Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2011, 19:39   #69
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po parunastu godzinach przygotowań kolczasta kotwica Meduzy wyłoniła się z wody, a wiatr uderzył w rozwinięte, czarne żagle. Kościotrupy zaklekotały komicznie, wprawione w ruch drganiem potężnego drewnianego kadłuba. Do drogi wyruszali w pośpiechu, bez czasu na zaznajomienie się z nowym okrętem i jedynie z częścią zapasów potrzebnych na tak ryzykowny wojaż. Nie mieli jednak innego wyjścia. Rudobrody miał znaczną przewagę i nikt z nich nie wiedział, co uczyni z Hrabiną i jej ładunkiem, gdy już dotrze do celu. Musieli zdążyć na czas.

Również i liczebność załogi nie była w pełni zadowalająca. W boju i w czasie pirackich zabaw stracili wielu towarzyszy, których stanowiska na pokładzie świeciły teraz pustkami. Najgorsze było jednak to, że wśród poległych był i Zębacz, jedyny załogowy znachor. Gdy tylko załoga się o tym dowiedziała, morale spadły do poziomu iście grobowego. Co jeśli w czasie długiego wojażu na pokładzie pojawi się jakaś choroba? Albo chociaż zwykłe zatrucie kiszek, potrafiące na parę dni rozłożyć połowę załogi? Jak mieli ruszać do boju, mając świadomość, że nawet najlżejsza rana może doprowadzić do ich śmierci, gdy nie będzie jej kto miał opatrzyć?

Grand, jeśli misja miała się powieść, musiał coś na to poradzić. I poradził, prosząc o rozmowę z opatem zakonu. W ostatnich minutach postoju do burty przycumowała łódka z wielce podekscytowanym bratem Gaiusem, zakonnym zielarzem.
- Ach, moje nowe owieczki! - spojrzał z rozczuleniem na harde, poharatane mordy marynarzy. - Ojciec Tymoteusz stwierdził, że tam gdzie się udajecie przyda wam się zarówno ma sprawna ręka, jak i me dobre, pokrzepiające słowo, tedy jestem! - uniósł ręce ku górze w błogosławiącym geście.



Po pokładzie rozeszły się powątpiewające pomruki i szepty.
- Wątpicie! Lecz nie musicie! Sprawie, że płomienie waszych serc zapłoną oślepiającym blaskiem, z którym mierzyć nie zdoła się żaden z koszmarów Północy! Staniemy się pochodnią światła i cywilizacji, rozświetlającą cienie barbarzyńskich krain!
Pomruki zyskiwały na intensywności.
- Ale uda się to tylko, gdy i nasze ciała i dusze lśnić będą czystością, niczym święte zwierciadła! Gdy wyrzekniemy się tego co podłe i liche w naszych życiach! Odstąpcie od mącącego w głowach grogu, zaprzestańcie przekleństw i złego języka i błagajcie o przebaczenie za życia rodaków, któreście odebrali zeszłego dnia! Módlcie się ze mną!
Gdy wybrzmiało ostatnie donośne słowo płomiennej przemowy, na pokładzie nie pozostał już niemal nikt z załogi. Końca kazania doczekały tylko szczerzące się prześmiewczo szkielety.
- Bracie Gaiusie... - kapitan podszedł do rumianego nadal od emocji kapłana, kładąc mu życzliwie hak na ramieniu. - Może skoncentrujcie się jednak najpierw na tym całym leczeniu. Załoga potrzebuje czasu, by przywyknąć do waszych... mądrości...

I w ten sposób pobłogosławiona obficie Meduza pognała ku północy zostawiając wybrzeże cywilizowanego Imperium daleko za sobą. Według opowieści najstarszych z załogantów pierwsze zarysy norskiego wybrzeża powinni ujrzeć najszybciej za dwa tygodnie. Zapowiadało się więc na długą podróż. Z drugiej strony Edgar szybko nauczył się, by nie wierzyć we wszystko co marynarska brać opowiadała żółtodziobom.
- Jakom żyw! Ogon jako ten śledź miała i długie złociste włosy! A do tego głos niczym słowik o wiosennym poranku!
- A cycki!? O cyckach gadać miałeś! -
pospieszył go podekscytowany Hugon Palcownik.
- Nono! Piersi iście jak ta Verena z kaplicy w Marienburgu, co ją tam zakonnicy na zamówienie taką nakreślić kazali, bo mało luda tam zaglądało! Kto widział ten wie, krągłości niczym jędrne wzgórza Averlandu, pęczniejące od dojrzewających na słońcu winogron! I te oczy, niczym dwa jadowite jeziora! Kto spojrzał w nie, zatraconym był po wieki! Żeśmy stracili jedną czwartą załogi! Wszystko żółtodzioby, co ich w gaciach pościskało i do mroźnej wody wskoczyli! To się z nimi morskie wiedźmy zabawiły! Harr, harr!
- Ale to i tak nic w porównaniu z mielizną straconych dusz! Słyszałem ja o niej od pewnego kupca z Carroburga, co swoje przednie winiacze do Erengardu co wiosnę woził! Ponoć wpadli na nią całkiem z nienacka, w bezgwiezdną noc. Zaczęło się od tego, że wokół kadłuba w głębinie spostrzegli dziwne, upiorne światła i usłyszeli okropne, bolesne zawodzenie. A w chwilę potem pod pokładem pojawiać się zaczęły najprawdziwsze, kroczące korytarzami zjawy! Kogo tknęły, ten trup! A świeże dusze ściągały za sobą do głębin, by tam nacieszyć się ich stygnącym ciepłem żywota! Ten cały Laureax, czy jak go tam cholera wołali, mówił, że w jednej z tych zjaw rozpoznał nawet swojego dziada, co na morzu zaginął wiele lat wcześniej!
- A tam! Toż o tej mieliźnie przecie każdy słyszał! A o Zaprzęgu Morskiego Króla wam ktoś opowiadał? Było to w roku dwunastym, gdy szliśmy z wiatrem wzdłuż wybrzeża przy Salkalten...

I tak spędzili pierwsze dni podróży. Za dnia przy ciężkiej, mozolnej pracy na mrozie, a wieczorami przy grogu, świecy i starych morskich opowieściach głoszonych do akompaniamentu zawodzącego upiornie za kadłubem wiatru.

Z każdym następnym dniem wiatr stawał się coraz mroźniejszy i bardziej porywisty. Kto mógł, zakładał na siebie po dwa i trzy zestawy odzienia, by jak najdłużej zachować cenne ciepło w ciele. Od razu pokazało się też, kto miał największe doświadczenie w tego typu wojażach. Ci, którzy w czasie podziału łupu wybrali dla siebie mało popularne wtedy ciężkie futra, teraz triumfowali pozostając nieczułymi na przeszywające zimno, które innych przyprawiało o szczękanie zębów i drżenie skostniałych dłoni.

Nieliczne na pokładzie futra szybko stały się najdroższym towarem, za które liczono sobie po dziesięć i więcej koron, bądź które stawiano w najbardziej zyskownych rozgrywkach w kości.

Pokład pomału pokrywał się zmarzniętą wodną mgiełką, powodując, że każdy przechył okrętu narażał załogę na dość komiczne przewrotki i ślizganie się na tyłku. Zaradzono temu szybko sypiąc pod nogi piach i skromne zapasy soli, jednak wiadomo było, że nie starczy ich na całą drogę. Nastroje zaczynały ponownie spadać. Najgorzej w tej materii było chyba z bratem Gaiusem. Za każdym razem, gdy Edgar go widywał, ten siedział ze spuszczoną głową pod pokładem, z wyraźnie wymalowanym na twarzy poczuciem porażki, bądź opierał się o reling i godzinami spoglądał we wzburzone morze.
- Uważaj, by ci łokcie nie przymarzły, ojczulku! - zwykli wtedy do niego wołać postronni marynarze. Niektórzy nawet radzili mu, by zapił troski pokrzepiającym grogiem, ten jednak odmawiał, choć z każdym dniem coraz słabiej.

W następnych dniach na niebie i na morzu zaczęły dziać się dziwne i niepokojące rzeczy, świadczące o tym, iż dotarli do końca cywilizowanego świata, w którym pieczę nad rzeczywistością sprawowali praworządni bogowie. Dwa razy jednego dnia widzieli na horyzoncie ogromne, wirujące słupy wody, łączące morze z czarnym, burzowym niebem. Majestatyczne twory tańczyły po morzu w te i z powrotem, jakby posiadały własną świadomość.
- Morskie diabły... - wskazał mu je Szybki Udo, buchając z ust parą - Ponoć potrafią unieść cały okręt i cisnąć nim w niebo! Na Bogów! Oby tylko nie obrały sobie nas za cel!

A później było już tylko dziwniej i bardziej przerażająco. W pewnym miejscu morze przybrało niepokojąco brunatno-czarną barwę i zaczęło kipieć, jakby tłoczyły się pod jego powierzchnią setki zgłodniałych, krwiożerczych ryb. Jedna z nich wyrwała się z brudnej toni i wskoczyła na pokład, szamocząc się dziko po opiaszczonych, solonych deskach. Marynarz, który podszedł do niej, by nabić ją na harpun niemal stracił oko, gdy ta piszcząc przeraźliwie rzuciła się na jego twarz, ukazując trzy zestaw ostrych jak brzytwa zębów.

Gaius tego dnia założył mu na twarzy piętnaście szwów i od tej pory dzielny, choć niezbyt roztropny majtek zyskał miano Nitki.

Jakby ten dzień obfitował jeszcze w zbyt mało atrakcji ze zmrokiem przyszedł omen, który zmógł najdzielniejsze z marynarskich serc. Na niebie zapłonęły bluźniercze ognie, przyćmiewając światło gwiazd.



Co bardziej przesądni marynarze od razu padli na kolana, błagając o litość, inni, zaradniejsi, pognali po zaskoczonego Gaiusa, by ten czym prędzej ponownie pobłogosławił okręt i ich.

Grand na to wszystko patrzył w milczeniu. Czy wiedział, czym było to potężne niepokojące zjawisko? Może nie zdradził się, bo nie chciał przerażać załogi? A może widział w nim jakiś znak, którego nie spostrzegali inni. Tej nocy dał rozkaz, do zmiany kursu, tak że mroźne wiatry dmące z północy wiały im teraz prosto w twarz.
- Już niedługo, marynarze! Szykujcie wasze złoto, albowiem wszyscy wiedzą, iż nie ma stworzeń bardziej dzikich i powabnych niż norskie niewolnice! A komu już lędźwia nie wydolą, ten nabije kiesę drogocennymi futrami i szlachetnym drewnem, za które w Imperium płacą z dziesięciokrotnym przebiciem! Zabawimy i wzbogacimy się już niebawem!
Ryk zadowolenia jaki przelał się przez szeregi załogi wstrząsnął potężnym kadłubem aż zaklekotały dziko szkielety.

Jak zwykle jednak nie było tak łatwo jakby chcieli. Według obliczeń kapitana nie powinno zostać im już więcej niż trzy dni drogi.

I wtedy statek zaczął nagle zwalniać, mimo że wiatr pozostał stały.
- Patrz przed dziób! - zawołał wachtowy, wskazując długie pasma zgniłozielonych roślin pchanych przed statkiem. Chwilę później zielsko było już wszędzie, obklejając kadłub ze wszystkich stron. Mimo potężnych uderzeń wiatru w żagiel Meduza zatrzymała się niemal całkowicie. Przepłynęli jeszcze spory kawałek, próbując manewrować i zmieniać kurs, nic to jednak nie dało. W końcu ugrzęźli na dobre, a dookoła nich, gdzie nie sięgali wzrokiem, rozciągało się rozległe pole wielkich, szczelnie pokrywających wodę wodorostów.
- Na wszystkie morskie diabły! Wyciąć mi to przeklęte cholerstwo, ino raz!
Na dół spuszczono w szalupach licznych marynarzy ze sprzętem tnącym, którzy od razu zabrali się do cięcia upartych roślin i odpychania ich od kadłuba, by stworzyć korytarz. Wyglądało jednak na to, że zajmie im to wiele godzin, jeśli nie dni. Szybko odkryli też, że łodzie nie były im potrzebne, rośliny były bowiem na tyle gęste, że uginały się jedynie lekko pod stopami i dało się po nich chodzić!

Tymczasem wyposażony w lunetę wachtowy odkrył następne ciekawostki.
- Toż przysięgam, żem widział na własne oczy! - zaklinał się, gdy zszedł już na dół do reszty. - Ze dwie mile stąd, jakowyś statek, ino taki, jakiego żem nigdy wcześniej nie widział! Wąski i biały, niczym zrobiony z kości! Cały uwięziony w tym paskudztwie! I jeszcze coś! Coś jakby szkielet wielkiego monstrum, najprawdziwszy martwy Lewiatan, niech skonam! Ino obgryziony do cna i zaplątany w wodorosty!
- Trzeba to sprawdzić -
stwierdził kapitan, mierzwiąc w zamyśleniu brodę. - Sześciu ochotników spróbuje tam dotrzeć i zbada te miejsca. Może wreszcie dowiemy się, cóż to za koszmarna pułapka! I weźcie ze sobą klechę, może to jakieś mroczne czarostwo!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 04-09-2011 o 21:06.
Tadeus jest offline