Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2011, 17:43   #22
Piszący z Bykami
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YJGUN7-PkyY[/MEDIA]

Kain z Avaraku; podziemia, kraina skrzatoludów.

Przed podziemne miasto szedłeś jak przez miniaturę świata. Najwyższe z budynków ledwie sięgały twego podbródka, a takich kolosów było tu zaledwie kilka. Zupełnie standardową wysokością zabudowań była taka, która sięgała twego pasa. Kamienne domki stały ciasno jeden obok drugiego, musiałeś więc ostrożnie stawiać stopy w ciasnych uliczkach by niczego nie zniszczyć, nie rozdeptać żadnego kramarza, żyjątka albo jakichś mniejszych zjawisk architektonicznych. Czasem trudno było się zorientować, czy jakieś dziwne dziwactwo na środku drogi to przypadkowy kamień, czy może jakaś cenna kapliczka lub przydrożny szalet. Tak czy inaczej nie obyło się bez ukrychnięcia tej czy innej wystającej części nogą lub bokiem. Nikt jakoś nie miał ci tego jednak za złe. Skrzat, czy cokolwiek to było, prowadził cię pośpiesznie przez uliczki, za tobą zaś pchała się cała kawalkada tutejszych żyjątek, rozwrzeszczanych i podekscytowanych Twoją obecnością. Lamentowały, śpiewały, zanosiły do ciebie modły dziękczynne lub błagalne. Nie bardzo wiedziałeś, co z tym wszystkim począć. Stanąłeś w końcu przed jedynym budynkiem, który rozmiarowo zapierał dech w piersiach, nawet tobie.
Wielka wieża o średnicy jakichś trzydziestu kroków, wyrastała z ziemi i pięła się aż do stropu, który pełnił funkcję jej dachu. Wrota wieży stały otworem i były na tyle wysokie, że nie musiałeś się nawet schylać by przez nie przejść. W środku dwa tuziny skrzatów w białych szatach, ustawionych w dwóch rzędach, padły na kolana tworząc swoistą ścieżkę prowadzącą aż do kamiennego siedziska. Na nim siedział chuderlawy skrzat, stary i bez brody, na głowie miał kościsty diadem, z którego wyrastały zawinięte rogi. Pokłonił się tobie głęboko, aż ów diadem spadł mu z głowy i przydzwonił w ziemię. Skrzat podniósł go natychmiast, otrzepał i z powrotem założył na głowę.
- Witaj, Przewodniku! – zawołał skrzekliwie w twoją stronę. Nie wiedziałeś, co powiedzieć. Przez chwilę panowała cisza. Skrzat, który cię tu przyprowadził podszedł bliżej kamiennego siedziska i wymamrotał do siedzącego na nim stworzonka dyskretnie:
- Wasza wielmożność, obawiam się, że Wielki Człek-Byk jest jeszcze w fazie nieuświadomienia.
- Doprawdy, Grikko?! Co ty powiesz, takie jajca?!
– zdziwił się wielmożny, po czym zeskoczył z swego tronu i podszedł do ciebie. Ty tymczasem rozejrzałeś się wokół. Wieża miała tylko jedno pomieszczenie. Wyciosany z białego kamienia pokój miał okrągły kształt, a do jego ścian przylegały schody, które pięły się spiralnie aż do kamiennego stropu, wysoko nad wami.
- Nie wiesz kim jesteś, Wielki Przewodniku? – zapytał wielmożny. Nie wiedziałeś.
- I nie wiesz, kim my jesteśmy, Wielki Przewodniku? – zapytał znów. Tego też nie wiedziałeś. Wielmożny zmartwił się na chwilę, po czym rozchmurzył i oznajmił.
- Ja jestem Emelfas, obecny Kapłan Najwyższy, dogłębnie zaszczycony, że to mnie wybrałeś na swego powiernika. – uśmiechnął się. – Obawialiśmy się już, że Wielkie Wrota zostały przez naszych bogów zapomniane i nigdy nie zostaną otwarte. Przyjmij moje najgorętsze przeprosiny za ten akt braku wiary i skonsumuj mój mózg w formie zadośćuczynienia, jeśli tylko tego pragniesz, Wielki Przewodniku. Jesteśmy gotów ponieść każdą niezbędną ofiarę, która wzmocni twoje boskie siły i pomoże ci wyprowadzić nas z niewoli podziemia. Każdy skrzat i skrzatolud gotów jest do działania, co tylko, Wielki Przewodniku, rozkażesz… – i Emelfas pokłonił się znowu. Ty zaś czułeś, że niewiele zostało wyjaśnione, Kapłan Najwyższy nie zamierzał jednak najwyraźniej wcale tego tłumaczyć. Niech to licho. Klęczące po lewej i prawej twojej stronie skrzaty popatrzyły na twą niepewną minę, same chyba nieco zagubione twoim zagubieniem. Nagle jeden z nich się podniósł i zaskrzeczał:
- Wasza Wielmożność, zgłaszam się do odbycia rytuału ugoszczenia! – dopiero głos sprawił, że nabrałeś podejrzeń iż ten skrzat jest niewiastą.
- Dobrze, Iena, zaraz, zaraz. Nie można Wielkiego Przewodnika poganiać! – zawołał Wielmożny Emelfas i Iena na powrót uklękła. I znów zapadła cisza…


