Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2011, 19:36   #14
SoWhiskey
 
SoWhiskey's Avatar
 
Reputacja: 1 SoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwu
Duncun właśnie wyszedł zza rogu domu nowopoznanej Pani doktor kiedy zauważył, że jego własne 4 ściany są oblegane przez hordę głodnych, reanimowanych niedawno amatorów ludziny. Nie myśląc wiele wrócił biegiem skąd przyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie dało to wiele gdyż zombie dojrzeli go i puścili się za nim w pogoń wytłukując okna domu sąsiadki.
-Doktorku! Mamy gości! - Wrzasnął i pobiegł do kuchni gdzie za kotarą znajdowały się drzwi do pracowni. Zaczął w nie walić ile sił. - Musimy się zwijać! Masz w domu jakąś broń!?
- Pierwszy pokój po prawej na piętrze. - zadeklarowała- Druga szuflada, między majtkami a skarpetkami.
Sam Usain Bolt nie powstydziłby się tempa z jakim Duncun pobiegł na górę, gdzie od razu skręcił w pierwsze drzwi po prawej, mało się nie zabił wpadając w poślizg na progu, ale dopadł w końcu do szuflady, adrenalina spowodowała, że wyrwał szufladę zamiast ją wyciągnąć. Zaczął szukać broni, ale jej nie było! ~Zaraz, mówiła o majtkach, a to są koszulki jakieś!~ Złapał za uchwyt kolejnej szuflady. Tak, w tej definitywnie były majtki i skarpetki, i nie tylko...
Cóż, do broni raczej tego zaliczyć nie było można, a z pewnością nie do tej, która byłaby efektywna przeciw żywym trupom, bo ów skórzany pejczyk raczej im wielkiej szkody nie wyrządzi...
~Jaja sobie robi!?~Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś ciężkiego, czym można by roztrzaskać kilka łbów i w miarę szybko tym operować. Czegoś na podobieństwo kija do golfa lub baseballu. Czegokolwiek! Problem polegał na tym, że Duncun trafił najwyraźniej do garderoby... Wypadł z niej by przeszukać inne pomieszczenia na piętrze. Wątpił bowiem, czy majtki Blondynki, nawet te brudne i nałożone na głowę nieumarlaka coś zdziałają... Zobaczył klapę wiodącą prawdopodobnie na strych, a na strychach sporo rupieci się pałęta, może więc i będzie coś przydatnego. W skład tych rupieci wchodziły jednak tylko rupiecie, jakieś stare meble, gitara, kilka wypchanych zwierząt, był nawet stół do Ping Ponga... Duncuna zastanawiały te wypchane okazy. Skoro stoi tam, to pewnie są to trofea właściciela, a gdzie trofea tam powinna być i broń. Drwal wziął się za przeszukiwanie mebli. W ostateczności spróbuje wyłamać nogę od stołu i użyć Jej jako pałki. Żal mu było gitary. Nagle dobiegł go odgłos skrzypiących schodów. Obrócił się i spostrzegł wchodzącego po nich zombie. Złapał pierwszy lepszy, a poręczny mebel, którym okazało się krzesło i ruszył taranem na ożywieńca by zepchnąć go ze schodów. Problem polegał na tym, że zombiak nie był sam. Na pomoc przyszły mu jeszcze dwa więc nawet pomimo siły jaką dysponował Kanadyjczyk Jego działania były znacznie utrudnione.
~No to jestem w dupie...~ Pomyślał dysząc gdy noga od krzesła wbiła się w łeb pierwszego z napastników, a ten padł po chwili.
~Łeb!!! No jasne! Na filmach też działało! ~ Duncun roztrzaskał krzesło na głowie kolejnego, a wyłamaną nogą próbował przebić się do mózgu przez oko. Padł kolejny, szkoda tylko, że razem z bronią. Został ostatni... Walka w ręcz mogła okazać się zgubna więc Drwal zdecydował się na iście Rock&Roll’owe posunięcie. Roztrzaskanie gitary i użycie gryfu do walki. Nie ukrywał swojego rozczarowania kiedy jego ataki jedynie powalały przeciwników. Noga od stołu byłą zdecydowanie lepsza. ~Skoro z jedną się udało, to kolejna powinna pomóc ~ Próbował oderwać kolejną z 3 już tylko nóg i walić nią po łbach. Co prawda to nie obuch siekiery, ale musi wystarczyć bowiem dwie kolejne pękły pod ciężarem stołu. Drwal próbował walić nią jak pałką, ale bez efektów. Sprawdził więc wypróbowaną już technikę i wbił kawał drewna w oczodół. Poskutkowało, ale tym samym Kanadyjczyk pozbył się ostatniej użytecznej rzeczy jaką miał pod ręką. Był w ciemnej odtchłąni odbytnicy... Jedyną szansą był ratunek kogoś z zewnątrz, ale nic na to nie wskazywało póki co. Duncun złapał stół do Ping Ponga i próbował zakliszczyć go między futryną, a stopniem schodów, może kupi mu to trochę czasu.
Z korytarza zaczęły dochodzić strzały. Akurat w momencie, gdy barykada została zniszczona dwie osoby zabiły umarlaki, które próbowały się przez nią przebić. Było ich dwoje, kobieta ze sztyletem w ręku oraz mężczyzna dzierżący łom, mający na sobie trochę pokrwawione ubranie.
Zaskoczny Kanadyjczyk dyszał, ale czuł ulgę. Niewiarygodną ulgę. Żył i to dzięki pomocy dwójki nieznajomych.
- Dziękuję... - powiedział z wyraźnym zmęczeniem. - Nie wiem kim jesteście, ale dziękuję... Gdyby nie Wy te sukinkoty dobrały by mi się do skóry. - Dopiero teraz zauważył, że jedno z wybawicieli to duchowny, przynajmniej na takiego wyglądał. - Pardon Padre... Widzieliście kogoś na dole? Carrie!!! - Wrzasnął i runął w dół by zobaczyć co się stało z gospodynią. ~Co tam Carrie!~ Pomyślał - Michell!!!
- Co wrzeszczysz, głupi! Więcej ich chcesz sprowadzić?! - fuknęła Carrie z dołu. - Zszedłbyś już, co? - dodała nieco mniej pewnym siebie głosem.
-Żyjesz... To dobrze, co z Michell? - powiedział stojąc na schodach i wyczekując odpowiedzi świdrował Blondynkę wzrokiem.
- Myślisz, że jestem takim kiepskim lekarzem, że już jej coś zrobiłam?
-No miałem nadzieję, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu... Jak się czuje?
Blondynka zerknęła niepewnie w stronę pracowni.
- Jak na zombie... nie jest źle. Myślisz... że przyjdzie ich więcej?
-Nie ma wątpliwości, nasi wybawcy oddali kilka salw, to na pewno zwabi kolegów ze stołówki. Trzeba się przygotować jakoś. Pójdę po swoje narzędzia, pilnuj Jej! I tak przy okazji masz ciekawą interpretację broni...
- Dziękuję. - Carrie puściła oczko do Duncuna.
Uśmiechnął się i przewrócił oczyma - Ach te baby... - Wyszedł na ulicę i rozejrzał się za ewentualnym zagrożeniem, po czym pobiegł do domu po swoją insulinę i siekierę następnie do samochodu, który podprowadził pod drzwi domu Pani doktor. Noc była piękna, choć zimna.
-Trzeba jakoś te drzwi załatać i iść spać. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zmęczony. Muszę się przespać więc jeśli pozwolicie wezmę ostatnią wartę...
Ksiądz popatrzał po dwójce przetrwańców. Chyba był szczęśliwy, że udało mu się uratować choć ich.
- Dziękujcie Bogu. To on nas tu zesłał - rzucił w stronę blondynki. Spojrzał na swoją znajomą.
- Jak się trzymasz? - spytał. - Tak poza tym, świetnie strzelasz.
Dalszej części rozmowy Drwal nie słyszał bowiem udał się na górę by złożyć skołatane nerwy w ręce Morfeusza. Śniła mu się Michell, ich wspólne spacery po wrzosowiskach. Szczęśliwe chwile...
 
__________________
Drinking doesn't make you fat, it makes you lean...
Agains tables, chairs and poles...
SoWhiskey jest offline