Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2011, 15:57   #93
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Spook usłyszała strzały. To one niejako sprowadziły jej świadomość na właściwe miejsce. Włączył się instynkt. Przetrwać. Uciec. Żyć. Proste polecenia przebijały przez narkotyczne omamy.

Ktoś pomógł jej się wdrapać na rampę. Chwiała się na nogach jakby chodziła na szczudłach. Słaniała się z nich nieporadnie jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Cześć dystansu przebywała na czworakach co może uchroniło ją przed świszczącymi kulami.

Raz obejrzała się za siebie. Dostrzegła roztrzaskaną pociskiem czaszkę Razora i aż skurczyła się w sobie. Apacz i Tolgy podążali przed nią a Spook rozumiała, że jeśli chce przeżyć nie może ich zgubić.

Wskoczyli do wąskiego tunelu wentylacyjnego ciągle nie zwalniając. Widziała na gładkiej metalowej powierzchni rozległe plamy krwi. Ktoś z nich dostał. A może ona sama? Nic nie czuła. Nadal tkwiła gdzieś pomiędzy szokiem pourazowym a somnambulicznym transem. Wszystko kręciło się jak podczas szalonej jazdy na diabelskim młynie, żołądek podchodził do gardła.

Kiedy wypadli z szybu wentylacyjnego na otwartą przestrzeń wreszcie mogła przyjrzeć się towarzyszom. Okazało się, że ranny jest cygan. Oberwał porządnie w ramię i krew dosłownie sikała z niego jak z dziecięcego pistolet na wodę. Jakby ktoś rytmicznie naciskał spust i uwalniało raz za razem bryzgającą strużkę czerwieni.
- Szlag... - swoja własne słowa usłyszała jakby ktoś puścił je z taśmy w zwolnionym tempie.

Rudej trzęsły się ręce kiedy ściągała swój lekki plecak. Wyciągnęła z niego medpaka i otworzyła z nabożną ostrożnością.

Jej solidnie zaoszczędzone pięćdziesiąt fajek. Ubezpieczenie w razie kłopotów. I osobista gwarancja przeżycia. Zawsze dbała o to aby mieć ze sobą medpaka. Kiedy się go nie ma można skończyć jak Tam-Tam. Szybciej niż się zakłada.

Na Gehennie nie dzielono się dobrowolnie. Pilnowanie swoich fantów było po prostu koniecznością. Nikomu się nie przelewało to i nikt się tu nie zgrywał w prowadzenie instytucji charytatywnych.

Ruda wyciągnęła jednak zestaw sterylnych narzędzi i gumowych rękawiczek. Przez moment oparła się o gołą klatę cygana i dosłownie świdrowała wzrokiem ranę jakby chciała przez nią wyjrzeć niby przez lufcik judasza.
- Cholera... - zaklęła znowu i odkleiła się od olbrzyma.

Zaburzona percepcja uniemożliwiała działanie. Miała ograniczone wyczucie własnego ciała. Świat wirował feerią barw, obraz zwężał się i rozjeżdżał jak wyżuta guma balonowa.

Podała drugi zestaw rękawiczek Indianinowi. Trzymała też potrzebne narzędzia aby mu je kolejno wręczać.
- Ty musisz wyjąć kulę. Ja jestem nadal naćpana...
Jakby na potwierdzenie swojego stanu zatoczyła się nieznacznie i wreszcie uklęknęła przy cyganie.
- Później dam ci żel odkażający i klej tkankowy. Przyspieszy krzepnięcie i regenerację.

O dziwo ruda w stanie narkotycznego amoku mówiła trzeźwiej niż zazwyczaj chociaż źrenice miała czarne i okrągłe jak filiżanki mocnej kawy. Miała też trudności z utrzymaniem równowagi i chyba nie wszystko do niej docierało bo rozglądała się dookoła jakby cierpiała na zaawansowaną paranoję. Cóż, może i Spook nie musiała być naćpana żeby widzieć rzeczy, które nie istnieją ale na trzeźwo zdecydowanie lepiej się maskowała.

Ponagliła Apacza bo czas był na wagę złota.
- Szybko, usuń kulę. Bo się wykrwawi.
 
liliel jest offline