Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2011, 22:31   #122
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kolejne ciało. Trzecie już. Nie licząc zaginionych Virgillów i profesora. Tym razem młodszy od niego policjant z Bass. Lokalny chłopak. Przerażenie w jego oczach jest nadal żywe.
Norman odwraca spojrzenie gdy ksiądz beznamiętnie ujawnia tożsamość funkcjonariusza. Jest gorzej. Gorzej niż przy zwłokach latarnika i Ashleyu z poderżniętym gardłem. Jest realniej. To już może być każdy. W Bass nie ma już prawa. Tylko ten dyszący rządzą krwi szaleniec w sutannie, który gotów Ciemność spalić wraz z mieszkańcami... Norman obejrzał się na duchownego. To właśnie ten człowiek sprawuje teraz w Bass jedyną władzę. Konstabl jest opętany, a komisariat opuszczony. Rybacy ślepo posłuchają księdza. Dało się to poznać to po tych, których spotkali w drodze na posterunek. Zrobią wszystko co tylko ojciec Malcolm im nakaże... Łącznie z samosądem na miastowych i... Mirandzie, oraz wszystkich którzy im pomogą. Ale to przecież ksiądz... O Boże. Ciemność... szatan morduje ludzi w Bass, a ja mam zamknąć duchownego w areszcie...

Odetchnij kilka razy. Spokojnie. Nie panikuj. Nie możesz. To twój dom. Ci ludzie potrzebują każdej pomocy jakiej możesz im w tej chwili udzielić. Ale jestem sam! Widziałem ich twarze. Zabiją mnie jeśli stanę im na drodze. To szaleństwo. Trzeba wracać do Reda, wsiadać w ciężarówkę i jechać do Barr po pomoc tamtejszego konstabla. Miastowi dadzą sobie radę. No i w końcu tylko oni mogli zabić Ashleya. Ciemność nie podrzyna gardeł...

Norman przez chwilę kręcił się po posterunku. Niby przyglądał się otoczeniu jakby chcąc odgadnąć co tu zaszło, ale widać było, że nad czymś intensywnie myśli. Starał się sobie zwizualizować wszystko. Wystrzelany magazynek z colta. Ostatnią kulę zostawił dla siebie... Dziury po kulach we framudze. Dziennik zgłoszeń zniszczony przez wodę. Telefon głuchy. Nie idzie... Bezgłośnie otwiera usta jakby chciał coś szepnąć, to znów zaciska przymknięte powieki. Jego dłoń miarowo zaciskała się na rewolwerze. Ostatniej sile, którą dysponuje...

Huk! Gdzieś w Bass...

Wystrzał jest na tyle niespodziewany w miarowym bębnieniu deszczu, że Norman aż uskakuje strącając z biurka lampkę. Jego mina zmienia się jednak. Nie ma w niej już niepewności. Zgarnia ze ściany dwie pary kajdanek i kluczyk do nich.



- Proszę wyciągnąć dłonie.

- Słucham?

- To co ksiądz słyszał -
odrzekł, a ton jego głosu tylko pozornie był spokojny. Zaraz też nerwy udzieliły się zdecydowanie bardziej. Rewolwer w dłoni Normana był na pewno widoczny dla księdza. - Proszę wyciągnąć dłonie i wejść do aresztu!

- Pan chyba oszalał!

- Nie będę powtarzał. Albo ksiądz zrobi to sam, albo księdza zmuszę. Nie żartuję.

- Popełnia pan poważny błąd, panie Dufris -
wycedził ksiądz przez zęby. - Daję panu ostatnią szansę, by ochłonąć.

- Błąd popełnili mieszkańcy Bass pokładając w księdzu ufność -
Tym razem Norman wycelował w księdza rewolwer - A teraz słyszał ksiądz co powiedziałem!

Ksiądz już nic nie powiedział. Tylko jego oczy pałały wręcz zwierzęcą nienawiścią, kiedy wyciągał dłonie w stronę Normana.

- Do aresztu teraz...

Wszedł wpatrując się z nienawiścią w Dufrisa. Jego usta poruszały się lekko. Jakby duchowny powtarzał sobie coś pod nosem. Możliwe że przekleństwa. Norman wyciągnął jego dłonie przez kraty i założył na nie kajdanki w taki sposób by zahaczały o pręt celi. Potem zamknął celę i do kieszeni spodni włożył kluczyk. Ksiądz już nic nie mówił. Tylko patrzał i mełł coś po nosem.

- "Jeden z jego aniołów"... - powiedział cicho z drwiną i obrzydzeniem Norman zamykając w końcu nadal otwarte oczy Gilroya - Ten chłopak popełnił samobójstwo. Znałem go. Pamiętałem. A ksiądz się do cholery nawet nie przeżegnał! Zamiast być z tymi ludźmi, dopuszcza ksiądz do takich tragedii. I nawołuje do zbrodni. - drżącymi dłońmi wyciągnął Colta z dłoni funkcjonariusza i ruszył do szafki po amunicję do niego. Jeszcze by tego brakowało by ksiądz, lub rybacy się do niego dorwali... Szafka jednak była już rozbebeszona i opróżniona. Zostało tylko kilka naboi. Miał więc przeciw sobie dobrze uzbrojonych fanatyków. Westchnął zagryzając dolną wargę. Należało się śpieszyć - "Mistrzu"... Zło istnieje w Bass. Prawdziwe zło. Ciemność, która zabija. A ty księże jak pierwszy tchórz odwróciłeś się od Boga wymyślając sobie jakieś brednie i gusła, którymi potem nakarmiłeś prostych mieszkańców.
Nic. Tylko to mamrotanie i złe spojrzenie. Skoncentrowane oczy. Zimne i bezlitosne.


- Oby ci Bóg wybaczył, bo ja postaram się, aby cię w Ellsworth skazano. Na czas nieobecności ostatniego z funkcjonariuszy, przejmuję obowiązki konstabla w Bass Harbor.
To rzekłszy wyszedł i skierował się biegiem przez deszcz w stronę domu Mirandy.

***

Zgromadzonych rybaków wokół domu Mirandy ciężko było w tym deszczu zliczyć. Niemal wszyscy jednak byli uzbrojeni w broń palną. Czekali na coś, ale po wykrzywionych twarzach dało się poznać narastające zniecierpliwienie. Kilku rybaków stało obok przytaskanych baniaków z paliwem do kutrów. W dłoniach jednego z nich syczało walczące z deszczem płonące łuczywo. To Reynolds...
Schował się za stojącym w sąsiedztwie domem i przylgnął do jego ściany plecami. Woda skapywała z kaptura na lufę załadowanego Wessona. Nie chciał z niego korzystać. Bardzo, bardzo nie chciał. Przymknął oczy zbierając się w sobie i zakrzyknął lekko zmodulowanym, brzmiącym o tembr niżej od własnego, głosem:
- Mistrz wzywa wszystkich wiernych do pomocy!!! Dufris z ludźmi Evansa przetrzymuje go w kościele!!!
Pobiegł na drugą stronę domu i wyjrzał zobaczyć jaki efekt dał ten manewr. W deszczu i półmroku łatwo powinien im zniknąć z pola widzenia.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline