Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-09-2011, 10:51   #91
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


FLAT LINE

Drabina była śliska i zimna. Flat Line wchodził po niej ostrożnie, kurczowo trzymając się zdradliwych szczebli. Nasłuchiwał tego, co dzieje się pod nim, w każdej chwili spodziewając się alarmu. Ale nadal sprzyjało mu szczęście.
W końcu dotarł do samej góry. Drabina prowadziła do włazu technicznego. Na oswobodzonych sektorach więźniowie używali ich czasami, jako alternatywnych dróg.
Gruba stal uniemożliwiała zorientowanie się, co znajduje się poza włazem. Flat Line musiał jednak zaryzykować.

Właśnie zabierał się do otworzenia włazu, kiedy niespodziewanie jakaś siła zrobiła to za niego z góry. Właz pisnął, zgrzytnął i zaczął unosić się w górę.

Flat Line miał na tyle zdrowego rozsądku i zimnej krwi, że zaczął szybko schodzić w dół. Jednak pośpiech nie był wskazany. Dłoń i stopa straciły jednocześnie oparcie i Flat Line poleciał w dół.

Z góry zalała go błękitnawa poświata. Instynktownie zadarł głowę i zaklął cicho.
W okrągłym otworze ujrzał szkaradną, bladą, zdeformowaną twarz. To był bez wątpienia Pokrak.



Zmieniony przez Anomalię kanibal zasyczał, co chyba oznaczało, że zobaczył Flat Lina. Nie dobrze! Nie dobrze!




KRISTI J. LENOX

Człowiek, do którego poszła Kristi nazywał się Basquit. Numer więzienny 4445557. W ich sektorze zajmował się produkcja i rozprowadzaniem gorzały. Kiedy ktoś chciał upędzić troszkę na swój własny rachunek, Basquit pożyczał swój sprzęt. W zamian za to zabierał czterdzieści procent zysków z utargu. Propozycja, jak na GEHENNĘ, była uczciwa.

Basquit był niskim, łysawym człowieczkiem, z oczami, które zawsze sprawiały wrażenie załzawionych. Członek Gildii, co ułatwiało targów i zmniejszało prowizję do 30%.

Przywitał się z Kristi uprzejmie. Wysłuchał jej propozycji. Pokiwał głową. Mlasnął.

- Dziesięć fajek za wypożyczenie sprzętu, plus trzydzieści pięć procent od zysku.

To była ostateczna oferta. Kristi musiała to przemyśleć. Alkohol będzie gotowy najwcześniej za trzy doby. Nie gwarantował szybkich zwrotów, a do tego dochodziła jeszcze kwestia ryzyka, że proces się nie sprawdzi i przepadnie cenna woda oraz zaczyn. Westchnęła.

- Przemyślę i dam ci znać.

- Jasne.

* * *

- Ponoć szukasz roboty w chemii?

To pytanie wyrwało ją z ponurych rozmyślań nad pustym kubkiem w kantynie. Za kwadrans miała zacząć się jej zmiana.

Uniosła wzrok rugając się w myślach za to, że dała się podejść. Co prawda wokół było mnóstwo innych członków G0 – w tym kilkoro jej znajomych więźniów – oraz ochroniarze z The Punishers, ale to nie był powód, że mogła pozwolić sobie na taką nieuwagę.
To chyba te koszmary i brak snu, oraz gorąco panujące na korytarzach ich sekcji. Niemniej jednak powinna być bardziej skupiona.

- Pośrednik powiedział mi, gdzie mogę cię znaleźć – mężczyzna miał czarną skórę i emblematy Czarnych Panter. – Nasz chemik oberwał ostatnio i szukamy kogoś na próbę.

Wiedziała, co produkują Pantery. Meta-amfetaminę, neo-speed, rush – „poprawiacze” agresji, przyspieszacze i całe to gówno, które pozwalało lepiej walczyć, a z emocjonalności człowieka robiło sieczkę.

- To zależy, dla kogo i za ile? – Krsiti starała się głosem nie okazać, jak cieszy ją ten kontakt.

- Dziesięć fajek dziennie plus procent w zyskach, jeśli się sprawdzisz i twój towar będzie dobry. Pracuję dla Conga.

To imię też znała. Cong, twardy czarnuch, zarządzał blokiem znajdującym się od nich o sześć sekcji dalej. Spory kawałek, jak dla Kristi. Znany był z tego, że lubił Azjatki i miał zamiłowanie do śpiewu. Ponadto grywał ponoć w standardowego kosza, ale zamiast piłek używał głów wrogów. Wielu nienawidziło tego czarnego bandziora, wielu jednak szanowało go i dążyło respektem. W końcu numer 1322901 wskazywał na kogoś, kto na GEHENNĘ trafił bynajmniej nie przez zbieranie znaczków.

- Jeśli jesteś zainteresowana powiedz, kiedy chcesz zacząć.




DOUBLE B

ZiZi był niedostępny. Nawet dla Double B. Zmienił plany. Do wyprawy na terytoria STRAŻNIKA dołączył jeszcze jeden więzień, który kazał na siebie mówić John.
John był średniego wzrostu. Twarz miał dość nieprzystępną. Nie chodziło o to, że jest twardzielem. Było jednak w nim coś ... odpychającego. To słowo idealnie pasowało do blisko siebie osadzonych oczu, do ruchliwych bladych palców przypominających jakiegoś stawonoga, do wąskiego języka, którym John, co rusz przejeżdżał – prawdopodobnie mimowolnie – po ustach.

Double B słyszał, co nieco o tym skazańcu. Ponoć przynależał do jakiejś organizacji dysydenckiej i odpowiadał za ataki terrorystyczne podczas ostatnich Wojen Kolonialnych. Ile było w tym jednak prawdy, a ile zręcznie wzniesionej fasady, nikt nie potrafił orzec jednoznacznie. Teraz John numer 3395331 miał dowodzić akcją i jako jedyny znał szczegóły zadania. Nie podobało się to Duble B. Czy nie spodobało się to także Punishersom? Trudno było to stwierdzić. Ale ZiZi był zbyt wysoko w hierarchii Gildii Zero, by mu się postawić. Pod przykrywką „specjalistów”, tak naprawdę G0 nie różniła się niczym od innych gangów na GEHENNNIE. Tu też działało okrutne prawo dziobania.

Wyruszyli prawie bez zwłoki. Zapomnianym przez więźniów i ludzi odpływem z Agrodomów. Dwóch ludzi ZiZiego otworzyło właz ukryty w jednej z bocznych, zamkniętych komór składowych i zanurzyli się w rurę o średnicy półtorej metra, w dolnej części wypełnionej sięgającej do pół łydki wodzie wykorzystywanej do zwilżania upraw.

- Macie dwadzieścia minut by dotrzeć do wyjścia z tej rury. Potem szef kazał znów napełnić rurę wodą.

John kiwnął głową, na znak, ze rozumie i gestem dał znać ludziom na górze, że mogą zamykać właz. Potem któryś z Punihersów i John zapalili latarki na czołach i więźniowie ruszyli w drogę. Woda chlupotała pod buciorami, a co wyżsi musieli iść zgięci w pół. Ten chlupot, świszczące oddechy i przekleństwa wydyszane pod nosem były jedynymi ich towarzyszami w tej początkowej fazie wyprawy.




PASTOR / SZEKSPIR

Tym razem obyło się bez incydentów po drodze. Znalazł celę Wieszcza. Nie było to aż tak trudne. Większość więźniów z tej sekcji doskonale orientowała się gdzie mieszkał ich guru.

Cela była o standardowych wymiarach. I cała zabazgrana jakimiś cytatami, które jednak nie były poezją. Chyba pochodziły ze Starego Testamentu. Na Terze istniał jeszcze obrządek chrześcijański, ale odkrycie obcych ras mocno nadszarpnęło autorytet Kościoła. Jednak jedna z bardziej popularnych religii przetrwała, a Wieszcz był zapewne mocno w nią zaangażowany.

Szekspir szybko przeczytał kilka fragmentów. Nie miały rymu, nie miały odpowiedniego tempa, nie miały dobrej ilości sylab. Nie odpowiadały mu zupełnie. Były o jakiś łysych ludziach, niedźwiedziach zjadających dzieciaki, o rzeziach, o kaźni i innych równie ponurych rzeczach. Na pierwszy rzut oka Szekspir i Pastor widzieli w tym alegorię GEHENNY. Niedźwiedź, jako demon, zjadane dzieci, nieposłuszne łysemu dziadydze – więźniowie. To było logiczne.
Inną sprawą była twarz, którą Wieszcz rysował z takim zapamiętaniem. Lekko zarośnięty mężczyzna. Zapewne około czterdziestki. Rzekomo jakiś Wybraniec.

Jego twarz w jakiś sposób wydawała się Szekspirowi znana. Coś w linii oczu. W układzie brwi. Gdzieś już widział tego gościa, lub kogoś do niego bardzo podobnego.

Przyglądając się celi dokładniej zauważył jeszcze jedną dziwną rzecz. A mianowicie – od śmierci Wieszcza minęły góra dwie standardowe jednostki czasu, może trzy, a nikt nie ruszył celi palcem. To się nazywa szacunek.

I nagle usłyszał za swoimi plecami jakieś poruszenie. Odwrócił się gwałtownie gotów do obrony lub ucieczki. Zbliżali się korytarzem. Szli bez wątpienia w stronę celi Wieszcza. Ośmiu, może więcej więźniów tworzących swoistego rodzaju mini – procesję. Śpiewali. Słyszał ich śpiew. Mamrotliwy, niezbyt czysty, ale przepełniony jakąś niemal religijną, czy mistyczną żarliwością. Śpiew poruszył w jakiś sposób Szekspira. Przemawiał do niego. Uwięziony w głębi umysłu szaleńca Pastor czuł, że powinien szybko stąd uciekać. Że za chwilę będzie za późno. Że ci śpiewający więźniowie idący do celi Wieszcza stanowią realne zagrożenie.
Szekspir natomiast pragnął zostać. Pragnął wziąć udział w spektaklu, który za chwilę na pewno odegra się w celi człowieka, który ogłaszał swoje wróżby z krzyża. Pragnął przyłączyć się do tych „wiernych”. Modlić się wraz z nimi. Rozpoznawał już twarze idących. Widział je w przelocie, wtedy, na korytarzu obok kantyny, gdzie Wieszcz przywołał demona. To byli ci, którym udało się zwiać. Z tego co pamiętał, było ich może nieco powyżej dwudziestu.

Śpiew nasilał się, a stojący w wejściu do celi Wieszcza skazaniec czuł dreszcz. Pastor – przerażanie. Szekspir – podniecenia.




FILOZOF

Powrót do celi tym razem obył się bez incydentów i halucynacji. Filozof szedł spięty, wpatrują się w twarze mijanych więźniów z udawaną, pokerową miną. Był mistrzem w udawaniu. Mistrzem nad mistrzami. Więc oszukał wszystkich. Wszystkich poza samym sobą.

Swoją celę przywitał z ulgą i zadowoleniem. Pogadał chwilę z sąsiadami z korytarza. Podtrzymał ważne stosunki społeczne. Tutaj, na swoim korytarzu, był nietykalny. Każdy o tym doskonale wiedział. Mógł spać nawet nie zamykając celi, bo gdyby ktoś nastawał na jego życie, narobiłby sobie sporo kłopotów. Ale Filozof żył, bo miał w sobie odpowiedni poziom braku zaufania. Miał kontakty i możliwości i miał solidną sztabę w drzwiach. Zasunął ją i położył się pryczy. Miał w niej naprawdę doskonały siennik, a nie gówno, które każdy dostawał z przydziału od STRAŻNIKA. Zrobiony przez więźniów. Wygodny jak diabli. Wypchany włosami.

Filozof położył się na nim i ignorując ból głowy próbował zasnąć.

* * *

Obudziło go jakieś muśnięcie na czole.
Wilgotne i ciepłe.

Filozof otworzył oczy i ujrzał, że mroczna cela ocieka krwią. Po ścianach i suficie spływały długie smugi czerwienie – gęstej, niemożliwej do pomylenia z czymkolwiek innym.

Krwi było juz tyle, że zakrywała podłogę celi. Sięgała poziomu pryczy, ale jakimś cudem nie wypływała poza celę. Filozof zbladł, i chciał się poderwać, lecz nie za bardzo mógł. Siennik – jego duma – był w wielu miejscach rozdarty, jakby poszarpany. Włosy wypełzły zeń, niczym węże i oplątały ciało skazańca, unieruchamiając go na pryczy. Z siłą kilku dorosłych mężczyzn.

Przez chwilę Filozof szarpał się dziko, ale niczego nie wskórał poza tym, że rozbolało go płuco.

Krwi w celi przybywało. Czuł, że jeśli czegoś szybko nie zrobi, zwyczajnie się w niej utopi.

I wtedy ktoś zapukał do drzwi jego celi.




JAMES THORN


Chase nie był może zbyt dobrym szczurem tunelowym, ale posiadana wiedza i umiejętności wystarczyły, aby trafił po swoich śladach do sekcji, w której mieszkał Double B. Pozostawił za sobą sekcję, w której zamieszkiwał Filozof, – bo taką ksywkę nosił poszukiwany przez niego informator. Oczywiście istniało ryzyko, ze znów miną się w drodze. Kiedy James pójdzie na miejsce, w którym ponoć obecnie miałby przebywać informator, na dodatek korzystając z mniej uczęszczanych a przez to nieco bezpieczniejszych korytarzy, poszukiwany wróci do siebie głównym łącznikiem. Ale Chase był zdeterminowany i gotów zaryzykować.
Chwila snu spowodowała, że czuł się już znośnie. Noga już nie bolała, kiedy chodził, co od razu poprawiło mu humor.

Przejście przez „szlak Giwery” nie stanowiło problemu. W znanej już sobie sekcji James dowiedział się, że Double B „robi coś dla ZiZi”, jednego z szefów Gildii Zero – i to nie tego sektora, lecz całej G0. A Filozofa widziano, jak wracał do siebie. Znów się minęli.
Chase śmiałby się, gdyby nie to, że było to dosyć frustrujące.

Tym razem nie ryzykował. Nie miał już czego szukać w sekcji gdzie mieszkał Double B. Zaryzykował drogę głównym łącznikiem. I po kilkunastu minutach pukał do wrót prowadzących do „sekcji Filozofa”.

Tym razem się udało. Podpytywani ludzie potwierdzili fakt, że informator – najwyraźniej niezła szycha w tym sektorze – wrócił do siebie. Co więcej, Filozof robił tutaj za koordynatora i logistyka działań The Punishersów. To też dawało większe szanse na porozumienie.

W końcu dotarł do upragnionego celu. Wąski korytarz oświetlony przez kilka standardowych ogniw iluminacyjnych o niewielkim natężeniu.

Na każdym korytarzu znajdowało się standardowo pięćdziesiąt cel. Dwa rzędy drzwi. Po dwadzieścia pięć z każdej strony korytarza. Niektóre otwarte. Inne zamknięte. Oznaczone kodem kreskowym, by maszyny STRAŻNIKA mogły odczytać zgodność więźnia z celą. Większość kodów była zniszczona.

Niektóre cele były otwarte. Obserwowały z nich Jamesa czujne, podejrzliwe oczy rezydentów tego bloku. Zachowując czujność Chase zatrzymał się przed celą, którą wskazano mu jako celę Filozofa. Była zamknięta.

Po sekundach wahania James podniósł rękę i załomotał do drzwi.




APACZ, TÖLGY, SPOOK

Działali szybko. Najszybciej jak się dało, mając przed oczami widmo nadejścia drugiego KLAWISZA.

Mięśnie drżały z wysiłku. Płuca paliły suchym ogniem.
Razor przeniósł półprzytomną i bredzącą coś dziewczynę pod łańcuch. Apacz i Tölgy zaczęli już wspinaczkę po łańcuchach na górę. Przez chwilę było słychać tylko klekot łańcucha i ich przekleństwa.

Nikt nie pomyślał, aby zablokować czymś drzwi, którymi miał lada chwila nadejść drugi KLAWISZ. To był błąd. No, ale nie mogli być przecież, w dwóch miejscach na raz.

Kiedy Razor zaczął wspinaczkę podtrzymując Spook, a Dębowy i Apacz pomagali im z wysiłkiem wciągając towarzyszy na górę drugi KLAWISZ przekroczył śluzę i znalazł się na rampie.

Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się w sytuacji. Wystarczająco, aby Spook i Razor znaleźli się na rampie. A potem maszyna otworzyła ogień.

Tym razem nie strzelała ładunkiem elektrycznym. W stronę więźniów posypał się prawdziwy grad kul. Normalnych, śmiercionośnych pocisków. To było coś nowego! Nigdy wcześniej maszyny nie zabijały! Miały ponoć jakieś ograniczenia w tym zakresie. Jakieś prawa robotyki, respektowane przez całą Federację, czy coś takiego.
Jeśli było to prawdą, to prawo to przestało najwyraźniej obowiązywać na GEHENNIE.

Ujrzeli to wyraźnie, kiedy kucający po wysiłku Razor oberwał kulę prosto w tył głowy, a pocisk rozpirzył zawartość jego czaszki wszędzie dookoła. Więzień legł na kratownicy a ze zmasakrowanej czaszki zaczęły wylewać się płyny, skapując w dół, do Trzpienia. Rykoszety zaczęły iskrzyć po kratownicy dającej im liche schronienie przed ostrzałem. Wiedzieli, ze muszą jak najszybciej uciec do rury, z której tu przyszli. Apacz i Töldy ruszyli pędem w tamtą stronę, także Spook odzyskała zdolność oceny sytuacji i popędziła za nimi. Kule świstały tuż obok nich, łamały konstrukcję rampy, rykoszetowały z wizgiem. Nie każdemu udało się uniknąć tej kanonady.

Gruby tunel, okryty warstwą betonu uchronił ich przed dalszym ogniem, jednak Dębowy dostał rykoszetem. Niegroźne, ale krwawił. Kula odbiła się od jednej z kratownic i rykoszet rozerwał Cyganowi lewe ramię. Dziura, wielkości palca dorosłego mężczyzny, krwawiła jak cholera. Dębowy potrzebował pomocy medycznej, ale ciasny tunel wentylacyjny nie za bardzo dawał możliwości udzielenia mu takiej. Musieli się śpieszyć.
Spook i Apacz też zostali ranni. Ale oberwali kilka poparzeń i drobnych draśnięć. Rana Cygana była najpoważniejsza.

Za nimi STRAŻNIK włączył czerwone oświetlenie. Najwyraźniej nie miał zamiaru pozwolić więźniom uciec z jego strefy kontroli.




JAKUB SZKUTNIK

Jakub był zadowolony. Jak zawsze po dobrze odprawionej mszy. Powodem tego było również nawrócenie Baki, zatwardziałego grzesznika. Nie odczuwał z tego powodu dumy, tylko zadowolenie z dobrze wypełnionej posługi. Był pasterzem. Strzegł stada, jak nauczało pismo.

Pismo.

Jego myśli powędrowały raz jeszcze do Wieszcza. Do jego wizji. Do jego śmierci. Do jego celi i tajemnic, jakie w niej odkrył.

Musiał poznać tego człowieka. Sposób jego myślenia. Poznać wszystko, czego mógł się dowiedzieć. Jakub był spokojny, kiedy wracał mrocznymi korytarzami GEHENNY od sekcji, gdzie działał i mieszkał Wieszcz. Chyba będzie musiał pomyśleć o znalezieniu sobie jakiejś celi w tamtej sekcji. Spacer przez cztery sektory był nazbyt męczący i niebezpieczny. Szczególnie dla samotnego wędrowca.

Jakub – rzecz jasna – nie obawiał się niczego. Wiedział, że Stwórca go ochroni.

Na szczęście z woli Wielkiego Architekta Baka przyszedł na mszę, wiec nie musiał wędrować aż taki kawał drogi, by z nim porozmawiać.

Skruszony grzesznik czekał z pokorą. Łagodny, jak baranek. A jeszcze niedawno jego twarz przecież wykrzywiał paskudny grymas.


Teraz jednak pozostało pytanie, na które Baka chętnie odpowiadał.

- Co mi możesz powiedzieć, o Wieszczu.

* * *

Tyle co wiedział Baka nie mogło wystarczyć. Gabor był ponoć duchownym przed skazaniem. Człowiekiem, który wychował się gdzieś na Koloniach Zewnętrznych. Ponoć kiedy żołnierze Federacji przez przypadek zaatakowali niewinną osadę, którą się opiekował, Wieszcz oszalał. Przez rok wyszukał oficerów i żołnierzy z jednostki, która dokonała masakry na ludności cywilnej i zabił ich, co do jednego. Na procesie mówił, że Bóg kazał mu to zrobić i pomógł znaleźć winnych.

To było ciekawe.

Okazało się, że na GEHENNIE Wieszcz miał zdolność przewidywania wielu wydarzeń. Bardzo udane przepowiednie zyskały mu status „świętego człowieka” i szacunek na bloku, a potem w całej sekcji. Tyle wiedział Baka. Plotki, niesprawdzone informacje. Problem polegał na tym, ze Gabor dopuszczał do siebie tylko swoich Apostołów. A wszyscy zginęli w kantynie, gdzie ich mistrz i guru.

Wszyscy poza jednym, jak powiedział Baka. Poza niejakim Janem Czyścicielem, którego Wieszcz wysłał gdzieś z jakąś misja. Gdzie? Baki nie miał pojęcie. Ale wiedział, kto może posiadać taką informację. W ich sekcji działał pewien informator. Czy raczej informatorka. Nazywała się Echo. Jeśli Jakub chciał dowiedzieć się czegoś o kimś, to – jeśli miał wystarczającą ilość fajek – mógł się z Echo dogadać.

W razie co, Baka mógł pomóc.




WSZYSCY

Nieważne gdzie przebywali, gdzie byli poczuli to wyraźnie.

Kolejne drżenie kadłuba i lekkie szarpniecie, jakby ziemia wysuwała się spod nóg. Lekkie, prawie niezauważalne, prawie nie odczuwalne.

Być może nie zwrócili na nie większej uwagi, zajęci swoimi sprawami. Oni nie.

Ale był ktoś, kto wiedział, co to wszystko znaczy. Wiedział, czym grozi i jakie są konsekwencje wyboru czy zaniechania działań. Miał plan. Plan ocalenia. I konsekwentnie zaczął go realizować.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-09-2011, 10:48   #92
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Dysząc ciężko po przeżytym szoku Alan starał się uspokoić rozdygotane serce jednocześnie przyglądając się trzymanemu w ręce urządzonku. Miał ochotę odpalić je ponownie. Tym razem wiedział czego się spodziewać. Gdyby tylko zobaczył tą podłą dziwkę jeszcze raz z rozkoszą wywlekłby jej kiszki na zewnątrz i obwiązał dookoła głowy niczym sznur perełek. Suka. Tyle że co z tego. To byłby tylko sen, a ta małpa dalej by chodziła żywa.
Poniewczasie doszło do niego, że postąpił głupio. Trzeba było po zerżnięciu zarżnąć. Tak tylko sobie narobił kłopotu. To nie było Rio, gdzie mógłby się ukryć wśród kilkudziesięciu milionów ludzi, a i Alis nie była niewinnym dziewczątkiem. Musiał opchnąć dream tripa, towar był trefny. Tylko komu, by sprawa się nie rypła.
Alan obracał kostkę w rękach. Na ustach wykwitł mu wredny uśmieszek.

Wielki Q był autentycznie zaskoczony, gdy zobaczył wchodzącego do jego kanciapy Mello.
- Allan. Ty tutaj? Już wróciłeś? – spytał zdziwiony.
- W ogóle nie wyruszyłem. Małe spóźnienie. Stołówka, demon. Słyszałeś może? – Mello nie lubił gadać z tym gościem, ale jak mus …
- Taak … więc byłeś tam i … przeżyłeś. – w oczach Wielkiego Q pojawiło się coś na kształt uznania.
- I mam coś dla Ciebie. – stwierdził Mello wyciągając i kładąc na biurku Wielkiego Q dream trip.
Uśmiech na błazeńskiej mordzie mężczyzny zrobił się jeszcze szerszy.
- Hahahaha! A to Ci dopiero. Nie próżnowałeś Allan.
Mello zbył jego uwagę krótkim.
- Pięćdziesiąt fajek i jest Twoje. – podsunął urządzono w stronę błazna.
- Tak się składa, że w okolicy jest pięć takich dream tripów. – zaczął Wielki Q wciąż się uśmiechając. Alanowi nie podobał się jego dobry humor.
- I tak się składa, że jeden z nich ostatnio zwinięto jednej z Gothek. Zanim straciła swoją kosteczkę szczęśliwych snów, ktoś dał jej w łeb i nieprzytomną przeleciał. Gothki dają 100 fajek za jego jaja. – spojrzał Brazylijczykowi głęboko w oczy.
- Tylko? – Allan wzruszył ramionami – Niezbyt ceni swoją cipę ta Alis.
- Nie powiedziałem, że to Alis. –
Wielki Q wwiercał się w Mello wzrokiem.
Alan odwzajemnił spojrzenie.
- I co z tego? – wzruszył ramionami po raz kolejny.
Wielki Q milczał. Wziął do ręki dream tripa i obracał go w palcach nad czymś się zastanawiając.
- Nic. – powiedział w końcu. – Zupełnie nic, tyle że dam Ci … dwadzieścia fajek.
Alan tylko skinął głową na znak zgody.
- Dobra. Czy … ta Alis wie jak wyglądał ten gość? – spytał powoli Mello mrużąc oczy.
- Nie. Nic nie pamięta. – uśmiech nie schodził z wymalowanej gęby Q, gdy wyciągał z szuflady fajki.
Alan przeliczył je nim schował.
- Jeszcze jedno. – rzucił Mello do Wielkiego Q na odchodne. – Wiesz gdzie mogę znaleźć 4856268 zwany Filozof?
Wielki Q wiedział. Dał nawet Alanowi dokładne wskazówki. Nie wiedzieć czemu wymalowany pedał miał do niego słabość.
Mello odpalił jeden z ciężko zarobionych skrętów, gdy zza zakrętu korytarza naprzeciwko niego wyszła wymalowana czarno – drapieżnie Gothka.
Allan puścił do niej oko. W odpowiedzi dziewczyna wystawiła w górę duży palec.
- Goń się frajerze. – mruknęła mijając go.
Mello tylko się uśmiechnął. Te wymalowane pindy zaczynały go kręcić.
Wskazówki błazna okazały się na tyle dokładne, że bez problemu trafił do celi Filozofa. Próbował wejść, ale było zamknięte. Zatem zapukał. Nie walnął pięścią w drzwi, nie zalutował z kopa, ale kulturalnie zapukał. To był taki jego żarcik.
Nie był pierwszy. Z boku stał jakiś stary dziad i patrzył na niego dziwnie. Alan znał skądś tę mordę. Chyba też przylazł do Filozofa.
Mello zaskoczył. Pokiwał głową.
- Mengele. Josef Mengele. Wiedziałem, że skądś Cię znam.
Klepnął więźnia w plecy.
- Spadaj dziadek. Mam do pogadania z Filozofem. Przyjdź później.
Był w sumie w dobrym nastroju. Tym należało tłumaczyć niemal familiarny ton.

Żałował tylko, że nie zobaczy miny Wielkiego Q, gdy mu się ukaże we śnie Alis. To dopiero był żart.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 12-09-2011 o 11:10. Powód: Nawiązanie do postu Strażnika.
Tom Atos jest offline  
Stary 12-09-2011, 15:57   #93
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Spook usłyszała strzały. To one niejako sprowadziły jej świadomość na właściwe miejsce. Włączył się instynkt. Przetrwać. Uciec. Żyć. Proste polecenia przebijały przez narkotyczne omamy.

Ktoś pomógł jej się wdrapać na rampę. Chwiała się na nogach jakby chodziła na szczudłach. Słaniała się z nich nieporadnie jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Cześć dystansu przebywała na czworakach co może uchroniło ją przed świszczącymi kulami.

Raz obejrzała się za siebie. Dostrzegła roztrzaskaną pociskiem czaszkę Razora i aż skurczyła się w sobie. Apacz i Tolgy podążali przed nią a Spook rozumiała, że jeśli chce przeżyć nie może ich zgubić.

Wskoczyli do wąskiego tunelu wentylacyjnego ciągle nie zwalniając. Widziała na gładkiej metalowej powierzchni rozległe plamy krwi. Ktoś z nich dostał. A może ona sama? Nic nie czuła. Nadal tkwiła gdzieś pomiędzy szokiem pourazowym a somnambulicznym transem. Wszystko kręciło się jak podczas szalonej jazdy na diabelskim młynie, żołądek podchodził do gardła.

Kiedy wypadli z szybu wentylacyjnego na otwartą przestrzeń wreszcie mogła przyjrzeć się towarzyszom. Okazało się, że ranny jest cygan. Oberwał porządnie w ramię i krew dosłownie sikała z niego jak z dziecięcego pistolet na wodę. Jakby ktoś rytmicznie naciskał spust i uwalniało raz za razem bryzgającą strużkę czerwieni.
- Szlag... - swoja własne słowa usłyszała jakby ktoś puścił je z taśmy w zwolnionym tempie.

Rudej trzęsły się ręce kiedy ściągała swój lekki plecak. Wyciągnęła z niego medpaka i otworzyła z nabożną ostrożnością.

Jej solidnie zaoszczędzone pięćdziesiąt fajek. Ubezpieczenie w razie kłopotów. I osobista gwarancja przeżycia. Zawsze dbała o to aby mieć ze sobą medpaka. Kiedy się go nie ma można skończyć jak Tam-Tam. Szybciej niż się zakłada.

Na Gehennie nie dzielono się dobrowolnie. Pilnowanie swoich fantów było po prostu koniecznością. Nikomu się nie przelewało to i nikt się tu nie zgrywał w prowadzenie instytucji charytatywnych.

Ruda wyciągnęła jednak zestaw sterylnych narzędzi i gumowych rękawiczek. Przez moment oparła się o gołą klatę cygana i dosłownie świdrowała wzrokiem ranę jakby chciała przez nią wyjrzeć niby przez lufcik judasza.
- Cholera... - zaklęła znowu i odkleiła się od olbrzyma.

Zaburzona percepcja uniemożliwiała działanie. Miała ograniczone wyczucie własnego ciała. Świat wirował feerią barw, obraz zwężał się i rozjeżdżał jak wyżuta guma balonowa.

Podała drugi zestaw rękawiczek Indianinowi. Trzymała też potrzebne narzędzia aby mu je kolejno wręczać.
- Ty musisz wyjąć kulę. Ja jestem nadal naćpana...
Jakby na potwierdzenie swojego stanu zatoczyła się nieznacznie i wreszcie uklęknęła przy cyganie.
- Później dam ci żel odkażający i klej tkankowy. Przyspieszy krzepnięcie i regenerację.

O dziwo ruda w stanie narkotycznego amoku mówiła trzeźwiej niż zazwyczaj chociaż źrenice miała czarne i okrągłe jak filiżanki mocnej kawy. Miała też trudności z utrzymaniem równowagi i chyba nie wszystko do niej docierało bo rozglądała się dookoła jakby cierpiała na zaawansowaną paranoję. Cóż, może i Spook nie musiała być naćpana żeby widzieć rzeczy, które nie istnieją ale na trzeźwo zdecydowanie lepiej się maskowała.

Ponagliła Apacza bo czas był na wagę złota.
- Szybko, usuń kulę. Bo się wykrwawi.
 
liliel jest offline  
Stary 13-09-2011, 08:42   #94
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Mógł próbować majstrować przy tablicy rozdzielczej grodzi. Mógł, ale raz że jako iż nie posiadał potrzebnych do tego umiejętności, a nawet jakimś cudem zwarł by kable na hebel i zablokował bramę, to raczej na pewno w pozycji „open”, dwa, że jeśli – co zdaniem Togly’ego na mur by się tak zakończyły jego próby – nie udało by się zablokować Klawiszowi drogi na rampę, to blaszak poradził by sobie z pozostałym w pojedynkę cyganem i zapakował go w sieć w jakieś dziesięć sekund, bo taka mniej więcej była proporcja maszyny strażniczej i samotnego, próbującego z nią walczyć człowieka, więc nawiał.
Dał więc nogę tyle tylko przykładając się do sukcesu pozostałych, że popędzeni dyrdali w górę łańcuchów jeszcze szybciej dorównując sprawnością chyba tylko stadu lemurów.

Całą drogę w górę jeszcze nie mógł odżałować utraty szansy na wyszabrowanie fantów, jednak kiedy mózg i twarz Razora zapluły wszystko, co znajdowało się przed nim, Dębowy natychmiast porzucił skrupuły .
Kilkanaście lat więzienia, nie licząc Gehenny to trening lepszy nawet niż osławiony złą sławą obóz szkoleniowy Space Marine. I nikt mu nie powie, że jest inaczej. Jakieś pięć milisekund od chwili jak mózg Razora oblepił ścianę dzieliło Dębowego od momentu, jak już gnał byle dalej od osuwającego się ciała byłego już zwierzchnika i gradu pocisków ryjących w śmiercionośnej serii metal ścian i przęseł. Jedyne, co mu się wtedy kołatało po łbie, to gnać jeszcze na oślep, ale za to jak najszybciej. Oraz co to do kurwy nędzy było?! Klawisz z bronią maszynową na lewarze?! Odjebało Strażnikowi jak nic!! Czego oni się tutaj spodziewali? Desantu?!!

Otwór wlotowy rury, czy kanału, tego do końca cygan nie był pewny, do którego jakimś cudem wszyscy pozostali przy życiu wpadli na szczęście był niedaleko. I na szczęście na tyle duży, że nie pozabijali się wpadając, choć zdaniem cygana i tak odbyło się to z gracją i sprytem, jakby każde z nich było z krwi i kości Siuksem, albo innym krewnym Apacza. Zwłaszcza sprytem Spook, która wgramoliła się prawie ociągając zważywszy na ciągły jeszcze ogień Strażnika prowadzony z dołu.
Ciemność i odgłosy rykoszetów po ścianach kanału opadły ich kompletnie. W zaistniałych okolicznościach było to nawet pocieszające. Ciemność na Gehennie to sprzymierzeniec, odgłosy rykoszetów to z kolei znak, że póki co byli poza bezpośrednim zasięgiem ognia. Tylko że mimo wszystko coś mu nie pasowało. Coś było inaczej niż zawsze. Poharatana łapa rwała bólem, serce waliło jak pojebane. Krew… O kurwa. Za dużo było tej krwi….

- Cholera... Ty musisz wyjąć kulę. Ja jestem nadal naćpana...
- Kurwa… - zdziwiony jęk dębowego odbił się po ścianach mieszając z tłumionym dyszeniem pozostałych – …trafił mnie jebany… kurwa….
- Później dam ci żel odkażający i klej tkankowy. Przyspieszy krzepnięcie i regenerację…
Gumowe rękawiczki? Jakieś narzędzia? O co tu chodzi? Przez dobrą chwilę na nic nie był w stanie się zdobyć.
Zmagający się ze skutkiem szoku mózg ledwo był w stanie podołać zaakceptowaniu faktu, że łapę miał przestrzeloną na wylot a życiodajny sok z każdą chwilą wypływał przez obie dziury bezpowrotnie pozbawiając cygana sił oraz całej reszty niezbędnych do życia rzeczy, jakie to krew normalnie zwykła transportować.
Nieco czasu zajęło również zanim pojął kim jest nachylająca się nad nim lalka, oraz że zwykłe uciskanie rozdygotaną zdrową ręką rany nic nie daje, bo zawsze jest druga dziura. Cały się lepił kurwiąc i złorzecząc w przynajmniej trzech językach, co akurat w przypadku tego gościa było pozytywnym objawem, bo świadczyło, że powoli, ale niezawodnie powraca.
- Szybko, usuń kulę. Bo się wykrwawi. – usłyszał słowa wypowiedziane do Indianina kiedy sam darł już poły szlafroka na pasy i grzebał po omacku w plecaku za symbiotykiem.
- Przeszła na wylot… – wysapał z sykiem - …cały zapas leku pójdzie na zasypanie obu ran… ja pierdole… sssss… ale niefart…. - mamrotał pod nosem i szarpał się histerycznie z bandażowaniem jedną ręką ran. Krew go zalewała. Dosłownie i w przenośni. Na szczęście po zaaplikowaniu leków i dzięki pomocy Spook w zaciągnięciu węzłów szarpi krwotok nieco zelżał. Cały był ujebany we własnej jusze. Nawet zęby i całą twarz miał umazane. W tej chwili wyglądał jak hiena po wyżerce, ale mimo dreszczy starał się jak mógł wyglądać hardo. Pojękiwał ze złości na niefart i bacznie zerkał na pochylonych nad nim ludzi podejrzliwie. Jeszcze w szoku kombinował, że diabli wiedzą, co strzeli do łba pozostałym, jeśliby uznali, że w obecnym stanie byłby dla nich bardziej zawadą niż pomocnikiem w powrotnej drodze. Gwoździa we łbie się nie spodziewał, bo klamoty Razora pozostały przy trupie, ale nagły nóż w plecach… tego by nie chciał.
Warczał więc, stękał i kurwił na czym świat stoi na przemian kiedy się podnosił.
- Co za pech…pierdolona robota… zamiast zarobku same straty…. Połowę ekipy chuj szczelił… fanty i cały zarobek… ssssssss…. a do domu daleko….
 
Bogdan jest offline  
Stary 13-09-2011, 23:22   #95
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Uciekali w popłochu. Niezależnie od domniemanych bogactw znajdujących się w pomieszczeniu, które mieli splądrować, musieli zawrócić, i to w trybie natychmiastowym. Wciągnięcie Razora trzymającego Rudą trudne nie było, jednak pojawienie się klawisza wprowadziło pewną nerwowość, w końcu nie dawniej jak minutę temu Jerome (niech jego duch zazna spokoju i ukojenia, na które oni jeszcze nie zasłużyli) zleciał z łańcucha na samo dno.

Wciągnęli ich w samą porę, żeby uratować im tyłki. Takie było pierwsze spostrzeżenie Apacza, niestety błędne. Tylko Spook wybiegła z korytarza za cyganem i indiańcem, ciało Razora spoczywało na kratach przy krawędzi, z przestrzeloną głową (czy też raczej rozsadzoną, niewiele z niej zostało).

Pytanie, które wszyscy sobie zadawali: co to, kurwa, miało znaczyć?!
Teoretycznie Strażnik nie dysponował bronią palną. Teoretycznie, nie przewidywano, żeby musiał jej używać. Standardowe działka wystrzeliwujące impulsy magnetyczne plus siatka starczały, żeby opanować niesfornych więźniów, zbyt naiwnych, zbyt pewnych siebie, lub po prostu spragnionych wrażeń. W praktyce jednak, jak się okazało, istniały egzemplarze robotów stricte bojowych. Apacza to nie zdziwiło. Gehenna to projekt rządowy, kto wie czy nie największy i najkosztowniejszy w historii ludzkości. Musieli się zabezpieczyć na wypadek, gdyby zdarzyło się najgorsze. Gdyby zdarzyło się to, co zdarzyć się nie powinno, lub wręcz nie mogło, jak na przykład przejście przez nieznaną anomalię, chaos i przejęcie przez więźniów władzy na części statku. Chociaż, jeśli zrobili to właśnie na taką ewentualność, to nie popisali się zbytnio- Strażnik nie próbował nawet odbić utraconych terenów, a chyba powinien, skoro dysponował bronią palną. Coś tu nie pasowało, możliwe że miało to jakiś związek z uruchomieniem silników.

Z resztą, Apacz nie miał obecnie czasu na takie rozważania i snucie teorii, miał na głowie walkę o życie.
Biegli dopóty, dopóki nie byli poza zasięgiem rykoszetujących pocisków, wtedy zatrzymali się, żeby złapać oddech i przeanalizować sytuację. Oraz, jak się okazało, opatrzyć rannego- Tolgy oberwał w ramię. Pozostała dwójka miała rany powierzchowne, poparzenia po walce z jaszczurem, które nie wyglądały na poważne (kwas szybko przestał wyżerać skórę, mimo iż niczym go nie spłukali), chociaż dopiero później mogli się dowiedzieć, czy kwas nie był również toksyczny. Vincent uważał jednak, że miał on tylko odstraszyć potencjalnego napastnika w razie zranienia. Poza tym, otarcia i niewielkie nacięcia, na które nawet nie zwracali uwagi.

Z cyganem mógł być jednak problem, głównie z miejscu, w którym schodzili po linie szybem wentylacyjnym. Teraz będą musieli się wspinać.
Ruda wyjęła z plecaczka medpacka, a Apacz aż rozszerzył oczy ze zdziwienia. Chciała go opatrzyć, i to używając własnego, nietaniego przecież, sprzętu.
Gdy kazała mu wyjąć kulę z ramienia Tolgy'iego, zastanawiał się, czy żartuje. Nie rymowała, nie gadała głupot... Mówiła, że jest naćpana, ale wyglądało to całkowicie odwrotnie- jakby zawsze chodziła na haju, a teraz Strażnik oczyścił jej ciało z toksyn i dał trzeźwo myśleć. I nagle zmieniła się w Matkę Teresę.

Przypatrywał się jej bez słowa, kiedy to cygan przytomnie oznajmił, że kula przeszła na wylot. Niewiele brakowało, a Apacz grzebałby medycznymi szczypcami w ranie towarzysza, szukając nieistniejącej kuli. Pewnie zorientowałby się dopiero, gdy narzędzie przeszłoby na wylot i zatrzymało się na betonowej ścianie, o którą opierał się Ripper. Na szczęście, dla postrzelonego, nie doszło do tego.

Podczas gdy urocza parka zajmowała się dziurą cygana, Apacz patrzył w ciemny korytarz przed nim, przypominając sobie przebytą drogę. Strażnik wszczął alarm, musieli jak najszybciej oddalić się od jego terytorium. Nie dosyć, że miał pancerz, to jeszcze ostrą amunicję, jeśli trafią na takiego w wąskim korytarzu, już po nich. Poza tym, kto wie, w jakie cuda są wyposażone te roboty?

- Już? Musimy ruszać, bo nam tyłki odstrzeli- rzucił w stronę towarzyszy, po czum ruszył korytarzem, trzymając nóż w pogotowiu. Zanim jednak zniknął im z oczu zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Był to sygnał- idziecie, czy mam was zostawić?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 14-09-2011, 12:23   #96
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Ludzie ZiZiego. Jego wysłannicy. Wszyscy, którzy dla niego pracują. Czyżbym nieświadomie zbliżał się do wyższego szczebla w drabinie tej hierarchii? To, że szefa nie ma to dostateczny nietakt. To, że zmienił plany bez jakichkolwiek konsultacji z mózgiem całej operacji było już więcej niż nietaktem. Było istną chujnią! Jedynie tak to mogę nazwać. Do tego ten pieprzony terrorysta John. Oby nie doszedł z nami do finału operacji i nie puściły mu jego znane słabe nerwy..."

***

Pojawienie się Johna zaskoczyło nie tylko Double B. Może ludziom z The Punishers to zwisało, ale część z nich zdradzała pewien niepokój. Danter i Erni nie zdradzali żadnych emocji. Parli naprzód nie zwracając uwagi na odpychającego dowódcę. Cyklop sprawiał wrażenie gotowego na wszystko. Jego marsz z rękoma ułożony wzdłuż ciała wyglądał sztywnie, ale było w nim coś z kociej gracji - jak można tak powiedzieć o łysym, masywnym mścicielu. Carter znany jako chodząca zbrojownia nie tylko na sektorach Gildii Zero szedł tyłami i Double B nie widział co dokładnie mężczyzna robi. Również nie słyszał. Dziwiło programistę to jak taki nożownik i zwiadowca mógł trafić do The Punishers. Według uczonego bardziej pasował do Rippersów...

Jak Zacka Zeemermana nie było programista na razie zostawił swój kontakt ze strażnikiem w tajemnicy. Mimo iż rozmowa z ZiZim była bardzo ważna to Double B nie chciał ryzykować przekazania informacji byle komu. Musiał działać ostrożnie. Informatyk był ciekaw gdzie właściwie udaje się teraz grupa. Miał nadzieję, że John wie gdzie ich kieruje i nie wprowadzi ich żadne łajno w postaci Hien czy przeciwnych gangów. O strażnika informatyk się nie martwił póki miał włączony Generator Szumów. Ten ich nie widzi, nie słyszy, wcale nie wie o ich obecności... Przed samym dotarciem do odpływu z agrodomów Double B podzielił się pewnymi informacjami z towarzyszami.

- Jak wiecie ruszamy zapewne na tereny STRAŻNIKA. - powiedział robiąc krótką przerwę informatyk. - Sztuczna Inteligencja posiada nie tylko kamery, czujniki, skanery, ale i najnowsze wizualizatory termiczne oraz czujniki ciężaru. Te hasła mogą wam nic nie mówić, ale oznacza to, że STRAŻNIK może obserwować i podsłuchać każdą istotę na swoim terytorium... - głos Bena był cichy, suchy, rzeczowy. - Jest jednak jeszcze coś. Po skonstruowaniu najnowszych aktualizacji SI oraz wysłaniu Gehenny w kosmos uwolnieni więźniowie skonstruowali Generator Szumów. Jest to cenny prototyp, który mam przy sobie. Daje nam możliwość całkowitego ukrycia naszej obecności przed strażnikiem. Dopóki urządzenie działa nic nam na jego terenie nie grozi. Jego jednostki nie będą wiedziały o naszej obecności. Ba! On sam nie będzie wiedział... - dodał z uśmiechem doktor programista. - Jak coś się stanie potrafię unikać kamer i skanerów więc jeżeli urządzenie by przestało w jakiś sposób działać postaram się nas jakoś przeprowadzić. Wolałbym jednak aby nic się z nim nie stało. Oprogramowanie mam skopiowane, ale samo stworzenie tej skrzynki zajęło grupie specjalistów tygodnie ciężkiej pracy. Uszanujmy ich wysiłek... Aha! Na terenach STRAŻNIKA nie oddalajcie się ode mnie dalej niż 10 metrów. To skuteczny i sprawdzony zasięg urządzenia.

Po tych słowach grupa znalazła się przed olbrzymią rurą, która prowadziła wodę nawadniającą Agrodomy. Według ludzi ZiZiego mieli na przejście jakieś 20 minut. A potem popłynie woda a wraz z nią oni. To się zaczynało robić niebezpieczne jeszcze przed wejściem na tereny STRAŻNIKA. W Double B obudziły się dawne lęki. Przed pośpiechem a tym bardziej pośpiechem po łydki w wodzie. On nawet nie umiał pływać! Zlękniony programista wszedł do środka okrągłego tunelu zaraz za resztą grupy. Właz za nimi został zamknięty a jedynymi źródłami światła były latarki jego ochroniarzy.


Idąc po wodzie wysportowanie Double B ujawniło się z wielokrotną mocą. Programista mimo iż był normalnej budowy ślizgał się na wodzie jakby w pewnych momentach tracił władzę w nogach. Od paru upadków uchronił go idący tuż za nim Carter, ale bywały sytuację, w których informatyk bał się o sprzęt jaki miał w plecaku. Generator był prototypem. Jak się zepsuje to szefowie urwą mu jaja i posłużą się nimi jak parasolką do drinków. Na samą myśl Browna przechodził zimny dreszcz. Teraz ta piątka ludzi zastanawiała się czy on wie, gdzie jest. Wyglądał jakby wystraszony wracał podmokłym brukiem do swej klitki po wieczornych wykładach - jeszcze za czasów pobytu na Ziemi. Był taki ludzki - taki naturalnie zlękniony. Reszta nie zdradzała emocji. Double B miał w dupie, że mogą się z niego naśmiewać. Chciał po prostu żyć i spełnić swoje marzenie. Udowodnić, że odkryje coś czego nikt nie wie. Coś o czym nikt nie ma pojęcia. Nie był wybawicielem ani zaślepionym bogactwem ignorantem. Chciał umrzeć posiadając wiedzę tak wielką, że nikt na tym statku nie będzie miał nawet pojęcia. Chciał tego tak bardzo, że aby osiągnąć cel wejdzie nawet z największe bagno...

Nawet w momencie, gdy zawór został otwarty Double B nie zapominał o swoim marzeniu. Nie zapominał o rozmowie ze strażnikiem. Nie zapominał kim był i kim ma nadal pozostać. Woda zaczęła się lać. Coraz wyżej i wyżej. Informatyk ściągnął plecak i niósł go na rękach tak wysoko jak tylko się dało. Inni pomagali mu iść. Double B zaczął się podtapiać już jakiś czas przed opuszczeniem rury dopływowej. Woda, której się opił chlupała w jego wnętrzu. Było źle, ale nie na tyle aby potrzebował reanimacji. Czuł się strasznie, ale w końcu mu i innym członkom eskapady udało się wyjść na ciemny korytarz.

- Stać! - cicho powiedział łapczywie łapiąc oddech informatyk.

Plecak zdawał się przemoknąć. W środku nie było wody, ale urządzenie będące najbardziej na wierzchu zamokło - był nim Generator Szumów! Double B powstrzymywał się aby się nie rozpłakać. Wyciągnął narzędzia i z wirtualną modlitwą na ustach zaczął reperować sprzęt. Starał się usytuować grupę w miejscu, gdzie nikt - kamery strażnika ani Hieny - nie będą w stanie ich dostrzec. Kaszląc mokro - niemal się dusząc - informatyk grzebał w urządzeniu dobre parę minut. W końcu pozbył się wilgoci. Generator znów działał! Po schowaniu go do przetartego od wnętrza plecaka informatyk odkaszlnął parę razy mocniej i poczuł, że znów może swobodniej łapać powietrze. Wyprawa dopiero się zaczynała a cała grupa oczekiwała tego co znajdą u wylotu mrocznego tunelu…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 14-09-2011 o 12:29. Powód: Musiałem dodać mały szczegół ;)
Lechu jest offline  
Stary 15-09-2011, 21:38   #97
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Szczebel po szczeblu w absolutnej ciszy. Flat Line wspinał się do szybu technicznego. Miał nadzieję, że potem wyjdzie już na prostą i opuści zagrożone miejsce. Przystanął w połowie i złapał mocniej pordzewiały uchwyt. Na razie nie słyszał pogoni, ale zdawał sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu. Przed wspięciem się na drabinkę oglądnął szybko ale dokładnie korytarz usłany resztkami ludzkich tkanek i kości. Ślepy zaułek, poza drogą w górę. Zbierał siły przez minutę przyciskając głowę do zimnej stali, bo mimo że fizycznie nie był wyczerpany, to już kilka razy żegnał się z życiem. Wreszcie ruszył w górę.

Klapa się zaczęła otwierać, a Roben po początkowym stanie przedzawałowym rzucił się w dół, chcąc uniknąć wykrycia. Chwila rozgorączkowanej nieuwagi i stracił oparcie na śliskich szczeblach i upadł z kilku ostatnich stopni, leżał w bezruchu i patrzył przez szyb na łysą czaszkę i wyszczerzone zęby. Kolejny Pokrak, musiał być głęboko w ich terytorium. Miał tylko jedno wyjście, przecież alternatywą był powrót przez tunel z odpadkami i pozwolenie na wzięcie się w kleszcze. Wystarczyło żeby pognał za nim i wrzasnął, miałby wszystkich trzech na karku. Tam z tyłu przecież zostawił ich co najmniej dwóch, ale nie był pewien czy nie więcej.

Wstał szybko i przesunął się tak aby nikłe światło z drabinki i tunelu nie padało na niego. Wyszarpnął broń i czekał. Musiał przejść przez niego, musiał go rozwalić. Smolista czerń wokół i nowa fala trupiego odoru przyprawiającego o mdłości nie ułatwiała koncentracji. Nie był dobrym strzelcem, ale wiedział, że nożem nie załatwi sprawy tym bardziej aplikatorem. Co innego atak z zaskoczenia na rzeźnika, co innego kiedy Pokrak wiedział już, że na niego się czai. Niewiele było wiadomo o tych stworach, ale ich nadnaturalna odporność na ból i obrażenia była wymieniana przez wszystkie źródła. Musiał zabić go od razu, albo przynajmniej wyeliminować z pościgu. Przesunął się tak aby stanąć za drabinką, by uniemożliwić Pokrakowi szybki atak. Czekał aż zejdzie na dół by zaatakować z obu luf i poprawić nożem, a potem od razu wiać do góry. Oznaczało to oczywiście zwrócenie na siebie uwagi, ale nie miał wyjścia. Liczył na to że da radę zablokować właz na końcu drabinki i pościg straci trochę czasu na obejście zatoru inną drogą. W to że jest to jedyne przejście oczywiście nie wierzył. Gdyby miał tyle szczęścia nie wpierdolił by się w to bagno w ogóle. Adrenalina rozpoczęła już dawno swój taniec, teraz jej strumień jeszcze bardziej zasilił krwioobieg doktora. O dziwo, teraz kiedy już wiedział że, jedyne co mu zostało to walka do końca, uspokoił się zupełnie. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, ścisnął w dłoniach samoróbkę i nóż Pozostała drobna kwestia pokonania Pokraka. Przez felczera. Solo.



[Rzut w Kostnicy: 3]
 
Harard jest offline  
Stary 15-09-2011, 22:53   #98
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kalkulowała, liczyła i przeliczała na różne sposoby wypróbowując różne wersje i te pesymistyczne i te bardziej optymistyczne i za każdym razem wychodziło, że się jej nie opłacało. Pędzenie bimbru po prostu się nie opłacało. W każdym razie nie na sprzedaż. Mogła zrobić trochę na własny użytek, ale sprzedaż w większych ilościach była ponad możliwości Lenox. Pracując solo nie miałaby potrzebnego potencjału do dystrybucji dla szerszego grona, musiałaby wejść z kimś w spółkę a to już sprawiało, że ten cały pomysł w stosunku do zarobków był zbyt kosztowny. Szkoda, bo często pomagała w produkcji alkoholu na użytek Gildii i miała w tym sporą praktykę. Pozostawało jej tylko spróbować sił w produkcji innego rodzaju używek. Przy czym do tej roboty także potrzebowała wspólnika albo jeszcze lepiej propozycji stanowiska wykonawcy.
Przejrzała dostępne pliki na swoim WKP. Musiała zrobić rachunek sumienia i sprawdzić, co potrafiłaby zrobić od ręki a do czego potrzebowałaby informacji od kolegów z G0. Kristi zakładała różne scenariusze tego, co będzie robić, kiedy związywała się na dobre z biochemią, ale produkcja narkotyków nigdy nie była na szczycie listy pożądanych przez nią zajęć. Aż do teraz. Na szczęście jeszcze, na Terrze zdobyła doświadczenie przy wytwarzaniu leków a te dwa zajęcia były dość bliskie sobie. Czasami wręcz tożsame, bo medykament od drugów odróżniało często tylko zastosowanie i dawkowanie.
- Ponoć szukasz roboty w chemii?

Kristi podniosła głowę znad wyświetlanych na wukapie schematów. Szybko zamknęła program i przeniosła wzrok najpierw na własny kubek a potem na rozmówcę. Nie chciała, aby potencjalny zleceniodawca widział ją podczas douczania się czegoś, czego miała być znawcą.

- Pośrednik powiedział mi, gdzie mogę cię znaleźć. Nasz chemik oberwał ostatnio i szukamy kogoś na próbę.
Wpatrywała się w posłańca Czarnych Panter. Chemik oberwał? Nie brzmiało to zbyt zachęcająco, ale nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie. Jeśli zapłacą tyle ile potrzebowała będzie mogła rzucić robotę u Bruno i opłacić informatora. Tym bardziej, że Pantery potrzebowały kogoś do meta-amfy, neo-speedu i rusha. Wszystko to mieściło się w zakresie jej umiejętności i wiedzy.

- To zależy, dla kogo i za ile? – Starała się nie nasycać nadzieją tonu głosu, żeby kontakt nie zorientował się jak bardzo pożądała tej roboty.

- Dziesięć fajek dziennie plus procent w zyskach, jeśli się sprawdzisz i twój towar będzie dobry. Pracuję dla Conga.

Coraz lepiej. Pantery w stosunku do G0 były absolutnie neutralne a Cong był zasadniczym facetem. Był z niego kawał zajebiście wielkiego drania, ale takiego, który lubił konkrety i z którym zawsze wiedziało się, na czym człowiek. Kristi wiedziała, że to właśnie z Congiem przyjdzie jej negocjować to, na czym najbardziej jej teraz zależało, czyli procenty.

- Jeśli jesteś zainteresowana powiedz, kiedy chcesz zacząć.

- Kto dba o sprzęt i zasoby do produkcji? Chemik czy macie zaopatrzeniowca?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Mamy niezbędną osobę - Widać było, że ganger nie chciał powiedzieć na razie za dużo, póki nie zadeklarowała chęci współpracy. - Będziesz miała to, co potrzebne do produkcji.

- Jestem zainteresowana współpracą. – Dodała szybko, by rozwiać wszelkie wątpliwości - Kiedy będę mogła się spotkać z kimś, kto przetestuje moje umiejętności?

- Jak będziesz gotowa wpadnij do sekcji 4534. Przy bramie powiedz, że jesteś nową chemiczką wartownikom. Bracia zaprowadzą cię do mnie. Wtedy pójdziemy do Conga.

- Ok. Wszystko jasne.

Kristi zerwała się od stołu i udała się do agrodomów. Przed swoją zmianą przejrzała jeszcze raz pliki na temat stymulantów. Coraz częściej dostrzegała ubytki w swojej pamięci, prawdopodobnie będące wynikiem przyjmowania przez nią ETP – 45, ale nie trudno było przewidzieć, że ta substancja zafunduje jej takie właśnie skutki uboczne oprócz pozostałych efektów ubocznych. Dlatego właśnie zaraz po buncie więźniów i przejęciu przez nich tego fragmentu Gehenny postarała się o WKP i przelała wszystkie informacje, które mogły być do czegokolwiek przydatne a jeszcze nie wyciekły z jej głowy na syntetyczny mózg zastępczy. Teraz miała się, na czym oprzeć, kiedy ETP robiło z jej długotrwałej pamięci sito.

Lenox przebrała się i przygotowała się do pracy przy zaczynie. Może i Pantery mogły jej zapewnić dobry punkt oparcia finansowego, ale Gildia posiadała coś jeszcze. Wiedzę, którą jak Kristi zakładała była zarezerwowana tylko dla członków G0. Gdyby jej własne dwa umysły i ten zwykły i ten sztuczny w postaci wukapu zawiodły zawsze mogła poszukać pomocy pośród osób z jej gangu. Dlatego nie zamierzała rzucić roboty u Grafa Zero i dlatego odpuściła sobie przynależność do Furii, z którymi trzymała się krótko tuż po rewolcie.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 16-09-2011, 08:32   #99
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Baką sprawiała, że Jakub czuł się trochę jak antropolog starający się poznać jakąś egzotyczną kulturę zamieszkałą w najodleglejszych zakamarkach Amazońskiej Dziczy. Sektory Odzyskane na których żelazną łapę trzymał Wielki Lew Judy różniło od szalonych rewirów Rimshank Rippers niemal wszystko. Pierwsze pół godziny zajęło przetłumaczenie olbrzymowi, że nawrócenie niekoniecznie musi oznaczać spędzanie reszty życia w celi i oddawanie się wyuzdanym masochistycznym praktykom (do których już nawet przygotował sobie zestaw biczy). W pierwszej chwili Baka sprawiał wrażenie wręcz rozczarowanego, później jednak na jego twarzy zaczęło pojawiać się coś, co przy odrobinie dobrej woli można by nazwać uśmiechem szczerej radości. Gdy na koniec dowiedział się, że może, a wręcz powinien wrócić na własny sektor, a Jakub ma zamiar mu towarzyszyć, jego gęba rozpromieniła się na dobre.
Mijali właśnie drugi sektor ziemi niczyjej. Tam gdzie można było bezpiecznie otwierać usta Baka starał się wprowadzić Szkutnika w meandry Rimshankowego BHP.

- Łazi gdzie chce, ale pamięta: Stołówka jest nasza, Rippersów, nie Lwów. Cela Wieszcza też jest Rippersów. Cały Sektor. Chce się padre zakomarować, my na to lachę kładziemy, ale trza wiedzieć kto z kim i kiedy japę w ciup trzymać a kiedy ją otworzyć. Co by jej nie stracić.

- Logiczne. Kontynuuj.

- Zanim do Echo, najlepiej se Padre zadekuje kwadrat. Się znaczy celę. A zanim se zadekuje kwadrat, to trza lachę obciągnąć Wielkiemu Q.

- Że co?

- No znaczy nie dosłownie. Znaczy nie zawsze... no że mu się jakby to... kurwa... - brwi Baki zmarszczyły się, pod czaszką trwało intensywne poszukiwanie synonimu - No trza się z Wielkim Q przywitać, powiedzieć coś za jeden i po coś przylazł. Mile widziane jakieś...

- Kwiatki i laurka. Rozumiem. Coś jeszcze?

+

Z topornej opowieści towarzysza Jakub zaczął wyłapywać co ważniejsze wątki. Inny świat. Inna mentalność. Poszukiwania zaginionego apostoła wymagały bazy wypadowej i z niej póki co Jakub uczynił priorytet. Najpierw postanowił zgłosić się do Wielkiego Q. Nie zamierzał szczególnie czarować - jako cel wizyty poda, zgodnie z prawdą, chęć ogarnięcia bajzlu po Wieszczu i zbadania jego przypadku. W ramach wkupnego postanowił zaoferować mu swoją wiedzę w zakresie szczegółowej topografii statku i ewentualnie usługi przewodnika po mniej pewnych sektorach. Ostatecznie ksywka "Szkutnik" nie powstała przez przypadek.
Później po kolei znalezienie sobie celi (planował zająć tą po Gaborze) i spotkanie z Echo. W międzyczasie nie prowokować bójek gapieniem się w oczy komu nie trzeba i unikać nisko przelatujących przedmiotów.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 16-09-2011 o 08:36.
Gryf jest offline  
Stary 16-09-2011, 14:49   #100
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Chase nie był w dobrym nastroju. Ganianie tam i z powrotem po sektorach nie jest przyjemnym, czy też ciekawym sposobem spędzania czasu.
A teraz czekał go dobijanie się do drzwi owego informatora. Pech.
I wtedy pojawiła się kolejna przeszkoda. Duży wyrośnięty osiłek.
Gnida określająca go jakąś obelgą. On się aż prosił o śrut w klatce piersiowej.
James sięgnął po obrzyna. Trochę szkoda było kul na takiego typka, ale jak już ubić to porządnie.
Jeden strzał z bliskiej odległości, przerobi mu klatkę piersiową w krwawą breję.
Nauczy się szuja szanować starszych od siebie. Co prawda zemrze kilka sekund po tej nauce, ale to detal.
James był wkurzony i tylko czekał na okazję, by rozładować furię. A byczek wybrał sobie zły czas i złe miejsce na żarty. I zdecydowanie złą osobę.
Spoglądał złowrogo na Melo, czając się tuż za jego plecami. Obrzyn był już w dłoni, palec na cynglu... jeden ruch, jeden strzał, jeden trup. Normalka na Gehennie.
Teraz tylko wybrać czas do ataku... na szczęście tamten typek, był zbyt pewny siebie. Niezbyt ostrożny.
Trzy.. dwa...

- Pomocy! POMOCY!
– ocalony przez wrzaski informatora.
Ciche „Cholera” wyrwało się z ust Chase’a. Na razie typek mógł być użyteczny, więc był potrzebny żywy. Na razie. W innym miejscu i czasie, może zginąć. W innym miejscu i czasie Thorn może nie mieć potrzeby, by zostawić do wśród żywych.
Więc Punisher schował broń i naparł ciałem na drzwi do celi Filozofa.
Łypnął nieco złowrogo na Mello i niemal wypluł kolejne słowo ponurym tonem głosu.- Wyważamy.
I nic więcej. Ale wystarczyło.
Obaj naparli na stalowe drzwi nasłuchując wrzasków biedaka w środku i jęków opierającej sił ich zakusom zasuwy blokującej drzwi.
Ta jednak długo nie wytrzymała. A w środku był stary mężczyzna miotał się jak szalony z wybałuszonymi oczami szarpiąc z niewidzialnymi więzami.
Odpał, normalny odpał.

Albo informator zwariował do reszty, co na Gehennie nie było niczym nie zwykłym. Albo Filozof się tak naćpał, że kontakt z rzeczywistością całkiem mu się zerwał. Tak czy siak, był teraz bełkoczącym workiem mięsa. Bezużytecznym i godnym pożałowania.
-Szlag.- zaklął cicho James, potem podszedł do Filozofa i zaczął go walić po twarzy otwartą dłonią w nadziei, że ból przywróci mu kontakt z rzeczywistością. Może i były inne sposoby postępowania z ćpunami i świrami. Ale czy James wyglądał na siostrę miłosierdzia?
Waląc informatora po gębie, kątem oka Thorn spoglądał na Alana Mello. Nie należało tracić czujności przy takich typkach. No i... może będzie okazja by go rozwalić. Oczywiście w ramach obrony własnej.
Jak za starych dobrych lat w wydziale zabójstw.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-09-2011 o 14:54.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172