Chłód poranka przynajmniej prowizorycznie naprawiał to, co popsuły trzy kufelki przed snem i twarda decha pod cienką warstwą trocin, które - choć przechodzone - nie dały się łatwo spacyfikować kocem i całą noc złośliwie kłuły zamiast izolować. Elementarne braki wychowania kilku toczących nierówny bój z fizjologią współlokatorów też miały swój udział w tym, że Spieler czym prędzej opuścił duszne wnętrze zajazdu.
Kurtkę i resztę skromnego dobytku zawiesiwszy na kołku rachitycznego ogrodzenia, po kolana w gęstej jak śmietana mgle, ziewnął rozdzierająco i poprzeciągał się chwilę okrutnie, aż trzeszczały stawy. Potem zebrał dłonią z okolicy ust drobne pozostałości śniadania, oblizał palce i wytarł w spodnie tam mniej więcej, gdzie plecy definitywnie tracą prawo do swej szlachetnej nazwy. W kilku wymachach ramion zasymbolizował jeszcze poranny rozruch, po czym obwieścił gotowość do życia głuchym klaśnięcie i energicznym zatarciem dłoni. – Rześko...
Gdyby nie wygłupy pogody, widziałby już bryłę stajni i absolutny bezruch w najbliższej jej części rzeczywistości zupełnie wyraźnie. Zmarszczył brwi, małym palcem wydłubując wspomnienie snu z kącika oka. Kiedy przeniósł badawcze spojrzenie na wysokiego, opalonego młodzieńca, z którym prawie na pewno stuknął się wieczorem kuflem, jedną uniósł pytająco. – Radzisz sobie z końmi?
Odpowiedź skwitował oszczędnym kiwnięciem, przewracając nogą najeżoną drzazgami ławeczkę spod płotu. – Znajdź tego spieszonego wozaka – zaordynował szorstko, schylając się po garść suchego pyłu, po czym nie czekając na odpowiedź, pomaszerował energicznie do drzwi.
Od progu rzucił groźnie i całkiem donośnie: – Pora zaprzęgać.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 12-09-2011 o 23:41.
Powód: Drobna poprawka, żeby się lepiej z hardym młodzianem zgrać, a nie wyjść na idiotę.
|