Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2011, 20:09   #119
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vjncyiuwwXQ&feature=player_embedded#![/MEDIA]

James przytargał ją do domu Mirandy, prawie nieprzytomną, otępiałą i z każdą chwilą krwawiącą coraz mocniej. Rana otworzyła się z którymś momencie i okazało się, że zapasów życiowych płynów jej nie brakuje.

Leżała jak nieżywa podczas opatrywania, nie obchodziło jej nawet to, że teraz praktycznie każdy może oglądać ją w negliżu. Przestało przeszkadzać czy interesować cokolwiek.

Paplanina grupy przechodziła jakby obok, rozmazana przez szum w uszach. Myśli płynęły swobodnie, nie mając żadnego konkretnego kształtu, od czasu do czasu któraś z nich brzmiała choć odrobinę składnie, jak na przykład ta, że wszelkie trucizny wpakowane w nią przez doktorka i księżulka już dawno wypłynęły.

Ostatecznie zaczęła odzyskiwać zmysły, czyjaś pomocna dłoń podawała jej jakieś płyny, Mózg zaczął odbierać bodźce, uaktywniał się głównie dzięki bólowi, potwornie ostremu szarpaniu trzewi, które sprawiało, że miała ochotę rozerwać szwy i pozbyć się wszystkiego, co sprawiało jej takie cierpienie.

Wsłuchiwanie się w miękki głos Samanthy, próby skupienia na tekście, oddalały ja od niedoskonałego ciała, pozwalały udawać, że nie czuje tortur.

- ... Znak, który otworzy bramę tajemnic. Poprzedza ich ciemność.... ...Nie ma nic! Poza bólem... ...Sucamuqsim... ...wystrzegać tego, który niesie kłamstwo... ...obrazy... ...Zdrajca Krwi. Dał mi amulet... ... Samueal Larkson... – Słowa pojawiały się i znikały, niektóre jednak zapisywały się głębiej w jej świadomości.

Próbowała przemyśleć fragmenty, które usłyszała, ale ciągłe mielenie ozorami całej grupy, kompletnie bezproduktywne, wcale nie pomagało. „Zamknijcie się wreszcie!”, wrzasnęła w myślach.

„Jaki znak? Czy któryś z tych ze świątyni? Dlaczego to znak miałby otworzyć cokolwiek? Umieszczony gdzie? Znak jako pieczęć?”

Przywoływała w pamięci opasłe tomiszcza autorstwa profesora, usiłując znaleźć jakieś powiązania.

„Konieczna jest ofiara. No, to oczywiste, idiotko, dalej! Ofiara jest zawsze dopasowana do znaczenia demona, im większy, tym więcej żąda za przyjście. A więc najpierw trzeba go czymś zwabić... Byliśmy przynętą? Ofiara jest odbierana po przyjściu demona...?”

„Niesie kłamstwo... Zdrajca krwi... Pastor dostał amulet od zdrajcy? Nie, od Sucamuqsima. Tego dobrego? Co jeszcze, myśl, do diabła! Demony nie mają sumienia, nie, uczuć, nie! Po prostu są!”

„Kto niesie kłamstwo? Misquamacus? On jest zdrajcą? Kto jest zdrajcą?”

Pochłonięta myślami, nawet nie zorientowała się, że zaczęła mruczeć pod nosem.

- Wiedziałam, że to nie całe tłumaczenie, w oryginale... “Poprzedzi ich ciemność”... Kto to powiedział? Któreś z was? Czy... Ktoś... Już to słyszałam, jestem pewna. Albo przeczytałam? - Nie mogła się skupić, cały czas myśli rozmywały się w dalekie impresje. - I jeszcze... Notatka od WIlbury’ego... Ehm... Szukał skarbu, pisał o skarbie Misquamacusa i o jego bracie... O, Jezu...! - Zamarła. - Sucamucsim to Miscuamacus...! No to jesteśmy w dupie... - To określenie usłyszała bardzo dawno temu od Irlandzkiego robotnika i zdawało się pasować teraz jak ulał.

Przeszły ja potworne dreszcze, kiedy przypomniała sobie opisy tego, co potrafił robić Misquamacus. Kto go wezwał? W jaki sposób?

„W 1851 roku, w pobliżu Fort Berthold w Górnej Missouri, w szczepie Hidatsa. Młoda indiańska dziewczyna miała na ramieniu opuchliznę, która urosła w końcu tak bardzo, że dziewczyna zmarła. Z opuchlizny wyłonił się w pełni dorosły mężczyzna, podobno czarownik szczepu sprzed pięćdziesięciu lat”.

Przypomniała sobie fragment dotyczący legend szczepu Hidatsa. Wcześniej nawet nie zwróciła na niego uwagi, uznając za szalony bełkot. Teraz jednak zaczynała mieć wątpliwości.

Czy w taki sposób zaginął młody przewodnik profesora? Bo ten bawił się niemożliwymi do zapanowania mocami?

- To, że ktoś użył anagramu jeszcze niczego nie komplikuje. Ot Sucamu... chciał aby brama była skarbem Miscu... Kolejny fortel... Jak to zaciemnia teraz naszą wiedzę, że mielibyśmy być tam gdzie nie dochodzi słońce? Co jeszcze wiesz o tym wszystkim? - zapytał James bez ceregieli.

- Oczywiście, że nic nie komplikuje, a jedynie upraszcza, bo mniej więcej wiemy z czym mamy do czynienia. - Prychnęła, a resztę zostawiła bez komentarza. Jak mogła mu wytłumaczyć, ze to tylko przeczucie? Że wierzy, że profesor przywołał dwustuletniego szamana, władcę demonów i króla kłamstwa? Są pewne granice wiary w idiotyczne zjawiska.

A może wcale nie był tu potrzebny Misquamacus? Księżunio zdawał się dokładnie wiedzieć, co robić i jak. Skąd? Ktoś mu powiedział? Pokazał? Kto? Kiedy? Co się stało w tej wiosce, że postradali rozum, porywając się na jakieś przedwieczne indiańskie bóstwa? Kogo mają za przewodnika?

Nagle jej głowę zaprzątnęła inna kwestia.

- Zastanawia mnie tylko, dlaczego to zrobił... Uratował nas, ale Ciebie chciał uciszyć... – zapytała niezrozumiale i przez moment popatrzyła uważnie na Mirandę, ale potem wzrok znów rozmyła fala bólu.

Umknęła, dała się ponieść strumieniowi udręki. Kiedy jednak atak minął usłyszała jeszcze kwestię Walkera.

- W przeciwieństwie do ciebie, to rzeczywiście wiemy już, z czym mamy do czynienia... A ten Azarjasz - zwrócił się do nauczycielki. - Był misjonarzem, jezuitą może? Czy on wierzył, że to jest Brama Piekła do wypuszczenia na świat zastępów piekielnych, a ten który ją otworzy ma być Antychrystem?

Kolejny raz zignorowała Walkera, choć jego słowa wywołały grymas irytacji na jej ustach, i powiedziała do Mirandy, starając się patrzeć jej w oczy.
- Dlaczego ich wuj chciał ci zamknąć usta? Co takiego zrobiłaś albo może raczej, co chciałaś zrobić? – Wydawała się być całkiem pewna swojej teorii.

Tak naprawdę jednak nie była pewna kto, co ich uratowało. Na pewno nie Misquamacus ani Jezus. Pozostawało bardzo mało istot do obsadzenia roli, a mimo wszystko najprawdopodobniejszą był profesor chcący ratować rodzinę. Najwyraźniej dopadły go wyrzuty sumienia, że wcześniej posłał ich na pewną śmierć.

- A kto mówił, że chciał mi zamknąć usta? - Po rewelacjach Jamesa Miranda patrzyła na Judith z lekkim dystansem.
- A co do pana pytania panie James to wiem tylko tyle, że Azariasz był purytaninem, który uciekł do Ameryki przed prześladowaniami religijnymi. Nic mi nie wiadomo o jakiś jego przekonaniach na temat tych wszystkich rzeczy, o których pan wspominał. Wiem tylko tyle, że Azariasz zginął śmiercią samobójczą. Rzucił się z klifu, na którym teraz stoi latarnia do oceanu. Pamiętnik został znaleziony wiele lat po jego śmierci, dokładnie w 1912 roku, podczas przebudowy latarni.

- James przyszedł do pani w jakimś celu. A profesor na tamtą okazję postarał się, by nie mogła pani nic powiedzieć ani zrobić. Tu nic nie dzieje się bez przyczyny... - Umysł rozjaśniał się z każdą sekundą, ale za to ból narastał.

