Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2011, 15:55   #104
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dCmdWM-QiyM&feature=fvwrel[/MEDIA]

Chciał jedynie w spokoju się napić, nic więcej. Odpocząć, na moment zapomnieć o otaczającym go świecie i jego problemach. Tak niewiele. Krzycząca mu coś przy uchu Sandy i sytuacja na parkiecie zmusiła go do zareagowania. Był już mocno wstawiony, więc teraz przynajmniej jego napastnik miał jakąkolwiek szansę na zrobienie mu krzywdy. Thomas, Rączka i Jeff już zaczynali się się rozgrzewać, nie byli byle jakimi barowymi zabijakami, ale w rywalizacji z piątką mogli mieć jednak małe problemy. Szczególnie, iż jeden z tych napastników już wyciągał spluwę żeby ich odstrzelić.

Ruszył w miarę szybko, uzbrojony w dwie różne butelki po trunkach, czając się nieco za plecami napastników musiał wyglądać dość groteskowo. Był już całkiem blisko, gdy nagle usłyszał głos Thomasa. Nie ważne, że chciał by porucznik podrzucił mu coś co nadawałoby się na broń, istotne jest to, że jego krzyk zwrócił uwagę mężczyzny z pistoletem. Zaczął się odwracać, akurat by stanąć z Nowojorczykiem twarzą w twarz. Dzieliły ich tylko dwa metry, lecz pistolet dawał mu ogromną przewagę. A przynajmniej dawałby, gdyby jego vis-a-vis był ktoś inny.

- Rzuć to - wycedził stanowczo przez zęby przygotowując się do oddania strzału.

Nawet w takim zdeprawowanym świecie jakim teraz były Stany Zjednoczone wciąż można było znaleźć ludzi, którzy przekonywali, iż alkohol to zło. Że spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Wóda, wino, bimber zbiera swoje żniwo i przyczynia się do chorób. Powoduje śmierć. Ile w tym było prawdy większość ludzi nie wiedziała, porucznik mógł się jednak zgodzić, że rzeczywiście w nieodpowiednich rękach i przy braku opanowania stawał się zagrożeniem. Szczególnie, gdy przykładowe whisky rzucone przez jakiegoś wstawionego gościa może źle wpłynąć na koncentrację przeciwnika. Nie mówiąc już o wódce, która chwilę później z rozmachem uderzyła mu do głowy. Tak, alkohol to zło.

W ten właśnie sposób porucznik uporał się z zagrożeniem, nie trzeba było zresztą długo czekać, aż i pozostali dadzą sobie radę. Jeszcze chwila na rozmowę, ustalenie działania i postanowienie: pora pooddychać trochę nowojorskim powietrzem wraz z nowymi przyjaciółmi.

***

Ta noc była idealna. Gęsta, trudna do przeniknięcia mgła znakomicie ukrywała każdego, kto nie chciał się być zobaczony, lub wszystkich tych, którzy robili coś czego nie powinni. Przy zaułku można było zauważyć Indiańca, wielki jak byk mężczyzna jedną ręką obejmował Sandy, a drugą trzymał swój rewolwer. Kolejny w kolejce był na wpół siedzący Hegemończyk z Łuseczki, nad którym stał Rączka uzbrojony w łyżkę montażową. Z tym narzędziem i przy takiej pogodzie momentami wyglądał groźniej nawet niż sam Indianiec. Dalej jeszcze Jeff z AKSem przy pasie, który coś napominał o kiepskiej okolicy. Wreszcie również i pozostali z baru, nawet Morgan przyszedł popatrzeć.

- To co najpierw łamiemy poruczniku? Urządzimy ich jak tamtych?

- Gorzej, zdecydowanie gorzej - wyrwał się nagle z przesadnym entuzjazmem Thomas - Mogę ja łamać? - spytał mocno błagalnym tonem, a Nowojorczyk obdarzył go dziwnym, niepokojącym spojrzeniem.

- Nudny dzień, nie? - powiedział Bob i spojrzał na Rączkę - Jaką masz specjalność zakładu?

- Pozwólmy się wykazać koledze - odparł mężczyzna - Tylko nie uszkodź go za mocno. Musi móc odpowiadać na pytania. Połamanie szczęki nie jest dobrym pomysłem. Nie przebij mu też płuca żebrem. Najlepiej łamać nogi albo ręce. Chociaż nie... W środku mamy jeszcze paru. Chcesz to go utłucz. - Podał Thomasowi łyżkę, sam zaś wziął rewolwer Jeffa i nie wahał się go odbezpieczyć. Hegemończyk pobladł jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe.

- Czego Wy kurwa chcecie. Powiem. Powiem kurwa, tylko zabierzcie tych psycholi. - Zależało mu na życiu, to pewne.

- Chuja powie... - rzucił Thomas - Cali nigdy nie mówią prawdy. Nigdy! Widziałem to na filmach. Tam zwykle zaczynali od upierdolenia palca.

- Ale jedyny nóż ma Indianiec, a teraz się z Sandy mizia.

- Ehhh... Wy chłopaki z ładnego miasta. Czy wy nie wiecie, że jak się mocniej młotkiem czy kluczem pierdolnie to palec się miażdży jak podkładka pod kufel? Można go wtedy bez wysiłku wyrwać. Tylko aby łapami nie wierzgał... To jak będzie? Wytrzymasz tą odrobinę bólu? Widywałem mniejszych od ciebie co by nawet nie pierdli... - Thomas wykazywał ogromną radość z roli jaką mu przydzielono, co gorsza, porucznik miał wrażenie, iż interesuje go samo zadawanie bólu, nie informacje.

Fred pokręcił głową. - Do dzieła, nie mamy całej nocy.

Hegemończyk skulił się i ukrył dłonie pod pachami jakby miało mu to w jakiś sposób pomóc. - Czego chcecie? Czego kurwa? Zapłacili nam?! Mieliśmy sprowokować zadymę z wami. Laska. Latynoska. Zostawcie mi kurwa palce. Żyję z nich!

- Latynoska mówisz. Powiedz więcej - rzekł Boone - Może zdążysz nim połamią ci palce.

- No, Latynoska. Młoda, ładna dupa. Kręciła z Waszym kumplem. Płaciła dobrze w amunicji i dragach. Tylko za sprowokowanie bójki. Mówiła, że jesteście zwykłymi frajerami. Nie mówiła nic o nożach i łamaniu. Ja nic kurwa nie wiem! - przekonywał mężczyzna.

- Przykro mi. Wyciągnij łapę albo złamię Ci przegub łokciowy. Albo kolano będzie ci się zginać w obie strony. To tak na przyszłość. Daj palucha i będzie wszystko ok. Ty szczęśliwy wrócisz na swoje śmieci, a my, frajerzy, pójdziemy w swoją stronę. - Dla dodania sobie powagi bądź też dla samej satysfakcji Thomas zważył narzędzie swej przyszłej pracy w dłoni.

- Ale ja nic kurwa nie wiem! Chcecie żebym zmyślał? Okey. Powiedzcie tylko co! Powiedziałem wszystko co wiem! Naprawdę! Ja pierdolę. - Głos miał coraz bardziej łamliwy i zapewne sekundy dzieliły go od płaczu, a przecież nic nie zdążyli mu jeszcze zrobić. - Ja pierdolę. Naprawdę, nic więcej nie wiem!

- Ale ja wiem, że powiedziałeś wszystko. Dokładnie jak było - powiedział Thom niemalże troskliwie - Wyciągnij tylko teraz dłoń i nie trzęś nią za bardzo. Proszę cię. Ani ja ani moi znajomi nie chcemy patrzeć na otwarte złamania twoich kończyn. Proszę cię. Oszczędź nam tego. To tak na przyszłość. Nic osobistego stary... Masz 5 sekund potem łamię ci łapę.

- Okey. Ale butem. Dobra? Ja rozumiem, nauczka. To będzie dobra nauczka. Ale butem. Proszę was. Ja chciałem tylko trochę zarobić. - Mężczyzna szukał dla siebie jakiejkolwiek szansy.

- Bob. On kłamie. - Nowojorczyk spojrzał na sanitariusza, Morgan był blady, ale trunek powoli z niego wyparowywał tak jak i z pozostałych. - Patrz na niego. Zaraz powie, że nic mu nie mówią takie hasła jak Trzeci Zwiadowczy, Miguel, Fry Face czy czystka jaka zrobili. Może to on nawet kropnął Anioła i Billa. Nie lubiłem chujów, ale byli nasi.

Bob skrzywił się, te imiona nie powinny padać w takim miejscu i przy takiej publiczności. Nawet jeśli nie miało to wielkiego znaczenia, samo wymienienie Trzeciego Zwiadowczego wprawiło go w nieco zły nastrój, choć nie dał tego bardziej po sobie poznać.

- Ja nie wiem o czym ten koleś pierdoli. Ja naprawdę nic nie wiem. Tylko palec, nie?

- Połam mu kolano - rzucił Morgan i odwrócił się.

- Michael... Te hasła to nawet mi nic nie mówią. On nie wie o czym ty pierdolisz... - powiedział Thomas przyciskając butem palec Hegemończyka. Chwilę później naparł mocniej, jego twarz nie zdradzała w tej chwili nie tylko żadnych emocji, ale i zahamowań. Chrupnęło.

- Jak prosiłeś. Butem. Polecam się na przyszłość. - Murzyn położył dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Rączka... To skurwiel z Hegemoni, na pewno słyszałeś. Tobie część z tych haseł coś mówi. Nie wiem czemu wszyscy uznają Justina za jakiegoś szpiega. Weź od Thoma łyżkę i... Tak trzeba. Ja nie dam rady. - Morgan mówił niezbyt pewnym głosem, ale Rączka lekko blady tylko skinął głową i podszedł do Murzyna.

- Stary. Jeżeli coś wiesz powiedz im. To są psychopaci. Będą cię katować aż coś ich naprawdę zainteresuje. Tego co z tobą zrobią nawet moja psychika nie zniesie, a uwierz mi... widziałem wiele. Ich to rajcuje. Powiedz naprawdę wszystko. To jedyna szansa. Jak będziesz się nadal upierał, że to wszystko oddam mu tę łyżkę. - Thomas mówił ze sporym przekonaniem, choć jego uwagi brzmiały nieco nienaturalnie po tym jak sam z ochotą zabierał się do krzywdzenia bliźniego.

- Ja naprawdę nic nie wiem. Ja chciałem tylko zarobić. Naprawdę... Ja nie wiem o czym mówicie. Ja chciałem tylko zarobić żeby móc się zabawić.

- Daj mi to - powiedział Rączka, wyglądał tak jakby to jego mieli zamiar połamać w kilku miejscach. - Jak chcesz to odejdź. Nikt nie będzie miał ci za złe. Tak trzeba. Po prostu tak trzeba.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Yn3MgbuvMnQ[/MEDIA]

Thomas podał mu łyżkę montażową, odsunął się nieco, ale widać było, iż ma zamiar się przyglądać. Bob tymczasem oparł się o zimną ścianę i zamknął oczy jakby to mogło mu pomóc się skupić. Bezsensowne torturowanie było złym pomysłem, lecz teraz przynajmniej mieli jakiś cel. Daleko posunięte podejrzenia. Rączka zabrał się do pracy, a mężczyzna jeszcze przez dłuższy czas płaczliwym tonem zarzekał się, iż nic nie wie. Poszło kolano i łokieć, potem także reszta palców u dłoni i zaczął śpiewać. Przekroczyli barierę cierpiąc jednak razem z nim. Jeff się wycofał i zaczął obstawiać zaułek. Nie trudno było jednak zgadnąć jaki był jego prawdziwy zamiar. Morgan też nie wytrzymał i zwymiotował, a Rączka coraz bardziej blady pracował dalej. Łyżka wznosiła się i opadała. Dlatego dowiedzieli się o prawdziwym celu. O tym, że doborowa drużyna rodem z Hegemoni miała porwać Justina. Do czego był potrzebny wiedziała jedynie ich pani kapitan. Współpracowali z rebeliantami, w zamian za broń dostali kryjówkę w starym garażu na Ziemi Niczyjej. Było ich około pięciu, a należało do tego również doliczyć rebeliantów, którzy mogli tam być. Uzbrojeni w broń krótką, strzelby, kilka peemów. Hegemończyk mówił nawet śmiało o wtyczce w FBI, o której jednak nie wiedział zbyt wiele. To jednak wystarczyło by potwierdziły się obawy porucznika. Rączka dawał z siebie wszystko. Widok stawał się coraz bardziej przerażający, ale nie robił wrażenia na Bobie. Nie popierał tego, ale wiedział też, iż niekiedy trzeba działać na innych zasadach. Poza tym powinni zobaczyć jak to się kończy. Jak wygląda człowiek, który zapada się we własnym ciele. Zmasakrowany ledwie oddycha i widzi już tylko zamazane sylwetki. Człowiek, który już praktycznie jest trupem. Po takim widoku trzeba zadać sobie pytanie, czy to naprawdę sprawiło mi przyjemność? Czy zrobiłem to, bo to było konieczne? Czy mogę z tym żyć? Co sobą reprezentuję? Niech zapamiętają to doświadczenie.

Rączka wyciągnął pistolet i wymierzył go w leżącą u jego nóg niemal pustą kukłę kształtami wciąż przypominającą człowieka. Chwila się przeciągała, kątem oka spojrzał na Boba. Porucznik dostrzegł to i skinął głową. Natychmiast rozległ się wystrzał. Nie mogli go tutaj tak po prostu zostawić. Musiał zginąć, musieli zakończyć jego cierpienie.

- To co teraz? - spytał Jeff.

- Pozbądźcie się go - odparł Bob - Potem rozpoczniemy poszukiwania.

Spojrzeli po sobie, potem przenieśli wzrok na porucznika, by po chwili wreszcie odezwał się Rączka. - Zawiniemy go w coś, wrzucimy do bagażnika i zostawi się w ruinach po drodze.

- Do dzieła.

Indianiec nie chciał się nigdzie ruszać póki nie odprowadzi swojej dziewczyny, lecz w końcu stanęło na tym, iż do tego czasu zaopiekuje się nią uzbrojony w rewolwer Morgan. Bob był najbardziej wstawiony ze wszystkich, jednak i jego sytuacja z Hegemończykiem mocno otrzeźwiła. Jeff ze wzlgędu na kiepską okolicę, w której mieszkał, trzymał w swoim wozie kilka przydatnych zabawek takich jak Colt 1911 czy AKS. Dzięki nim nie staliby się bezbronni podczas starcia z porywaczami. Z drugiej strony rajd nie był dobrym pomysłem, ze względu na kreta nie mogli ryzykować wciągania w to innych służb.

- Nie nadaje się teraz do walki. Jestem po służbie, wy też. Nie mogę wam nic rozkazać. Nie mogę też zakazać wam poszukiwań - powiedział po chwili Bob.

- Tak jest, sir. Porucznik nas nie widział - rzekł Rączka szybko łapiąc co ma na myśli Denton.

- To nie należy do mnie - dodał jeszcze Bob i mężczyźnie pistolet znaleziony przy Hegemończyku - Jest wasz?

- Nie, sir. - Rączka spojrzał mu prosto w oczy. - Ja nigdy go nie widziałem. - Błyskawicznie zabrał Glocka i schował go do kieszeni. - Ale ktoś go pewnie nie długo zobaczy.

- Koniec baletów w Łuseczce.

Rozdzielili się, Bob wyposażony w swojego Glocka, którego zdążył już odebrać ochronie, postanowił udać się razem z Sandy i Morganem. Dziewczyna zaproponowała im zresztą żeby zatrzymali się u niej do czasu, aż Indianiec powróci ze swojego polowania. Obaj przystali na propozycję.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline