- Wiedziałem, kurwa, wiedziałem - powiedział na głos Mierzwa patrząc na Larsa. Był zmęczony, mokry i wściekły. - Za łatwo i za tanio by to wyszło Antarze, he, he - błysnął zębiskami w kwaśnym uśmiechu.
- Jeśli to nie była Bestia - zasępił się Mierzwa. - To znowu wracamy do punktu wyjścia kompani...
Nie dane mu było jednak podjąć dalszych rozważań nad złośliwością najemniczego losu, choć do niej akurat już powinien przywyknąć.
Gdy tłum zaszumiał i niebezpiecznie zbliżył się do towarzystwa, Kislevita płynnym ruchem ręki wyswobodził rękaw z rozpaczliwego chwytu burmistrza i odparł pozornie niedbale: - Puszczaj Waść, bo odzienie poniszczysz. Poradzimy, nie poradzimy, się zaraz obaczy.
Zdjął topór dwuręczny wysłuchując przemowy gladiatora i spojrzał krytycznie na motłoch.
"Bieda i nędza. Niedobrze, niedobrze" - przemknęło mu przez głowę. "Potrzeba nam przykładu grozy. I to szybko".
Postanowił zabrać głos. Gladiator zaczął dobrze, nie można było tej okazji zaprzepaścić. Splunął na rozmiękłą od deszczu ziemię by oczyścić gardło.
- Gdzieee! - ryknął gdy tylko Linus skończył. - Do szałasów bydlęta!
Odsunął się szybko tak, aby jeszcze raz pokazać truchło monstrum motłochowi w całej okazałości.
- Tak traktujecie wybawców?! Myyśmy to ubili! Sami! W dziesięciuu! Dziesięciu grzeszników! Daliśmy radę! A nie było z nami tego klechy! - wskazał toporzyskiem na sędziwego fanatyka.
- On to siedział z Wami strasząc Was pomstą bożą. Sam srając ze strachu, każąc odmawiać zdrowaśkii i nabijając kabzę z danin! A bestia i tak padła od jego topora - wskazał na Gislana i Jotunna, - I jego łuku - dłoń powędrowała w kierunku Moperiola i Leo Heinza.
- Przypatrzcie się ludzie dobrze i zastanówcie! Kto Was dalej obroni? Bestia morduje od wielu tygodni mimo ględzenia kaznodziei. Dajcie nam tydzień a dostaniecie jej łeb! Jeśli nam się uda, spokój powróci! Jeśli polegniemy to dalej będziecie mogli całować tego starego capa w dupę - błysnął złowrogo ślepiami ku fanatykowi.
Mierzwa uznał, że może go obrażać do woli. I tak by się nie zaprzyjaźnili.
Podniósł topór tak by wszyscy go widzieli. Zasłonił przy tym burmistrza.
"Stary Antara mnie osobiście wybebeszy, jak jego koleżka zginie" - uznał kozak. - To jak będzie? Po dobroci, czy... - wolał nie kończyć zdania.
Jeśli prostaczkowie chcieli ich zaatakować miał zamiar ściąć parę dłoni, aby polatały w powietrzu. Nic tak nie studzi obyczajów, jak lejąca się krew.
Nie był jednak samobójcą. Jeśli sprawy miały przybrać naprawdę zły obrót, parę kroków dalej dostrzegł jakieś zabudowania, w których mógł zniknąć. Tak na dobry początek nowej drogi życia.
Ostatnio edytowane przez kymil : 04-09-2011 o 20:13.
|