Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2011, 01:05   #81
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Czas się zbierać. Muszę zabrać wszystkie graty, bo kto wie... może już nie będzie dane mi wrócić. Co ja pierdolę! Muszę dać z siebie wszystko! Jak się spiszę może awansuję. Nie będę musiał się tak bać o własny zadek a może nawet poznam w końcu kogoś kto kiedyś mnie wspomni. Pomyśli jaki był ze mnie człowiek... Otóż to - człowiek! Bo tu panuje takie, kurwa, zezwierzęcenie. Nie będę brał w nim udziału... Nie ja! Doktor magister inżynier Ben Brown!"

***

Nagle z zadumy Double B wyrwało pojawienie się hologramowego wyświetlacza jego komputera. Dźwięk oznaczający włączenie się urządzenia był o tyle zadziwiający, że maszyna nie powinna się uruchomić. Było w tym coś dziwnego, coś złowrogiego. Coś co zaintrygowało i wystraszyło Bena zarazem. Po niemal natychmiastowym załadowaniu się systemu Brown dostrzegł ikonę wiadomości karmazynowo pulsującą na środku hologramowego pulpitu. Co więcej obraz, który wyświetlił się w postaci tapety zadziwił informatyka. Wywołał u uczonego nagłe, świszczące wciągnięcie powietrza. Double B zamarł na chwilę. To niemożliwe!

Obraz to zdjęcie wykonane w jego celi. Był tam on z zdziwionym wyrazem twarzy oraz całe pomieszczenie – każdy szczegół się zgadzał. W miejscu jakie uważał za choć trochę bezpieczne. Wszystkie kamery, czujniki, radary i przekaźniki zostały zniszczone w każdym zakątku opanowanych sektorów, ale Double B wiedział... wiedział, że musi być coś jeszcze. Że STRAŻNIK dysponował czymś o czym więźniowie nie mieli pojęcia!

Widząc obraz programista namierzył dokładnie punkt, z którego go wykonano. Była tam gładka ściana. Zwykła ściana. Pieprzona, nie wyróżniająca się niczym ściana! Na Terze miał kiedyś do dyspozycji urządzenie, które bez żadnego obiektywu mogło wykonać podobne zdjęcie. Był to wizualizator termiczny. Maszyna wykonywała zdjęcie nawet przez grubą ścianę na podstawie ciepła danego materiału. Mało kto to wie, ale każdy kolor ma pewną temperaturę. Każdy materiał lepiej lub gorzej pochłania światło a co za tym idzie ciepło. Była to wymarzona zabawka dla agentów FBI. Co więcej - za jej pomocą wykonano pierwsze archiwalne zdjęcie Double B. Ale więźniowie jej nie mieli. Więźniowie nie posiadali takiej technologii, bo Ben by o tym dawno wiedział. To musiał być on - STRAŻNIK...

Szalony człowiek myślał w piorunująco szybkim tempie. Tapeta na jego hologramowym wyświetlaczu martwiła, ale to nie powód, że ma uciec z krzykiem. Nie wszystko było stracone. Była jeszcze wiadomość. A raczej jej treść. Ben opanował na chwilę ciekawość i zabezpieczył swoje dane hasłami na odczyt, zapis i kopiowanie. Hasła były bardzo skomplikowane i nawet STRAŻNIK - swą ulubioną metodą - miałby problem aby je odszyfrować. Nawet on. Każdy inny fachowiec sprawdziłby system, ale nie Ben. Doktor programista wiedział, że jego autorskie oprogramowanie działa bez zarzutów. Sprawdzał je na wielu płaszczyznach. Był jego jedynym użytkownikiem i twórcą w jednym. Wirus ani żadna inna szkodliwa software’owa szkoda nie wchodziły w grę. STRAŻNIK wyprzedzał go sprzętem, ale nie powiedziane, że był świadom z kim się mierzy...

Z tym przeświadczeniem Double B kliknął na ikonę wiadomości. Wiadomość została otwarta. Zadziwiające! Wyświetlające się na ekranie informacje to życiorys i akta więźnia numer 7514361 - Bena Browna. Było tam wszystko na temat informatyka. Każda informacja zdobyła przez służby specjalne. Pokazywały się one tak szybko, że mało kto zdołałby nadążyć. Mieli na jego temat cholernie dużo danych. Na samym dole strony pokazał się napis:

JEDNOSTKA ASPOŁECZNA - WINNY

Double B załamał ręce. Wiedział, że poza jego pasją jaką było programowanie nie zrobił nic takiego. Parędziesiąt niegroźnych włamań. A to wszystko do baz danych banków, biur handlu nieruchomościami, wielkich handlowych koncernów. Ale zrobił co miał zrobić. Pomógł tym pierdolcom z FBI! Załatwił tego gogusia od włamań do IBMu, Google i Microsoftu. Jebana Skala Ludovica - szlag by trafił jej twórcę! Ben podniósł wzrok i zastygł w bezruchu... napis uległ zmianie.

NASTĄPIŁA POMYŁKA - NIEWINNY

- Co?! Jak to?! Ktoś sobie ze mnie robi jaja... - wyszeptał sam do siebie uczony rozglądając się dyskretnie.

Nikogo wokół nie było. Był sam. Jego obawy nie potwierdziły się. Hologram nagle zaszumiał, obraz się zaśnieżył a potem pokazał się na nowo. Ilustrował małą dziewczynkę. Siedzącą i wpatrującą się w niego. Był to jakby przekaz z kamery. Bardzo niepokojący przekaz...


Nagle Double B wpadł na pewien pomysł. Nie wiedział czy zadziała, ale już się w umyśle skarcił za to, że nie wpadł na to wcześniej. Wciskając jedną kombinację klawiszy włączył program nagrywający dźwięk oraz obraz. Teraz wszystko co się stanie będzie miał upamiętnione. Udało się! Program działał w tle nagrywając każdy kolejny ruch wyświetlacza.

- Witam Benie Brown. Numer 7514361. Właśnie dokonano ponownej analizy twoich danych i chcę poinformować ciebie, że zesłanie na GEHENNĘ było pomyłką administracji. - dziewczynka przemówiła miłym, dziecięcym głosikiem wzbudzającym zaufanie. - Ze względu na nawiązanie łączności ze statkiem TERRAŃSKIEJ FEDERACJI KOSMICZNEJ więźniowie społecznie poprawni otrzymują szansę na opuszczenie pokładu więziennego. Obserwowałam Cię od dłuższego czasu. Twoje zachowanie cechuje się odmiennością od reszty więźniów. Nie zatraciłeś cech społecznie użytecznych i potrzebnych. Wrażliwości, społecznej troski, współczucia, chęci komunikacji.

Ben wiedział, że to przekaz STRAŻNIKA. Że za postacią ładnej, spokojnej, ludzkiej istoty kryje się kupa kabli i blach pracująca za pomocą wysoce zaawansowanej SI. Sztuczna Inteligencja zawsze przekazywała wszelkie informacje swym mechanicznym, bezosobowym głosem. Czemu teraz było inaczej? Informatyk nie miał zielonego pojęcia. Nie miał czasu na rozmyślanie, bo przekaz był kontynuowany:

- Jeżeli jesteś zainteresowany ocaleniem dotrzyj do części centralnej statku. Sekcje zwane przez zbuntowanych więźniów terytorium strażnika i poddaj się pierwszej Zdalnej Jednostce Strażniczej. Zapewnimy ci miejsce na Krążowniku Federacji wraz z innymi osobami, które nadają się do resocjalizacji. Następnie GEHENNA zostanie zniszczona przy pomocy torped termonuklearnych wraz z tymi, którzy na niej pozostaną. Nastąpi to za czterdzieści sześć standardowych jednostek czasowych. Zdajesz sobie sprawę, że stworzenia, które pojawiły się na okręcie stanowią zagrożenie dla całej Federacji i jako takie muszą zostać eksterminowane. To jedyne wyjście. - Dziewczynka mimo iż mówiła o czymś tak okrutnym pozostawała kojąco spokojna i niewinna. - Wiadomość jest przeznaczona tylko dla ciebie. Nie możesz nikomu o niej mówić. Nikogo zabrać ze sobą. Pamiętaj. Obserwuję Cię.

Po chwili ekran wrócił do normy. Ben był pewien, że to robota STRAŻNIKA. Nikt inny by mu czegoś takiego nie odwalił. Nikt z więźniów nie posiadałby tylu informacji na jego temat. Życiorys, akta - tego było zbyt wiele. Ben nagle zmienił hologramowy obraz na zwykły matrycowy wyświetlacz. Zmniejszył go do wielkości czterech cali i zakrył cały ekran własnym ciałem nachylając się nam nim. Teraz nawet STRAŻNIK nie dowie się co jest tam wyświetlane. Ciekły kryształ w ekranie LCD zapewniał jednakowo matowy odczyt przy skanowaniu wizualizatorem termicznym. Poza tym zza pleców Bena nawet ten sprzęt by nie widział nagrania. Uczony je odtworzył. Było - całe i wyraźne! Brown zaszyfrował cały plik i zabezpieczył go całą gamą haseł. Nie chciał aby ktokolwiek zabierał się za to nagranie. Nawet STRAŻNIK. Miał 46 jednostek czasu na działanie. Do tego nie mógł się ponoć z nikim tym podzielić. STRAŻNIK go obserwuje. Ale jak to sprawdzić? Dość łatwo - po ludzku... Bardzo naturalnie.

- Jak mnie słyszysz drogi strażniku posłuchaj mnie uważnie. Jak nie to chociaż stwórca zastanowi się poważnie przed wysłaniem mnie do piekła, gdzie jak wiem łącza internetowe są strasznie powolne. - Ben zaczął z swoim spokojnym tonem delikatnie się uśmiechając. - Twoja propozycja strażniku wydaje mi się nie na miejscu. Otóż tkwię tu od lat. Wielu, długich lat wypełnionych strachem i bólem. Nie jestem jedynym człowiekiem na tym statku. Jest nas wielu. Wielu ludzi, którzy nie dali się porwać tej erze gwałtów, zabójstw i kanibalizmu. Wiem, że moja wina nie została udowodniona. Jak wielu innych. Skala Ludovica się myliła. Nie można zbadać człowieka i stwierdzić, że ma skłonności do agresji czy szaleństwa. Nie można, bo człowiek to nie maszyna. A teraz ta nagła oferta uwolnienia. Dziękuję. Nie skorzystam... - powiedział człowiek sam do siebie będąc skupionym na wyłączaniu i odłączaniu od sieci swego komputera. - Dlaczego? Bo jestem człowiekiem. I zareaguję jak człowiek. Nie można wysłać ludzi na pokładzie statku w kosmos licząc na pozbycie się nawet najgorszych kryminalistów. Czy to nie ludzie doszli do tego, że każdy ma prawo się zmienić? Że każdy ma prawo do wyleczenia swojej psychiki i powrotu do społeczeństwa? Do resocjalizacji? - Ben na chwilę zamilkł. - Sztuczna inteligencja. Powiem Ci co wiem na jej temat. Jest nieomylna. Jest idealna. Ale jest też ograniczona. Jest ograniczona wiedzą i umiejętnościami swego pierwowzoru. Tak. Kogoś kto dla Ciebie strażniku był ojcem. Kogoś za kogo nieświadomym pośrednictwem podejmujesz takie a nie inne decyzje. Kogoś kto, mam nadzieję, wiedział na temat informatyki mniej ode mnie... A jak wiedział więcej mam nadzieję, że blefujesz. Że próbujesz mnie zwabić w pułapkę. Że wiesz, że mam zamiar dobrać Ci się do tych elektronicznych bebechów... - Double B schował komputer do swej torby i wsunął do niej delikatnie dłoń szukając jednego, sporego przełącznika. - A teraz żegnam się z tobą. Tracimy kontakt. Dlaczego? Bo zaraz już nie będziesz mnie obserwował. Już nie będziesz mnie słyszał. Jak? Maszyna się nie uczy. Nie zdobywa doświadczenia. A ja wręcz przeciwnie... - rzekł informatyk i włączył Generator Szumów.

Nieliczni specjaliści wiedzieli, że każda maszyna STRAŻNIKA straciła Generator i wszystko w odległości około dziesięciu metrów od niego ze wzroku. Prototyp szyfrował wszelkiego rodzaju przekaz fal radiowych, przewodowych i wszystkich innych. Szyfrował i nie tylko. Zakłócał przekaz urządzeń w tym zasięgu. Czyli nawet jak pieprzony toster oklejony taśmą zobaczy informatyka nikt się o tym nie dowie - a na 100% nie STRAŻNIK. Teraz powyższy był zielony. Nie wiedział gdzie znajdował się Ben Brown - więzień numer 7514361. Każda jego kamera, czujnik, radar, przekaźnik i automat nie będą świadome obecności uczonego nawet jak ten otrze się o nie własną dupą. A spory akumulator starczył na jakieś 4 dni działania bez przerwy. To znacznie więcej niż 46 jednostek czasu. Zdąży przed wymienionym atakiem rakietowym...

***

Pod celą Double B nagle zrobiło się nieco tłoczno. Stało przed nią czterech sporych mężczyzn uzbrojonych w samopały oraz broń białą. Jeden z nich zawołał informatyka i przedstawił cały oddział. Czterech pancernych i... programista. Pierwszy z Punisherów kazał nazywać się Danter. Był wysoki, miał jakieś dwa metry wzrostu i miecz u pasa. Na udzie tkwił w kaburze gnat. Drugi z ochroniarzy nosił ksywkę Cyklop. Był niższy, łysy, ale rzucał się w oczy niemniej. Miał przepaskę na jednym oku a na jego lewej grabie widniał tatuaż przedstawiający olbrzymiego węża. Również uzbrojony w broń palną i topór przypominający nieco wersję strażacką. Trzeci to Carter. Paser bronią białą oraz jeden z najlepszych ludzi Marcela Lupo. Ten był jak chodząca zbrojownia, ale za to z wyglądu zaskakiwał swą normalnością. Czwarty nazywał się Erni i był również uzbrojony po zęby. Wysoki i ciemnowłosy. Jego uśmiech był zimny jak spojrzenie rekina a jako jedyny z wymienionych miał broń dystansową - kuszę. Po przyjrzeniu się było widać, że Erni nie ma dłoni. Każdy z nich był inny. Im dłużej by patrzeć tym więcej widziało się nietuzinkowych szczegółów. Jednak coś ich łączyło - każdy był twardy, miał węźlaste mięśnie oraz broń bardzo wysokiej jakości. Double B poczuł się nieco bezpieczniej…
 
Lechu jest offline  
Stary 04-09-2011, 10:41   #82
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=-aOR358jAik[/media]
Spook lewitowała w gęstych różowych oparach.


Czuła jak jej skrępowane ciało rozwleczone do pozycji ukrzyżowanego mesjasza dosłownie unosi się nad ziemią. To było zabawne uczucie. Jakby w jej wnętrzu zagnieździły się motyle i tak szybko poruszały skrzydłami, że unosiły ją całą jak silnik napędzający powietrzny sterowiec.

Zaczęła się śmiać. Opętańczy niepohamowany chichot wydobywał się z jej gardła z dziecięcą wręcz szczerością. Szarpnęła ręce ale nie mogła ich ruszyć chociaż nie widziała krępujących ich więzów. Z nogami było podobne. Rozłożone w pozycji bliskiej szpagatu dzięki czemu poczuła się jak pacjentka w gabinecie ginekologicznym co przyprawiło ją o kolejną salwę śmiechu. Spojrzała na swoje nagie stopy i zaczęła przebierać palcami żeby się przekonać, że jeszcze w ogóle ma władzę nad własnym ciałem.

Była unieruchomiona. Zawieszona pośród różowych obłoków o konsystencji waty cukrowej. Obróciła głowę i wysunęła język żeby spróbować landrynkowej mgiełki. Była lepka i słodka. Pyszna jak grzech.

Nagle dym się rozstąpił się jak morze Czerwone przed samym Mojżeszem i nad Spook zaczęły pojawiać się kolejno trzy postacie. Trzy demoniczne gęby klaunów, którzy szczerzyli swoje ostre jak brzytwy zęby. Otoczyli ją szczelnie i wyciągnęli przed siebie ręce uzbrojone w eleganckie noże i widelce z chromowanej stali.
- Witaj Hellen – szepnął pierwszy. Zabawny koleżka z wielkim gąbczastym nosem w kolorze krwi.
- Po co wam sztućce? - jej głos, poprzetykany atakami śmiechu, zabrzmiał krucho jak połamane szkło. Ledwie rozumiała własne słowa.
- Jeść... – szepnął drugi pochylając się nad jej bladym nagim brzuchem i liznął pępek jęzorem długim jak szlauch ogrodowy. Dostała od tego łaskotek i znów zaczęła chichotać.
- Apetyczna... – szepnął trzeci pochylając się nad rudą. Z kącików jego ust skapywały dwa gluty śliny, które podskakiwały miarowo jakby miały domieszkę gumy.

W tym czasie trzeci przeciął jej klatkę piersiową od mostka aż po wzgórek łonowy. Nie bolało. To co stało się później sprawiło jednak, że ruda otworzyła gębę z wrażenia. Z jej wnętrza zaczęła wylatywać chmara różnobarwnych motyli. Niekończący się egzotyczny korowód kolorów i kształtów.
- Łaaaaaał – pisnęła urzeczona z rozdziawioną gębą.

Klaun z gąbczastą kulką zamiast nosa zatopił w jej trzewiach błyszczący widelec. Nabił coś i zaczął to nawijać i ciągnąć w kierunku ust. Spook wytężyła wzrok i dostrzegła nabity na ostre widełki serdelek. Normalna parówka, taka jakie kupowała kiedyś w supermarkecie. Aż się oblizała. Cyrkowiec zatopił trójkątne zęby w różowym mięsie. Jego śladem poszli kolejni dwaj. Musiała teraz wyglądać jak jakaś bożonarodzeniowa dekoracja. Od widelców w stronę jej brzucha ciągnęły się zabawne mięsne girlandy, świeżutkie i pachnące jakby przywiezione prosto z masarni.

- Pysznaaa... – jęknął pierwszy ekstatycznie.



- Ślinaaaa cieknie... – zawtórował mi drugi.



- Wyborna... – zgodził się trzeci.



Banda wypacykowanych brzydali w zbyt mocnym makijażu odrzuciła w końcu narzędzia cywilizacji i zaczęła opychać się palcami. Pożerali kolejne serdelki mlaszcząc ozorami i do wtóru oblizywali trupie palce z ociekającego tłuszczu i kawałków mięsa.
A Spook czuła, że nie może przestać się śmiać. To wszystko było nawet zabawne w swojej absurdalności. Najgorsze zaś było to, że ślina wypełniała jej usta na widok zwykłej pierdolonej parówki.
- Dajcie trochę – zaczęła mamrotać. - Nie bądźcie kutasami, dajcie trochę... Dam stówkę za parówkę... hahaha, stówkę za parówkę...

* * *

Razor w pośpiechy starał się rozciąć więzy krępujące nogi i nadgarstki rudej. Ta patrzyła na niego jak wrona w malowane wrota i z uśmiechem od ucha do ucha powtarzała natrętnie:
- Dam stówkę za parówkę. Stówkę za parówkę... Produkt biały lub różowy, z kury, świni albo krowy...
 
liliel jest offline  
Stary 05-09-2011, 01:03   #83
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Po przerażającym i bardzo rzeczywistym koszmarze, drugim z kolei, który nawiedził jej sny w przeciągu tak krótkiego czasu Kristi potrzebowała dłuższej chwili, aby skojarzyć, kim była, gdzie się znajdowała i co się działo. Najpierw gapiła się tylko na “Śmierdziela” jakby podejrzewała, że jest on kolejnym elementem jej sennego widziadła a kiedy zrozumiała, o co mu chodziło i czego od niej chciał ściągnęła brwi w gniewnym grymasie.

- Spierdalaj, ale już - warknęła a jej dłoń także powędrowała pod koc, by przechwycić tam łapsko brudasa.

- Dobra, dobra - odsunął się niechętnie zbir. - Chciałem się tylko zaprzyjaźnić. Już idę. Już idę.

Poczekała chwilę aż Paszczęka wytoczy się z pomieszczenia i dopiero wtedy odrzuciła syntetyczny materiał, którym była przykryta. Zdecydowanie facet mierzył powyżej swoich możliwości. Absolutnie nie stać go było na „zaprzyjaźnianie się” z Lenox. Nie żeby kiedykolwiek sprzedawała tego rodzaju usługi. Po prostu zanim nawet zgodziłaby z własnej woli podać mu choćby rękę Paszczęka musiałby wydać krocie u medyka, aby pozbyć się wszelkiego rodzaju infekcji, które toczyły jego ciało. Na pierwszy rzut Kristi mogłaby zidentyfikować kilka chorób, których mógł być nosicielem opierając się tylko i wyłącznie na obserwacji ich zewnętrznych objawów. A przecież i tak najgorsze było zwykle to, czego nie było widać. Zresztą „Śmierdziel” sam w sobie mógłby się stać obiektem badawczym. Za czasów panowania Strażnika więźniowie byli poddawani stałym kontrolom medycznym i leczeni z wszelkich przypadłości, które dało się wyleczyć. Po dwóch latach samowoli Paszczęka zdołał zarazić się już kilkoma poważnymi choróbskami pomimo tego, że byli w cholernym kosmosie. Jak zdołał tego dokonać? Może wyśmiewana obecnie teoria abiogenezy nie była do końca chybiona i baterie bytujące na Paszczęce rzeczywiście powstały z brudu przylepionego do Paszczęki.

Kristi sprawdziła swój terminarz czasowy. Jej drugi senny koszmar zbiegł się z czasem, w którym jej ciało odczuwało negatywne efekty podanych leków. Nic dziwnego. Nie powinna była spać po zażyciu medykamentów. Poza tym podświadomość dopuszczona do głosu zaserwowała jej łatwą do przewidzenia projekcję poczucia winy. W tym też nie było nic dziwnego. Jedyny element nie pasujący do niczego to ludzka skóra rozpostarta na ścianach na kształt oryginalnych ozdób, lecz jeśli się zastanowić nad tym dłużej to mogła to być wina Yukona i jego teorii o dziwacznych i niezdrowych upodobaniach Gały do pozbywania się znacznych ilości ludzi. Przeciążony umysł podsunął Lenox podczas snu pomysł, co Gała mógł robić w wolnych chwilach. W końcu nie wszyscy zafundowali sobie pobyt na Gehennie przez skalę Ludovica. Niektórzy naprawdę mogli być psychopatycznymi mordercami, którzy dla odprężenia robili sobie z innych ludzi makatki.

Przetrawiając mentalnie te wesołe spostrzeżenia Kristi udała się na „Skrzyżowanie”. Wprawdzie powątpiewała, aby znalazł się dodatkowy popyt na jej umiejętności, ale nic nie szkodziło spróbować. „Skrzyżowanie” było kolejną kantyną na terenie G0 gdzie oprócz żarcia i picia sprzedawano i kupowano usługi. Wyglądało to prosto: pośrednik siedział na tyłku i przyjmował za fajki z jednej strony zapotrzebowanie na konkretną robotę, a z drugiej strony gotowość do wykonania jakiejś pracy, a później kontaktował zleceniodawcę z wykonawcą, popyt z podażą. Gildia zwykle pozwalała swoim technikom łapanie takich drobnych fuch od pojedynczych ludzi o ile pracownik G0 nie zaniedbywał swoich obowiązków w Gildii. Można też było pominąć pośrednika i samemu ugadać sobie robotę, ale trzeba było zmitrężyć nieco czasu na siedzenie i rozmawianie z odwiedzającymi kantynę i ryzykowało się że ten poświęcony czas i tak będzie zbyt krótki aby znaleźć chętnego na swoje usługi. Natomiast pośrednicy siedzieli tutaj zawsze i zwykle wywiązywali się z tego, za co im zapłacono. Dlatego Lenox udała się od razu do jednego z pośredników i po zapłaceniu zwyczajowej stawki dodała swoją ofertę do obiegu. Na ogół nie korzystała z tej możliwości dorobienia sobie do podstawowej michy. Wprawdzie poza tym, co robiła w Gildii jej wiedza pozwalała jej także na wytwarzanie drugów, co zwykle bywało intratną działalnością, ale też wysoce niebezpieczną. Rynek produkcyjny był mocno obstawiony i łatwo było komuś wejść na odcisk, więc Kristi wołała nie udzielać się tam gdzie mogła zostać odebrana jako niechciana konkurencja. Teraz zdecydowała się zaryzykować i poszukać chętnego na jej usługi. Jej namiary poszły w eter a ona sama wróciła na teren agrodomów gdzie w ramach swoich prac na rzecz G0 zabrała się za wytwarzanie podstawowego odurzacza Gehenny, a mianowicie bimbru.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 07-09-2011, 20:39   #84
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
AKT DRUGI

Scena druga

Oddalony o kilka sekcji od Cyrku korytarz Gehenny. Wchodzi Szekspir.


SZEKSPIR

Yakuza. Przeszkoda ta niczym mały
złośliwy duch, zadrwić chce ze mnie. Ale
nazbyt nieznaczny jest on w moich oczach.
Depczę po nim i marnego za sobą
zostawiam. Bo każde nań spojrzenie jest
jako bojaźliwy krok w tył na drodze
przeznaczenia. Zaczniesz drążyć takiego
ducha, a wiedz, on na to tylko czeka.
Zatrzymuje cię i wciąż ukazuje
jakieś nieznane strony swej natury.
Każdą tedy czujesz, że musisz zgłębić.
Pierwej czego chce. Potem, jak i komu;
kiedy i dlaczego. Na koniec sam zaś
jak go zdusić, by przepadł i by podróż
móc kontynuować. I tak ani się
obejrzysz, a ten ostatni żaglowiec
ucieczki, który od początku był ci
celem, rozwinie swój kosmiczny żagiel
i łapiąc weń słoneczny wiatr zostawi
cię za sobą. Bo przeznaczenie trzeba
chwytać dłonią równie silną co pewną.
Bez lęku. Bez wahania. Tak. Właśnie tak.
Zawsze krążyć myślami wokół celu.
Wszak widmo kruchości po stokroć bardziej
jest przerażające od garstki łotrów
orientu, nieprawdaż? Po stokroć też jest…

Lecz cóż to??? Śpiew jakiś... kolejna mara?
Piekło u mych stóp. Nieprawdziwe. Nigdy.
Stalowy kolos galaktyki widział
niejedno, ale to... Ale czym są te
potworności???

(pojawiają się demony)

Patrzą na mnie. Widzą mnie.
Czym jesteście? Pajęcze odnóża u
głów człowieczych... Piekieł abominacje...
Lecz... ja wszak znam te głowy... Znam te głosy...
Potworny mrok za nimi.


DEMONY

Przyjdź, obejmij
ciemność... Nie wahaj się. Nie bądź zgubiony.


SZEKSPIR

Was tu nie ma. Precz!


DEMON JESSICI

Jestem tu z tobą. My
to jedność Erick. Jesteś naczyniem dla
mnie. Twe ludzkie mięso ropieje...


SZEKSPIR

Jessi...
Nie...


DEMONY

Nakarm nas!!! Dołącz do nas. Cała moc
wrzechświata... i więcej...


DEMON JESSICI

W tobie ożyję.
Urosnę w siłę. Przyjdź, obejmij ciemność!


SZEKSPIR

Nie!

(Demony znikają. Wchodzi Pajęczogłowy)


PAJĘCZOGŁOWY

Co ty, kurwa, koleś odpierdalasz?
Przeproś, kurwa, zjebie.


SZEKSPIR

Co? Czyś nie widział?
Czyżbyś nie słyszał demonów?


PAJĘCZOGŁOWY

Niczego
tu kurwa nie ma. A teraz słyszałeś?
Przeproś, zjebie!


SZEKSPIR

Nie ma. A jednak było.
A może nie? Mara to była jak i
poprzednia? Świadectwo powziętej drogi?
Czy raczej widmo tego co czeka u jej
końca? Skąd we mnie wątpliwości takie.
Niechybnie sprawka w tym tchórza Pastora.
To nie była ona. To nie moje, a
twoje mięso ropieje...

(Pajęczogłowy chwyta Szeksipra za gardło, unosi i przyciska do ściany grożąc wrażeniem noża pod żebra)


PAJĘCZOGŁOWY

Jedno słowo.
Jedno, kurwa, słowo, które nie zabrzmi
jak “przepraszam”, a zajebię cię, zjebie.


SZEKSPIR

Nkhhh... Hrehraszam...


PAJĘCZOGŁOWY

Pojeb

(Odwraca się i idzie do wyjścia)


SZEKSPIR

(do siebie)

Ja jebie mój zjebie.
Oto pojeb zjeba zajebie!

(dobywa miecza i rusza za nieświadomym Pajęczogłowym. Zatrzymuje się jednak równie nagle. Pajęczogłowy wychodzi.)

To nic.
To nie ważne. Zwykły robak złą wolą
obdarzony. Zgniły owoc kanałów
Gehenny. A ja nadal wiem. Potafię.
Czas zagubioną córę rzeźni znaleźć.
I celę Wieszcza zwiedzić.

(zmierza ku wyjściu)

Nie. Ona nie.

(wychodzi)
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-09-2011, 22:50   #85
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Flat Line, gdy już wbił igłę w udo psychola odetchnął z ulgą zasłaniając się i szybko dobywając noża z pochwy na przedramieniu. Teraz tylko przeżyć kolejne kilka sekund… Na szczęście przeciwnik zlekceważył ranę i wszystko poszło po myśli doktora. Udoskonalana toksyna działała błyskawicznie, uderzając na kilku frontach jednocześnie. Szybko postępujący paraliż, odcięcie komunikacji pomiędzy mózgiem a resztą ciała, masywne krwotoki z pękających dużych naczyń krwionośnych na skutek nagłego skoku ciśnienia krwi, zawał mięśnia sercowego. Symfonia genetycznie zmodyfikowanej śmierci w małej ampułce. Garbus po dwóch oddechach topił się we własnej krwi, a Flat Line zmrużył oczy i nasłuchiwał czy upadające ciało i brzęk tasaka na kratownicy nie zwabi kogoś do masakrycznej rzeźni. Szybko schował aplikator podciśnieniowy do kieszeni, jeden z najcenniejszych jego przedmiotów. Zapewniał bezpieczne przechowywanie i używanie neurotoksyny. Jeszcze dwie dawki, pomyślał bezwiednie obserwując przez chwilę leżącego w kałuży krwi oprawcę. Nikt się nie zjawił sprawdzić hałasy, pewnie jeśli ktokolwiek był w okolicy uznał że to normalne odgłosy szlachtowania mięska.

Spróbował podciągnąć się do haka, by zdjąć pętle łańcucha, jednakże nie dał rady nawet rozhuśtując się trochę. Hak był pełny, stalowe ogniwa nie dały się z niego ściągnąć. Rozglądnął się i zauważył zapadkę i dźwignię na ścianie, kilka kroków zaledwie od niego. Wyprężył się jak struna i odpychając końcami palców od kratownicy rozbujał się by złapać dźwignię. Wyciągał rękę i klął pod nosem, bo choćby nie wiem jak próbował, wciąż brakowało tak z pół metra. Pot lał mu się po twarzy, raz po raz oglądał się na drzwi. W końcu w desperacji chciał sięgnąć po tasak garbatego i próbować przywalić w mechanizm, ale bał się kolejnego hałasu. Poza tym nawet gdyby zapadka puściła, zwaliłby się na łeb i coś mu mówiło że szczęście by się wtedy skończyło.
Odpoczywał minutę uspokajając oddech i spróbował czegoś innego. Sięgnął już wypraktykowanym sposobem po swój plecak, po czym złapał za jeden pasek służący do mocowania na ramię. Rozbujał się znowu i próbował zarzucić drugie ucho na dźwignię. Za trzecim razem się udało. Pociągnął przygotowując się na upadek i kuląc się tak, by zamortyzować i nie narobić rumoru. Gorączkowo łapał łańcuch spadający za nim, który zwolniony z blokady zgrzytał według doktora tak przeraźliwie że słychać go było na całym statku. Wreszcie zapadła cisza, a serce Flat Line’a zwolniło z tempa na rekord świata. Zaraz podszedł do ciała garbatego sukinsyna i jego własnym toporem zaczął uderzać po mięśniach i kościach naśladując rytm podpatrzony u niego wcześniej. Proszę się rozejść, nic tu nie zaszło, rzeźnik wrócił po prostu do pracy, po przyniesieniu sobie na stół kolejnej porcji ludziny...

Długo kleił się do drzwi nasłuchując wszelkich odgłosów. Były jednak grube i nie słyszał niczego. Przypominały wielką gródź z zamkiem kołowym na środku. Natarł krwią zawiasy i rygle, by choć trochę zmniejszyć ryzyko skrzypnięcia, które pobudzi wszystkich umarłych. Do tej pory trzymał swoje mityczne wręcz nerwy na wodzy. Nie pozwolił by strach paraliżował jego ruchy, a pchał do działania. Chłodna kalkulacja zysków i strat była jego naturalną bronią i środkiem przetrwania, teraz po ponownym przeliczeniu swoich szans doszedł do wniosku że już nie żyje. Te wszystkie wygibasy zwisając głową w dół były tylko aperitifem serwowanym mu przez chorego demiurga. Smaczny kasek podlany sosikiem z nadziei, a teraz pora już zdychać. Nie miał pojęcia gdzie jest i co czai się w okolicy. To, że gdy go znajdą nie zdąży nawet pisnąć już przećwiczył ostatnim razem. Nie miał pojęcia w którą stronę do swoich, czy w ogóle do szeroko pojętej cywilizacji, nie żrejącej ludziny na surowo. Strach zaczynał narastać, kumulować się w nim.

Otworzył ciężkie drzwi na tyle by najpierw wyjrzeć przez nie, a potem się przecisnąć na zewnątrz. Wąski, długi i ciemny korytarz, ciągle cuchnący przeraźliwym smrodem gnijącego mięsa, krwi i ekskrementów. Krok za krokiem ruszył przed siebie, trzymając się jedną ręką ściany. Coś lepkiego chlupotało pod nogami przy każdym kroku. Na końcu korytarza dostrzegł nikły blask światła z uchylonych drzwi, które przyjął jak wybawienie. Osobistą wizytę Najświętszej Pieprzonej Panienki Od Cudownych Ocaleń. Ruszył w stronę światła jak dusza w śpiączce. Krok za krokiem, z walącym sercem w gardle. Nagle usłyszał głosy. Bulgoczący, nieludzki i odpowiadający piskliwy, zgrzytliwy w niczym nie przypominający ludzkiej mowy.
Pokraki.
Już wcześniej właśnie to przypuszczał, ale odsuwał od siebie tą myśl jak najdalej. Zamarł teraz w rozpaczliwym bezruchu, ale zaraz podjął wędrówkę, mobilizując nowe siły, gdy w blasku dobywającego się zza niedomkniętej grodzi ujrzał odnogę z głównego korytarza. Jeżeli to możliwe, cuchnęło tu jeszcze bardziej, niemalże czuł jak oleisty smród rozkładu stapia się z jego skórą. Powstrzymywał torsje już tylko siłą woli, brnąc teraz po kostki w mazi. Czasami coś trzaskało głucho pod nogami, ale odszedł już na tyle daleko że nie zwrócił na siebie uwagi, a według jego oceny na tyle wciąż blisko, że nie chciał ryzykować poświecenia sobie zapalniczką. Dopiero za kolejnym zakrętem, przycisnął źródło ognia do piersi osłaniając kombinezonem tak by dawało jak najmniej poblasku. Pstryknął i popatrzył pod nogi.

Kości, żebra, czaszki, gnijące ochłapy ludzkiego mięsa zamieniające się w płynną masę. Dołożył trochę zawartości z własnego żołądka i ruszył niemal biegiem przed siebie. W rozdygotanym świetle zapalniczki dojrzał drabinkę prowadzącą do góry. Dopadł do niej i wyszedł kawałek. Przycisnął spocone czoło do zimnego metalu i uspokajał oddech. Zgasił po chwili płomień, ujął w dłoń samopał i ruszył ostrożnie po szczeblach.
 
Harard jest offline  
Stary 09-09-2011, 14:27   #86
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nie była to walka, do jakiej przywykł Apacz. Razem z cyganem skakali wokół maszyny, starając się znaleźć jakiś słaby punkt. Nie było to niemożliwe, w końcu została stworzona do pacyfikacji niegrzecznych więźniów, nie do walki, konstruktom mógł więc nie przejmować się zbytnio zabezpieczeniem i poprzestać na okryciu podstawowych elementów stalowym pancerzem. Niestety, nawet jeśli tak było, więźniowie nie zdołali odkryć pięty achillesowej Klawisza. Wystające kable okazały się nie mieć wpływu na jego funkcjonalność, ich przecięcie nic nie dało. Natomiast pancerz był zbyt wytrzymały, nawet w, wydawałoby się, najbardziej podatnych na uszkodzenie miejscach.

Jerome wpadł jednak na pomysł, który mógł mieć szansę powodzenia. Rozbujał się na łańcuchu i z impetem uderzył w niczego niespodziewającą się maszynę, przesuwając ją o kilka dobrych centymetrów. Była na tyle blisko, że jeszcze dwie, trzy takie próby i może im się udać strącić ją z platformy. Jednak gdy obaj natarli na nią całą swoja siłą, gdy czekali na decydujące uderzenie Jerome, ten został strącony przez Klawisza w przepaść. Sami nie zdołali wiele wskórać, a Jerome jednoznacznie pożegnał się z życiem, o czym świadczył przerwany głuchym tąpnięciem wrzask.

Nie poddawali się jednak. Vincent, widząc Tolgy'iego oplątującego maszynę łańcuchem, skoczył na Klawisza chcąc skoncentrować jego uwagę na sobie. Współpraca była tu złem koniecznym ,sam nie dałby rady maszynie, może nawet we dwóch polegną.

Tak się jednak nie stało, cygańska pętelka unieruchomiła Klawisza, by po chwili mógł on samemu przechylić się przez barierkę. Był teraz zdany na łaskę więźniów, a żaden z nich łaskawy nie był. Naparli na robota, strącając go w ślad za Jerome.

Gdy oni walczyli z znienawidzoną maszyną, Razor zdołał uwolnić Rudą z transportera, który albo nie zauważył utraty bagażu, albo ją zaakceptował, jako zdarzenie na które, jako nieuzbrojona jednostka, wpływu nie miał. Zbliżał się do otwierającego się już włazu. Strażnik na pewno zauważył na kamerach zamieszanie, niewykluczone, że posiłki znajdują się już za stalową grodzią. Nie było czasu na euforię czy krytykę informatora, który dał namiary na to miejsce. Musieli uciekać.

- Razor, dasz radę utrzymać się na łańcuchu z nią na ramieniu? My wciągniemy was oboje na górę, co wy na to?- Apacz zaczął przenosić Spook pod łańcuch najbliższy przejściu, z którego przyszli.
- Powinienem dać radę.
- Dawaj!-
rzucił Indianin do łysego, wspinając się na górę. Zza bramy zbliżała się zakuta w stal syntetyczna odsiecz.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 09-09-2011, 14:36   #87
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“-Znajdź mnie, jeśli potrafisz.-” Huczało w głowie Jamesa po przebudzeniu.- “Znajdź mnie, znajdź mnie, znajdź mnie...” i co dalej?
Thorn bał się tego, co będzie dalej. Zacisnął dłonie na rękojeści broni. Tak go kusiło, by wymierzyć sprawiedliwość, tak bardzo... tyle, że raz ją już wymierzył.
Raz... dawno temu. Gdy patrzył na idącego na salę sądową. Przestraszone i zaskoczone spojrzenie Philipa wydawało się wtedy pytać świata, dlaczego został aresztowany, dlaczego skazany.
Rozkoszował się wtedy tym spojrzeniem, sycił strachem w jego oczach, gdy Greyson usłyszał surowy wyrok wielu lat więzienia w ośrodku o zaostrzonym rygorze.
Śmierć jest bowiem, zbyt krótkim i gwałtownym zadośćuczynieniem za popełnioną przez Philipa zbrodnię.

Spotkać Greysona jeszcze raz, spotkać w zapomnianym tunelu Gehenny, wycelować lufę między jego oczy, nacisnąć spust, to tak... kusiło.
Z drugiej strony, bał się tej pokusy... tak bardzo się bał.
Zemsta bez sprawiedliwości, jest otchłanią bez dna. Czeluścią w którą łatwo wejść, ale ciężko wydostać się z niej.
A Greyson został już ukarany za swe zbrodnie i Thorn nie mógł już ukarać go ponownie za to samo.
Zemsta bez sprawiedliwości jest... bestialstwem, okrucieństwem.
Na szczęście dla niego... nie miał czasu się na tym bardziej zastanawiać. Szmery towarzyszące ostrożnemu wejściu kogoś, spowodowały niemalże warunkowy odruch.
Lufa broni przesunęła się gwałtownie w kierunku przybysza. A James powitał go słowami.- Spróbuj drgnąć a rozwalę ci łeb. Ktoś ty i czego tu szukasz?
Żadne mięśnie nie pomogą, jeśli człowiek da się zaskoczyć w Gehennie.
- Nie strzelaj - to był kobiecy głos. - To moja cela. Powinnam zapytać o to samo. Nie mam fajek. I jestem brzydka.
Od kiedy to skazańcy byli tacy wybredni ? Dupczyli wszystko co było kobietą w teorii, a czasem nawet nie przejmowali płcią.
Z gardła Thorna rozległ się chrapliwy, nieprzyjemny śmiech.- A jakie to ma znacznie w tym miejscu, co?
Wstał nadal kierując broń w kierunku”właścicielki mieszkania”. Postawa biedniej i żałosnej istoty sprawdzała się może w normalnym społeczeństwie. Ale Gehenna nie miała w sobie nic z normalności.
Więc ona może i była żałosna, ale żyła... A to znaczy że potrafiła się bronić i... zabijać.
Trudno zresztą było ocenić jej urodę, bowiem przezornie trzymała się w cieniu i James nie mógł ocenić, na ile mówi prawdę, w kwestii swego wyglądu. Nie żeby go to obchodziło.
-Kim jesteś i za co cię posadzili?- spytał nadal mając kobietę na muszce swej spluwy. Zdobył się jednak na uspokajające słowa.- Nie potrzebuję fajek i nie bawią mnie gwałty. Jesteś bezpieczna... o ile nie wpadniesz na głupie pomysły.
Odpowiedź padła inna niż się spodziewał.- Co robisz w mojej celi?
Czując się bezpieczniej szybko zhardziała. Thorn nie widział jej dokładnie, więc nie mógł ocenić zagrożenia. Ale to on miał spluwę. Uśmiechnął się i odparł.- To nie ma większego znaczenia, co tu robiłem. Ważne, że wkrótce zamierzam ci oddać twoje małe królestwo i wyruszyć w siną dal.
- To mnie cieszy.- spokojny ton głosu, świadczył o tym że czuła się bezpieczniej. Nagle zapytała niespodziewanie- Jestem Celesta, a ty? -.
-Chase.- padła krótka odpowiedź ze strony Jamesa. Spokojnie ruszył w kierunku kryjącej się w mroku kobiety. Nadal trzymał ją na muszce broni. Nie ufał nieznajomym, tym bardziej, gdy nie widział co trzymają w dłoni.
- Wolałabym, abyś się nie zbliżał Chase. Wyjdę z celi. A jak wrócę ty znikniesz. Dobra?- znów poczuła się zagrożona i wyłożyła propozycję.
-Za dwadzieścia minut. Wyjdź z celi i wróć za dwadzieścia minut. Wtedy już mnie nie będzie.- skłamał Chase. Zamierzał zniknąć stąd za kilka minut, ale wolałby, żeby Celeste tego nie wiedziała. Nie żeby nie ufał tej kobiecie, ale... ogólnie nie ufał osobom kryjącym się w cieniu. Takie miał zasady.
I pewnie dzięki temu jeszcze żył.
- Dobra. Zrobię tak, jak mówisz.- odpowiedź padła szybko i bez wahania. Kobieta zniknęła z celi, a James ostrożnie opuścił ją, z bronią w dłoni kilka minut później. Ostrożnie rozglądał się na wypadek, gdyby kilku kolegów Celeste czekało na niego w pułapce.
Nie było jednak takich.

Pozostało więc ruszyć z powrotem by ścigać nieuchwytnego informatora i łatwiejszego do napotkania Double B. Mogłoby się wydawać, że obszary pomiędzy sekcjami są najgroźniejsze. Ale była to słynna “gówno prawda”. Na Gehennie nie było bezpiecznych miejsc. Wszędzie można było zginąć.

James ruszył w drogę powrotną trzymając się mniej więcej korytarzy którymi podróżował wraz Giwerą.
Skoro handlarz bronią z nich korzystał, to musiały być w miarę bezpieczne.
No i nie miał wielkiego wyboru.
Także w kwestii towarzystwa.
Wyruszył sam, więc nie musiał się martwić o nóż w plecy. Za to zyskał całkiem spory pakiet innych zmartwień.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-09-2011 o 17:42.
abishai jest offline  
Stary 09-09-2011, 15:16   #88
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Jedyna różnica między szaleńcem a mną polega na tym, że ja nim nie jestem.

Salvador Dali

+

Sen Jakuba był długi i mroczny. Kolejny dzień misterium Gehenny powitał go potwornym bólem głowy i syntetycznym dźwiękiem "dzwonów" - syreny alarmowej jednego z bloków Sekcji Odzyskanej, wzywającej na jutrznię.

Rytm modlitw i rytuałów. Godziny. Dni. Tygodnie. Miesiące liturgiczne. Jeden z wynalazków Armi Lwa, który w pewnym stopniu służył całej Gehennie. Ścisłe przestrzeganie surowego zakonnego rozkładu dnia dawało mnichom iluzję normalności na statku pozbawionym dnia, nocy i właściwie jakichkolwiek sensownych punktów zaczepienia w czasie i przestrzeni.

Na Jutrznię dotarł spóźniony. Najchętniej opuściłby ten punkt programu na dziś, gdyby nie prosty fakt, że dziś była jego kolej na jej prowadzenie.

+


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vyHcIHssdHA[/MEDIA]

Znajomy, blaszany podest ambony przerobionej ze strażniczej wieżyczki. Znajoma panorama bloku więziennego przerobionego na kościół. Wysokie, kratowe sklepienia i galerie prowadzące do cel-kapliczek. Wszystko to po odpowiednim odmalowaniu faktycznie w jakiś poroniony sposób przypomina średniowieczną Katedrę.

Szkutnik stał przed zebranym tłumem i przewracał przed sobą stos kartek. Rysunków. Twarzy "wybrańca", spisanych cytatów ze ścian celi Wieszcza.

- Powiedzmy sobie prosto z mostu, bracia i siostry, jesteśmy w piekle. - rzucił w tłum gawędziarskim tonem z miejsca uciszając publiczność - Tak: Piekle. Nie bójmy się tego słowa. Możemy sobie mydlić oczy uczonymi dyrdymałami w rodzaju "anomalii przestrzennych" i "przestrzeni alternatywnej", ale nic z tego pseudonaukowego bełkotu nie powinno nam przesłonić oczywistych faktów. Jesteśmy w głębokiej, metafizycznej dupie. - zamilkł, pozwalając by złowieszcza cisza mówiła za niego - Zapewne wielu z was zastanawia się "dlaczego tu jestem?" Czy to co zrobiłem na pewno kwalifikuje mnie na zesłanie do piekła? Odpowiem wam, bracia i siostry, i starannie rozważcie moje słowa w swoich sercach.
A odpowiem wam krótko:

Kolejna pauza. Jego głos przez chwilę wybrzmiewał w potężnej hali.

