Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2011, 21:40   #22
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burn baby, burn! Zawsze uważał, że miotacz płomieni to dobra rzecz. Nieporęczna, ciężka i ograniczająca ruchy ale jak już się naciśnie spust to mało co potrafi uciec. Chłopaki z technicznego sprowadzili zza oceanu taki sprytny żel z własnymi oksydantami. Zarzekali się że pali się nawet pod wodą, ale Gary uważał że jednak robią sobie z niego podśmiechujki. Trzeba kiedyś sprawdzić... Tymczasem zabawa się rozkręcała. Ehh kogo on oszukiwał, owszem wzbraniał się przed powrotem na linię, ale teraz gdy adrenalina huczała w żyłach jak wodospad, wiedział że nie zamieniłby swojej roboty na nic innego w świecie.
Bydlaki, które tępili byli jak odpowiedniki dawnych dresiarzy. Różnica taka, że nie pytają się terapeutycznie czy masz jakiś problem, tylko od razu startują z uzębieniem do tętnicy. I właśnie dlatego prawa osób zatrzymanych odczytuje im się zawsze z niczego mniejszego niż miotacz płomieni. Gary niemalże z uśmiechem na twarzy przyskoczył w nadświetlnej do wampira, który rozpruł podłogę i wyskoczył uciekając z piekiełka. Uchylił się przed ciosem łapy z zakrzywionymi pazurami i świsnął srebrnym sztyletem. Posoka chlusnęła jak z wiadra, ale zdążył odskoczyć. Mike kończył ze swoim typkiem, odrywając mu niemal łeb od tułowia. Lola przykręciła kurek z voodoo, impreza zaczęła zdychać. Musieli pryskać z domostwa, bo ogień szalał w najlepsze, wypalając już nie tylko gniazdo w piwnicy ale zajmując się parterem i pięterkiem.
Na finał jebnęło zgrabnie, ale tak że płonące deski pofrunęły na dobre czterdzieści jardów.
- Alfie. – Gary wyszczerzył zęby do Rougha. –Jakby któryś wpadł na pomysł schowania się w szafie, byłby problem. A tak, wystarczy tylko zagasić i pozamiatać na kupkę.

A więc fajrant dziś szybko. Gary łomotnął miotacz z tyłu vana i ruszyli do MRu. Przed zabawą trzeba posprzątać zabawki, zrzucić kevlar i zdać samochód.
- Hej! Skoczymy do Padre Abre? – Zawsze po adrenalinowym haju miał ochotę na jego słynne steki. – Lola, Mike? Można by wrzucić coś na ruszt.

Sprawił się szybko, raport zdali jeszcze na miejscu (Alfie no przecież sam widziałeś jak było) Spisanie notatki służbowej odłożył do świętego nigdy. Może wreszcie zmądrzeją i wyznaczą kogo innego do trzymania porządku w papierach. W ministerstwie zaś przebrał się, wziął szybki prysznic i ruszyli na wyżerkę. Gary spieszył się, bo wracał jeszcze na sparring z Brewerem. Trzeba było dbać o formę, a John miał do tego zacięcie belfrowskie i uczył go swoich sztuczek. A może po prostu lubiał mu spuszczać wpierdol, kto go tam wie…

Zaczęli od okładania się pięściami, ciężcy od ochraniaczy, bo choć siniaki na egzekutorskich gębach schodziły szybko, to jednak na dzień następny były by jednak widoczne. Nie chcąc więc straszyć facjatą stażystki i młode Siostrzyczki w biurze poubierali się w miękkie kaski i zaczęli tańce. Akurat dzisiaj nie było innych egzekutorów na sali, bo i późna pora była. Kilku GSRów popatrywało na nich, bo ruchy walczących czasami ciężko było ułowić wzrokiem. Gary atakował, Brewer się bronił i próbował punktować go lewym prostym. Jednak patrząc zwykłym ludzkim okiem wyglądało to jakby w ringu szalało tornado. Jak to Lola podsumowywała dwóch neandertalczyków i para w gwizdek. Trochę miała racji, spalanie czystej adrenaliny, ale bez szalejącego zmysłu zagrożenia. Wydawało się to bezproduktywnym marnowaniem energii, bo po godzince na ringu wypruwali z siebie tyle co średniej mocy elektrownia. Jakiś przedsiębiorczo myślący człowiek zbijał kokosy na automatach z batonami proteinowymi i całych tych trocinowo- styropianowych uzupełniaczach elektrolitów i kalorii. Karny rządek maszyn stał mamiąc kolorowymi reklamami wzdłuż jednej ze ścian.

Skończyli późno, Brewer był jakiś jeszcze bardziej cichy niż zwykle i gadać nic nie chciał. Odwoził go właśnie do domu, po tym jak wstąpili jeszcze do fastfooda. Mustang mruczał na wolnych obrotach kiedy zatrzymał się pod drzwiami wiktoriańskiej kamienicy w której John mieszkał, a Triskett zauważył wysoką długonogą brunetkę w futerku, stojącą tyłem do niego w mroku klatki schodowej.
- Szlag - mruknął Brewer.
- Nowa gosposia? - zerknął na kumpla i uśmiechnął się półgębkiem. - Szykowniejsza niż poprzednia.
Brewer spojrzał na niego groźnie.
- Do jutra Triskett.
- No nie pochwalisz się koledze? Od dawna mieszka u ciebie? Coś się tak nabzdyczył?
- Skoro marznie pod moimi drzwiami to chyba nie ma zapasowych kluczy, nie?
- warknął wychodząc z auta. - I nie, nie pochwalę się koledze. Nie ma czym. To tylko znajoma.
- No dobra, już dobra. Nie chcesz to nie mów. -
odpuścił żałując że nie może lepiej rzucić okiem na kobietę przez te cholerne ciemności, ale nie dziś to kiedy indziej go przyciśnie. - We wtorek o tej samej porze. Tym razem ty dostaniesz wpierdol.

Gary patrzył jak Brewer dochodzi do brunetki. Rozmawiali chwilę podczas gdy John zmagał się z pękiem kluczy. Kobieta wyciągnęła z kieszeni papierosa, zagryzła jednego i sięgnęła po zapalniczkę. Nim ją wydobyła pomiędzy jej palcami błysnęło coś niewielkiego i podłużnego, coś jak... harmonijka.
Gary poczuł uderzenie gorąca i w pierwszym momencie zalał się potem. Zaraz warknął do siebie:
- Kurwa stary, nie dopisuj historii tam gdzie jej nie ma.
Odpalił silnik gapiąc się jak ta dwójka znika we wnętrzu domu. Już od wielu miesięcy myślał że to się skończyło. Wcześniej „widział ją” kilkakrotnie. W metrze, warzywniaku. Nawet w MRze. Raz złapał wysoką blondynę za łokieć i obrócił ją do siebie, bo był niemal pewien. Ale to było rok temu, teraz już go nie nachodziło... Widziałeś jej ciało, Gary. Widziałeś jak ją zasypują na Brompton Cementry. Powstrzymał się w ostatniej chwili przed pieprznięciem ręką w kierownicę.

Wrócił do Loli. Jutro znów na pierwszą linię, tyle dobrego że wyspać się dali. Gary od historii z Mythosem od Odmieńców nienawidził tylko bardziej wstawania bladym świtem.
 
Harard jest offline