Wiedźma | cz.2 odegrana z Gettorem i MG -Jak trzeba to trzeba.- przytaknął ze śmiechem kapłan i dodał żartobliwie.- Pewnikiem, żeś nie zatruty. Ale dla pewności skrócimy ptaszka parę centymetrów. To pomaga na wszystko.
Chwilę tropicielowi zajęło powiązanie faktów i "ukrytego" znaczenia w wypowiedzi kapłana.
- Chętnie zobaczę na twoim przykładzie, "Kaktusie" - warknął tracąc powoli wszelką nadzieję, że kapłan Gonda zamierza go w ogóle uleczyć.
-No, no... bez psioczenia mi tu na lekarzy. To w końcu ja będę musiał macać ciebie.- odparł żartobliwym tonem kapłan, przykładając dłoń do rany Kaevina i zaczynając prosić Gonda o pomoc. Z palców Kastusa przeszło po ciele tropiciela kojące ciepełko i pierwsza z ran się zagoiła.
Kaevin nabrał powietrza do płuc i z zadowoleniem stwierdził, że ucisk w klatce piersiowej ustał.
- Dzięki wielkie panie medyk. - powiedział. - Jestem waszym dłużnikiem. Jakby się moje dowództwo wreszcie naradziło co zrobić z orkami, żebyśmy mogli ich sprawę zakończyć to chętnie bym was przeprowadził przez okolicę, bo słyszałem że na północ jedziecie. A tereny nie są tak bezpieczne jakby się mogło wydawać.
-Byle z lepszym skutkiem, niż obecny ...a właśnie. Macie jakąś gorzałę, bo nasza się deczko wyczerpała, a bez niej panienka Drucilla bywa...- kapłan zamilkł, by poszukać w pamięci jakiegoś dyplomatycznego określenia stanu gnomki.
- Wyjątkowo upierdliwa? - walnęła Sylphia prosto z mostu, trzepocząc do Kastusa niewinnie rzęskami. Kapłan zaś strzelił buraka, i próbował zgromić czarodziejkę wzrokiem, ale wyszła mu mina zbitego psiaka.
- Chyba rozumiem... w obozie za dużo gorzałki nie uświadczycie, ale możecie wziąć to. - Podał kapłanowi swój bukłak wina, który wcześniej próbował proponować Careli. - I chyba będziecie musieli ją jakoś usidlić, bo najbliższa osada jest kilka dni stąd...
-To źle.- mruknął kapłan po chwili zastanowienia.
- No nic, dzięki wam raz jeszcze. - Kaevin rozciągnął ramiona. - Jakbyście mnie potrzebowali, to będę prawdopodobnie krzątał się po obozie.
Po tych słowach zaczął zbierać się do odejścia.
-Będę pamiętał.- stwierdził kapłan, z uśmiechem. Po czym skupił swe spojrzenie na wejściu do namiotu, do którego właśnie weszła Dru.
- Gadaj co tam u ciebie - Powiedziała Magini do Kapłana, przyglądając się odchodzącemu Kaevinowi. -U mnie... no, jakby tu.- spojrzał w kierunku kręcącej się wśród żołnierzy i jawnie prezentującej swe wdzięki Missy, poprzez poprawianie dekoltu, wypinanie tyłeczka i zalotne puszczanie oczka.-Trochę się zaprzyjaźniłem z Daphne. To miła dziewczyna. A u ciebie, Sylphio? Czujesz się dobrze?.
- Taaaa... miła - Odparła Magini - A zresztą mniejsza z tym... a co może być u mnie?. Martwię się tą cholerną sprawę z tą klątwą. Wiesz, ja też miałam koszmary ostatniej nocy, śniło mi się, że już się powoli przemieniałam w mackowatą istotę - Mówiła to wszystko z wyjątkowo poważną miną - Kiedy więc będzie możliwość rzucenia na mnie kilku odpowiednich czarów, kiedy ktoś będzie mi w stanie powiedzieć co się ze mną stało... co się ze mną dzieje?.
-Eeeee.... nie wiem co rozumiesz przez odpowiednie czary. Łaska Gonda, wróciła do mnie, ale... nie jestem biegły w tej metafizyce. Zawsze wolałem czary wzmacniające. Może Drucilla by wiedziała, ale się jakoś nie garnie. Natomiast... ja nie wiem jakie czary powinny być użyte. Zwykłe zdjęcie klątwy nie dziala... próbowałem.- stwierdził smętnie kapłan.
- Wielce pokrzepiające, nie ma co - Powiedziała - Biorąc to jednak na logikę... może jakieś pobłogosławienie, może nawet usunięcie choroby?. Odganianie zła, woda święcona??. Nie znam się na tym jak ty i Dru, sam więc daj jakiś sensowny pomysł. Bo na pewno nie skończę jak Rev... ani jako wisielec. Już prędzej... - Utkwiła wzrok w trzymanym w dłoni samopale.
-Drucilla coś tam kombinuje... ale jak dotąd bezskutecznie, tradycyjne modlitwy jakoś nie działają. Może jakieś inne? Mogę uprosić Gonda i usunięcie choroby rzucić na ciebie. Ale...- wzruszył ramionami.- Nie jesteś chora.
- Kto tam wie co mi naprawdę dolega do stu diabłów - Szepnęła dla odmiany.
-Panienka Drucilla próbowała to ustalić... ale wyniki wróżenia są niejednoznaczne, no i...- westchnął cicho Kastus.- Dlatego jest ostatnio taka cicha i markotna.
- A dowiem się chociaż, jakie właśnie były owe wyniki wróżenia?.
-Eeee...coś o więzi karmicznej, związanej z dzieleniem trudów...czy coś w tym rodzaju. O łańcuchowym naznaczeniu. Ciężko mi to zrozumieć.- odparł kapłan drapiąc się po karku.- Drucilla lepiej by to wytłumaczyła. To tak mądrze brzmiało w jej ustach.
- Ehe - Odpowiedziała wielce elkwencyjnie Magini, wciąż wpatrując się w pałasz trzymany w dłoni - A słuchaj no... religijny jesteś bardziej niż ja... jeśli bym odebrała sobie sama życie, trafię do jakiegoś piekła czy co? - Spytała nagle.
-Hmmm..najpierw trafia się przed sąd Kelemvora, a potem jeśli wysłannik bóstwa patronującego tobie wstawi się za tobą, to... wtedy idziesz do krainy twego bóstwa. W innym przypadku, zasądzona ci zostaje nagroda lub kara. Dla tych co odrzucili bogów, jest zasądzone stać cegłą w murze otaczającym posiadłość bóstwa śmierci.- wyjaśnił kapłan.
- A więc mówiąc krótko, może być przesrane? - Uśmiechnęła się do niego jakoś tak wyjątkowo smutno.
-Cóż... wiara może nas uratować.- odparł kapłan starając się pocieszyć maginię.- Jaki by sens miała wiara, gdyby los tam po śmierci, był z góry pewny?
Nie odpowiedziała już nic, wzruszyła za to ramionami, a jej oczy ponownie zostały skryte za rondem kapelusika. Machnęła od niechcenia ręką w jego kierunku...
-Co teraz zrobisz?- spytał Kastus.
- Nie wiem... na początku raczej nic... - Szepnęła. A Kastus skinął jedynie głową. Martwił się o Sylphię, ale musiał pilnować bezpieczeństwa Dru. Poza tym, nie wiedział jak pomóc Sylphii.
Siedzieli więc przy wozie w milczeniu, on wpatrywał się w namiot, ona z kolei w swoją pukawkę...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |