworzenia, które... - Jej spojrzenie utkwiło gdzieś w powietrzu. - Wtedy zginęło trzech ludzi. Resztę mojej wyprawy uratował przypadek. Tutaj najwyraźniej przypadek nas nie uratuje. Musimy ułożyć jakiś plan. Ale by go ułożyć, musimy poznać więcej szczegółów. Potrzebuję czasu i tych notatek, panno Mirando. Panowie przez ten czas postarają się nas ochronić. Sam i Judith - odpocznijcie troszkę. Potem pomożecie mi w pracy? Czy znajdziemy tutaj jakiś sojuszników?

- Nie jestem zmęczona -
powiedziała Sam kręcąc głową - Powiedz jak mogę ci pomóc. Niewiele wiem o takiej pracy. Co do sojuszników... chyba lepiej nie ufać miejscowym. W ostatecznym rozrachunku zawsze zwrócą się przeciwko obcym. Choć może... - Popatrzyła przelotnie na Jamesa i Solomona. - Co myślicie o panu Druffisie? Widział to co się stało w nocy w tawernie, a skoro żył przez ostatnie lata z dala od Bass Harbor, może będzie bardziej skłonny porozumieć się z przybyszami i wysłuchać ich racji?

- Mamy do czynienia z szatanem? A ta brama to drzwi od piekła? Bo jeśli założyć, że nie, to podważa to fundamenty naszej wiary. A jeśli to jest walka z szatanem, to tylko duchowni są przygotowani na nią o ile wcale nie jest na to za późno. Czy na wyspie są inni księża?
- zapytał Walker.

- Nie liczyłabym na pomoc księży. Każdy z nich będzie w tej sytuacji tak samo zagubiony, jak my teraz. - Słowa Lucy zabrzmiały dość ponuro.

- Ostatni jakiegoś spotkaliśmy, chciał mi wyrwać serce. I wydawał się całkiem pewny, gdzie się ono znajduje - rzuciła Judith.

- Samantha. Przeczytaj dokładnie te fragmenty przetłumaczone przez Mirandę. Szukaj słów - kluczy. - Lucy wskazała palcem na notatki. - Potem daj je Judith. I panom. Porównamy to, co udało nam się wyłapać.

- Słów kluczy?
- spytała Sam spoglądając na kuzynkę niepewnie.

- Czegoś, co się powtarza w każdym fragmencie. Motywu przewodniego - dodała Lucy.

- Mhm. - Samantha skinęła głową.

- Wybieraj to, co wpadnie ci w oko. Nie szukaj na siłę - całkiem rozważnie zaproponowała Judith.

- Właśnie tak - zgodziła się Lucy - Ta metoda jest najlepsza.

Cóż, nie trudno było zauważyć, iż akurat teraz Solomon na nie wiele mógł im się przydać. Czuł się bezużyteczny. Przeglądanie dokumentów, wyłapywanie istotnych fragmentów i rozszyfrowywanie ich nie należało do umiejętności żołnierza. Pomimo swoich wyraźnych braków w wykształceniu zaczął przeglądać notatki. Nie sądził by mógł natrafić na cokolwiek, ale nie głupim pomysłem było spróbować. We fragmentach nad wyraz często wspominany był Sucamuqsim, na pierwszy rzut można było uznać to za bełkot. Skoro jednak i tak nie mieli już innego wyjścia mogli zawierzyć tym słowom. Kim był też tajemniczy opiekun? Wizja, o której wspomniała Sam najwyraźniej przedstawiała właśnie mężczyznę, który zapisywał te słowa, wskazywał na to dokładnie gwóźdź w ciele. A może to nie było takie proste? Pozostawała jeszcze sprawa obrazów, w których kryły się podpowiedzi. Być może w tej sprawie Walker miałby coś do powiedzenia, to on nosił ze sobą jakiś obraz. Z tym, że akurat ten przedmiot pozostawili w domu wielebnego.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 03-09-2011 o 18:10.
Bebop jest offline