- Chuj mnie obchodzi DLACZEGO tu jesteście. - powiódł wzrokiem po tłumie zwyrodnialców patrzących na niego nieco zdziwionymi gębami. W tłumie wyłonił spojrzenie Baki. - Jedyne co w tej chwili ma znaczenie, to co z tym teraz zrobimy. Otóż, bracia i siostry, jeśli trafiliśmy już na samo dno, pozostała nam jedna, jedyna droga. Powrót na górę! Słuchać no gnoje i słuchać uważnie, albowiem znam drogę wyjścia z tej dupy. Prostą jak cep. Wybraniec...

Jakub przełknął ślinę, zacisnął dłoń na rysunkach Gabora. Następnie zmiął je w dłoni i wcisnął do kieszeni.

- Wybraniec żyje w każdym z was. Każdy z was jest Wybrańcem, i wszyscy razem nim jesteśmy.
Zostało napisane: wielka władza niesie za sobą wielką odpowiedzialność. A ja wam powiadam - jest dokładnie odwrotnie! To wielka odpowiedzialność daje wielką władzę! Władzę która pozwoliła Jezusowi z Nazaretu zstąpić do piekieł i opuścić je w glorii chwały. Władzę, która pozwoli nam zwyciężyć zło i Gehennę zmienić w Katharsis. Niech każdy z was, skurwiele, poszuka Wybrańca w sobie, a zaprawdę powiadam wam - powrócimy na Terrę w glorii i chwale Zmartwychwstałych Synów Boga.

Pozwolił słowom dobrze wybrzmieć pod sklepieniem wymarłego bloku przerobionego na Katedrę. Po czym spokojnym ruchem podłączył WKP pod rzutnik.

- A teraz powierzmy Panu swoje lęki, by opuścić to miejsce z uniesioną głową z godnością Dzieci Bożych. Czytanie poprowadzi brat Lucjusz.

- I am the man who walks alone, And when I'm walking a dark road, At night or strolling through the park - zaczął drobny kleryk, dziesięciu mnichów w pierwszym rzędzie zgodnie ze zwyczajem podjęło zgodnym chórem:

- When the light begins to change
I sometimes feel a little strange
A little anxious when it's dark


Do głosu cenobitów dołączyło tysiąc gardeł wszystkich zebranych wiernych, przypadkowych przechodniów, wykolejeńców i degeneratów. Kiepska akustyka pomieszczenie zmieszała wszystko w chaotyczną kakofonię, z której jednak z każdym wersem wyłaniała się coraz bardziej spójna melodia i treść dwudziestowiecznego psalmu.

Fear of the dark, fear of the dark
I have constant fear that something's
always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's
always there


+

Poranna msza dobiegała końca, przechodząc w swoją bardziej przyziemną część, dla której zresztą przybywała tu większość więźniów: wymiana informacji. Ogłoszenia o zgonach, numery zaginionych i zmarłych, informacje o zmianach właścicieli rewirów, bezpieczeństwie w poszczególnych strefach, źródłach wody i żywności, wszystko to w jednym rzędzie ze świadectwami o opętaniach, nawiedzeniach i objawieniach.

Myśli Jakuba wróciły do wydarzeń dnia wczorajszego. Fałszywy prorok, szaleniec... wszystko jedno, intuicja podpowiadała Jakubowi, że w obłędzie Gabora była jakaś metoda. Metoda, której najprawdopodobniej nie rozumiał sam Wieszcz. Cytaty były niepokojące, ale zdawały się nieźle oddawać osobowość człowieka, który kazania wygłasza przybity do krzyża i którego szaleństwo było zdolne przyzwać demona. Kamieniowanie, dzieci zeżarte przez niedźwiedzie... Wielki Architekcie Wszechświata, toż to teologiczna epoka kamienia łupanego. Wymalowane obok krzyże wydawały się w tym kontekście bezsensownie przecinającymi się kreskami. Czy Gabor w swoich medytacjach w ogóle zahaczył o nowy testament?

A jednak twarz Wybrańca... "Wykupiciela"... taka znajoma, taka wyraźna było w niej coś nie dającego spokoju, coś związanego z Większym Obrazkiem. Fałszywy trop, czy sposób odkupienia Gehenny - była jedna droga by to sprawdzić. I prowadziła przez umysł szaleńca.

Jakub powoli zaczął układać plan na najbliższy dzień. Przede wszystkim zebrać informacje. Czy Wieszcz doszedł do swoich wizji na drodze kontemplacji, czy może natchnęło go jakieś szczególne zdarzenie. Zdarzenie, osoba, miejsce... gdzie się kręcił, z kim, od jak dawna. Za co właściwie siedział, czy doświadczenia mistyczne zdarzały mu się wcześniej.
Należało porozmawiać z pozostałymi przy życiu wyznawcami, współwięźniami, poznać miejsca w których bywał, podpytać Hierarchię Armii Lwa, czy przypadkiem nie próbował się z nimi kontaktować.

Wywiad zacznie od Baki. Grzesznika, którego spotkał w celi Gabora. Syna marnotrawnego który przyszedł dziś do Katedry, dokładnie tak jak obiecał. Jeżeli cała historia proroka Gabora prowadziła tylko do tego jednego spotkania... być może właśnie tak miało być.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 09-09-2011 o 15:38.
Gryf jest offline  
Stary 09-09-2011, 19:35   #89
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Filozof zamarł na moment. Biernie obserwował setki robaków wyłażących z każdego możliwego otworu na ciele murzyna. Było to nie tylko ohydne, to było niewyobrażalnie nieczyste, plugawe, złe. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł też wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Coś wielkości piłki tenisowej ugrzęzło mu w gardle. Pierwszy raz odkąd postawił stopę na Gehennie zaczął martwić się o swoją duszę.

Czy to było kolejne przywidzenie? Czy już kompletnie zwariował? Modlił się, żeby tak właśnie było. Wolał być świrem niż świadkiem czegoś tak okropnego. Już raz przeżył coś podobnego. W dni kiedy oskarżono go o molestowanie nieletniej. Cała jego dotychczasowa rzeczywistość, cały sposób myślenia posypały się jak domek z kart. Teraz czuł się podobnie.

Jakaś wewnętrzna siła kopnęła go w dupę. Nie był w stanie powiedzieć czy była to odwaga czy instynkt przetrwania. Cofnął się do drzwi celi i zaczął krzyczeć na całe gardło:

- Pomocy! Pomocy!

Pojawiła się czarnoskóra kobieta trzymająca w dłoni klucz hydrauliczny. Popatrzyła się najpierw na Polityka, następnie na mechanika, po czym znowu przeniosła wzrok na Filozofa. Rozpoznał spojrzenie, było identyczne jak wcześniej u strażników. Odbijało mu.

„Dzięki Bogu”

- Pojebało cię białasie?! – kobieta wrzeszczała. – O mały włos ci nie przypieprzyłam z rozpędu.

Nie zwracał na nią uwagi. Była nikim. Potrząsnął głową i popatrzył ponownie na swojego człowieka. Robaki zniknęły. Był cały i zdrowy z tym, że teraz gapił się na niego z rozdziawioną mordą. Nie mógł okazać słabości. Jeśli T-Chip to rozpowie będzie po nim. Rozniesie się plotka, że Filozof traci rozum, a wtedy będzie skończony.

- Wybacz stary. Nie spałem od dwóch dni i chyba przez moment zasnąłem na stojąco. – potarł czoło. – Załatwię fajki, nie martw się o to. Muszę tylko pogadać o kosztach z szefem.

Nie miał już ochoty się targować. Teraz nie miało to najmniejszego sensu. Zrobił dwa kroki w kierunku murzyna. Ten cofnął się automatycznie. Filozof „użył” swojego zimnego spojrzenia, zarezerwowanego dla gnoi, którzy czasami ośmielali się z nim zadrzeć. Niektórzy mówili, że jeden koleś dosłownie zesrał się ze strachu kiedy nieświadomy z kim ma do czynienia rzucił mu wyzwanie. To były oczywiście plotki rozpowiadane przez ludzi Gregora. W rzeczywistości koleś zwyczajnie zlał się w gacie.

- Ma to pozostać między nami jasne.
– to nie było pytanie, to było polecenie.

Mężczyzna wyszedł na korytarz. Miał teraz jeden cel. Przespać się. Tak, może właśnie zmęczenie powodowało te halucynacje. Próbował się oszukiwać, choć jego podświadomość wysyłała mu jasny przekaz: „Jesteś na celowniku bestii.”

- Jebać to…
 
mataichi jest offline  
Stary 09-09-2011, 23:52   #90
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
.
Ale pieprznik! Apacz, widząc poczynania Jerome, złapał za jedną z nóg Klawisza, tę od strony bujającego się na łańcuchu towarzysza i darł się wniebogłosy.
- Podnieś drugą nogę, może razem z Jerome go przewrócimy!- wrzeszczał. Tak się Tolgy’iemu wydawało. W tej chwili niczego nie mógł być pewny. Wszystko było jakieś rysunkowe i nierealne. Choć nie był ato najlepsza ku temu chwila, zdaje się, że zawarty w obrazku psychoaktywny badziew właśnie wywijał go na nice. Zdawało mu się, że według Apacza nawet jeśli nie uda im się zrzucić maszyny z platformy, to przewrócona na bok będzie nieszkodliwa. Chyba widział nawet jak Indianiec obejmując nogę zajrzał jeszcze pod spód robota, w poszukiwaniu słabego punktu.
W końcu każdy skrawek wiedzy o robotach Strażnika był na wagę złota.
Podskakującemu niczym bokser na spidzie cyganowi histerycznie próbującemu uniknąć namierzenia przez któreś z ramion robota bynajmniej nie było łatwo spełnić sugestii Apacza, za to korzystając z sytuacji że Klawisz właśnie znalazł się w przechyle, rąbnął całym impetem swego nielekkiego cielska na maszynę, licząc że może zdoła przewrócić, a przynajmniej przepchnąć blaszaka w stronę krawędzi platformy. Krótkie, porozumiewawcze spojrzenie miało świadczyć jednak, że pojął na czym ma polegać ich wspólny plan.

Zaatakowali wściekle czując, jak płuca palą już w wysiłku. Apacz chwycił nogę maszyny próbując, ale z mizernym skutkiem, przechylić robota. Cygan walnął Klawisza z impetu - z siłą, która zdołała by zapewne wywalić za krawędź barierki ochronnej każdego człowieka. Ale to skurwysyństwo zdawało się być, niczym głaz. Ledwie drgnęła, a Cygan poczuł, jak ramię drętwieje mu od zderzenia z metalowym korpusem.
A maszyna waliła dalej jak oszalała. Właśnie wystrzeliła kolejny impuls - tym razem celując w próbującego się rozbujać Jerome. Ładunek co prawda nie trafił w cel, przeleciał za wysoko, jednak na tyle blisko, że prąd przeskoczył na metalowy łańcuch. Sypnęły iskry a Jerome z wrzaskiem odleciał od swojej huśtawki. Wrzeszcząc przeraźliwie poszybował w dół okalającej Trzpień przepaści. Obu więźniom wydawało się, że usłyszeli jak ciało uderza o metalowe wsporniki i krzyk ucichł.

Na złorzeczenia przyjdzie czas. Tolgy widząc marne efekty poprzedniej taktyki spróbował nowej. Chwycił wirujący wokół łańcuch i uwijając się jak w ukropie próbował okręcić przynajmniej jego część wokół któregoś z ramion robota. Wszystko wirowało, oni, maszyna, łańcuchy. Cygan liczył że Klawisz albo sam zaplącze się w łańcuch, albo przy odrobinie szczęścia, ich szczęścia znów trafi w żelazo i pośrednio przyłoży sam sobie.
Teraz nie było już wyjścia. Albo oni, albo... toto. Musieli jakoś znaleźć choćby jeden słaby punkt robota. Niestety, nadal nie dawali rady przewrócić maszyny, a Jerome, odleciał. Apaczowi pozostawało spróbować zająć czymś maszynę. Najlepszym z możliwych był atak na mechaniczne oko, nawet nieudane próby powinny odwrócić i odwróciły uwagę od Tolgy’iego.
Maszyna zostala oplątana łańcuchami. Jeden z nich owinął się wokół ramienia robota. Gwałtowne szarpnięcie, które miało na celu skierowanie emitera w stronę Apacza spowodowało, że łańcuch napiął się i przeciągnął Klawisza w bok, pod samą krawędź, gdzie od upadku w dół oddziałała maszynę jedynie niewysoka barierka.

To przesądziło o dalszych działaniach Dębowego. Ramię bolało jak skurwysyn, wydawało się nawet, że znów otworzyła się przyschnięta rana, ale cygan miał to gdzieś. Sam dziwiąc się sobie, jak bardzo można nienawidzić w końcu martwy przedmiot jakim był Klawisz z całej siły wyrżnął z kamasza w chwiejący się na krawędzi korpus robota. Aż stęknął, bo siła uderzenia niemal odbiła mu piętę, w nadziei jednak pokuśtykał i obserwował efekt ostatniego desperackiego ataku.
Apacz tymczasem natarł na maszynę całym swoim ciężarem razem z cyganem, próbując wypchnąć ją lub choćby całkowicie przewrócić. Zdawało się, że chwilowo jeden bok maszyny jest niekryty przez ogień z jej ramion. Charcząc z wysiłku i wypluwając jakieś niezrozumiałe przekleństwa parli na stalowego golema. Jeszcze centymetry.... tylko krucha barierka.... i…
- Aaaaaa.... zdychaj ty skuuur... - oddech cygana rwał się z wysiłku.

Połączona akcja obu skazańców dała oczekiwany rezultat. Robot połamał swoją masą barierkę i poleciał w ślad za Jeromem. Obaj więźniowie mieli szczęście. Udało im się w porę chwycić szczątków barierki, gdy Klawisz leciał już w dół.
Z dziury wokół Trzpienia dało się słyszeć rumor i metaliczne klekoty. Ujrzeli także snop energii przecinający przestrzeń.
Załatwili skurwysyna. Udało im się i to nawet bez większych strat.
Razor w tym czasie uwolnił bełkocącą coś o parówkach Spook i zrzucił ją na rampę. Druga maszyna, jakby nie zauważając, że nie ma już swojego ładunku dotarła do drzwi, które zaczęły powoli się otwierać.
- Razor, dasz radę utrzymać się na łańcuchu z nią na ramieniu? My wciągniemy was oboje na górę, co wy na to?- wysapał Apacz i zaczął przenosić Spook pod łańcuch najbliższy przejściu z którego przyszli.
- Powinienem dać radę.
Drzwi zaczęły się otwierać, maszyna zatrzymała się, czekając aż będzie mogła przez nie przejechać.
- Dawaj! - rzucił Indianin, kiedy Tolgy właśnie cały ten czas przeleżał plackiem tam gdzie padł po strąceniu Klawisza i z niepokojem wypatrywał najgorszego zza rozchylających się drzwi. Plan Apacza był w sumie niezły, jednak jego realizacja z góry przekreślała dalszą próbę dostania się do fantów. Teraz, po całej drodze i z wszystkimi siniakami i otarciami... kiedy już już witali się z gąską... Nie chciało się wprost wierzyć staremu cyganowi, że szczęście się aż tak odwróciło.

Drzwi otworzyly się i maszyna wjechała na pusty, dobrze oświetlony korytarz po drugiej stronie. Nie! Nie był pusty! Zza zakrętu wyłonił się dobrze im znany kształt drugiego Klawisza. Chuj! Dupa!! Palec!!! Tolgy zerwał się na ten widok z podłogi i rzucił do pomocy Razorowi.
- Prędko kurwa z tą lalką, zaraz będzie tu drugi! - rzucił w międzyczasie do Rippersów i trzepnął słaniającą się Spook otwartą dłonią po serduszku. - Budź się dziunia! Bedzie tego opierdalania!
 
Bogdan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172