Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2011, 22:50   #85
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Flat Line, gdy już wbił igłę w udo psychola odetchnął z ulgą zasłaniając się i szybko dobywając noża z pochwy na przedramieniu. Teraz tylko przeżyć kolejne kilka sekund… Na szczęście przeciwnik zlekceważył ranę i wszystko poszło po myśli doktora. Udoskonalana toksyna działała błyskawicznie, uderzając na kilku frontach jednocześnie. Szybko postępujący paraliż, odcięcie komunikacji pomiędzy mózgiem a resztą ciała, masywne krwotoki z pękających dużych naczyń krwionośnych na skutek nagłego skoku ciśnienia krwi, zawał mięśnia sercowego. Symfonia genetycznie zmodyfikowanej śmierci w małej ampułce. Garbus po dwóch oddechach topił się we własnej krwi, a Flat Line zmrużył oczy i nasłuchiwał czy upadające ciało i brzęk tasaka na kratownicy nie zwabi kogoś do masakrycznej rzeźni. Szybko schował aplikator podciśnieniowy do kieszeni, jeden z najcenniejszych jego przedmiotów. Zapewniał bezpieczne przechowywanie i używanie neurotoksyny. Jeszcze dwie dawki, pomyślał bezwiednie obserwując przez chwilę leżącego w kałuży krwi oprawcę. Nikt się nie zjawił sprawdzić hałasy, pewnie jeśli ktokolwiek był w okolicy uznał że to normalne odgłosy szlachtowania mięska.

Spróbował podciągnąć się do haka, by zdjąć pętle łańcucha, jednakże nie dał rady nawet rozhuśtując się trochę. Hak był pełny, stalowe ogniwa nie dały się z niego ściągnąć. Rozglądnął się i zauważył zapadkę i dźwignię na ścianie, kilka kroków zaledwie od niego. Wyprężył się jak struna i odpychając końcami palców od kratownicy rozbujał się by złapać dźwignię. Wyciągał rękę i klął pod nosem, bo choćby nie wiem jak próbował, wciąż brakowało tak z pół metra. Pot lał mu się po twarzy, raz po raz oglądał się na drzwi. W końcu w desperacji chciał sięgnąć po tasak garbatego i próbować przywalić w mechanizm, ale bał się kolejnego hałasu. Poza tym nawet gdyby zapadka puściła, zwaliłby się na łeb i coś mu mówiło że szczęście by się wtedy skończyło.
Odpoczywał minutę uspokajając oddech i spróbował czegoś innego. Sięgnął już wypraktykowanym sposobem po swój plecak, po czym złapał za jeden pasek służący do mocowania na ramię. Rozbujał się znowu i próbował zarzucić drugie ucho na dźwignię. Za trzecim razem się udało. Pociągnął przygotowując się na upadek i kuląc się tak, by zamortyzować i nie narobić rumoru. Gorączkowo łapał łańcuch spadający za nim, który zwolniony z blokady zgrzytał według doktora tak przeraźliwie że słychać go było na całym statku. Wreszcie zapadła cisza, a serce Flat Line’a zwolniło z tempa na rekord świata. Zaraz podszedł do ciała garbatego sukinsyna i jego własnym toporem zaczął uderzać po mięśniach i kościach naśladując rytm podpatrzony u niego wcześniej. Proszę się rozejść, nic tu nie zaszło, rzeźnik wrócił po prostu do pracy, po przyniesieniu sobie na stół kolejnej porcji ludziny...

Długo kleił się do drzwi nasłuchując wszelkich odgłosów. Były jednak grube i nie słyszał niczego. Przypominały wielką gródź z zamkiem kołowym na środku. Natarł krwią zawiasy i rygle, by choć trochę zmniejszyć ryzyko skrzypnięcia, które pobudzi wszystkich umarłych. Do tej pory trzymał swoje mityczne wręcz nerwy na wodzy. Nie pozwolił by strach paraliżował jego ruchy, a pchał do działania. Chłodna kalkulacja zysków i strat była jego naturalną bronią i środkiem przetrwania, teraz po ponownym przeliczeniu swoich szans doszedł do wniosku że już nie żyje. Te wszystkie wygibasy zwisając głową w dół były tylko aperitifem serwowanym mu przez chorego demiurga. Smaczny kasek podlany sosikiem z nadziei, a teraz pora już zdychać. Nie miał pojęcia gdzie jest i co czai się w okolicy. To, że gdy go znajdą nie zdąży nawet pisnąć już przećwiczył ostatnim razem. Nie miał pojęcia w którą stronę do swoich, czy w ogóle do szeroko pojętej cywilizacji, nie żrejącej ludziny na surowo. Strach zaczynał narastać, kumulować się w nim.

Otworzył ciężkie drzwi na tyle by najpierw wyjrzeć przez nie, a potem się przecisnąć na zewnątrz. Wąski, długi i ciemny korytarz, ciągle cuchnący przeraźliwym smrodem gnijącego mięsa, krwi i ekskrementów. Krok za krokiem ruszył przed siebie, trzymając się jedną ręką ściany. Coś lepkiego chlupotało pod nogami przy każdym kroku. Na końcu korytarza dostrzegł nikły blask światła z uchylonych drzwi, które przyjął jak wybawienie. Osobistą wizytę Najświętszej Pieprzonej Panienki Od Cudownych Ocaleń. Ruszył w stronę światła jak dusza w śpiączce. Krok za krokiem, z walącym sercem w gardle. Nagle usłyszał głosy. Bulgoczący, nieludzki i odpowiadający piskliwy, zgrzytliwy w niczym nie przypominający ludzkiej mowy.
Pokraki.
Już wcześniej właśnie to przypuszczał, ale odsuwał od siebie tą myśl jak najdalej. Zamarł teraz w rozpaczliwym bezruchu, ale zaraz podjął wędrówkę, mobilizując nowe siły, gdy w blasku dobywającego się zza niedomkniętej grodzi ujrzał odnogę z głównego korytarza. Jeżeli to możliwe, cuchnęło tu jeszcze bardziej, niemalże czuł jak oleisty smród rozkładu stapia się z jego skórą. Powstrzymywał torsje już tylko siłą woli, brnąc teraz po kostki w mazi. Czasami coś trzaskało głucho pod nogami, ale odszedł już na tyle daleko że nie zwrócił na siebie uwagi, a według jego oceny na tyle wciąż blisko, że nie chciał ryzykować poświecenia sobie zapalniczką. Dopiero za kolejnym zakrętem, przycisnął źródło ognia do piersi osłaniając kombinezonem tak by dawało jak najmniej poblasku. Pstryknął i popatrzył pod nogi.

Kości, żebra, czaszki, gnijące ochłapy ludzkiego mięsa zamieniające się w płynną masę. Dołożył trochę zawartości z własnego żołądka i ruszył niemal biegiem przed siebie. W rozdygotanym świetle zapalniczki dojrzał drabinkę prowadzącą do góry. Dopadł do niej i wyszedł kawałek. Przycisnął spocone czoło do zimnego metalu i uspokajał oddech. Zgasił po chwili płomień, ujął w dłoń samopał i ruszył ostrożnie po szczeblach.
 
Harard jest offline