Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2011, 00:20   #8
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Stajenni zamykali nadpróchniałą nieco bramę gospodarstwa gdy otaczającą „Dyliżans i konie” brzezinę zaczął spowijać mrok zimnej schwartzwaldzkiej nocy. Podmokły las, który sięgał na północ i zachód jak okiem sięgnąć, zaczęły wypełniać odgłosy budzącego się właśnie życia. A życie to przespawszy cały dzień wstawało zwykle głodne i w nienajlepszym nastroju. Dało się więc słyszeć pierwsze pohukiwania sów obwieszczających rozpoczęcie łowów na nierozważne gryzonie, a także wzmożone rechotanie żab i kumaków rozochoconych w gęsto występujących w lesie płytkich sadzawkach. W ciemniejszych gęstwinach kryli się groźniejsi drapieżnicy. To o nich też lokalne chłopstwo zwykło opowiadać historie tak przedziwne, że zwykły człek nie wiedział, czy ma się zaśmiać, czy ma mu się zjeżyć włos na głowie. I tak w jarze prowadzącym do rzeki Delb żył olbrzymi basior o kurzym łbie co wieczorami owce dupczył; w jeziorze na skraju bagien żyją wielkie obleśne pijawki co to człeka zauraczają i wszystek żywot z niego spijają; a na lokalnym wzgórzu jakiś czarownik zakopał skarb, którego pilnują krwiożercze chaszcze sumaku. I w ogóle mutactwo szerzy się po lasach jak te długie i szerokie. Trochę w tym prawdy oczywiście było. Ci najczęściej występujący jednak drapieżnicy na ogół byli zdecydowanie bardziej zwyczajni. Ot, zdarzyło się kilka wilków, jakiś za wcześnie wybudzony niedźwiedź… czy tak jak teraz. Piskliwy skowyt jenotów, na którego dźwięk zdawał się milknąć przykarczemny kurnik. Jego domownicy, zdecydowanie bardziej pragmatyczni od ludzi, być może i wiedzieli że gospodarz nikogo już dziś nie pozbawi życia, ale doskonale też sobie zdawali sprawę z bynajmniej nierzadkich nocnych gości, których czwórce stajennych Gustava nie zawsze się udawało na czas przegonić. W końcu jednak i ptactwo domowe i odpoczywające w stajni konie i na sam koniec również stajennych, zmorzył w pełni zasłużony sen.
Tylko w izbie „Dyliżansu” wieczór trwał w najlepsze. A i wszystko też wskazywało na to, że prędko się on nie zakończy.

***

Kruki to zwierzęta naprawdę wyjątkowo inteligentne. Niektórzy wręcz bakałarze twierdzili, że ptaki te swoją roztropnością przewyższają wielce co pośledniejsze istnienia ludzkie. Wiary jednak tym uczonym nikt nie dawał skoro wielkie Imperium zostało wzniesione rękami ludzkimi, a nie kruczymi, a sam kruk dostał się wyłącznie jako symbol Morrowi, na posługi. Kruki jednak… to naprawdę były zwierzęta wyjątkowo inteligentne. Inteligentne i ciekawskie. Można choćby wziąć takiego Czarnusia na przykład.
Karczmarz Gustav Fondleburger zainteresował go już dawno temu i do tej pory nie przestawał dziwić. Dlaczego akurat ten opasły gaduła? Na to pytanie zapewne mógłby odpowiedzieć tylko sam Czarnuś. Lub ewentualnie inny kruk. Faktem jednak pozostawało, że mimo okolic obfitujących zarówno w pokarm jak i w chętne krucze partnerki, Czarnuś większość czasu spędzał w „Dyliżansie i Koniach”.
Tego wieczora gdy kruk w ślad za czwórką podróżnych wleciał do karczemnej izby i usiadł na stropowym balu, nie robił w zasadzie nic więcej. Ot poza tym, że siedział sobie cierpliwie i grzał się ciepłem paleniska, co jakiś czas tylko powtarzał kilka zdań za Gustavem swoim skrzekliwym, gardłowym głosem.

- Tak, witamy, tak szybko nas opuszczacie, jak miło was widzieć, czy może chcecie drogę do pójścia skąd przyszliście? Och oczywiście, że chcecie! A może łyczek kurczaka?

Oczywiście przez fakt, że robił to bez specjalnej dokładności, ludziska tylko wybuchali śmiechem, lub mruczeli coś w stylu „głupie ptaszysko”. Czarnuś jednak nie miał na celu precyzyjnego powtórzenia słów karczmarza. Przecież nie o to chodziło. Ot tak jak dorosły człowiek powtarza guganie niemowlęcia to przecież nie czyni tego w sposób identyczny dlatego, że mu brakuje trochę oleju w głowie. Chodzi o nawiązanie z tym małym dziwnym stworem jakiejś nici porozumienia. Może nawet wzbudzenie tym radości. I Czarnusiowi szło o to samo. A tu? Notoryczne nieporozumienie. Kruk mógł więc tylko westchnąć po kruczemu i dalej obserwować ludzki żywot sporadycznie tylko ponawiając próbę nawiązania dyskusji. Całkiem zrezygnować z niej przecież nie mógł. Kruki w naturze bowiem miały całkowitą niezdolność do poddawania się. Ta dzielna i jakże honorowa cecha nauczyła je żywić się padliną, odpadkami i znosić w zdrowiu najpaskudniejsze choróbska pokroju moru, czy plagi. Tym samym jednak mogły dalej prowadzić obserwację rodzaju ludzkiego praktycznie nieniepokojone przez warunki w jakich rodzaj ludzki bytował. Czarnuś więc obserwował. Obserwował i słuchał. A słuch kruki mają tak dobry, że choćby najczujniejszy z elfów by się w dupę z wysiłku ugryzł to i tak by Czarnusia nie pokonał. A w Dyliżansie i Koniach ludzie, zarówno ci duzi jak i ci mali z brodami, mówili całkiem dużo.

- Proszę, oto i drugie piwo. Niezłe prawda? Mam w Silberwurt zaznajomionego piwowara, ale ćśśśśś… Nie mówcie panie krasnoludzie w innych karczmach. Odkąd mocy i zrozumienia wśród tych powsinogów, strażników dróg, nabrało to nowe prawo Reinheitsgebot, strach się ujawniać ze źródłem piwa! Połowę takiemu piwowarowi wychleją, a resztę skonfiskują, że niby z nielegalnego zboża! Wyobrażacie sobie??? Nielegalne zboże! Toć niedługo wejdą ukazy jak człek za przeproszeniem pierdnąć może, a jak nie! Że co? Aaaa.. von Tasseninck. Możny. Tyle wiem. Ja tam się panie krasnoludzie nie pcham w politykę. Lepiej mieć z prawem i z możnymi tak mało wspólnego jak tylko się da. Niedaleko na przykład w Teufelfeuer pojawił się niejaki Heinzdork. Łowca wiedźm, jak mówili. Tak, tak. Z t y c h Heinzdorków. I w zgodzie i za aprobacją prawa spalił całą wieś z ludziskami. Mówił, że się z demonami zbratali. Że mięso ludzkie jedli. Tfu. Taki to i świat takich arystokratów jak von Tasseninck.
- Arystokraci Heinzdorków w zgodzie i za aprobacją całej wsi z ludziskami mięso demonów jedli! Taki to świat panie wiedźmo.
- Oj, cichaj Czarnuś…
- Von Tasseninck? Parę rzeczi o nim wiem monsieur. A wyście jak słiszałem z Marienburga. Usiądźmi może i pogadajmy. A w karty griwacie?

- Za szeląga? Fiu, fiu… Toć i to hańba dla sportu jakim karty są panie krasnoludzie… no dobra. Pierwej za szeląga, a potem obaczymy, oui?

- Ale, ale! Erich. Płatne z góry! I nie ma to tamto. Ty możesz za dwie france… po starej kompańskiej znajomości. Wiesz… co by nas potem za komitywę nie kasowali. Ale tamci za siódmiaka za łebka! Zgoda? Nooooo… To napijmy się! Twoje zdrowie Gunnar!
- A jak?! Zdrowie Eriś! I panowie! Eeee… Jak wam? A nic. Najpierw siup w ten głupi dziób!
- Ych… klepie czyściocha, co Hulz?
- Brrr… no ale co zrobić? Trza, nie?

- A oj jużże dajcie spokój tej kości panie Irmak. Patrzaj Hulz jak ją ochwacił. Do szpiku psia jucha… Jak ten… no jak mu tam? Erich, jak zwał tego wielkiego gamonia z Cesarskiego? Wunsch? Łoooo… Pamiętasz Hulz? Ten se upychał do gęby z pół kuraka…
- Nooo… i żuł, żuł tak chwilę aż same resztki kości po chwili wypluwał.
- Uhh… To był przygłup jak mało, co Erich?

- Że co? Czy zagramy? A ja wiem… A w co? W lancknechta? No to chyba możemy, nie Gunnar?
- Azże wco? A dajta mi spokój… Odsapnąć chwilę… Zara będę. Jeno do sławojki zajdę. Offf…

- Janna, idziemy na spoczynek. Mam już powyżej dziurek w nosie przebywania w tej izbie. Zapytaj karczmarza, czy ten chudzielec zaniósł w końcu do naszego pokoju balię z wodą. I bądź tak dobra i sprawdź czy ciepła. Och, ruszże się dziewucho.
- Już, pani.

- Och… tak bardzo przepraszam proszę pana. To niechcący. Cały pana trunek…

- Bogowie… lubię tę dziewczynę, ale mogłaby czasem przestać bujać w obłokach. Spójrz na nią, Marie... A w każdym razie żywię nadzieję, że to niefrasobliwość, a nie że bałamuci tego chłopca…
- Zostanę na dole pani. Nie usnę, a piętro puste. Jak ktoś będzie szedł do pokoi, pójdę i ja.
- Dobrze Marie. Ale bacz na tego niskiego blondyna. Tego szerokiego. Gapi się na mnie jakoś tak… nieprzyjemnie. Mhmm… Janna! No i co? Długo jeszcze mam czekać?
- Nie pani. Balia już czeka. Możemy iść.
- Och wreszcie… Marie? Idziemy.

- Książę Hergard von Tasseninck… O… bien… to mości panów stari chutliwy cap. A tak, tak. Wiem, że panom zajedno ile i co dziad chędoży, alé…
- Alé!
- Alé….
- Alé!
- Alé zawrzij no pysk furmanie!
- Oj, patrzcie jaka drażliwa bretonina…
- No to na czim skończiłem? Aaah. No tak. Że chędoży. A tak się składa, że znam proszę panów pewną młodą damę co pracuje w przybytku Knackiger Po. Uuu… a tam to się moźna dowiedzieć zaiste wiele o gustach politycznych Imperium. I tak na przikład Hergard von Tasseninck jest jednym z tich panów dla których regularnie sprowadzane są dziewciny z Arabii. I to ponoć co i rusz nowe! Nie muszę proszę panów dodawać, jaki stąd wniosek, oui? Ech… I znów gówno w tej karcie…
- Oooo… pani też w lancknechta? Zapraszamy!
- No pewno, że tak. Panie Gustavie! Pani pracę skończiła! Polejcie no jeszcze kufelek… wina, mademoiselle?
- Marie. I nie żadnej małmazji. Gorzałki.
- Ha! Tres bien! Jeszcze jedno rozdanie na te same stawki? Nooo. To gramy!


***

Poranek został obwieszczony okolicy przez małego równie chudego co pomocnik Gustava, Herpin, koguta. Przykładne bydlę rozdarło dziób gdy tylko pierwsze promienie słońca przebiły się przez chmury i dotarły do świętującego spokojną noc kurnika.
Nastroje w samej oberży były jednak nieco odmienne. Czy to za sprawą trunku sprowadzanego od piwowara z Silberwurt, czy, co bardziej prawdopodobne, lichej pogody, większość gości karczmy miała ochotę rzucić czymś ciężkim w obowiązkowego koguta. Co gorsza dzionek tego dnia był odczuwalnie zimniejszy od ostatnich. Do tego z okien karczmy widać było wstającą z ziemi gęstą mgłę spowijającą już teraz podwórzec.
Tak czy inaczej wstać jednak trzeba było. Wszak dyliżans do Altdorfu wieczności czekać nie będzie. Goście więc dość prędko po tej wymuszonej pobudce, zaczęli zbierać się w sali jadalnej gdzie Gustav już czekał ze śniadaniem. Poza chlebem, twarogiem, jajkami i garnkiem z miodem, gospodarz przezornie przygotował też kilka kubków z ciepłą jeszcze zalewajką.

Z prawdziwym problemem przyszło wszystkim borykać się dopiero po posiłku. Okazało się, że dyliżans w ogóle nie został przygotowany do dalszej podróży, konie cały czas stały w stajni, a zamknięci w swoim pokoju woźnice Hulz i Gunnar nie dawali żadnych znaków życia. Łatwo było dojść co może być przyczyną takiego stanu rzeczy. Chyba jako jedyni dnia wczorajszego pili i gorzałkę i piwo na zmianę… Gorzej, że bez woźniców dyliżans nie ruszy. A przynajmniej nie w zgodzie z prawem.
Gustav na pytanie Lady Izoldy o zapasowy klucz do pokoju woźniców najpierw zrobił taką minę jakby nie był pewien, czy zrozumiał, a potem szybko skwitował, że właśnie sobie przypomniał o tym, że Herpin dwie niedziele temu zgubił wszystkie zapasowe klucze.
A czas, który potrzebny był na dotarcie do następnego zajazdu przed zachodem słońca, mijał nieubłaganie…
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline