Niestety, w pokoju poza dwoma związanymi przemytnikami, była i łowczyni. Siedziała na krześle i wpatrywała się bez słowa w więźniów, którzy za wszelką cenę starali się unikać jej wzroku. Gdy otworzyli drzwi, poderwała się z krzesła. - Czego tu znów chcesz? - zapytała Jansa.
Skalp przełknął ślinę. “W gardle mi nagle zaschło, czy co?” - zakołatało mu w myślach. Sigfrid lekko go wystraszył gniewem Carolusa, a teraz miał zmierzyć się z herod-babą. Trudno było mu zebrać myśli. “Nic to, raz kozie śmierć na wozie” pocieszył się w myślach i westchnął głośno.
- Martwiliśmy się, ot co - wymamrotał.
- Jak łowy? - kontynuował już mocniejszym głosem, strugając wariata. - A tak po prawdzie, przyszliśmy się dowiedzieć czy może Ci jakoś krzynkę pomóc, Pani?
- Już powiedziałam, że żadnej pomocy nie oczekuję - warknęła. - Po co tutaj węszycie, co? Może w zmowie z tym bydlakiem jesteście.
- Eee, spokojnie - odparł niespeszony Jans odzyskując rezon. Spojrzał na Sigfrida, mrugnął do niego porozumiewawczo. - W żadnej zmowie z nikim nie jesteśmy. Stare przysłowie głosi: ”Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”, he, he. Ale, o czym to ja? - paplał Zingger - a tak... zapomniałaś widać, o Pani, że tylko dzięki mnie jeszcze żyjesz, a dzięki niemu w ogóle miałaś szansę pogoni za Biernhuntem - trącił łokciem Muncha. - Trochę, kurwa, pokory. Nie wymagamy zbyt wiele. Mam chyba prawo wiedzieć kim są ludzie, przez których o mało nie zginąłem.
Spojrzał na łowczynię w niemym wyrzucie.
- No niby tak - nieco spuściła z tonu. Wskazała ręką na związanych. - Masz trochę racji. Ci dwaj to członkowie szajki Biernhunta. Przemytnicy. Ich szefa gonię już od ponad dwóch miesięcy. I znowu mi się wymknął.
— Co takiego przemycali? — wtrącił się nieoczekiwanie milczący dotąd Sigfrid.
- Różne rzeczy - wzruszyła ramionami. - W Talabheim zajmowali się rozprowadzaniem podrabianej bretońskiej brendy. Poza tym ponoć kiedyś Biernhunt miał powiązania z jakimiś kultystami. Ostatnio zajmowali się narkotykami. Szlak wiódł ze wschodu, przez Kislev, do Talabheim.
— Ach, narkotyki… — Grabarz zmarszczył brwi. — Słyszałem kiedyś o tym. Jak takie narkotyki wyglądają? Może gdzieś je w pobliżu widzieliśmy, tyle że nie wiedzieliśmy, na co patrzymy.
“O Ranaldzie najprzekupniejszy” - przeklął Skalp w myślach słuchając łowczyni i Sigfrida. “Prochy, a ja to psia mać smakowałem”. Minę miał nie tęgą.
- Pewnie nie widzieliście - odburknęła, podchodząc do okna i wyglądając w mrok. - Mieli skrzynię, z którą jeden z nich uciekł. Niech go sumy w rzece obgryzą. Jeszcze coś chcecie? Bo dług już niemal spłaciłam...
— Chciałem tylko pomóc — mruknął kwaśno Sigfrid, lecz w rzeczywistości ucieszył się, że wie już, co znajdowało się w skrzyni, i wymienił dyskretnie spojrzenia ze swym kompanem. — Pora na nas, Jans? — zapytał, spoglądając z pewnym zdziwieniem na zmieszanego mężczyznę. — Zostawmy ich tu ze sobą. Szmuglerzy zasłużyli sobie na taki los — dodał niejednoznacznie.
Wycofali się z pokoju, bogatsi o informacje i wrócili do lokum Luizy. Teraz trzeba się było zastanowić, co zrobić ze zdobytymi nielegalnymi środkami odurzającymi. |