Elissa Płomień; tam gdzie ważą się jej losy.

- Co za dzień, co za parszywy dzień! Z samego rana biadolenie, później te posrane tępaki pogubiły dokumenty, cała KUPA papierkowej roboty z pieprzoną Rablack, która postanowiła sobie zemrzeć, a teraz to! KINLOCH HOLD! Całe poszło w pizdu! Noż kurna, co to ma być?!
I nici z zaplanowanej końskiej przejażdżki.

*

Twoja ręka świeciła podejrzanie jeszcze przez krótką chwilę. Kiedy jednak uspokoiłaś się i przyjęłaś do podświadomości, że niebezpieczeństwo minęło, jaśnienie ustało, a ty znów nie mogłaś tą kończyną poruszyć. Czarny szpon choroby rozrósł się o kolejne pół cala. Zapadła cisza.
Templariusz nie odzywał się, niosąc twój kostur szedł z tyłu i pilnował byś niczego nie kombinowała. Wcale zresztą nie zamierzałaś. Zastanawiałaś się raczej nad znaczeniem dziwnych wizji, tajemniczą mocą zaklętą w twojej ręce, losem zgubionego po drodze qunari, albo swoim własnym – bo co też się teraz z tobą stanie? Takie i inne pierdoły zaprzątały najprawdopodobniej twój umysł, gdy dotarliście do najbliższego miasta, by zażyć tam chwili spoczynku i pozałatwiać sprawunki. Po pierwsze więc udaliście się (templariusz się udał, a ty posłusznie podreptałaś) do jakiegoś podejrzanego kramarza, który opchnął wam komplet solidnych kajdan i łańcuchów, biorąc po trzykroć tyle, ile były warte. Trudno, templariusz nawet się tym nie przejął. Następnie udaliście się do gospody, ściągając na siebie od razu spojrzenia wszystkich obecnych. Bądź co bądź, byliście nieco podejrzaną parką; templariusz i rudowłosa pannica o szpiczastych uszach i zżeranej czernią ręce, wyraźnie noszący na sobie ślady jakiejś grubszej bijatyki. No i kostur do uzupełnienia obrazu. Templariusz olał jednak krzywe spojrzenia, oznajmił szynkarzowi, że potrzebuje pokoju na noc, odebrał klucz, zapłacił i poprowadził cię na górę.

Weszliście do pokoju, gdzie zostałaś pchnięta na łóżko. Ułożoną na wznak, templariusz przypiął cię nowo nabytymi kajdanami do łóżka, po czym oznajmił, że masz być grzeczna. I wyszedł, zamykając drzwi na klucz. Jakiś czas później usłyszałaś jego pijackie przyśpiewki dobiegające z niższego piętra i akompaniujące mu wołania i śmiechy. Toczyła się tam całkiem niezła impreza. I co ty miałaś o tym wszystkim myśleć…?
Rock wrócił grupo po zmroku, prowadząc jakąś ponętną niewiastę, z ręką przyklejoną do jej tyłka. Dziewczyna chichotała się głośno i chwiała, jak przysłowiowy meserszmit. Choć wy akurat takiego słownictwa nie znaliście.
Pijana niewiasta, widząc inną dzierlatkę przykutą do łóżka (czytaj: ciebie) wzdrygnęła się, uznała Rocka za zboczeńca, sprzedała mu plaskacza w twarz i czym prędze opuściła pokój, omal nie zderzając się z framugą na wychodnym. Zachichotała jeszcze na pożegnanie i znikła wśród feerii odgłosów. Templariusza to rozsierdziło, nawrzeszczał na ciebie, zachwiał się i zaliczył glebę. Po chwili wstał i uznawszy, że przez ciebie uciekło mu towarzystwo, postanowił zabawić się z tobą, skoro już tu jesteś. W porę przypomniał sobie jednak o twej jaśniejącej ręce i zrezygnował ze złowrogich zamiarów. Zaległ gdzieś w kącie i po chwili zaczął chrapać.

Rankiem ruszyliście w dalszą drogę. Przed opuszczeniem miasta, Rock zakupił jeszcze nowy wóz, parkę koni i klatkę dla łowców leśnych stworzeń, która miała okazać się twoim nowym lokum na czas podróży. Była zdecydowanie za ciasna i oczywiście mało wygodna, templariusz nie dał się jednak od tych środków bezpieczeństwa odwieść. Zakupił jeszcze galon mleka, ponoć mającego właściwości kacobójcze i żwawo pognał konie. Nie odzywał się, nie chciał rozmawiać, był zamyślony. A, bzdura! Był skacowany jak dziki wieprz i na wszelkie zaczepki odpowiadał tylko niezrozumiałym bełkotem. A nie była to ostatnia noc podróży spędzona przez niego w ten sposób. W końcu przyszło przywyknąć…

*

Nie słyszałaś, jak cię anonsowali, ale gdy tylko stanęłaś w drzwiach sali tronowej, wiedziałaś, że król wie już wszystko, co wiedzieć powinien. Zajęty był właśnie rozmową z trzema templariuszami, którzy stali po tronem i gorączkowo coś tłumaczyli, gdy Rock poprowadził cię przez pomieszczenie. Król Alistair uniósł wzrok. Spojrzał na ciebie. Prosto na ciebie, on sam, osobiście, żywy, prawdziwy! Ukochany i piękny. Wściekły jak nigdy. Podniósł się z swego tronu jak poparzony i odepchnąwszy jednego z templarów, który właśnie coś do niego mówił, ruszył w waszą stronę. Krok miał tak stanowczy, a spojrzenie tak zacięte, że aż przystanęliście i nawet Rock nie miał śmiałości postąpić naprzód. Otworzył za to usta, żeby coś powiedzieć, możliwe, że ty też chciałaś coś powiedzieć, uklęknąć, pokłonić się, czy cokolwiek… Tak czy inaczej nie zdążyłaś, bo twój niedoszły ukochany, sam Król Alistair, świsnął ręką w powietrzu i trzasnął cię otwartą dłonią w twarz. Zabolało, zaświerzbiło, aż ci policzek poczerwieniał. Wszyscy obecni zamarli w milczeniu, bojąc się poruszyć, czy nawet odetchnąć. Oniemieli. Zastygli. Cisza.
- Co to ma być?! Kogo wy mi tu sprowadzacie, TO jest ta cała WIEDŹMA?! – ryknął król w stronę Rocka – Jakim CUDEM to rude chuchro, które pozwala mi się bić po MORDZIE[/i] – dla potwierdzenia swoich słów, Alistair znów smagnął cię w twarz, tym razem lewą dłonią – WYMORDOWAŁO CAŁE KINLOCH HOLD?!
Chwila ciszy.
- Tego nie wiemy, wasza wysokość. – wymamrotał Rock, klękając na ziemi i ciebie ciągnąc w swoje ślady.
- Co za dzień, co za parszywy dzień! – zawołał król, odwracając się i ruszając z powrotem w stronę swego tronu – Z samego rana biadolenie, później te posrane tępaki pogubiły dokumenty, cała KUPA papierkowej roboty z pieprzoną Rablack, która postanowiła sobie zemrzeć, a teraz to! KINLOCH HOLD! Całe poszło w pizdu! Noż kurna, co to ma być?!
Alistair zasiadł w końcu na tronie i westchnął. Był zmęczony. Nie wyspał się. Miał dziś w planach konną przejażdżkę i trochę odpoczynku, może jakiś wieczorny bal na zamku, kto wie. A tu takie wieści. Pierwszy szok spowodowany informacją o wydarzeniach w wieży maginów i tak już minął. Teraz pozostał tylko gniew. Taka krwawa jatka, za jego panowania, to było mu zdecydowanie nie na rękę. No i szkoda tych wszystkich magików. Zresztą, do rzeczy, do rzeczy, obowiązki same się nie pozałatwiają.
- Panie, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, ona tam była. – odezwał się znów RockJedyna żywa dusza w całym Kinloch Hold. Tak czy inaczej, ma z tym coś wspólnego. Ma coś na sumieniu. Coś wie. – oznajmił.
- Tak, tak, jasne, jasne… – Król machnął ręką, po czym przeniósł wzrok na ciebie. Westchnął. – No dobra, ruda, przedstaw się i gadaj, co wiesz.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 10-09-2011 o 14:50.
Piszący z Bykami jest offline