- Może właśnie nie chciał, żebyś Mirando zwodziła nas tymi fragmentami wiedzy, bo zemdlałaś przygotowując się do zrobienia nam zamieszania w głowach. - podchwycił Walker. - Ja nie wybierałem się do ciebie. Przypadkowo usłyszałem twój krzyk kiedym był w drodze z tym obrazem na plebanię. To ta sowa... Musimy, muszę odzyskać go, zanim nie będzie za późno! - Podbiegł do okna, patrząc w stronę kościółka. - Jak to brama do piekła, to ucieczka choćby i na Australię nam nie pomoże...

Wtedy nagle odezwała się Samantha, której rewelacja uderzyła Judith obuchem w głowę. Dlaczego dopiero teraz, kiedy prawie umarła, zaczęła kojarzyć fakty? Uwolniła się od jakiegoś wpływu? Kolejnej trucizny? Czyżby ich zacni gospodarze trzymali się z...?

„Wśród Kiowów krążą też opowieści o tym, że szamani mogą pojawiać się pod postacią drzew i rozmawiać z członkami szczepu. Najwyraźniej drzewa i drewno mają własną magiczną siłę życiową, którą szamani potrafili wykorzystywać do swoich celów”.

Czyli napis w domu profesora... Mógł być ostrzeżeniem dla nich, a także zwykłą informacją, przechwałką...

Wtedy wrócił Solomon, prowadząc niespodziankę wieczoru, wspaniałą Lucy Cartenberg. Dlaczego była tak złośliwa? Akurat to była jedyna osoba, która odnosiła się do niej od początku z sympatią. Doszła do wniosku, że jest zła, że nikt nie przejął się jej słowami, biorąc je najwyraźniej za majaczenie i bełkot szaleńca.

- Żyję i marzę o kawie - powiedziała Lucy. - Wszyscy są cali?

- Żywi. - Judith popatrzyła na Mirandę podejrzliwie. - Chociaż..

- Chociaż?

- Nie, nic. - Potrząsnęła głową niepewnie.

- Chociaż? - Lucy nie ustępowała.

- Chociaż mam wrażenie, że jestem jedyna prawdziwie żywą osobą w tym towarzystwie, a cała reszta, gdyby ich zaciąć, krwawiłaby ciemnością! – Krzyknęła Judith, jednocześnie ze złością i rozpaczą w głosie.

Zauważyła ich podejrzliwe spojrzenia, szacujące, ile pozostało rozumu w tej nadszarpniętej główce. Nic nie mogła poradzić na ogarniające ją paranoiczne przekonanie, że nie może nikomu ufać. Skąd mogła wiedzieć, że któreś z nich nie zostało... „zainfekowane”?

Co działo się z Lucy, kiedy zniknęła im z oczu? Albo, czy to rzeczywiście Lucy, czy po prostu monstrum, które się pod nią podszywa, podczas gdy prawdziwa siostrzenica profesora zginęła dawno temu?

A co z Solomonem? Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale teraz jego oczy... bezlitosne spojrzenie zabójcy.

Samantha? Ta zawsze wygadana gwiazda, która nagle zmieniła się w Samarytankę i znosi wszystko bez słowa protestu?

James, który ciągle gada o tych obrazach i jak oszalały próbuje je zdobyć?

Ona sama? Może tak naprawdę ona to nie ona, a tylko wspomnienie? Powłoka?

Wariowała. Okoliczności podłamały jej nieugiętego ducha i zaczynała się poddawać. Umysł był jej jedynym atutem, nie mogła go stracić...!

Zebrała się w sobie, wymierzyła mentalny policzek i zmusiła do przysłuchiwania się rozmowie. Dzięki propozycji Lucy, mogła jeszcze raz, spokojnie, przejrzeć teksty. I właściwie nic nowego nie wpadło jej do głowy. Chociaż imię demona – Noszący Maski... nie pamiętała tej nazwy...

W końcu jednak na myśl, poza wszystkimi tymi teoriami spiskowymi, przyszło jej coś o wiele bardziej potrzebnego i mniej kuriozalnego. Tak pragmatycznego jak to, że półleży na cudzej kanapie w strzępach ubrań. Sama się zdziwiła, kiedy zadała proste pytanie:

- Czy mogę dostać coś do ubrania?
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 03-09-2011 o 23:46.
Sileana jest offline