Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2011, 21:01   #566
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

lipiec, gdzieś w Rivii

Chorzy znajdą się wszędzie, dlatego medyk to taka dobra fucha. Co prawda poskładać do kupy człowieka jest trochę trudniej, niż poskładać do kupy zepsuty wóz, albo pogięty garnek, ale wszystko co jest coś warte, wiąże się z wysiłkiem. W Sokołowie jednak Derrick nie natknął się na żadne medyczne wyzwanie – ktoś miał katar sienny (naprawdę uciążliwa przypadłość na wsi), kogoś innego męczył kaszel. Może Talbitt trochę bardziej by się napracował, jakby znał się na zwierzęcych przypadłościach, bo krowa co mleka nie dawała i kogut co głos stracił czekały na swego weterynarza. Niestety musiały sobie poczekać jeszcze trochę.
Zupełnie inaczej było z Liliel – ta była wybitnie niecierpliwa i goniło ją na szlak jak najbardziej wytrawnego podróżnika. Gurd i Drunin ledwo zdołali przełknąć ostatnie kęsy swojego śniadania, kiedy półelfka poganiała ich na konie. Byle jej z tego wszystkiego szwy nie popuszczały.

-Jakby się tak dobrze zastanowić – Drunin rzucił konwersacyjnie w trakcie podróży – to przecież hrabia chyba nie wypłaciłby nagrody wampirowi, nie uważacie?
-Sam słyszałeś, co Derrick opowiadał. W niczym się ta wampirzyca od człowieka nie różni na pierwszy rzut oka. To i skąd hrabia ma wiedzieć, że to potwór? - słusznie zauważyła Liliel. - Już prędzej ją spróbują złapać z listem gończym, jak pospolitego przestępcę.
-O ile jej hrabia za pomoc łaski nie udzieli – zgłosił wątpliwość Gurd. -Ale faktycznie, jakbyśmy po przybyciu do Aldersbergu rozgłosili, że poszukiwana uciekinierka w rzeczywistości jest kwriożerczym potworem, to kto wie? Czarodzieje przecie w mieście są, pewnie poradziliby coś na taką istotę. Oczywiście, jakby kto dał wiary takim nowinom.
Może i takie próby wyeliminowania konkurencji były trochę brudne, ale z drugiej strony- rudowłosa przecież też nie grała uczciwie. No i nie było wątpliwości, że była bardzo niebezpieczna.

(...)

Pierwszy dzień drogi do Przesieki upłynął bardzo spokojnie. Na trakcie nie było zbyt wielu podróżnych, co jakiś czas najwyżej spotykało się chłopa idącego w tym czy innym kierunku w sobie tylko znanym celu. Czyli ogólnie nuda i monotonia trasy, bo i krajobrazy cały czas te same.
Za to drugiego dnia miało miejsce zdarzenie, które monotonne już nie było. Bowiem na odcinku, który biegł dość blisko małego gaiku dało się nagle usłyszeć harmider – trzaski gałązek, szelest liści. Pierwsza to wszystko wyłapała, jak zwykle zresztą, Liliel i od razu towarzyszy ostrzegła, przez co ci trzymali odpowiedni dystans.
Źródłem, a przynajmniej jego częścią, hałasu okazał się zaś mężczyzna który spomiędzy drzew wypadł na porośnięte wysoką trawą pobocze drogi. Długie, zmierzwione włosy odsłaniały charakterystycznie zaostrzone małżowiny. Ubrany był jak jakiś najemnik, bo rivijska armia pewnie nieludzi nie przyjmowała, tylko że broni przy nim dojrzeć się nie dało. Na szyi wisiał mu dziwny, podłużny medalik.


Rzucał wzrokiem na lewo i prawo, jakby szukając kryjówki. Ale co to za kryjówka, którą zobaczą od razu cztery pary oczu? Ludzkie, półelfie i dwie krasnoludzkie.
Mężczyzna, wyraxnie zdenerwowany podbiegł do wciąż zachowujących dystans kompanów Derricka i wydyszał.
-Musicie mi pomóc. Chcą mnie zabić. Błagam, zmylcie ślad, powiedzcie im, że ukradłem wam luzaka i pognałem wzdłuż szlaku. Błagam - no i co tu zrobić w takiej sytuacji? Szczególnie, że faktycznie z gaiku dobiegały odgłosy pościgu.

do Francesci de Riue

lipiec, pogranicze Rivii i Temerii

Noc spędzona z Syriuszem zdecydowanie przypadła do gustu wampirzycy. Mężczyzna był pełen wigoru- cały dzień marszu, a potem jeszcze spora część nocy spędzona na igraszkach. Żaden wyfiokowany szlachetka by czemuś takiemu nie podołał. Szkoda tylko, że każdy medal ma dwie strony – teraz bowiem towarzysz Francesci chrapał jak najprawdziwszy niedźwiedź. A kiedy w końcu się obudził i wstał, to przy każdym ruchu syczał jak jakiś wąż. No tak, zwierzęcy wigor musiał się wiązać z jakimiś innymi zwierzęcymi cechami.
Zaś gdy poranne przygotowania do dalszej drogi dobiegły końca pojawił się kłopot wybrania kierunku. De Riue powinna bowiem ruszać na południe, a żołnierza ciągnęło na zachód- ku Temerii. I w żaden sposób się tego połączyć nie dało. Bo ani Francesca nie chciała tracić więcej czasu na zbędne podróże, ani Syriusz nie chciał ryzykować złapania przez dawnych kolegów z fortu. Po krótkiej dyskusji stanęło na tym, że trzeba będzie się rozdzielić i każdy ruszy gdzie chce. Tylko, że worki ze złotem swoje ważyły. Trochę za dużo, żeby wampirzyca je ze sobą targała. Wspólnie z żołnierzem Lisek uzgodniła więc, że jej część łupów należałoby gdzieś ukryć.

Jak uzgodnili, tak też zrobili. Drogocenny łup znalazł swoją tymczasową kryjówkę pod samotnym dębem, zakopany pomiędzy rozłożystymi korzeniami.


Naturalnie wampirzyca przestrzegła swego kompana, że jeśli ten pożyczy sobie coś spośród jej części złota, to ona z pewnością go odnajdzie i poprosi o zwrot. Czy Syriusz w to uwierzył, czy nie trudno było określić, ale obiecał, że to co sam niesie w pełni mu wystarczy.
Tym samym pozostało tylko pożegnanie. Szczerze mówiąc, nie było zbyt wylewne, bo i długość znajomości na to nie pozwalała. Wspólne kradzieże nie zbliżają szczególnie ludzi, a i jedna wspólna noc to zazwyczaj za mało. Ale Francesca nie miała powodów do narzekań. Skradziony gwyhyr do tego dwa worki pełne złota i jeszcze wizja nagrody od hrabiego – z takim majątkiem wampirzyca będzie mogła pławić się w luksusach przez dłuższy czas nim znowu pogoni ją na szlak przygód i podstępów. Ale najpierw trzeba było odnaleźć Lionorę, czyli ruszyć na południe. Najlepiej zresztą drogą powietrzną, dość bowiem czasu już Lisek straciła. A złoto i tak leżało grzecznie w ziemi, to i forma nietoperza w pełni wystarczała.

(...)

Nie da się ukryć, że lotem zawsze jest bliżej. Jeden dzień i już Francesca znajdowała się nad wspominanym przez elfa nad Loc Eskalott lasem. Kłopot w tym, że ona nie lubiła lasów. Wizja przedzierania się przez te wszystkie krzaki, doły i wertepy sprawiała, że de Riue zaczynała zastanawiać się nad jakąś inną możliwością. Może gdzieś w okolicy było jakieś ludzkie osiedle. Co prawda mało prawdopodobne, by ludzie żyli z nieludźmi w zgodzie i pokoju, ale kto wie? Może chociaż ze sobą handlowali. Ba, byłoby dobrze gdyby chociaż ktoś wiedział gdzie dokładnie w tym całym lesie może znajdować się elfie schronienie.

Lisek zaczęła już powoli tracić nadzieję, a i machanie skrzydłami zmęczyło ją straszliwie, gdy wraz ze zmrokiem na ziemi pojawiły się łuny świateł. Z jednej strony nieliczne, ale z drugiej dość intensywne, by wampirzyca była w stanie dojrzeć je w nietoperzej postaci. Nie pozostało zatem nic innego jak wylądować, przemienić się w kobiecą postać i spróbować poszukać jakiegoś sposobu na odnalezienie elfiej kapłanki.
Gdy wampirze oczy obejrzały sobie z bliska miasteczko de Riue była całkiem usatysfakcjonowana. Może było to spowodowane odwiedzanymi ostatnio miastami rivijskimi, które nie prezentowały zbyt wysokiego poziomu, ale zbudowane na zakręcie handlowego traktu, temerskie miasto zdawało się wampirzycy doprawdy światowe. Solidna, drewniana palisada broniła domów przed ewentualną napaścią ze strony bandytów, a może i nawet wojsk sąsiedniego królestwa. Od niektórych budynków za palisadą biło światło, znak, że mimo iż zapadł zmrok, miasto nie w całości położyło się spać.
Ładny uśmiech i wymyślone na poczekaniu kłamstewko nakłoniło dwóch pilnujących bramy strażników do wpuszczenia Francesci. Ponadto padła nazwa miejsca w którym się znalazła- Brunna. Miasteczko żyjące handlem i pobliską rzeką Jarugą.

Niestety, to że straże i mury chroniły przed bandytami od zewnątrz, nie znaczy, że tak samo działały od środka. Bowiem gdy Lisek przemierzała ciemne ulice w poszukiwaniu jakiejś karczmy z bocznego zaułka drogę zastąpiło jej dwóch rosłych byczków.


Jeden z nich, z głową skrytą pod kapturem machnął przed twarzą de Riue sztyletem i syknął.
-Dawaj całą forsę dziwko. A jak nie masz, to sobie weźmiemy w naturze.
Powitanie w Brunnie naprawdę uzyskała Francesca fatalne.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 10-09-2011 o 21:38.
Zapatashura jest offline