Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2011, 19:11   #201
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Czy Grief zanadto ufał swym magicznym umiejętnościom i zlekceważył przeciwnika? A może przesycone magia i własnym gniewem słowa Myszy przemówiły do jego miłości własnej? Może poruszyły ten fragment duszy, która wierzyła że matka zawsze będzie kochać swoje dziecko, niezależnie od tego jakich czynów się ono dopuści? Może także na tyle bardzo zależało mu na zdobyciu kryształów, że był skłonny zaryzykować konfrontację? Może zakładał, że jego urok osobisty i niezwykły głos poradzą sobie z tropiącą go grupą ludzi? Z cała pewnością nie spotkał nigdy Wulfa, albo kogoś podobnego do niego. Kogoś, kto rusza do ataku, bez całej technicznie idealnie rozegranej gry wstępnej. Kogoś wyposażonego w magiczną ochronę całkowicie uodparniająca go na uroki oraz istotę z natury całkowicie na nie odporną.
Teraz już nikt nie zgadnie co kierowało w tamtych chwilach czynami Griefa of Blanca, faktem jednak pozostaje, że niespodziewanie pojawił się on na niewielkiej polanie, na którą zaprowadził ich Robert, wsłuchany w wewnętrzny głos, będący odbiciem bodźców odbieranych przez, niewielką białą sówkę.

Gdy zorientował się w fatalnej pomyłce, co do swych założeń było już za późno. Kolejny portal zneutralizowany przez Alto, uderzenie kamiennego golema wytraciło go z równowagi, a nadziak kapłana spadający na nieokrytą niczym głowę szybko dokończył dzieła.
Zbyt prosto, niespodziewanie szybko, być może z nutą rozczarowania, bez satysfakcji...
Dla wędrowców w czasie śmierć ta jednak miała jeden ważny wydźwięk:
Możliwość jak najszybszego powrotu do domu.
Zanim zdążyli się dobrze zastanowić w lesie pojawiła się postać, której z pewnością mogli się spodziewać.
Joy bez słowa podeszła do leżącego Griefa i pochyliła się nad ciałem martwego syna. Jej biała dłoń dotknęła rany, a potem zamknęła rozwarte w wyrazie ostatecznego zaskoczenia oczy. Otoczyła ją biała mgła, a gdy się rozwiała ani po kobiecie ani po nieżywym mężczyźnie nie było już ani śladu.

- Co tu się do cholery dzieje? - Powtórzył po raz kolejny Garet i znowu nikt nie udzielił mu odpowiedzi. Nagły wir przeniósł ich w rozjaśnione magicznym blaskiem wnętrze groty smoka:
- Niektóre śmierci poruszają nićmi wszechświata – Odezwał się ogromny gad spoglądając na nich z góry – Skoro wam się powiodło nie ma chyba sensu byście dłużej zakłócali tę linię czasową.
Potem jego wzrok przeniósł się na przyszłego króla Damary:
- Aaaaa to nasz Smokobójca, może powinniśmy poznać się lepiej? Ale to później kiedy już załatwimy sprawę z kryształami.

Kierując się instrukcjami magicznego stwora i z pomocą Marie, Megarze i Aramisowi udało się przygotować magiczny rytuał, dzięki któremu powrócili do własnych czasów.
Potem gdy rozliczyli się ze smokiem powrócili na płaszczyznę na której oczekiwał na nich gnom.
Według jego słów nie było ich zaledwie kilka godzin. Sam Bombotoster zdziwił się oczywiście, że zamiast lorda Brana jest z nimi jasnowłose dziewczę, ale widząc rany na twarzy tropiciela i kikut zamiast dłoni u Alto, powstrzymał się od komentarzy. Bez większych problemów zaniósł ich z powrotem. Prosto do Elandone.
 
Eleanor jest offline  
Stary 22-08-2011, 22:20   #202
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Pogoń za Griefem była dziwna; szalona gonitwa po lesie w takt szyderstw rzucanych przez Mysz-Panią. Potem krew wsiąkająca w leśną ściółkę; umykające życie zasilało kolejne. A potem wszystko zniknęło, zniknęli oni i pozostało tylko morze chmur umykające przed latającą łodzią Bombtostera w drodze do domu. Oparty o reling Robert czuł, jak lodowate powietrze chłodzi poranioną twarz. Kruk siedział wczepiony w jego przedramię, bardziej zainteresowany cudownie odnalezionym panem niż leżącym na deskach przysmakiem. Gdyby był psem pewnie wylizałby mu ranę; będąc ptakiem mógł jedynie kwilić z troską. Zaraz po wyruszeniu Valstrom zawlókł Alta do Morgan i wypytał ją dokładnie o kapłanów mogących całkowicie uleczyć ich obu. Nie będą łazić przez resztę życia jak kaleki; jedyna prawdziwa korzyść płynąca z tego parszywego dziedzictwa - stać ich było na rekonstrukcję utraconych części ciała. Swoją drogą kapłani zdzierali gdzie mogli; Roberta ciarki przeszły na myśl o pracownikach czy sąsiadach, który tracili palce, ręce, stopy w czasie pracy w tartaku czy przy wycince. Nawet gdyby sprzedali cały majątek nie stać by ich było na opłacenie boskiej łaski.

Boska łaska, kurwa mać.

Robert nie zastanawiał się długo nad von Blanckiem, ale chwilę się zastanawiał. Czy słowa Myszy poruszyły w nim porzucone dziecko? Wątpił. A może...? Na miejscu Griefa pewnie chciałby zabić taką matkę. Nie dość, że zostawiła go nie wiadomo gdzie, to jeszcze napuściła na niego swoje pionki - tak, teraz już nie bał się tego słowa - by powstrzymały go przed bladą próbą dorównania bogom... czy choćby wzniesienia się ponad ludzi. Zmusiły do panicznej ucieczki jak zaszczute zwierze. Tyle że on nigdy nie znalazłby się na miejscu Griefa. Ani względem proweniencji, ani obranej drogi. Nigdy.

Przypomniał sobie słowa znajomego, że bogowie zawsze więcej biorą niż dają; że lepiej trzymać się od nich z daleka. Zwykłemu, szaremu człowiekowi, który modlił się o cud, który nigdy nie nastąpił, ciężko było w to uwierzyć. Kapłani w zamian za modlitwę otrzymywali łaski - prosta wymiana. Z bliska nie wyglądało to tak prosto. Ostrożnie potarł poparzoną twarz i wbił spojrzenie w widoczne na horyzoncie dachy Elandone. Nie mógł opędzić się od wrażenia, że to jeszcze nie koniec. Że jeszcze długo przyjdzie im spłacać dług, który niechcący zaciągnęli przyjmując tutejsze ziemie. Że jeszcze usłyszą o Griefie - bo przecież czymże jest dla bogini wskrzeszenie jednego marnego śmiertelnika? Że w porównaniu z wymaganiami Pani najeżdżające ich ziemie orki czy negocjacje z elfimi druidami będzie zaledwie drobną niedogodnością. Wobec tych myśli refleksja, że smok mógł zwyczajnie zeżreć przyszłego króla-smokobójcę wydawała się jakoś mało istotna.

Robert przeniósł wzrok z widnokręgu na pokład. Mysz nie odstępowała Alta ani na krok, nie spuszczając też oka z małej Marie. Z półuśmiechem pokręcił głową. Traktował oboje trochę jak swoje dzieci i mimo wszystko miał nadzieję, że im się ułoży. Mimo wszystko - mimo ich wariackich temperamentów, szemranej przeszłości i szalonych pomysłów. Najwyższy czas. Na niego również. Może po wyleczeniu - a co, mężczyzna też może być próżny! - poprosi Mysz o pomoc w wyborze obrączki... a Alta za świadka. Spojrzał raz jeszcze na jaśniejącą twarz bardki i odwrócił się spowrotem w stronę nieba. Już wiedział co w dziewczynie ostatnimi czasy kojarzyło mu się z Anną. Już wkrótce Elandone rozbrzmi tupotem małych, dziecięcych stópek. Nie tylko stópek Poli. I choć wiedział, że to niemożliwe wydało mu się, że wśród drzew widzi nieduży orszak zbrojnych i mały, jasnowłosy łepek w kolasce. Jeszcze raz zerknął w stronę Myszy i Alta; na dumnie wyprostowane postacie Megary i Wulfa stojące obok siebie w spokojnej bliskości; i na małą Marie, która w końcu odnalazła ślad rodziny i dom.

Może jednak nie będzie tak źle...
 
Sayane jest offline  
Stary 26-08-2011, 15:03   #203
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- No to na drugą nóżkę, dla kurażu, młody. – Robert uśmiechnął się lekko i trącił kubek Alta. Wypili, łotrzyk z przejęcia chuchnął w rękaw szykownego dubletu. Odłożyli naczynia i gąsiorek Peterowej starki na parapet piwniczki w której się zadekowali i na wyprzódki zaczęli przeżuwać natkę pietruszki aby zabić zapach z ust.
- Pora na nas. – starszy mężczyzna w końcu klepnął łotrzyka po plecach a ten tylko kiwnął głową i wyszli na zapełniony niezliczonymi gośćmi dziedziniec.

A zapowiadało się tak niewinnie…

Wracając powietrznym statkiem gnoma do Elandone, zaczęli już knuć wspólne weselicho. Robert co prawda najpierw zaciągnął go za uszy do Morgan i Tiary i podpytali się dokładnie o magiczną regenerację tkanek i kończyn. Potem zaś Alto widząc że tropiciel chce go brać na świadka, namówił go aby wspólnie dali sobie założyć chomąto. Nie ujął oczywiście tego tak przy Myszy, cenił sobie przecież swoje zdrowie i życie.

Mona, zaś boczyła się na niego trochę, za te krwawe oświadczyny. Przyglądała się też kikutowi kiedy myślała że nie patrzy. Alto zaś był po prostu szczęśliwy, że wszystko się wreszcie skończyło i mogą wracać do domu. Nie odstępował jej na krok, dopytywał się czy dzieciaki już kopią i trzymał dłoń na brzuchu. Wyjaśnili sobie jeszcze kilka spraw, a potem już tylko siedzieli razem z przewieszonymi nogami za burty gnomiego wynalazku i podziwiali widoki. Ehh życie znowu było piękne.

Zaraz po przylocie do Elandone, zszedł do skarbczyka i wybrał największy diament jaki mógł znaleźć po czym uderzył do Meg. Poprosił czarodziejkę aby swoim magicznym kunsztem obrobiła nieco klejnot i wprawiła w pierścień. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, pocałował w policzek maginię z radości kiedy oddała mu wielki jak czereśnia brylant oprawiony w srebrne, proste kółko.
No i zaserwował bardce porządne oświadczyny. Z romantyczną kolacją, klękaniem, trzymaniem za rączkę i w ogóle.

Wykorzystali razem z Robertem zasobność skarbca, po czym zaczęli pomagać swoim paniom w przygotowaniach. Pomysł ze skromnym przyjęciem weselnym jakie faceci początkowo mieli w planach runął oczywiście w gruzy. Mysza naspraszała tłumy gości, począwszy od najemników Szarych Płaszczy a na koronowanych głowach kończąc. Wszyscy poczęli się zjeżdżać powoli i wkrótce zamek zapełnił się ludźmi, a na około murów wykwitały coraz to nowe czasze namiotów, tak że po kilku miesiącach wyspa wyglądała jak pieniek obrośnięty opieńkami. Ku radości Roberta przyjechała wreszcie Pola i od razu utonęła w jego objęciach. Tropiciel już zaczynał się martwić, że nie zdąży na czas, a nawet nie chciał słyszeć o weselu bez jej udziału. Mała pojawiła się i zawojowała od razu cały zamek.

Smoczyca w kuchni wraz ze swymi pomagierami pracowali na okrągło by stoły uginały się pod ciężarem potraw. Peter pędził gorzałki, nasycał miody, zlewał wina. Aktoreczki Myszy przygotowywały zawzięcie występy na ucztę. A Alto wodził oczkami za Moną, która piękniała z dnia na dzień, i zaokrąglała się coraz bardziej. Łagodził jak mógł okresowe napady paniki, a to że ktoś z gości nie dojedzie, a to że cała hałastra bardów którą zamówiła z Lavinquer się za szybko spije, a to że bliźniaki, że ona nie da rady. Jego samego tylko raz tak na poważnie sparło i latały mu po łbie durne myśli o podwinięciu ogona i ucieczce, kiedy jak prosili Roberta o ojcowanie chrzestne, dotarło do niego ostatecznie że… no żarty się kończą. Będzie ojcem.
Dni spędzali na planowaniu i przygotowywaniu wszelkich z setek spraw weselnych. Wieczorami zaś obrywał wśród chichotów poduszką za zbyt opieszałe zabieranie się za masaż stóp i pleców albo za zbyt wolne lub niezbyt dokładnie przemyślane odpowiedzi na zasadnicze kwestie, czy wygląda grubo i pewnie przez to ją już nie kocha.

No i wreszcie nadszedł ten dzień. Wulf z szamerowanym złotem napierśniku, w prostych żołnierskich, czy raczej kapłańskich słowach udzielił dwóm parom młodym boskiej łaski, Blond Marie odśpiewała wspaniałą pieśń, skomponowaną na tą właśnie okazję i wyściskała Monę. Pola wystrojona w sukienkę z falbankami i kokardą wpiętą we włosy, sypała płatkami kwiatów z koszyczka, przejęta swoją rolą. No wszystko kuźwa idealnie jak w bajce. Łotrzykowi już po oficjalnej ceremonii puściły wreszcie nerwy i gdy przepił jeszcze zdrowie gości kilka razy już było całkiem dobrze. Rąbnęli pierwszy taniec, który ćwiczył po kryjomu ze wszystkimi aktoreczkami po kolei. Obtańcował świeżo upieczoną panią Valstrom, Meg i Marie. Pokiwał się delikatnie z Moną, która znowu opieprzyła go na uszko, że nie chce by traktował ją jak kryształową figurkę tylko dlatego że chodzi z brzuchem. Przechylił szklaneczkę do Wulfa i Roberta.

A potem zaczęła się masakra.

Siedzieli właśnie za stołem, kiedy Mona zbladła jak papier, zwiotczała by za chwilę chwycić się za brzuch i krzyknąć. Alto przypadł do niej sprawdzić co się dzieje i choć nie miał wiele doświadczenia w tych sprawach, zorientował się że bliźniaki się pchają na świat. Panika go zdjęła w jednej chwili, oczy zrobiły się wielkie jak spodki z przerażenia i pewnie stałby jak słup soli gdyby nie Robert z małżonką. Od tropiciela Alto szybko dostał po pysku na otrzeźwienie. Z Myszą było gorzej, wydzierała się że ona nie chce, że nie teraz, że wytrzyma jeszcze do rana. Potem nadeszła fala paniki że na pewno umrze, bo ma za wąskie biodra, a to przecież bliźniaki, że to wszystko jego wina i że go udusi. Porwał ją w końcu na ręce i wyniósł do ich komnaty, a druidka z Irmą zaraz wykopały go z pokoju. Wulf i Meg stanęli na wysokości zadania i zajęli się uspokajaniem i zabawianiem gości, a on sterczał pod drzwiami i przebierał nogami.

Jak zdołał przeżyć ten dzień, bogowie jedni wiedzą. Skończyło się nad ranem, kiedy bliźniaki zasnęły w kołysce, którą Robert zmajstrował własnoręcznie i podarował im w prezencie ślubnym. Rano zaś przy poprawinach gratulacjom i przepijaniom nie było końca, więc z tego dnia Alto zapamiętał niewiele. Poza Moną tulącą maluchy do piersi, chłopaka i dziewczynkę podobnych do niej jak dwie krople wody.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 26-08-2011 o 15:57. Powód: zmiany :)
Harard jest offline  
Stary 29-08-2011, 16:07   #204
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- I jak? - zapytała Mysz z dumną w głosie.
Fergus przyglądał się dzieciakowi na jej rękach z beznamiętną miną. Nigdy nie mogła wyczytać z jego twarzy co chodzi mu po głowie i tym razem było tak samo.
- Podobna do ciebie – odrzekł i poczekał aż bardka odda dziewczynkę mamce. Wyszli z sypialni i dalej schodami na zamkowe krużganki. Ujęła Fergusa pod rękę aby pomóc mu iść. Pojawił się w Elandone kilka dni wcześniej, mocno poraniony i dopiero dziś zaczął na tyle domagać aby stanąć o własnych siłach. Twarz miał nadal bladą i ściągniętą bólem ale krok już dość pewny a uścisk silny.
Na dziedzińcu bawiła się Pola. Córka Roberta przybyła niedługo wcześniej, tuż przed weselem i adaptowała się nad wyraz dobrze. Mysz spędzała z nią dużo czasu i szczerze polubiła. I teraz gdy ją dostrzegła podbiegła do niej i objęła ciasno, zaraz jednak dołączyła do swojego dawnego mentora.

Nie spieszyło im się. Wartownicy z Szarych Płaszczy przepuścili ich przez bramę wjazdową witając lady żołnierskim skinieniem. Przycupnęli nad brzegiem jeziora i siedzieli długo w milczeniu zagapiwszy się w spokojną toń.
- Naprawdę chcesz tu zostać? - Fergus przerwał przeciągające się milczenie.
- Mam tu rodzinę – jej głos był przygaszony.
- Naprawdę? Ty czy Marie Lature?
- Co to za różnica – Mysz prychnęła nieco zirytowana.
- Myślę, że dla sędziego, który będzie cię skazywał to będzie znaczna różnica. Ktoś się wreszcie dowie. A wtedy cię powieszą, Mona. I nawet twoja rodzina nic tu nie wskóra.
Spuściła głowę i westchnęła ciężko.
- Nie planowałam tego... Nie myślałam, że...
Teraz to Fergus pokręcił z dezaprobatą głową.
- W tym leży twój problem, Mona. Rzadko myślisz – zerknął na nią z naganą zza przymrużonych oczu. - Mówiłem, że to nie zajęcie dla ciebie. Ale ty się uparłaś.... To trochę też moja wina. Myślałem, że załatwię ci to zlecenie, ty nie podołasz ale czegoś cię to nauczy. Zrozumiesz, że nie potrafisz zabijać, nie masz tego we krwi i po prostu będzie jak dawniej. Ty działasz w logistyce, ja w terenie. To był idealny układ ale ty chciałaś koniecznie być taka jak ja a im mocniej się sprzeciwiałem tym bardziej ty naciskałaś. Czy ona?... Czy naprawdę ukąsiła ją żmija? Czy jednak to zrobiłaś?
- Nie! - krzyknęła oburzona bardka. A później powtórzyła już ciszej – nie... Chciałam ją zabić, tak jak to umówiliśmy. Myślałam, że podołam. Znalazłam ją zaraz przy tym trakcie, przy którym się rozstaliśmy. No i zwlekłam aż dziesięć dni. Podróżowałyśmy razem, jadłyśmy, śmiałyśmy się i... Nawet nie wiedzieć kiedy ją polubiłam.
Fergus posłał jej to niedowierzające spojrzenie pod tytułem „amatorka”. A Mysz niewruszenie ciągnęła dalej.
- I już miałam odejść. Wrócić do ciebie z podkulonym ogonem. Przyznać ci rację ale wtedy...
- Ale znalazłaś ten przeklęty glejt – dokończył za nią.
- Myślałam, że będzie miała przy sobie jakąś sakiewkę, może błyskotkę... Jak przeczytałam papier, że ma coś dziedziczyć to pomyślałam, że trzeba skorzystać... Zakładałam, że pokażę się w kancelarii, zgarnę co tam jej się należało i wrócę zaraz do ciebie. Ale kiedy się dowiedziałam, że to zamek... No przecież nie mogłam tak lekką ręką machnąć na taki szmat pieniądza!
- Wszystko bym nawet zrozumiał. Ale w końcu to przestał być interes. Mona, wyszłaś za mąż. Dzieci masz. Jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteś niezłą oszustką, zawsze byłaś, ale nie sądzisz, że to cię odrobinę przerasta? Drwisz i robisz w konia koronowane głowy i arystokratów Damary podając się za kogoś kim nie jesteś. Za martwą dziewczynę, której ukradłaś glejt i zakopałaś ją w lesie. Wszystko jest jeszcze grubszymi nićmi szyte odkąd ta dziewczyna wróciła z martwych. Nikt nie zaczął się dziwić? Niuchać kłamstwa? Ty Marie, ona Marie? Przecież to cuchnie na kilometr!
- Powiedziałam, że się znamy z sierocińca. Że co druga dziewczynkę nazywano tam Marie. No i zgodziła się przyjąć inne nazwisko. Druga Marie Lature to by już raczej nie przeszła...
- W końcu znajdzie się ktoś bardziej dociekliwy – ton Fergusa pobrzmiewał ciągle tą stalową pewnością. - Jesteś lekkomyślna jeśli sądzisz, że ta sielanka potrwa wiecznie.
Broda bardki zaczęła drżeć spazmatycznie, oczy zaszły wilgocią.
- No to co ja mam zrobić? Nie chcę żeby mnie powiesili – rozryczała się na dobre i Fergus przygarnął ją do siebie silnym ramieniem.
- To co zawsze. Uciekniesz.
- A maluchy?
- Twój mąż wydaje się rozsądnym człowiekiem. Zadba o nie.

* * *

Czas się przeciągał. Kilka dni w kilka tygodni podczas których snuła się po zamku jak duch. W końcu Fergus postawił jej ultimatum. On wyjeżdża, dłużej czekał nie będzie. Ona zrobi co zechce.
Mona spakowała się oszczędnie i poszła do Alta. Powiedziała, że odwiezie Fergusa do Lavinguer, że musi się z nim pożegnać. Ale tak naprawdę to z łotrzykiem się żegnała. Uścisnęła go mocno z trudem hamując łzy. Wiedziała, że on nie zrozumie. I nigdy jej nie wybaczy ale Fergus zawsze doradzał jej dobrze. I gdzieś, w głębi umysłu wiedziała, że i tym razem ma rację. Jej spontaniczna przygoda się kończyła. Przygoda, która zmieniła jej życie i ją samą.

* * *

5 lat później
Karczma pod Niedźwiedzim Pazurem, Gdzieś w Damarze

Mona wygrzebała się z łoża bezszelestnie. Kiedyś Fergus zawsze się budził gdy tylko chciała go podejść. Teraz spał w najlepsze okryty do połowy kocem. Może ona nabrała umiejętności i potrafiła teraz poruszać się tak cicho że nawet on nie potrafił jej usłyszeć. A może po prostu nie reagował już przez sen na zapach jej ciała i znajomy szelest stóp. I nie musiał się obawiać też jej głupich dziecięcych podchodów. Już dawno dała sobie z nimi spokój. Jak z wieloma innymi rzeczami. Na przykład na instrumentach grywała już sporadycznie i jedynie wtedy aby skorzystać z bardowskich sztuczek kiedy przesłuchiwała jakiegoś delikwenta. Lutnię zmieniła na poręczny niewielki flet żeby nie taszczyć ze sobą zbędnego balastu. Kiedy ciągle jesteś w drodze to ważne aby bagaż był jak najmniejszy. Zawsze trzeba być gotowym łapać cały dobytek i iść dalej. Tak po prostu.
Ostatnie lata ją zmieniły. Nie śmiała się też tak często. W zasadzie nie pamiętała kiedy w ogóle była szczęśliwa. Coś odbijało się echem w jej umyśle, jak zapomniany niemal sen, po którym człowiek budzi się nadal radosny ale już zaczyna go przytłaczać szarość za oknem. I w końcu sen zapomina się całkiem a pozostaje jedynie wrażenie, że kiedyś chyba przeżyło się coś niezwykłego.

Ubrała się w czarne spornie i cienką bluzkę bez rękawów, stopy wsunęła w wysokie miękkie buty. Sięgnęła też po dwa sztylety i te zgrabnie zatańczyły w jej dłoniach jak dwaj cyrkowcy nim wsunęła je do pochew przy pasie.
Zerknęła jeszcze na nagi tors zabójcy i jego spiętą, nawet we śnie twarz. Nadal był przystojny a ciało miał atletyczne i umięśnione mimo czterdziestu lat. Czasem miała wrażenie, że wiek bardziej odcisnął swe piętno na niej niż na nim. Zerknęła w lustro gdzie zamajaczyło w półmroku jej odbicie.




Bardziej chuda niż szczupła, ze swoimi niewygórowanymi pięcioma stopami wzrostu. Włosy ścięła na krótko, po męsku, nosiła w śnieżnobiałym kolorze. Niektórzy mogliby uznać ją za piękną, ale Mona widziała jedynie zmęczoną kobietę, która źle sypia po nocach.

Zeszła do szynku, zajęła stolik w rogu i poprosiła o dzban piwa. Nie wysączyła jeszcze pierwszego kubka kiedy z trzaskiem otwarły się drzwi gospody i ktoś oznajmił:
- Gospodarzu, wieczerza dla lordów. I pokoje na ich miarę.
Do środka wlała się garstka żołnierzy.

Rozpoznała ich od progu. Wielki jak dąb Wulf, który wydawał się z tej perspektywy i upływu czasu jeszcze bardziej surowy i niedostępny. Megara, mocno stąpająca po ziemi w pięknych szatach maga, które załopotały gdy wiatr wdarł się przez uchylone drzwi. Mała Marie, która nie była już wcale mała ale ewidentnie piękniejsza i bardziej delikatna niż pąk róży. A dalej Robert i Pola... On nie wyglądał już jak drwal ale jak urodzony lord. A ona... Wdzięczna i śliczna, i już nie dziewczynka a ewidentnie kobieta. Mysz wstrzymała oddech i niżej opuściła głowę.
Na koniec wszedł on. W pięknych czarnych szatach haftowanych srebrną nicią. Dłoń miał już w pełni sprawną i na swoim miejscu. Tuż za nim wpadła do karczmy dwójka dzieciaków. Chłopiec o przepastnych czarnych oczach i dziewczynka o tęczówkach w kolorze pola chabrów.

Spoglądała na nich znad dzbanka jak rozsiadają się przy stole i zaczynają się stołować. Karczmarz biegał wokół nich jak małpa, doił się i troił, znosił napitki i jadło. Mona wstała z miejsca i skierowała się na schody na piętro.
- Poczekaj...
Usłyszała za plecami niemal zapomniany głos. Stanęła jak wryta, ciągle odwrócona plecami do mężczyzny i oplotła się rękami wokół piersi.
- Mhm? - tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić.
- Odwróć się.
Posłuchała. Tatuaż na przedramieniu zatańczył niezauważalnie.

* * *

Alto Paperback coś zauważył. Coś znajomego w jej ruchach a może sylwetce. Podszedł do niej i kazał jej się odwrócił. Tyle razy wcześniej to robił. Przez tyle lat wypatrywał jej w tłumie. Czasem miał ochotę znaleźć ją tylko po to żeby wykrzyczeć jej wyrzut w twarz i zostawić ją tam gdzie znalazł. Mimo to oczy bezwiednie same szukały znajomych kształtów. Ciągle i uporczywie.
Złapał kobietę za podbródek i uniósł jej twarz ku światłu.




Dłoń opadła wzdłuż tułowia. Kobieta patrzyła na niego z niezrozumieniem, jak na szaleńca ale on złapał ją za nadgarstek aby zerknąć czy jest tam tatuaż węża. Nie było.
- Możesz iść – machnął dłonią ze zniecierpliwieniem. - Nawet nie jesteś podobna.

Wróciła do izby, przysiadła na skraju łóżka i zdjęła z siebie bluzkę rzucając ją na podłogę. Złocisty wąż począł wić się wokół jej brzucha, przepełzł po ramieniu i spoczął na powrót na wewnętrznej stronie przedramienia. Nie przestała odrywać od niego wzroku nawet wtedy gdy poczuła na plecach dłoń Fergusa.
- Coś się stało?
- Lordowie z Elandone tu są. Widocznie podróżujemy tym samym traktem.
- Mówiłem, że to zły pomysł aby wracać do Damary.
- Chciałam ich zobaczyć.
- I zobaczyłaś. Czy to znaczy, że teraz możemy się już wynosić do Cormyru?
Przez chwilę w powietrzu wisiała tylko wibrująca cisza.
- Tak – odparła wreszcie. Położyła się przy nim na pościeli i nakryła kocem po samą brodę. Łzy nie popłynęły. Miała wrażenie, że minęły wieki odkąd zapomniała jak się płacze.
 
liliel jest offline  
Stary 11-09-2011, 19:58   #205
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Mysz odeszła. Marie bardziej to zasmuciło niż zaskoczyło. Widziała miłość w jej oczach, gdy tuliła dzieci czy była z Altem. Elandone było jej domem, gdzie teraz miała rodzinę. Jej odejście, nieważne z jakich przyczyn, musi sprawić wiele bólu wszystkim, a jej rodzinie i samej Myszy najwięcej. I to martwiło Marie. Jak poradzi sobie jej przyjaciółka? Jak poradzi sobie jej mąż i przede wszystkim dzieci? W wyniku tej troski pomagała w opiece nad dziećmi, bo tyle tylko mogła zrobić.

Po odejściu matki dzieci wyraźnie zrobiły się bardziej nerwowe. Długo nie chciały usypiać. Dopiero po jakimś czasie Marie wraz z Altem odkryli jedyny, niezawodny sposób, by uspokoić maluchy. Była to spokojna melodia autorstwa Myszy.

Tego wieczora Marie usypiała dzieci grając tą kołysankę. Bliźniaki już usypiały, gdy w pokoju pojawiła się Pani. Podeszła do wystruganej przez Roberta, podwójnej, drewnianej kołyski i pochyliła się nad maluchami.
Popatrzyła na nie uważnie, całkowicie ignorując siedząca w komnacie dziewczynę. Dotknęła po kolei ich delikatnych policzków. Wyglądało jakby coś szeptała. Marie siedziała chwilę cicho, nie przeszkadzając bogini. W końcu odłożyła swój instrument, wstała i podeszła parę kroków do kołyski.
- Pani - powiedziała by zwrócić na siebie uwagę.
Kobieta uniosła głowę:
- Witaj Marie - Na jej twarzy widać było lekki uśmiech - Są śliczne.
- Tak. I bardzo podobne do swojej matki - odpowiedziała.
Kobieta nie skomentowała tej opinii bardki, powiedziała cicho, natomiast jakby do siebie:
- Matki, która je porzuciła... historia znowu się powtarza...
Potem popatrzyła na jasnowłosą dziewczynę:
- Pytaj Marie. Wiem, że masz wiele pytań.
Marie westchnęła. Oczywiście, że miała wiele pytań. Nie spodziewała się jednak, że możliwość uzyskania odpowiedzi przyjdzie tak nagle, w tak zaskakujący sposób.
- Opowiedz mi o mojej rodzinie, proszę. Jak to się stało, że jestem spokrewniona z wszystkimi trzema rodami?
Kobieta wzięła na ręce jedno z niemowląt. Marie po ubranku zorientowała się, że dziewczynkę i usiadła w fotelu i wskazała dziewczynie drugi, stojący obok:
- Jesteś córką Shannon i Madocka, ale pewnie tego już się domyslałaś? Shannon była spokrewniona z rodzina Wildborrowów przez swojego pradziada, którego matka była córka Jona II, piątego lorda Wildborrow.
- Ale co się stało dalej? Dlaczego mnie porzucili?
- Nie porzucili cię. Emrys odnalazł ich kryjówkę. Chciał cię porwać, by zmusić Shannon do porzucenia Madoca i zostania jego żoną, ale ona zaczęła walczyć i w wyniku tej walki wypadła przez okno. Zginęła tak, jak stałoby się to wcześniej gdyby nie interwencja naszyjnika. Tym razem jednak nie miała go na szyi. Zjawiłam się tam w ostatniej chwili, bo zaślepiony nienawiścią mężczyzna chciał cię wyrzucić w ślad za matką. Jedynym bezpiecznym miejscem była dla ciebie przyszłość. Tam mogłaś się znowu spotkać z Shannon, gdy ta odzyska swoją postać. Niestety nie do końca wszystko się udało. - Kobieta wzruszyła ramionami.
- Czyli jestem Aurorą Joy Ashbury i urodziłam się niemal sto pięćdziesiąt lat temu, tak? - głos bardki wydawał się wyprany z emocji. Nie dało się odgadnąć co na ten temat myśli.
- Tak właśnie jest - białowłosa przytuliła maleństwo śpiące cicho w jej ramionach i pocałowała je w czoło. Wstała i położyła je do kołyski:
- Czy jeszcze coś chcesz wiedzieć zanim odejdę? Po ostatnich wydarzeniach postanowiłam już nie mieszać się w wasze życie. Teraz będziecie sobie musieli radzić sami. Choć pewnie większość się z tego raczej ucieszy...
- Nie, nie chcę wiedzieć nic więcej. To mi wystarczy. I dziękuję ci, Pani, że ratowałaś mi życie tyle razy. Dziękuję.
Kobieta podeszła do bardki i pogłaskała ją po policzku:
- Zbyt wiele błędów popełniłam. Mogłam zrobić choć tyle... - Po tych słowach rozwiała się niczym dym.
- Żegnaj - powiedziała jeszcze dziewczyna. Podkuliła nogi obejmując je ramionami. Siedziała tak zamyślona.

***

- Wiesz, rozmawiałam jakiś czas temu z Panią.
Dziewczyna znana wszystkim jako Marie siedziała na fotelu przy kominku swej komnaty delikatnie targając struny cytry. Kieliszek wina, który wędrował w stronę ust mężczyzny zatrzymał się na chwilę. Lord upił łyk napoju.
- Tak? - Głos miał głęboki i nie słychać w nim było zaskoczenia. Dobrze je zatuszował.
- Powiedziała, że już nie będzie się wtrącać w nasze życie. - Dźwięczny głos bardki zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiała nad tym co powiedzieć dalej. W końcu dokończyła - I że to ja jestem córką Shannon.
Lord nie powiedział już zbyt wiele i rozstali się szybciej niż zwykle.





***

Była już tego wieczoru kolacja we dwoje, i świece, i czerwona róża. Była ciepła noc i wiele gwiazd na niebie, pod którymi spacerowali trzymając się za ręce.
- Przez całe życie wierzyłem, że nad moją rodziną ciąży klątwa - zaczął Kenneth przystając i odwracając się w kierunku Marie. - Dopiero, gdy powiedziałaś co wyznała ci Pani Jeziora uwierzyłem, że to tylko bujda, że wcale nie jestem skazany na to wszystko co spotykało moich przodków. Dlatego nie zrobiłem tego wcześniej... - mężczyzna uklęknął na jedno kolano. Jedną ręką wciąż trzymał dziewczynę, drugą sięgnął do kieszeni, po czym pokazał bardce na otwartej dłoni pierścionek.



- Auroro Joy Ashbury, Marie Valo - mówił uroczystym tonem. - Czy zostaniesz moją żoną?
Coś, może kobieca intuicja, sprawiło, że Marie czuła, iż może się tego spodziewać. Jednak nie sposób być na coś takiego przygotowanym i zachować się inaczej niż spontanicznie.
Dziewczyna położyła swoją dłoń na pierścionku i dłoni mężczyzny, pochyliła się i pocałowała go w usta.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 24-09-2011, 17:22   #206
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Na dalekich krańcach Świata, gdzie nie zapuszcza się już żaden wędrowiec, bo drogi do niego zapomniane, zostały zanim na stałym lądzie pojawił się pierwszy człowiek, wysoko na niebie, wśród nigdy nie znikających chmur, od zarania dziejów wznosi się szara wieża.
Gdyby ktoś miał okazję przyjrzeć jej się z bliska przez dłuższą chwilę, mógłby zauważyć, że tak naprawdę składa się ona z czerni i bieli, których stosunek wzajemny do siebie zmienia się w czasie. Gdyby zaś zbliżył się jeszcze bardziej, i na obserwację poświęcił znacznie więcej czasu, dostrzegłby że biel tworzy niezwykła mieszanina wszystkich kolorów tęczy, a czerń to pustka pożywiająca się tą bielą.
Biel nie znika jednak nigdy całkowicie, rodzi się ponownie po drugiej stronie czerni, w wielkiej eksplozji barw i światła.
Tak trwają obok siebie: Biel i czerń. Zło i Dobro. Światłość i Ciemność.

Kamienna wieża nie ma okien, a jednak gdyby komuś udało się dotrzeć do jej wnętrza, przez niewidoczne ściany dostrzegłby cały świat: Obraz znajdujący się w stałym ruchu. Zbliżający i oddalający w zależności od tego, jak szczegółowo chciałby się czemuś przyjrzeć obserwator.

Tym razem widzem była jasnowłosa kobieta, a obraz, któremu z taką uwagą się przyglądała przedstawiał niewielki zamek zbudowany na wyspie. Na dziedzińcu i wokół samej twierdzy poruszały się drobne ludzkie sylwetki zajęte swymi codziennymi zajęciami.
Uważny obserwator w jasnoszarych, jakby srebrnych oczach kobiety, mógłby dostrzec smutek i melancholię.

- A więc naprawdę postanowiłaś zrezygnować ze swojej ulubionej zabawki? - Lekko kpiący głos należał do wysokiego, ubranego na czarno mężczyzny, opartego w niedbałej pozie o futrynę szerokich drzwi.
- Pod warunkiem że ty także zapomnisz o jego istnieniu. W końcu to przecież ja wygrałam zakład.
- Nie do końca...
- mężczyzna odsunął się od drzwi i ruszył wolnym krokiem w jej kierunku. - przecież jedna z nich uciekła...
Jasnowłosa wydęła pogardliwie usta:
- Mona Silver nigdy nie liczyła się w tej grze. To ty próbowałeś ją tam przemycić, ale jak widzisz twój podstęp całkowicie się nie powiódł... zresztą... nawet ona nie poddała się twojej woli w chwili próby.

Mężczyzna nie odpowiedział. Jakby zapatrzył się na ruchomy obraz rozgrywający się przed jego oczami.
- Myślisz że nie zatęsknisz? - Zapytał po dłuższej chwili.
Wzruszyła ramionami:
- Tyle jest innych miejsc na świecie... tylu ludzi... są tacy fascynujący... a Elandone... ciekawie będzie zobaczyć jak radzą sobie sami. Jak żyją, starzeją się i umierają bez naszej interwencji.
- A jeśli kiedyś poproszą cię o pomoc?
- Na jego ustach zagościł bardzo rzadko widoczny tam uśmiech.
Pokręciła głową:
- Nie poproszą. Są na to zbyt niezależni. Zbyt dumni i chyba za bardzo zalazłam im za skórę.
Zaśmiała się:
- Choć wtedy... kto wie...?
Objął ją ramieniem i przytulił lekko do swego boku. Stali tak oparci o siebie wpatrując się w obraz, który teraz zaczął się przybliżać jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymał na jasnowłosej dziewczynie z cytrą na kolanach. Cudowny śpiew wypełnił całą komnatę i napełnił ją ponadczasowa radością.

[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/12.CelticWoman-NellaFantasia.mp3[/MEDIA]





 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172