Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2011, 22:59   #26
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qs1pZ9jPwA8&feature=related[/MEDIA]

Scott pamiętał jak gruchnał o ścianę i opadł na niską szafkę roztrzaskując ją jakby ta była zrobiona z suchych patyków. Stojący na niej magnetofon wbił się Egekutorowi w prawy pośladek. Kiedy Łowca zrywał się z miejsca by uniknąć kolejnego ciosu Hindusa magnetofon, robiony zapewne gdzies w chinach na ilość a nie na jakość, nie wytrzymał kolejnego nacisku i roztrzaskał się pod dupą Egzekutora. Muzyka ucichła. Przynajmniej tyle. Doprowadzała już Nathana do szewskiej pasji. Nienawidził takiego jazgotu, choć swoim stwierdzeniem mógł obrazić wielu oywatelii Indii, i tego cholernego szumu kiedy elektronika w taki właśnie sposób oddziaływała na esencję duchów.
Dodatkowo wkurwiało Scotta, że do końca nie wiedział z kim walczy. Niby loup garou a jednak nie do końca. Jakaś kolejna cholerna hybryda. Fenomenalny stwór. Ciekaw był czy i wśród Łowców nie pojawią się jakieś kolejne inne niż dotychczas nadprzyrodzone umiejętności, skoro druga strona barykady jeżeli nie można powiedziec że się zbroi to przynajmniej, mutuje dostarczajac kolejnej watpliwej rozrywki.
Dopiero kilka strzałów w głowę z bliskiej odległosci dało upragniony dla Nathana efekt. Niczym biuro emigracyjne dokonał wydalenia cholernego stwora i miał nadzieję, że facet się nie odwoła od tej decyzji wracając jako jakieś inne fenomenalne gówno.
Niby potem było łatwiej. Niby. Kolejny stwór również dokonał ciekawej prezentacji swojej osoby na oczach Regulatorów. Rozpadł się na dziesiątki węży, wijących się w różnych kierunkach po ziemi. Scott nie musiał pytać czy są jadowite widząc ich kolorowe wzory na skórze był tego raczej pewien.
Czemu o tym fakcie nikt im nie powiedział. To po to do jasnej cholery zanudzał koordynatorów swoimi pytaniami by poznac każdy pierdzielony szczegół na temat stworów zwanych naghini. Każdy pierdzielony szczegół, nawet taki jak rozpadanie się na dziesiątki innych węży powinien być im przekazany właśnie na cholernej odprawie. To Egzekutorzy mieli iść na pierwszy ogień więc należało im się trochę szacunku a nie traktowania jak debilnych baranów prowazonych na rzeź. Z drugiej strony jak zaobserował Emma miała ciągąty do Egzekutrostwa bo pchała się na pierwszy front jakby nie zależało jej na własnym życiu a może tak była pewna swojej mocy Fantoma i umiejetności że w dupie miała niebezpieczeńswo. Bohaterka bądź głupiec, inaczej tego nie można nazwać,. Jej moce, jej życie, jej sprawa. Scott jednak chcial być fair i wypełnić swoje zadanie jak najlepiej potrafił hamując chć trochę jej zapędy.
Użycie mocy Egzekutora wywołało cholerne nieprzyjemne uczucie ssania w żołądku, potrzebował jakiegoś energetycznego strzału, ale musiał z tym poczekać do czasu aż przegrzebią wszystkie sterty by znaleźć te pierdzielone małe jadowite węże.
Kiedy jak im się wydawało, że skończyli Scott oparł się o ścianę nudynku by chwilę odsapnać i wyciągnał z kieszeni energetycznego batona. Nie dzielił się, za bardzo mu było potrzeba obecnie tego sztucznego tworu dostawy energii w postaci ohydnie smakującego batona. Ssanie żoładka praktycznie nie zelżało.
Gapiąc się na poczynania Xarafa i Emmy zastanawiał się czym był ten hinduski bileciarz. Nie dawało mu to spokoju. Xaraf jakoś tak dziwnie popatrywał na Emmę jakby chciał jej dac buziaka albo na pluć w twarz. Ciezko było stwierdzić. Nathan nie mieszał się w ich relacje, nie jego sprawa
Zawinął się z miejsca akcji dopiero po przybyciu MRu, na wyraźne rządanie Emmy, która postanowiła osobiście dopilnować akcji pod kryptonimem „sprzątanie” po wykonanej robocie. Pomimo tego, że Firebridge zapewnił go, ze zda ustny raport Irolowi, Scott zawitał ponownie do Ministerstwa, nie odłączając się po drodze. Chciał jak najszybciej pozbyć się swojego pobrudzonego kombinezonu, zaschnietej krwi hindusa ze swojej twarzy i zdać sprzęt.
Pod pryznicem siedział dłogo pozwalajać by woda swobodnie obmywała jego ciało. Po dwudziestu minutach szorowania poszedł ociekajacu wodą do szatni by się osuszyć i przebrać w cywilne wdzianko. Kiedy szedł korytarzem udajac się w kierunku „ściany” automatów z napojami energetycznymi i batonami jego uwagę przykuły hałasy z Sali ćwiczeń. Zerknał do niej. Dwóch facetów w których rozponał Egzekutorów Brewera i Trisketa okładało się w błyskawicznym tępie po mordach w akopaniamencie kilku GSRów gapiących się na ich poczyanania. Scott nie czekał na wynik treningu/pojedynku. Musiał uzupełnić elektrolity.
Przezył kolejny dzień… Wróc. Dzień się jeszcze nie skończył. Na razie mógł sobie pozwolić jedynie na „przeżył kolejny dzień w pracy”. Zatem, przeżył kolejny dzień w pracy i musiał go uczcić łykiem energii.
Zanim wyszegł z MRu, starannym pismem popełnił obszerny raport z akcji. Nie wyolbrzymiał, nie podlizywał się. Rzeczowo przedstawił wynik egzekucji ze swojego punktu widzenia. Zostawił go na biurku by rano zdać Irolowi. Pokusił się na uwagę pod względem rozpoznania stwora a dokładnie mocy jakimi on dysponował. Adal nie mogł zdzierzyć tego, że babka rozpadął się na dziesiątki węży a oni nawet nie usłyszeli o tym choćby skrawka informacji w postaci mitu o naghini. Potem swoje kroki skierował na East End. Po drodze zrobił zakupy dla siebie i siostry w niewielkim sklepiku prowadzonym przez chińczyka.

***

Isabel nie była sama. W sumie to prawie nigdy nie była sama, nie wliczajac nocy. Małżonkowie James i Agnes Scott mieli siedmioro dzieci a surowe i pozbawione prawie uczuć wychowanie zbliżyło rodzeństwo do siebie, tak że po śmierci ojca widywali się ze sobą kilka razy w miesiącu i to najczęściej właśnie w ciasnym mieszkaniu Isabel. Nie pomagały pośby, błagania a nawet krzyki i szantażowaie Isabel by opuściła to cholerne małe mieszkanie i przeniosła się do Charlesa – najstarszego z rodzeństwa, mieszkającego w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu w mieszkaniu o powierzchni prawie 150 m2. Charles skonczył Londyńską Szkołę Ekonomii i Politologii mieszcząca się przy Houghton Street w Londynie. Dzieciak z robotniczej rodziny został absolwentem szkoły, krtóra wypluwała na świat noblistów niczym L7 GPMG pociski. Potem w jego zyciu była Partia Pracy i walka o nieprzyznawaniu praw nieumarłym. Charles miał dużo zwolenników ale i wielu wrogów. Niebezpiecznych wrogów. Isabel jednak za nic sobie brała prosby i groźby. Stawiała na swoim i nic ją nie przekonywało do zmiany decyzji. Pozostałe rodzeństwo bało się, że gdyby przenieśli ją na siłę ta poddała by się całkowicie.
Tym razem w mieszkaniu Isabel nie było Charlesa a była Diana, ich najmłodsza siostra.



Egzekutor przywitał się całując ją w policzek i odstawił zakupy do kuchni.

- A ty nie na zabawie? Z tym jak mu tam było Da…

- Erykiem – poprawiła Nathana uśmiechajac się. Była ładna i korzystala z tego faktu zmieniajać facetów jak rękawiczki – Nie ma już Eryka. Zerwałam z nim dzisiaj popołudniu

- Acha – powiedział jedynie Scott choć nie rozumiał nic z tego, że tak szybko ich rzucała – Nie będę się wpierdzielał dopóki nie będziesz się interesowac Nieumarłymi czy innymi potworami z bajek jakie łażą nam po ulicach.

Parskneła śmiechem ale odpowiedziała poważnie
- Nie kręcą mnie…. Masz w lodówce prezent ode mnie – dodała szybkoo i zeszła z barowego krzeszła. Otworzyła lodówkę i wyciagneła z niego pokażny kawałek tortu czekoladowego
- Pomyślałam, że będziesz miał ochotę.

- Czytasz mi chyba w myślach Di, albo mój żołądek już tak głośno daje o sobie znać – sięgnął po dwie łyżki. Jedną zagarnał obfity kęs pakując go sobie do ust a drugą wbitą w resztę tortu przesunął wraz z talerzem w kierunku siostry – Czy Isabel gotowa?

Diana uszczknęła kawałek słodkości i odłożyła łyżeczkę
- Zaraz ją przygotuję… Wiesz, zostanę z nią dzisiaj na noc.

- Dobrze Di. Ciesze się

Diana poszła szykować Isabel do kapieli a Nathan dokończył smakołyk. Pozmywał i ruszył do pokoju.

- Cześć Isi – ponownie dzisiejszego dnia przywitał się z drugą siostrą, która leżała na łóżku owinięta w duży ręcznik

- Cześć – Nathan musiał wytężyć słuch by usłyszec cichą odpowiedź siostry. Miał wrażenie, że dziewczyna z każdym dniem mimo starań rodzeństwa gaśnie na ich oczach. Paraliż i utrata jej jedynego dziecka zabijało w niej ostatnie iskry chęci do życia. Nathan był pewien, że gdyby nie bezwład praktycznie całego ciała, Isabel targnełaby się na własne zycie.
Sięgnal po dziewczynę i wziąłwszy ją na ręce zaniosł do wanny. Di szła za nimi.

Idąc, Nathan streszczał Isabel a przy okazji i Dianie swój cały dzień. Opowiedział im o akcji w domostwie Jagi Bindu, o swoich nowych partnerach na tą akcję. Pochwalił się nawet przed dziewczynami, ze został nazwany młodym. Diana prawie posmarkała się ze śmiechu słysząc to a i nawet Isabel wyraźnie zaświeciły się oczy z rozbawenia.
Chociaż na chwilę.

- No dobra. Dość ględzenia. Ja wychodze przygotować kolacje a ty Di puszczaj wodę

- Nie chcę nic jeść – szepneła ponownie Isabel

- Ne dyskutuj ze mną Isi. Nie na ten temat. Jasne?

Nieznacznie skinęła głową

Jakiś czas później jedli w trójkę późną kolację. Isabel, wykąpana i przebrana siedziała na wózku dla niepełnosprawnych karmiona przez młodsza siostrę. Nie zjadła dużo ale Nathan był spokojnijeszy widząc, że choc troche w siebie wmusiła.
Po kolacji, Egzekutor pożegnal się z siostrami. Obiecał, że wpadnie jutro z rana z ciepłym pieczywem. Kazał za sobą zaryglować drzwi, skoro z Isabel zostaje Diana.

- Nath… -zaczepiła go przy drzwiach Diana – jak nie znajdziemy Camilii to Izi się podda. Opuści nas – głos jej zadrżał

Nathan patrzył przez chwilę na siostrę. Przez jego twarz przemykały emocje.

- Zamknij drzwi Di – powiedział tylko – Będę jutro koło szóstej
Kiedy schodził cięzko po schodach ważąc słowa siostry słyszał jak drzwi zamykają się głucho. Wiedział, że Diana ma rację.

***

Zanim położył się spać, wypił dla rozlużnienia jedno piwo, zaglądnał na dach by przyjrzeć się, w świetle jedynej lampy zawieszonej na ścianie nad wejściem do kuchni, swoim kwiatom. Potem przygotował sobie ubranie na rano. Umył się i nago połozył się do łóżka. Sprawdził broń trzymaną pod poduszką i w świetle ledowej lampki przeczytal kilka stron „Drogi Chuang Tzu” Thomasa Mertona. Potem odłożył książkę i zgasił lampkę. Rano znowu miał zamiar powitac słońce, choćby jego najmniejszy fragment. Cholerną nadzieję na lepszy dzień. Jutro musi się dowiedzieć coś na temat tego kim był ten hinduski bileter. To naprawdę nie dawało mu spokoju. Chciał wiedzieć wszystko na temat loup garou i im podobnych. Z tą myślą zapadł w sen.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 11-09-2011 o 14:34. Powód: kosmetyka
Sam_u_raju jest offline