Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2011, 00:15   #142
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
- Przykro mi, że w tak niesprzyjających okolicznościach dane jest nam sie spotkać mości Kh’aadzu Żelaznoręki z Morii. Synu Kh’urima i D’ory. – Spokojny, opanowany i teoretycznie wyzuty z emocji głos przedarł się przez ustępującą zasłonę mroku nieświadomości. Zmysły krasnoluda budziły się szybciej niż by sobie tego życzył, przyprawiając o zawroty głowy i nudności.

- Wybacz mi twarde deski gościny surowego łoża. Oraz mało wyszukane, żelazne obrączki. Doprawdy założone zostały dla twojego dobra, abyś w złości swojej nie zrobił sobie krzywdy, która niewątpliwie spadłaby na twą głowę w trakcie poskramiania krasnludzkiego wzburzenia przeze mnie. Rękoma moich sług. – zamaskowana twarz zatrzymała się przy obliczu Kh’aadza przekrzywiając głowę. – Bardzo ciekawa fryzura. Oryginalna. – westchnął przyglądając się krótko ostrzyżonym brązowym włosom Khazada.

– Porozmawiamy grzecznie, czy niegrzecznie? – zapytał ze zjadliwą uprzejmością, wcale nie kryjąc groźby w swym głosie.

Khaadz nie odpowiadał nic przez dłuższą chwilę koncentrując wzrok w punkcie gdzieś na kamiennym stropie, jak gdyby manifestując gospodarzowi swoją nieobecność. W tym czasie wróciła mu jako taka ostrość widzenia, choć świat nadal miał tendencje do wirowani.
Przez pulsujący ból pod czaszką przebiły się pierwsze w miarę klarowne myśli. Ich niedoszli interesanci wystrychnęli ich na dudka, a obecny w pomieszczeniu mężczyzna zgrywa się na kulturalnego jegomościa, w rzeczywistości pozostając najzwyklejszym w świecie bydlakiem. Obszerna wiedza co do jego osoby, włączając w to imiona rodziców , którą obecny “najzwyklejszy bydlak” nie omieszkał się pochwalić wzbudziła w krasnoludzie pewien niepokój. Imię ojca Kh’aadza zostało parokrotnie wymienione publicznie czy to na zamku czy przy kilku innych okazjach, natomiast nikomu nie wspominał jak nazywa się jego matka. Tą wiadomość mogli pozyskać tylko w jeden sposób... Dzuin. Na myśl o przyjacielu świat znowu niewyraźnie zamigotał i jakby stracił ostrość kształtów i form.

W tej chwili doszło do niego, że nie ma praktycznie żadnego pola manewru, jeśli zamknie gębę na kłódkę i nie nawiąże rozmowy, od razu zaczną od bicia i tortur, a skoro, jak zakładał, złamali Dzuina, to na jego nieszczęście znaczyło, że znają się na robocie aż za dobrze, taka psia ich mać... Dzuin nie był mięczakiem. Dla tego Kh’aadz postanowił spróbować zagrać w grę, choć w myślach, przeczuwał do czego może zmusić go ta sytuacja... A jeśli do tego dojdzie, będzie potrzebował całej swojej silnej woli aby się do tego zmusić, bo drugiej szansy, na pewno nie dostanie.

Odwrócił powoli obolałą głowę w stronę swego rozmówcy, utkwił swoje spojrzenie w jego oczach, pokazując mu tym samym, że, aby złamać ducha i serce Khazada trzeba czegoś więcej niż stół do rozciągania. Wpatrywał się tak chwilę po czym wziął głęboki oddech i powiedział zachrypłym głosem. Każde jego słowo ciągnęło za sobą własne echo, nadając sytuacji surrealistycznego zabarwienia.
- Dużo o mnie wiesz panie... - tutaj krasnolud nie czekał na żadną odpowiedź, samemu kontynuując zadziwiająco spokojnym i niemal łagodnym i przyjacielskim tonem. - … No właśnie, nie przedstawiłeś się, tak więc pozwól łaskawie, że będę zwracał się do Ciebie per “Orczy fajfusie” - głos Kh’aadza już nie był ochrypły, za to stał się czysty, spokojny i ugodowy, choć treść wypowiadanych słów mogła sprawiać, ba, sprawiała zgoła inne wrażenie.

- Bardzo oryginalnie. - odrzekł tamten jak gdyby prawił towarzyski komplement.

Podniósł rękę i lekko nią skinął nie odrywając wzroku od krasnoluda.
Drzwi otworzyły się z chropowatym zgrzytem i do pomieszczenia weszły dwie postacie w takich samych szatach jak rozmówca Khazada. W rękach jednego był dzban.

- Umowa była – słowa krasnoluda nadal wybrzmiewały wielokrotnym echem.
- My swojej części dotrzymaliśmy,macie książki, ale widać jesteście zwykłe gnidy, bo wasze słowo nic nie znaczy... Gdzie jest Dzuin i Andaras?

Zakapturzony mężczyzna roześmiał się jakby szczerze rozbawiony usłyszeniem dobrej anegdoty a nie wywodu lub pytania Kh’aadza. Albo jednego i drugiego.

- Wypijesz sam, czy skorzystasz z pomocy? - zapytał stalowym głosem.

Skała nie ma serca, które mógłby przeszyć lęk...- Khaadz powtarzał w myślach patrząc w zimne oczy swojego oprawcy

- Chętnie sam wypiję - skłamał gładko.

... Skały nie można zastraszyć ani spętać w kajdany trwogi ...- kontynuował bezgłośnie

- Ale - tutaj poruszał rękami tak żeby zadźwięczały kajdany - w tej biżuterii moje chęci nie pomogą. - wiedział, że na oswobodzenie nie ma szans i przeraziło go to, że rzecz której się tak obawiał nadeszła tak szybko. Dzuin nie pękł by tak po prostu, musieli mu coś podać, jakiś specyfik, który otumania umysł. Za pewne ta sama substancja była zawartością dzbana.

... My jesteśmy Khazadami, ludem ze skały...

- Może darujmy sobie konwenanse - Kh’aadz spuścił z tonu.

- Tak jak nikt już nie zobaczył Dzuina, mnie najprawdopodobniej też nikt już nie zobaczy.

…Ludem jak skała twardym, której nie skruszy wróg!

- Czego chcesz? Tylko bez ogólników proszę, szkoda Twojego cennego czasu... Bądźmy konkretni. - głos Kh’aadza nie był już ani zaczepny ani hardy, był zmęczony i prawie ugodowy.

Zakapturzona postac ruchem głowy dała znak towarzyszom. Naczynie zbliżyło się do ust ofiary podane do wypicia jego zawartości.

- Skały nie mają języka!!! - zagrzmiał Kh’aadz a jego twarz wykrzywił grymas wysiłku pracujących szczęk i mięśni policzków.

Silne ręce uchwyciły głowę ofiary i zawartość dzbana wypełniając usta zaczęła lać się prosto do gardła więźnia. Ostra, dobrze przyprawiona gorzałka. Po chwili przezroczysty płyn, który spływał po policzkach i brodzie Kh'aadza wymieszał się z czerwienią. Krew buchnęła mu z ust a on sam zaczął się dusić. Oprawca zdjął rękę z nosa krasnoluda.

- Ten dureń odgryzł język! - zdziwił się.

Oczy Khazada wyskakiwały z orbit kiedy dławił się własnym mięśniem, krwią i wódką.
Drugi z katów spontanicznie sięgnął w głąb gęby krasnoluda chwytając za odgryziony fragment języka.

Krasnolud widział siebie, swoje ciało w okowach i ludzi nad nim, jak gdyby lewitując pod kamiennym sklepieniem celi. Otoczenie rozmazywało się w wirujących smugach, wstrząsane torsjami ciało, Jego Ciało! Miotało się jak ryba wyciągnięta na brzeg, rozpaczliwie próbująca złapać oddech, zanim nie odejdzie w niebyt.

Kh’aadz widział jak oprawca wyjął odgryziony mięsień z jego ust. Drugi chlusnął mu w twarz zawartością dzbana. Krasnolud, pomimo, że zawieszony dobre pięć stóp nad ziemią poczuł jak zimna ciecz uderza o niego jak wodospad. Woda zaczęła ogarniać go całego i zaczął z trudem łapać powietrze, bo to już nie gorzałka ale woda wypełniała całe pomieszczenie, zalewjąc stół, jego ciało i na koniec jego samego. Wszystko zniknęło pod powodzią, pochodnie nie zgasły żarząc się blado niebieskim blaskiem pod wyraźnie falującą wodą.

Krasnolud spróbował poruszać kończynami i powoli jak gdyby był zanużony w smole, przekrzywiał głowę z jednej strony na drugą nawet nie obserwując a chłonąc surrealistyczne, zanurzone pod wodą otoczenie.

- No więc porozmawiamy grzecznie, czy niegrzecznie? – wyraźny głos, niczym dzwon wybudził go z jakiegoś dziwnego snu. Leżał dalej na stole ze skrępowanymi rękami i nogami zakutymi w stal. Był mokry, obok stał jeden z oprawców z dzbanem, musiał widocznie chlusnąć w niego wodą. Krasnolud ze zdziwieniem stwierdził, że język choć niemiłosiernie wysuszonu ma na swoim miejscu.

W głowie dalej szumiało a strop lekko się chwiał kiedy patrzył przed siebie. Nie czuł bólu w swoim ciele z uda lub placów a wiedział, że zanim stracił przytomnosć był ranny. Wody nie było już w kamiennej celi i zaczynała przychodzić świadomość. Wspomnienie przeżycia było tak realne lecz odległe zarazem jak sen.

- To nie dzieje się na prawdę.... - pomyślał coraz bardziej skołowany krasnolud.
- Zmysły płatają mi figle...To nie może być rzeczywistość... To koszmar...- Kh’aadz ospale kręcił przecząco głową. Nadal nie odważył się otworzyć ust i poruszyć językiem. Pamiętał fizyczny ból, pamiętał odruch swojego ogranizmu wrzeszczącego “Przestań!” z całych sił gdy raz po raz, wbrew sobie zaciskał mocno zęby. Pamiętał wielkie jak źarna fasoli łzy fizycznego cierpienia, wyciskane z jego oczu przez niewyobrażalny ból. To było prawdziwe, tak samo jak rozharatana bełtem noga i jak piekąca rana w plecach. Ból był rzeczywistością.

Pytanie drążyło umysł krasnoluda i czuł, że musi na nie odpowiedzieć. Jakas siła wewnątrz głowy kazała mu reagować posłusznie jak refleks bezwarunkowy uderzonego młotem kolana, które podrywa nogę do góry.

- Nieeee !!! - krzyknął, niemal łkając tak w rozpaczliwym proteście przeciwko otaczającej go rzeczywistości jak i chcąc dać odpór nasilającemu się w jego głowie wezwaniu do udzielenia odpowiedzi.

- Skała nie ma języka! Skała nie ma serca, które strwoży lęk! Nic wam nie powiem psy zawszone! – gdy tylko wykrzyczał swoją bezradną złość, przyszło ogłuszające umysł uderzenie. Ale nie z zewnątrz, a od środka, czuł, że nie kontroluje do końca swoich myśli, że te galopują jak stado dzikich rohirrimskich koni po przepastnych stepach marchii.

- A to się jeszcze okażę - odrzekł mężczyzna niewzruszony obelgą.

- Dlaczego zapieczętowano wschodnią bramę Morii? - zapytał.

Przed oczami krasnoluda momentalnie stanęły obrazy wielkich, zaczopowanych granitowymi pieczęciami tuneli, które do tego na wszelki wypadek zostały przygotowane do możliwości szybkiego ich zawalenia.

- Nie znam dokładnych powodów, to decyzja starszyzny i rady klanu, obawiali się wojny na dwa fronty. - Przeraziło go to, że słowa wyleciały z jego ust zanim zdążył pomyśleć o zatrzaśnięciu zębów, został upokorzony i to bolało go bardziej niż jakakolwiek fizyczna rana.

- Czy Andaras jest szpiegiem Eldariona? – szybko padło kolejne pytanie.

- N--nie wiem. - i znowu to samo - łzy rozpaczy i poczucia winy za brak oporu przeciwko prześladowcy dobijały krasnoluda bardziej niż tortury.

- Jakie fakty uniemożliwiają ci rozeznanie w tej materii? – następne drążące temat suche pytanie.

Krasnolud zaciskał zęby i stękał z wysiłku rzucając głową na lewo i prawo, chcąc odzyskać swój umysł i zamknąć go tylko dla siebie. Wezwanie do wyjawienia prawdy niebyło już tak silne jak jeszcze chwilę temu, być może krasnoludzki organizm zwalczał toksynę... Milczenie, utwierdzi w tym kata, wtedy każe znowu go napoić tym świństwem... Kh’aadz postanowił uciec się do wiarygodnych półprawd poprzetykanych drobnymi kłamstewkami. Stęknął ostatni raz, po czym znowu wypalił szybko i jakby bezwiednie.
- Andaras stawał po naszej stronie pod Ostatnim mostem i w oblężeniu Tharbadu, ale król mu za grosz ni ufa, nie zapraszał go na ostatnie audiencje i ograniczył dostęp do magicznych ksiąg! Podawał mu informacje inne niż nam! - gdy skończył znowu zaczął wiercić głową i szlochać, jak gdyby to wyznanie wypłynęło z niego tak bezwiednie jak poprzednie.

- Co było przedmiotem ostatniej audiencji na którą Andaras nie był proszony? - zapytał.

W tym momencie cały świat ogarnęła ciemność, Kh’aadz poczuł, że nie leży już na twardej łąwie lecz na miękkim łożu a nad sobą ma dobrze znane sklepienie.
- Jak to możliwe…? – wyszeptał pytanie.
- Odbiliśmy Cię, długo byłeś nieprzytomny, poili Cię mieszaninami opium i wyciągu z mandragory. Ale odbiliśmy Cię…Jesteś w domu…

Ten głos! Tak dobrze go znał, twardy i mocny niczym toczący się głaz był donośny i pełen godności.
-Ojcze! – Kh’aadz wysapał podrywając się na równe nogi i zrzucając okrywające go skóry i koce.
- Jesteś w domu mój synu. – To krótkie zdanie podziałało na zbolałe krasnoludzie serce lepiej niż najlepszy balsam. Khaazad uściskał mocno ojca, z trudem hamując łzy radości. Oczy starszego krasnoluda też szkliły się od wilgoci. Chodź teraz ze mną, twój powrót to nie jedyna radosna wieść dzisiejszego dnia, stary khaazad pociągnął syna do wyjścia, razem przemierzali tak dobrze znane i tak piękne, zwłaszcza po długiej rozłące galerie i promenady Morii, rozświetlone blaskiem tysiąca pochodni i świeczników zawieszonych na najpiękniejszych kutych kandelabrach zdobionych błyszczącymi kryształami, których świetliste refleksy sprawiały, że ściany i kolumny mijanych komnat i hal zdawały się iskrzyć żywym srebrem.
Przemierzali właśnie wielką halę królów, której kolumny wznosiły się tak wysoko, że nie sposób było dostrzec stropu, wszystkie skąpo, acz z wielkim smakiem zdobione, sprawiały, że miejsce to przytłaczało swoim majestatem każdego, kto postawił tu kiedykolwiek swoją stopę. Zatrzymali się przed wejściem do sali tronowej.
- On chce się z Tobą widzieć. – powiedział ojciec niemal z dumą w głosie.- Idź.
Kh’aadz podszedł do ogromnych wrót, które jakby same uchyliły się przed nim, pozwalając mu wejść. Gdy tylko przekroczył próg, bezgłośnie zamknęły się za jego plecami pozostawiając pomieszczenie w całkowitej ciemności. Mimo, że nic nie widział, szedł powoli przed siebie, jak wiedział, w stronę kamiennego tronu, po bokach, choć skryte w mroku znajdowały się liczne ułożone w półokrąg ławy, w których zasiadali starsi klanu. W tej nieprzeniknionej ciemności, Kh’aadz poczuł najpierw żar bijący od centrum pomieszczenia, z każdym przemierzonym krokiem, coraz bardziej intensywny.

I wtedy ciemność się rozwiała…
- NIeeee!!! – krzyknął Kh’aadz padając na kolana. Zobaczył przed sobą spowitą w gęsty, nienaturalnie czarny dym, masywną sylwetkę bestii z ognia i mroku. To jej cieniste skrzydła do tej pory obejmowały całą salę, teraz zciągnięte na plecach demonicznej sylwetki parowały i pulsowały gęstymi obłokami atramentowej nocy. Rogaty pysk bestii i nieskończenie złe paciorki lawy zaklęte w źrenicach demona obróciły się w jego stronę, żar i gorąc stały się nie do wytrzymania, paliły skórę i włosy.

- Czyż to nie wspaniale, że wrócił? – Niewiadomo skąd i jak, ojciec Kh’aadza stał obok swego syna i z wyrazem uwielbienia wpatrywał się Zło. Dopiero teraz Kh’aadz spostrzegł, że ławy Sali tronowej rzeczywiście zapełnione są starszymi wszystkich klanów, ale i nie tylko, również jego znajomymi i przyjaciółmi, był tam Fain, Dzuin, Endymion, Dearbhail… Nawet sam Eldarion! Wszyscy stali i z obojętnością w oczach patrzyli się na urzędującego w Mithrilowych Halach Morii nowego władcy.

Balrog rozpostarł swoje skrzydła, z ich mroku zaczęły wyłaniać się kolejne zastępy orków, były ich tysiące, wkroczyły między marmurowe ławy i metodycznie zaczęły podrzynać gardła wszystkim po kolei. Najgorsze było to, że wszystko to działo się bezgłośnie, bez krzyków orków ani wrzasków bólu czy strachu, kolejne znajome twarze, w jednej chwili beznamiętnie patrzące przed siebie, w drugiej chwili uderzały bezgłośnie o podłogę, dołączając się, do rosnącej kałuży krwi, która strumieniami, niczym przyciągana magnesem płynęła w stronę pozostającej na środku pomieszczenia Bestii. Kh’aadz chciał wstać z klęczek, chwycić broń i ruszyć do walki, ale jakaś potężna siła trzymała go w miejscu, orkowie bezgłośnie i powoli przesuwali się w głąb Sali nadal bezustannie i beznamiętnie otwierając kolejne gardła… W końcu doszli i do nich, krasnolud z przerażeniem patrzył jak stalowe ostrze przesuwa się po szyii stojącego obok ojca, a ten z uśmiechem, pomimo rozpłatanego gardła powiedział wyraźnym głosem.
- Czyż to nie wspaniałe? – Kh’aadz nie zobaczył podchodzącego z tyłu rosłego Uruk-Hai, że coś jest nie tak, poczuł dopiero gdy jego własna krew zaczęła obficie spływać po brodzie w dół na posadzkę. Prawdziwa rzeka krwi.

- ZzzzzzGuuuuuBaaaaa ! – głos demona wyrwał krasnoluda z osłupienia, to jedno słowo miało przytłaczającą moc, poczuł chłód posadzki, gdy upadł na twarz i ostry zapach krwi. W gasnącej świadomości nieoczekiwanie, niczym słońce, rozbłysła jedna, wyraźna myśl.

- Ja znam ten głos…
Był to głos jedynego z towarzyszy, którego nie dopatrzył się pośród marmurowych ław…

Powrót do rzeczywistości był jak uderzenie obuchem,

- Zmiana planów, palantiry! Doooość !!! - krasnoludem owładnęła biała gorączka, wił się i rzucał targany ostrymi torsjam, z ust pociekła gęsta piana, Kh’aadz wył niemiłosiernie, jak gdyby samą jego duszę rozdzierano na drobne kawałeczki.

Woda obudziła zmysły Kh’aadza. Kiedy otworzył oczy mężczyzna w kapturze stał z innej strony drewnianego łoża a drzwi zamykały się.

- Jakie były wczesniej plany Eldariona? - zapytał.

Znowu jestem tutaj? Co się dzieje? Dom! Co z domem! Pytanie zadane przez oprawcę ponownie rozbrzmiało w jego umyśle, ale ten o dziwo, nie wyrwał się wbrew woli krasnoluda z odpowiedzią, tym razem, Kh’aadz przezwyciężył zew narkotykowego transu.

- Połączonymi siłami z Rohanem i resztką khazadów z Ereboru zadać decyduący cios na północy, zabezpieczając południowe granice tylko oddziałami odwodowymi, ale Harad stał się zbyt niepewny, dla tego król potrzebuje palantirów zanim wyruszy na północ, aby słabe siły na południu mogły dać silny odpór ewentualnemu atakowi Haradczyków. - krasnolud zmuszał swój umysł do szybkiego sklecenia bardzo wiarygodnej i popartej faktami bajki, która w swojej istocie było dogłębnie fałszywa.

- A teraz jakie ma plany? - pytanie podało po dłuższej chwili.

Nie wiedząc jak długo jeszcze jego umysł pozostanie nie zmącony, Kh’aadz odrzekł szybko.

- Do puki nie będzie miał palantirów, zatrzyma wojsko w twierdzach, żeby go niepotrzebnie nie wykrwawiać lub w wypadku fiaska misji odnaleznia kamieni móc bronić się jak najdłużej. Zciągne w głąb kraju wszystkich zbrojnych, patrole graniczne, strażnicy i będzie czekał. - Kh’aadz miał nadzieję, że snuta przez niego wizja ma dostateczne pokrycie w faktach oraz bieżącej sytuacji aby uchodziła za sensowną, a przede wszystkim realną i prawdziwą.

- Gdzie będzie szukał tych pantirów skoro ich jeszcze nie ma? - zapytał.

Na umysł krasnoluda znowu zaczęła spadać ciężka, otumaniająca kurtyna.

- Wróż.... wróż miał ustalić prawdopodobne miejsce pobytu kamieni, mieliśmy się o tym dowiedzieć jutro... zaraz, nie wiem jaki dziś dzień, to miało być następnego wiczoru po....- krasnoludowi słowa nie chciły przejść przez gardło
- Wieczór po tym jak złapaliście nas w pułapkę.

- Powiedź wszystko co wiesz o tunelach Morii. - zarządał. To pytanie, a raczej rozkaz, spiorunowały Krasnoluda. Resztkami sił starał się kłamać, ale wiedział, że przegrywa tą walkę, jego zdania traciły sens i często przeczył wcześniejszym opisom. Trucizna znowu zaczynała wygrywać… Koniec, zorientowali się, kat dał znak, aby wlać w krasnoluda kolejną porcję narkotyku. Gorzki smak, szybko przeszedł w słodkawy a potem metaliczny. Krew? Z ust krasnoluda buchał strumień czerwonej niczym wino krwi. Ociężała głowa opdła na twardą ławę, strumień krwi niczym fontanna wznosił się do góry, przed oczami krasnoluda migały z prędkością cwałującego konia kolejne obrazy z przeszłości, z jego poprzednich majaków, wiedział, choć to może nie najlepsze określenie, że tym razem fizycznie na pewno nigdzie się nie przeniósł, a obrazy walczących o Khazad Dum pobratymców, czy oblegających Srebrne Miasto orków i południowców choć niesamowicie realne, były tylko efektami toksycznych oparów, które owładnęły jego umysł. Jak przez ścianę słyszał dochodzące z pomieszczenie, gdzie leżało jego ciało głosy, czasami zagłuszane przez bitewny zgiełk, czy walące się mury obleganej twierdzy, ale jednak zrozumiałe.


- On chyba umiera. Podać antidotum? - zapytał jeden głos. Słowa brzmiały jak w zwolnionym tempie.

- Jeszcze nie. To khaazad. Muthann męczył tamtego kilka dni zanim organizm nie wytrzymał. Zostawcie go na kilka godzin. - rozkazał inny. - Ostatnią odpowiedzią kłamał. Jeszcze z nim nie skończylismy.

Woda jak lodowaty bicz orzeźwiła krasnoluda. Tym razem ze snu bez żadnych majaków.
- Co to za księgi o których majaczyłes? Księgi które miały być wymianą? - zapytał.

- Wy je macie, więc sprawdźcie na okładkach... Andaras miał listę i to on je wybierał, nie znam tytułów. – Niewidzialna siła wyciągająca prawdę z jego ust wbrew krasnoludzkiej woli, znowu zadała mu ogłuszający cios.

- Czy mówił o czym one są? I jaka wiedza w nich jest? - pytał z zaciekawieniem jakby usłyszał w końcu cos nowego lub interesującego

- Nie. – krasnolud odwarknął krótko znowu miotając się i przewracając głowę z boku na bok.


- Powiedź wszystko co wiesz o tunelach Morii. - zakapturzona postać powiedziała bez cienia emocji. – Lokalizacja tuneli ewakuacyjnych, hasła do bram, umiejscowienie wyrobisk i sztolni… Wszystko.

Kh’aadz napiął chyba wszystkie mięśnie swojego zmęczonego ciała, starał się zepchnąć demoniczną siłę otumaniającą jego umysł jak najgłębiej i o dziwo, udało mu się to, czuł, że ma kontrolę nad tym co mówi, że sam dobiera słowa i formułuje treść… Postanowił skwapliwie wykorzystać tą sytuację, tyle kłamstw o Morii i jej tunelach ile padło w przeciągu następującej pół godziny z ust krasnoluda chyba nigdy do tąd nie zostało wypowiedziane. Kh’aadz opowiadał o dawno zawalonych chodnikach kończących się gargantuicznymi szczelinami jak o aktywnych wyrobiskach rudy, tunele te od setek lat nie miały połączenia z właściwym kompleksem Morii, jednak w opowieściach krasnoluda malowały się niczym często używane i zatłoczone szlaki komunikacyjne. W tej rozpaczliwej chwili, gdy wiedział, że jego koniec jest bliski, czuł namiastkę satysfakcji, że udało mu się wprowadzić wroga w błąd, nakarmić go pierwszej wody kłamstwami, które w uszach odbiorców brzmiały jak najczystsza prawda. Radość ta jednak nie trwała długo… Kolejne uderzenie narkotykowego obucha przyszło niespodziewanie ze zdwojoną siłą w najmniej odpowiednim momencie…

- Podaj lokalizację wejść i wyjść z tuneli ewakuacyjnych. – słowa były suche, ale niosły w sobie czystą grozę. Jeśli dostaną tą informację, wszystkie dotychczasowe trudy pójdą na marne, zagrożone zostanie całe krasnoludzie królestwo… Umysł słabł, trucizna wygrywała.

- Nieeee…. – Jęknął niemal czując fizyczny ból, jak gdyby ktoś wbijał mu szpilki w oczy.

- Podaj lokalizację wejść i wyjść z tuneli ewakuacyjnych! – ton był ostrzejszy i podziałał na obezwładniający krasnoluda narkotyk jak podmuch świeżego powietrza na płomień. Wiedział, że jeśli tylko otworzy usta, wyjdzie z nich prawda… Prawda oznaczająca śmierć Morii. Śmierć krasnoludów. Nie mógł otworzyć ust, zacisnął mocno szczęki niemal krusząc zęby, ale ciemność była silna, niczym imadło, powoli, systematycznie, milimetr po milimetrze, miarka po miarce luzowała napięte postronki mięśni. Jeszcze chwila i przegra…

Wtedy to do niego doszło… Jest tylko jeden sposób, aby nie wyjawić katastrofalnej w skutkach prawdy… Pierwsza narkotyczna wizja… Czy to mógł być okruch przyszłości? Strzęp przeznaczenia?

Skały nie mają języka… My jesteśmy Khazadami, ludem ze skały!
Skały nie mają języka…
Skały nie mają języka…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline