Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2011, 17:09   #34
Piszący z Bykami
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hvRuN60L7Sw[/MEDIA]

Ibraheem Shakeel; w drodze, tu i tam.

No dobra, droga młodzieży! Poczytaliście sobie na głos książkę wśród maślanych uśmiechów, przez chwilę zrobiło się romantycznie jak u Disneya. Om-nom-nom. Później popędziliście konie i skończyły się chwile ckliwości. Wasze wierzchowce stanowiły może jedną wielką końską porażkę, ale i tak nieźle się spisały. Zgodnie z oczekiwaniami, dogoniliście wlekący się drogą orszak Khalima, gdzie powitały was zdziwione miny i moc serdeczności. Przedstawiłeś zebranym piękną Villemo – bez zbędnych szczegółów, po czym poprosiłeś starego wilka morskiego, by zaopiekował się twą nową przyjaciółką podczas podróży do Thedas i aby był tak miły by późną nocą odwiedzić ją w przybytku takim-a-takim i zabrać na swą łajbę. Załoga oczywiście była za, choć kulturalnie nie dała tego po sobie poznać. Khalim zaś był równym gościem i zgodził się natychmiast na wszystko, o co tylko go poprosisz. Po tych wstępnych ustaleniach, popędziliście dalej przodem. Elena tymczasem, po waszym odjeździe, nie omieszkała poinformować swego zacnego papy, że „ta cała Villemo” nie budzi ni krzty jej zaufania. Khalim przytaknął.

*

Dotarliście w końcu do miasta. Pierwszym punktem wycieczkowego programu była wizyta w cichociemnej knajpie o jak najbardziej podejrzanej klienteli. Wasze pojawienie się tam od razu zwróciło uwagę. Villemo poleciła ci poczekać przy stole i napić się tutejszego bimbru (paskudnego jak szczyny pustynnego bobra), podczas gdy sama udała się ku szynkowi, by tam dokonać jakichś ciemnych interesów. Pogadała przez chwilę z jednym moczymordą, z drugim, komuś tam sypnęła jakim złociszem, coś szepnęła w uszko, barmanowi posłała uśmiech i kilka monet, po czym wróciła do ciebie i wyszliście. Udaliście się do inszej gospody, mniej podejrzanej, zabraliście bagaże i weszliście do środka. Villemo zapłaciła za pokój na górze (twoimi pieniędzmi) i tam też od razu się udaliście. Łóżko było jedno, rzuciliście nań bagaże, po czym panienka zamknęła drzwi na klucz i rzuciła w twoją stronę krótkie:
- Rozbieraj się.
Sytuacja cokolwiek dwuznaczna, interpretacyjnie skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy ktoś zapukał do drzwi. Villemo otworzyła i stanął w nich szemrany młodzieniec o ciemnawej cerze. Dziewczyna wpuściła najemnika do pokoju, ten podał jej zwitek łachmanów bardziej typowych dla tych stron niż wasze eleganckie ciuszki. Panienka z kolei, łachy rzuciła w twoją stronę.
- No już, przebieraj się. – rozkazała. Cóż było robić.
Przyodziałeś się w łachmany, podczas gdy najemnik przywdział twój strój. Rozmiarowo pasował jak ulał, nieprzypadkowo widocznie Villemo zatrudniła tego młodzieńca, a nie innego. Po chwili zostałeś przykuty do łóżka przyrdzewiałymi kajdanami, a na framudze Villemo wymalowała swoje zdalne oko. Pożegnała się z tobą następnie i wyszła z przybytku, zabierając bagaże.
- Państwo już wychodzą? – zdziwił się szynkarz, widząc, że parka, która przed chwilą się zameldowała, właśnie opuszcza przybytek i zdaje klucz.
- Ach tak. – zachichotała panienka niczym pierwszorzędna dzierlatka – Okazało się, udajemy się na wschód, ku Nolensowym Wyspom, a statek odpływa niebawem, jak się okazało. – poinformowała z filuternym uśmieszkiem i pomachała karczmarzynie na pożegnanie. Oboje wyszli, wsiedli na leniwe konie i pognali w głąb miasta. Najemnik prowadził. Wkrótce zatrzymali się w jakiejś rozsypującej się dzielnicy i schowali między uliczkami. Tam czekała kobieta, która została przedstawiona jako siostra najemnika. Villemo wszystko było jedno, jakie między nimi panują relacje. Zeszła z konia i zaczęła się rozbierać. Najemnik przyglądał się temu z pożądliwym zachwytem, mniej uwagi poświęcając swej rzekomej siostrze, która też stanęła po chwili naga. Dziewczyny zamieniły się ubraniami. Teraz nadszedł czas na najbardziej bolesną część planu, aż się łezka w oku panienki zakręciła. Ale nie było rady. Ukucnęła przed najemnikiem i spuściła głowę.
- Ty to zrób. – mruknął młodzieniec do swej siostry. Ta przytaknęła. Wzięła do ręki nożyce i zatopiła je w pięknych włosach Villemo. Puszyste kosmyki runęły delikatnie na ziemię. Po chwili rozczochrane włosy panienki ledwie zakrywały jej uszy i daleko było im do artystycznego kunsztu mistrzów fryzjerstwa, choć jak na te warunki – ciemna, opustoszała uliczka i zardzewiałe ostrza nożyczek – i tak wyszło nieźle.
- Ubrania są wasze, możecie je zatrzymać, konie tak samo. – poinformowała Villemo gdy stanęła już na nogi i otarła łzy żalu po stracie swego pięknego opierzenia. Następnie podała rodzeństwu mieszek monet i jedną z twoich książek (tę o zaklęciach obronnych). – To jest zapłata. Weźcie książkę i pogońcie konie dalej na wschód. Wypytajcie ludzi o niejakiego Henryka Gaulgandusa, niech wskażą wam drogę. Znajdźcie go i oddajcie książkę, dostaniecie od niego resztę zapłaty. Wszystko zrozumieliście?
Rodzeństwo przytaknęło i dosiadło koni. Villemo wzięła bagaże i ruszyła w swoją stronę.

*

Gdy Villemo stanęła znów w drzwiach izby na piętrze gospody, ledwie ją poznałeś. Miała na sobie łachy tutejszych, a z cudownej burzy jej włosów pozostało jedynie krótkie wspomnienie. Gdybyś ją taką minął na ulicy, pewnie nie zwróciłbyś uwagi, sądząc, że to jedna z tutejszych. I dobrze, o to chodziło.
- Idziemy. – zakomunikowała. Napisała jeszcze parę słów na kartce, którą zostawiła na łóżku, po czym odpięła cię, wręczyła ci bagaże i kazała iść przodem. Znad drzwi zmazała swój symbol. Poszliście. Po chwili byliście już w porcie, a niebo robiło się coraz ciemniejsze. Tam Villemo wypytała o bezpieczną drogę do wschodnich archipelagów. Dowiedziawszy się, czego chciała, uznała, że pora wsiadać na statek.
Łajba zbita była z czarnych jak noc desek, jej żagle były postrzępione a bandera tak wyblakła, że nie dało się już nic z niej odczytać. To miało was gdziekolwiek dowieźć? Wyglądało raczej jak prośba o rychłą śmierć przez utonięcie. Ale Villemo była nieugięta.
- hrabia Ihremit Mosner! – przedstawił się kapitan, kłaniając się w pas – Do waszej dyspozycji. To moja „Łupina”! Zapraszam, zapraszam! – zawołał odebrał od was bagaże i bez cienia delikatności cisnął do ładowni.
Żaden tam z niego był hrabia, ale niektórzy lubią po prostu dodatkowe tytuły. Był wysoki, patykowaty, miał kilkudniowy zarost i szarą cerę. Oczy zielone, spojrzenie wariata. Takiego, który to skoczy z urwiska jeśli akurat postanowi, że umie latać. Teraz zaś postanowił, że umie dopłynąć tą swoją Łupiną do samego Thedas.
- W drogę?! – zawołał do panienki Gweng.
- W drogę. – odpowiedziała mu.

*

Gdy wybiła północ, do gospody zawitała Elena, by zgodnie z obietnicą, odebrać Villemo i zawieść na północny kontynent. Niestety, jedyne, co tam zastała, to pusty pokój i krótki list:

Drogi Khalimie. Niestety, nie mogę wam ufać, toteż nie popłynę z wami do Thedas. Dziękuję za dobre chęci, ale poradzę sobie sama. Porwałam waszego przyjaciela, żeby opóźnić pościg, który zapewne już dawno za mną wyruszył. Zatrzymamy się na zachodnich archipelagach i tam go zostawię. Szukajcie w samo południe. Pozdrawiam, wasza przyjaciółka,
Villemo.

Elena popędziła natychmiast, by powiadomić ojca.

Gdy więc twoi przyjaciele i wojsko zjawili się w mieście, by cię ratować, i rozpytali po okolicy o wyglądającego tak-a-tak mężczyznę, podróżującego z taką-a-taką to kobietą, dowiedzieli się, co następuje:
1. Owszem, parka zgodna z opisem wyglądu/ubioru była w tutejszej szemranej karczmie i wypytywała o drogą do dalekich Zimnych Krain na zachodzie.
2. Owszem, parka zgodna z opisem wyglądu/ubioru była w tutejszej gospodzie, poszła na górę, ale zaraz ją opuściła.
3. Owszem, parka zgodna z opisem wyglądu/ubioru opuściła ww. karczmę twierdząc, że udaje się na Nolensowe Wyspy
4. Owszem, parka zgodna z opisem wyglądu/ubioru pognała konno na wschód, pies wie, po co.
5. Owszem, parka zgodna z opisem wyglądu/ubioru wypytywała w okolicy o niejakiego Henryka Gaulgandusa. Jest tu jakiś taki pustelnik, włóczy się gdzieś po wschodnich prowincjach.
6. Ta, był tu taki o dziwnej cerze (tylko to z opisu się zgadza), wraz z panienką, ale też nie tą chyba, o którą pytacie. Wypytywali o drogę na wschodnie archipelagi.
7. Hrabia Mosner chwalił się, że ma jakąś piękną dzierlatkę wieźć na północ i faktycznie widziano tu jak wsiada z jakimś młodzieńcem, ale do opisu średnio podobni. Popłynęli, zdaje się, do Thedas.
8. Khalim ma odebrać Ibraheema pozostawionego na zachodnich archipelagach dziś w samo południe, panienka tam go pono zostawi.
9. I inne drobne poszlaki, które do uszu poszukujących trafiły zupełnie przypadkowo, z ust pijaków, szaleńców i plotkarzy, którzy nic w sprawie uciekinierki i jej zakładnika nie wiedzieli, ale koniecznie chcieli udowodnić, że jest inaczej.

Pogoń poczuła więc, że trop się rozmywa. Ci, którym brakowało zimnej krwi zgłupieli w momencie, zastanawiając się, którym informacjom warto zawierzyć. Po przemyśleniu, wszystkie wydawały się jednocześnie całkiem prawdopodobne jak i zupełnie niemożliwe. Jedynym rozsądnym wyjściem pozostawało więc rozdzielenie się. Ostatecznie uznano też, że najbardziej prawdopodobna jest wersja #8, toteż Corin i Hassan zdecydowali się popłynąć z Khalimem. Dopiero przed samym wypłynięciem uznali, że jeden z nich (Hassan) uda się jednak wraz z szczątkową załogą w stronę archipelagów zachodnich by sprawdzić tę wersję wydarzeń. Kto wie, może komuś tutaj pomyliły się archipelagi.
Żaden z nich niczego nie znalazł. Żadnego statku, żadnego człowieka, żadnego więcej tropu.

*

Gdy tylko znaleźliście się na „Łupinie” zaserwowano ci porządnego kopa w brzuch, twardą pięść pod oko i bolesny lot po schodach, wprost do ładowni, z której wcześniej wyjęto jednak bagaże. Nim zdążyłeś się podnieść, klapa, przez którą cię wrzucono, została zamknięta i zaryglowana. Panienka Villemo przysiadła obok niej i poprosiła, byś wybaczył jej takie traktowanie, ale nie może wiecznie mieć cię na oku, a nie może też zaufać, że nie zrobisz czegoś głupiego. Dodała, że nie mogła cię zostawić w mieście, bo po pierwsze – wiedziałeś za dużo na temat tego, dokąd ona się udaje, a po drugie – zawsze może potrzebować twoje wsparcia w podróży, choć mówienie tego w tych okolicznościach było cokolwiek nie na miejscu. Powiedziała, że nie może też wysadzić cię na żadnych archipelagu, że wraz z nią popłyniesz do Thedas i tam dopiero zostaniesz uwolniony. Wasze drogi się rozejdą i nim wrócisz do domu, ona zdoła już ukryć się na dobre. Tymczasem masz siedzieć grzecznie i nie mieć jej tego wszystkiego za złe…
Dobre sobie.
Nie mieć za złe.
I jeszcze tym ustrojstwem taki kawał drogi?
Nie ma szans, nie przeżyjecie tego. Wszyscy się potopicie, jak nic.
Ech, szła ciemna noc. I zbierało się na burzę…


Nicolas Silverbade; w drodze, później: Kinloch Hold.


Jakby się nad tym zastanowić, to ta baba cię wkurzyła. Jakby. Bądź co bądź, wzięła cię na wóz i wpakowała w tą kabałę. Fakt, nie musiałeś z jej usług korzystać, no ale też mogła uprzedzić. A zbóje? Też nie są niewiniątkami. Straciłeś dużo czasu przez tych upierdliwców. Przeklętych upierdliwców. Hm. Czemu o tym myślisz? Nie powinieneś przecież.
Przecież…
Jesteś Wyciszony.
Nie powinieneś nic czuć.
A jednak, to było wkurzające. Po prostu wiedziałeś, że było? Czy czułeś? Nie, chyba coś sobie wmawiasz. Może to ze zmęczenia? Może. Postanowiłeś więc rozejrzeć się za jakąś gospodą.

*

Znalazłeś jakiś przydrożny przybytek, którego gospodarze tak niewielu mieli tu klientów, że ugościli cię jak największego panicza. Dostałeś stół suto obarczony jadłem przeróżnego rodzaju. Większość stanowiło wieprzowe mięso podane na różne sposoby, innych specjałów najwyraźniej tu nie mieli. No, poza bimbrem, rzecz jasna, i to bimbrem wyśmienitym. Nawet jeśli ktoś nie był smakoszem. Ty nie byłeś. I wolałeś by nic nie szumiało ci w głowie. Dlatego po kilku łykach odmówiłeś dalszego polewania. Zamiast tego pojadłeś jeszcze trochę i stwierdziłeś, że czas ruszać w dalszą drogę. Zmartwieni gospodarze nieśmiało nalegali byś został na nocleg, ty jednak nie mogłeś sobie na to pozwolić. Zapłaciłeś ile było trzeba i poszedłeś, dostałeś na drogę gratisowy prowiant i odprawiono cię z najwyższymi honorami. Gospoda znów zaświeciła pustkami, a ty znów znalazłeś się na szlaku. Tym razem unikałeś towarzystwa, a zwłaszcza bab z wozami. Na szczęście nikt cię nie zaczepiał. Raz tylko jakieś dwa młokosy próbowały siłą odebrać ci sakwę, obaj uciekli jednak gdy pomachałeś trochę mieczem. W trakcie wędrówki posłałeś też trzy natrętne niedźwiedzie na tamten świat, no i wydałeś wcale niemałą garść miedziaków na postoje w różnych przybytkach. Ale nie martwiło cię to. Ani trochę. Nic nie czułeś. Chyba.

*

W końcu udało ci się dotrzeć do Kinloch Hold. Z daleka już widać było wiszącą nad nią atmosferę pustki, jakoś dziwnie cicho tu było i nieruchomo. Z drugiej strony, to miejsce nigdy nie słynęło z odgłosu dudniących imprez, toteż nie należało się może tą ciszą tak niepokoić. Dawno cię tu nie było, Nicolasie. Już zapomniałeś, jak wygląda tu życie.
A jednak coś było na rzeczy, bo gdy dotarłeś do przewoźnika, oznajmił ci on, że to nienajlepszy pomysł teraz się tam udawać. Próbowałeś dopytać, ale stwierdził, że nie powinien nic nikomu opowiadać, to póki co są sprawy poufne. Mimo to, zaryzykowałeś pytanie, czy przewiezie cię jednak do wieży, ten uznał zaś, że ze względu na starą znajomość (ta, znaliście się głównie z widzenia) może cię przeprawić, choć nie omieszka oczywiście pobrać za to stosownej opłaty. Zapłaciłeś, wsiadłeś, przewoźnik złapał za wiosła. Postanowił przy okazji zapytać, czy aby nie wiesz o jakiejś miłej posadce dla przewodnika, bo tutaj długo już chyba nie porobi, gdy tylko templariusze się wyniosą, nie będzie przecie kogo…
Templariusze? Zdziwko.
Zdziwiłeś się czy po prostu pomyślałeś, że to dziwne? Sam nie byłeś pewien. Ale do rzeczy; co tu robią templariusze?
- Mnie gadać nie wolno. – stwierdził przewoźnik i zakończył temat.

Bramy Kinloch Hold stały otworem, więc nim przekroczyłeś prób, spostrzegłeś już świeże ślady w przysychającej krwi, która ozdobiła ściany, podłogi i sufity. Gdy zaś znalazłeś się w środku, dostrzegłeś również walające się szczątki ludzkie, leniwie rozpełzłe flaki walające się tu i ówdzie oraz całą kohortę tamplarów chodzącą w te i nazad po wieży, przeprowadzającą oględziny miejsca zbrodni i debatującą nad czymś z zapałem. Jakiś bardziej fikuśny młodziaszek-templariusz robił właśnie orzełka we krwi, gdzieś w kącie. A nie, nie robił. Po prostu poślizgnął się na skrawku czyjegoś mózgu i pierdutnął na ziemię, a teraz próbował wstać. Generalnie więc, reasumując; zgroza i masakra.
- Nikt nie przeżył? – usłyszałeś czyjś pytający głos.
- Chyba nikt, trudno powiedzieć. To, co z nich zostało… trudno zidentyfikować. – odparł głos inny. To był tylko skrawek rozmowy w rozgardiaszu toczących się wszędy dialogów. Popatrzyłeś na to wszystko, zadrżałeś, poczułeś. Zimny dreszcz. O zgrozo, zimny dreszcz jakby strachu. Nawet ciebie objął, tego, który nie powinien czuć nic. A jednak…
- Hej, a ty coś za jeden?! – wykrzyknął ktoś w twoją stronę i natychmiast oczy wszystkich templariuszy zwróciły się ku tobie…
 
Piszący z Bykami jest offline