Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2011, 18:21   #25
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Wróciłam do pustego mieszkania. Głodna i trochę skołowana po starciu z wampirem. Nieźle to brzmi, kiedyś po takim stwierdzeniu człowiekowi aplikowali mały zastrzyk, ciepły kaftanik i kilka dni pod czujną obserwacją psychiatry. Teraz kiedy powiesz widziałam babcie która zmarła 30 lat temu zaczynasz się zastanawiać co ja tu sprowadziło i czy jest w dobrym nastroju.
Sprawdziłam runy ochronne na drzwiach i oknach, tak dla zasady. Weszło mi to już w krew jak codzienne mycie zębów. Tak długo wbijali mi je w głowę na szkoleniach, że mogę je opisać i użyć nawet z zamkniętymi oczami. Musiałam coś zjeść, żołądek protestował przeciwko takiemu traktowaniu od dłuższego czasu, głośnym burczeniem zwracając uwagę.

Odsłuchałam wiadomości na sekretarce.
- Cześć tu Greg, daj znać jak będziesz już w domu. Nie mogę się doczekać.

Greg był policyjnym koordynatorem, poznałam go jeszcze w komisariacie. Początkowo tylko się przyjaźniliśmy. Byłam zaręczona z Tedem Kalgary, sprzedawał systemy alarmowe, znaliśmy się jeszcze z liceum. Szkolna miłość, która przetrwała próbę czasu. No może nie do końca. Ted nie przetrwał tego czym, bądź kim się stałam.

Odwiedził mnie w szpitalu po incydencie z moim pierwszym wampirem.
- Laura. Dobrze się czujesz, co się stało – wpadł jak wiatr do szpitalnej sali. Wyglądał na przerażonego. – Mówiłem żebyś uważała. Tak się martwiłem kiedy zadzwoniła twoja mama, myślałem że cię straciłem. Nie strasz mnie tak więcej.
- Wszystko już w porządku, chcą mnie tylko zostawić na obserwacji.
- Co się stało – usiadł na krześle i chwycił moją rękę.
- Nie wiem, nie pamiętam zbyt wiele. Byliśmy na interwencji, był tam chyba wampir, zemdlałam. Tak mi głupio.
- Wampir, cholerne ścierwa. Powinno się je wszystkie wybić co do nogi i wszystkie inne odstępstwa od normy. Jak można pozwolić żeby to cholerstwo łaziło wśród normalnych ludzi. Dzisiaj byłem w domu gdzie drzwi otwierał zombi, ohydztwo.
Ted był zagorzałym zwolennikiem haseł, ziemia dla ludzi, reszta do piachu.
- Jak mamy sprowadzić na ten pieprzony świat dzieci, jak zapewnić im bezpieczeństwo. Rząd powinien coś z tym zrobić, zanim to wszystko zejdzie za daleko.
Miotał się po pokoju jeszcze kilka minut, ale godziny odwiedzin się skończyły i pielęgniarka kazała mu wracać do domu i przyjść jutro. Chorzy potrzebują spokoju. W tym momencie byłam jej wdzięczna. Kochałam go, albo tak mi się wtedy wydawało. Był ucieleśnieniem marzeń mojej mamy. Przystojny, z całkiem dobrą pracą i mieszkaniem. Kochał mnie, byliśmy zaręczeni, w następnym roku mieliśmy się pobrać. Później dwójka dzieci i szczęśliwa rodzinka z przedmieścia gotowa. Początkowo też tego chciałam. Mimo kilku jego wad czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie. Nie ma przecież ludzi bez wad.

Jednak to moja wada, czy raczej dar go przerosły.

Kiedy zaproponowali mi szkolenie i ewentualną pracę w Ministerstwie Regulacji musiałam wreszcie powiedzieć Tedowi co jest grane. Wiedziałam że to mu się nie spodoba, ale nie spodziewałam się aż takiej reakcji.
- Co, jak, jak to możliwe. Przecież byłaś normalna. Jak to się stało. Ugryzł cię ten wampir. To nie możliwe, to można wyleczyć, prawda że można. Nie możesz być taka, co ja powiem rodzinie. Żenię się z wybrykiem natury, a nasze dzieci, czy to jest zaraźliwe.
Odskoczył prawie ode mnie, widziałam w jego oczach strach i obrzydzenie. Czy ja się mogłem tym zarazić. Jak mogłaś mi to zrobić. Cholerni emigranci, przyjeżdżacie tu, zadomawiacie się i zwodzicie porządnych ludzi. Wynoś się, nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Kiedy wrócę ma cię już tu nie być, rozumiesz. Koniec z nami.

Wybiegł z mieszkania jakby go goniło stado demonów.
Stałam przez chwile na środku pokoju. Nie czułam nic, kompletnie. Spojrzałam na moje dłonie. Na serdecznym palcu lśnił pierścionek zaręczynowy, jak wyrzut sumienia. Ściągnęłam go i położyłam na stoliku, poczułam jak jakiś wielki ciężar spada mi z serca. Przez cały czas zastanawiałam się jak mu to wszystko delikatnie powiedzieć, jak sobie z tym poradzimy, a on podjął za nas oboje decyzję w 10 sekund. Przekreślił i wyrzucił do kosza kilka lat.

Poczułam się wolna, może to dziwne, ale naprawdę poczułam ulgę. Spodziewałam się że będę płakała, że będzie mi ciężko. Nie było.
Spakowałam swoje rzeczy, nie było tego za dużo. Nasi rodzice wychodzili z założenia że zamieszkać powinniśmy dopiero po ślubie. Klucz zostawiłam obok pierścionka. Zamknęłam drzwi za sobą.
Zeszłam po schodach z głupkowatym uśmiechem na ustach.

Wolna.

Czekała mnie jeszcze rozmowa z rodzicami. Na szczęście poszło gładko. Ojciec tylko pokiwał głową i życzył mi powodzenia w nowej pracy i żebym nie zapomniała gdzie są moje korzenie. Mama trochę narzekała, że zostanę starą panną, że Ted nie powinien się tak zachowywać i że na pewno wszystko się ułoży, pewnie zrozumie swój błąd i wróci przeprosić. Miałam szczerą nadzieję że tego nie zrobi.
Pogodziła się nawet z tym że postanowiłam w końcu zamieszkać sama.

Powiedzieć łatwo, ale znaleźć w Londynie mieszkanie na jakie byłoby mnie stać, jeszcze w dość przyzwoitej dzielnicy. Łatwiej trafić 6 w totka.

Szkolenie teoretyczne i ćwiczenia na sali i w terenie zajmowały mi prawie cały czas. Wychodziłam o 6 rano i wracałam wykończona wieczorem, jedyne na co miałam siłę to jeść i spać. Nie mogę narzekać, uczyłam się niesamowicie dużo, wszystko wydawało się ważne. Jak to mówił nasz instruktor. Czego się nie nauczysz to na pewno kiedyś cię zabije. Rysowanie znaków ochronnych, amulety, taktyka w walce ze zbuntowanymi nieumarłymi. Co zabija jaką odmianę itp. Potem ćwiczyliśmy już indywidualnie, każdy rozwijając swoje najlepsze zdolności.

Jak w tym wszystkim miałam jeszcze znaleźć czas na szukanie mieszkania.
Tutaj z pomocą pojawił się Greg. Okazało się że niedaleko jego kamienicy miało się zwolnić małe mieszkanko. Rodzina chciała wziąć do siebie starszą panią, która już nie powinna mieszkać sama, a żeby nie tracić mieszkania postanowili je wynająć. Greg przyjaźnił się z synem właścicieli. Poświadczył za mnie i tak mogłam się przenieść do własnego mieszkanka z całkiem przyzwoitym czynszem na jaki było mnie stać. Nie wiedziałam jeszcze czy uda mi się zostać w MRu i ile w ogóle tam płacą.
Wiedziałam jedno, moje życie zaczynało się od nowej czystej kartki, którą sama miałam zapisać.

Ciężko było mi się pożegnać z kolegami z komisariatu. Pracowaliśmy razem ponad dwa lata, w małym gronie szybko ludzie się zżywają ze sobą. Zorganizowali mi wspaniałe pożegnanie w knajpce obok komisariatu, gdzie zazwyczaj spotykaliśmy się po pracy. W prezencie dostałam od nich miotłę i kapelusz czarownicy. Słyszałam że planowali też przynieść mi czarnego kota, ale w mojej kamienicy nie można trzymać zwierząt.

Po pożegnaniu Greg odprowadził mnie do domu. Nie wiem czy sprawił to wpływ alkoholu, czy atmosfery. Wyszedł rano po śniadaniu. Było to 4 miesiące temu. Nie wiem czy coś z tego będzie, czy jest to tylko przelotny romans. Jest mi dobrze i nie chce na razie niczego zmieniać w swoim życiu.
Podniosłam słuchawkę i wykręciłam jego numer.
- Cześć, to ja.
- Cześć czarownico, jak tam w świecie duchów. Głodna?
- Jak wilk.
- Hahahahhahaha, zaczynam się zastanawiać co wy tam właściwie robicie. Niedługo taniej będzie cię ubierać niż żywić. Ubieraj się, stawiam pizze w Mefisto, a ty się potem ładnie odwdzięczysz.
- Hahaha, zgoda. Bądź za pół godziny.
- To jesteśmy umówieni – odłożył ze śmiechem słuchawkę.

Matko pół godziny, chwyciłam w drodze do łazienki batonika z kuchni, mój żołądek nie wytrzyma jeszcze godziny czekania.
Szybki prysznic, lekki makijaż i byłam gotowa. Raport napisze rano, świat się przecież do tego czasu nie zawali. Znowu.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline