Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2011, 19:58   #205
Lynka
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Mysz odeszła. Marie bardziej to zasmuciło niż zaskoczyło. Widziała miłość w jej oczach, gdy tuliła dzieci czy była z Altem. Elandone było jej domem, gdzie teraz miała rodzinę. Jej odejście, nieważne z jakich przyczyn, musi sprawić wiele bólu wszystkim, a jej rodzinie i samej Myszy najwięcej. I to martwiło Marie. Jak poradzi sobie jej przyjaciółka? Jak poradzi sobie jej mąż i przede wszystkim dzieci? W wyniku tej troski pomagała w opiece nad dziećmi, bo tyle tylko mogła zrobić.

Po odejściu matki dzieci wyraźnie zrobiły się bardziej nerwowe. Długo nie chciały usypiać. Dopiero po jakimś czasie Marie wraz z Altem odkryli jedyny, niezawodny sposób, by uspokoić maluchy. Była to spokojna melodia autorstwa Myszy.

Tego wieczora Marie usypiała dzieci grając tą kołysankę. Bliźniaki już usypiały, gdy w pokoju pojawiła się Pani. Podeszła do wystruganej przez Roberta, podwójnej, drewnianej kołyski i pochyliła się nad maluchami.
Popatrzyła na nie uważnie, całkowicie ignorując siedząca w komnacie dziewczynę. Dotknęła po kolei ich delikatnych policzków. Wyglądało jakby coś szeptała. Marie siedziała chwilę cicho, nie przeszkadzając bogini. W końcu odłożyła swój instrument, wstała i podeszła parę kroków do kołyski.
- Pani - powiedziała by zwrócić na siebie uwagę.
Kobieta uniosła głowę:
- Witaj Marie - Na jej twarzy widać było lekki uśmiech - Są śliczne.
- Tak. I bardzo podobne do swojej matki - odpowiedziała.
Kobieta nie skomentowała tej opinii bardki, powiedziała cicho, natomiast jakby do siebie:
- Matki, która je porzuciła... historia znowu się powtarza...
Potem popatrzyła na jasnowłosą dziewczynę:
- Pytaj Marie. Wiem, że masz wiele pytań.
Marie westchnęła. Oczywiście, że miała wiele pytań. Nie spodziewała się jednak, że możliwość uzyskania odpowiedzi przyjdzie tak nagle, w tak zaskakujący sposób.
- Opowiedz mi o mojej rodzinie, proszę. Jak to się stało, że jestem spokrewniona z wszystkimi trzema rodami?
Kobieta wzięła na ręce jedno z niemowląt. Marie po ubranku zorientowała się, że dziewczynkę i usiadła w fotelu i wskazała dziewczynie drugi, stojący obok:
- Jesteś córką Shannon i Madocka, ale pewnie tego już się domyslałaś? Shannon była spokrewniona z rodzina Wildborrowów przez swojego pradziada, którego matka była córka Jona II, piątego lorda Wildborrow.
- Ale co się stało dalej? Dlaczego mnie porzucili?
- Nie porzucili cię. Emrys odnalazł ich kryjówkę. Chciał cię porwać, by zmusić Shannon do porzucenia Madoca i zostania jego żoną, ale ona zaczęła walczyć i w wyniku tej walki wypadła przez okno. Zginęła tak, jak stałoby się to wcześniej gdyby nie interwencja naszyjnika. Tym razem jednak nie miała go na szyi. Zjawiłam się tam w ostatniej chwili, bo zaślepiony nienawiścią mężczyzna chciał cię wyrzucić w ślad za matką. Jedynym bezpiecznym miejscem była dla ciebie przyszłość. Tam mogłaś się znowu spotkać z Shannon, gdy ta odzyska swoją postać. Niestety nie do końca wszystko się udało. - Kobieta wzruszyła ramionami.
- Czyli jestem Aurorą Joy Ashbury i urodziłam się niemal sto pięćdziesiąt lat temu, tak? - głos bardki wydawał się wyprany z emocji. Nie dało się odgadnąć co na ten temat myśli.
- Tak właśnie jest - białowłosa przytuliła maleństwo śpiące cicho w jej ramionach i pocałowała je w czoło. Wstała i położyła je do kołyski:
- Czy jeszcze coś chcesz wiedzieć zanim odejdę? Po ostatnich wydarzeniach postanowiłam już nie mieszać się w wasze życie. Teraz będziecie sobie musieli radzić sami. Choć pewnie większość się z tego raczej ucieszy...
- Nie, nie chcę wiedzieć nic więcej. To mi wystarczy. I dziękuję ci, Pani, że ratowałaś mi życie tyle razy. Dziękuję.
Kobieta podeszła do bardki i pogłaskała ją po policzku:
- Zbyt wiele błędów popełniłam. Mogłam zrobić choć tyle... - Po tych słowach rozwiała się niczym dym.
- Żegnaj - powiedziała jeszcze dziewczyna. Podkuliła nogi obejmując je ramionami. Siedziała tak zamyślona.

***

- Wiesz, rozmawiałam jakiś czas temu z Panią.
Dziewczyna znana wszystkim jako Marie siedziała na fotelu przy kominku swej komnaty delikatnie targając struny cytry. Kieliszek wina, który wędrował w stronę ust mężczyzny zatrzymał się na chwilę. Lord upił łyk napoju.
- Tak? - Głos miał głęboki i nie słychać w nim było zaskoczenia. Dobrze je zatuszował.
- Powiedziała, że już nie będzie się wtrącać w nasze życie. - Dźwięczny głos bardki zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiała nad tym co powiedzieć dalej. W końcu dokończyła - I że to ja jestem córką Shannon.
Lord nie powiedział już zbyt wiele i rozstali się szybciej niż zwykle.





***

Była już tego wieczoru kolacja we dwoje, i świece, i czerwona róża. Była ciepła noc i wiele gwiazd na niebie, pod którymi spacerowali trzymając się za ręce.
- Przez całe życie wierzyłem, że nad moją rodziną ciąży klątwa - zaczął Kenneth przystając i odwracając się w kierunku Marie. - Dopiero, gdy powiedziałaś co wyznała ci Pani Jeziora uwierzyłem, że to tylko bujda, że wcale nie jestem skazany na to wszystko co spotykało moich przodków. Dlatego nie zrobiłem tego wcześniej... - mężczyzna uklęknął na jedno kolano. Jedną ręką wciąż trzymał dziewczynę, drugą sięgnął do kieszeni, po czym pokazał bardce na otwartej dłoni pierścionek.



- Auroro Joy Ashbury, Marie Valo - mówił uroczystym tonem. - Czy zostaniesz moją żoną?
Coś, może kobieca intuicja, sprawiło, że Marie czuła, iż może się tego spodziewać. Jednak nie sposób być na coś takiego przygotowanym i zachować się inaczej niż spontanicznie.
Dziewczyna położyła swoją dłoń na pierścionku i dłoni mężczyzny, pochyliła się i pocałowała go w usta.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline