Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2011, 07:43   #146
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Okręt, czerwiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fIG8FcZKXso&feature=related[/MEDIA]




Andaras w podróżnym ubraniu, nerwowo przeglądał księgi skradzione w Minas Tirith. Choć nie zdobył tej o której marzył, to wszedł w posiadanie innych. Mniej lub więcej przydatnych. Nawet ciekawość jego została zaspokojona, kiedy z bieżących notatek Tequilliana doczytał się co mógłby w Czarnej Księdze znaleźć.

Stojąc przy burcie wzrokiem odprowadzał konnego, który wyszedł na ląd nim statek wszedł w ujście Anduiny do zatoki. Musieli z tego powodu przybić na chwilę do brzegu. Goniec nie oszczędzając konia galopował przez Lebenin. Do Minas Tirith.










Pogranicze Gondoru i Rohanu, czerwiec 251 roku



Dearbhail przejeżdżała przez piękne, zielone tereny Północnego Ithilien. Men Aran biegła wzdłuż Szarego Lasu a kiedy zobaczyła górujące nad knieją samotne kamieniste wzniesienie Amon Din wiedziała, że jest w pobliżu lasu Lasu Druadan. Gdzieś tam, u stóp Eilenach mieszali tajemniczy leśni, Dzicy Ludzie, o których tyle słyszała w legendach ludowych Rohanu. Choć wszyscy ludzie Śródziemia nazywali ich Wosami to Jeźdźcy Koni używali raczej swojej nazwy Róger.




Kiedy pod koniec dnia wielotysięczna armia Gondoru zatrzymała się na postój u stóp twierdzy rozbudowanej na planie umocnienia obserwacyjnego Amon Dim. Przy blasku obozowego ogniska siedziała zapatrzona w tańczący ogień. Zostawiła za sobą przyjaciół. Hazelhoofa. Przed sobą miała ojczyznę.

Gondorczycy byli nad wyraz życzliwi. Wielu prawiło Dearbhail żołnierskie komplementy. Jeden młodzieniec nawet przyniósł jej nieśmiało, świeże polne kwiaty. Na brak popularności nie mogła narzekać. Mimo wszystko czuła się w tym tłumie chyba trochę samotna. Uśmiechała się rzadziej jak zwykle, jak ktoś co ma coś na sumieniu. Nawet niesłusznie. Na szczęście rozdarcia wewnętrznego nie miała wymalowanego na twarzy, więc kto jej nie znał, nic nie zauważył, że dziewczynie mimo wesołych śpiewów wojaków, nie było za bardzo do śmiechu. Kiedy Deor przysiadł się do niej, młody Gondorczyk o imieniu Theodwyn, dyskretnie usunął się w cień a wraz z nią reszta siedzących obok, kilku zbrojnych. Widać za przykładem pierwszego, czyli córki Barahira, pozostali stwierdzili, że nie należy przeszkadzać księciu Rohanu, który z nimi podróżował. Towarzystwo syna Deorhelma było przyjemne. Zwłaszcza możliwość rozmowy w ojczystym języku oraz obcowanie z rodakiem dawało ten przedsmak Rohanu, za którym tak się stęskniła. Rodzina. Narzeczony. I armia Uruk-hai.

Dowiedziała się, co nie było wielką tajemnicą, lecz i zapewne nie wszyscy zbrojni znali rozkazy i trasę przemarszu, że zmierzają prosto do Edoras. Tam razem z Rohirimami i częścią armii Północnej uderzą wspólnymi siłami na północ. Ku Samotnej Górze.

Noc zapowiadała się dość chłodna jak na wczesne lato. Na niebo wysypały się chyba wszystkie gwiazdy kiedy przy namiocie generała, Jednookiego jak go z przestrachem nazywali za plecami podwładni, powstało jowialne zamieszanie. Ktoś przybył do obozu ku radości Gondorczyków. W oddali poznała przystoją twarz siostrzeńca Eldariona Argara, którego poznała w Tharbadzie. Nim oderwała od niego wzrok do jej uszu dobiegł donośny głos. Dziwnie znajomy.

- Prawdziwe szczęście jest na twardo ubitej ziemi! – gromko zagrzmiał łysy krasnolud wchodząc w blask ogniska dziewczyny. – W zastępstwie skały... – zrzędził idąc przez trawę jakby tydzień siedział na beczce, przez co jego krótkie i krzywe, acz potężne nogi były jeszcze jakby bardziej niezgrabne. – A jak kto się nie zgadza, to niech lepiej cicho siedzi! – dąsał się rozeźlony pod nosem. – Ale winem częstuje. – dodał już ni to mniej, ni to bardziej poważnie.

Wtedy zobaczył Dearbhail i zatrzymał się.

- Patrz no! Góra z górą się nie zejdzie! A tu kogo ja widzę! Pierwsza Pani Rohanu w swej zakutej, tfu... ślicznej główce! – zagrzmiał wesoło idąc ku niej.

Dopiero teraz teraz dziewczyna zdała sobie sprawę, że z tego wszystkiego nawet hełmu jeszcze zdjęła, ani nie zmyła z twarzy i ciała trudu podróży. Nie ma co. Krasnolud miał oko nie od parady.










Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Endymion z Formirem zrobili tak jak postanowili.
Żebrak przedstawiający się jako Jeremiasz, z zawzięciem pałaszował gulasz. Strażnicy odczekali pół godziny zanim dodany do jedzenia specyfik zacznie działać. Ani jeden ani drugi nie mieli skrupułów przed dodaniem do jedzenia staruchowi trucizny. Jej skutek uboczny był dobrze im znanym serum prawdy, którego używali kiedy uważali to za słuszne, choć wiedzieli, że oficjalnie nie podoba się to wcale nikomu na dworze. Zwłaszcza Eldarion był zagorzałym przeciwnikiem takich metod. Ludzie padali po tym jak ludzie. Żadko kiedy ratowało ich antidotum. Przekonał się o tym Lord Derufin i Lord Marroc. Nawet krasnoludy Ginar i Bofur nie dały rady. A Lord Adrahilas ozdrowiał cudem dzięki odtrutce. Cudem, który kto wie, może i przechyliła szala leczniczej magii pewnego mieszanej krwii animisty.

Po pół godziny weszli do pomieszczenia.

- Czemu powiedziałeś, że widziałeś krasnoluda na trakcie? – zapytał Formir.

Na zadane pytanie człowiek zamrugał i wypalił jak na spowiedzi.

- Nikogo nie widziałem. Haradwith kazali mi tak powiedzieć... - odpowiedział niemal ze złami w oczach.

- Czy wiesz coś więcej o tych ludziach? Gdzie można ich spotkać, rozpoznałbyś ich? Czy już odebrałeś czy dopiero masz odebrać zapłatę? – drążył Endymion.

- Zlecenie dostałem od człowieka, którego znałem już wcześniej. Kilka dni temu. Dokładnie dwa . W Minas Tirith. Jego się nie spotyka to on spotyka mnie. Poznam go jak zobaczę. Opłatę dostałem. – wyrecytował Jeremiasz po czym ciężko przełknął slinę.

- Czyli nie wiesz gdzie go można znaleźć... Hmyy skąd go znałeś wcześniej? - zapytał strażnik przesłuchiwanego po czym zwrócił się do Formira - Czy sadzisz, że zabranie go do dzielnicy haradzkiej coś da?

- Nie. Nie wiem gdzie go znaleźć. Nigdy nie szukam. Przedstawił mi go ambasador Muthann. - odrzekł mężczyzna cicho a jego twarz wykrzywił grymas. Za kilka sekund drugi. Był blady i pot zaczynał występować mu na czoło.

- Może. - mruknął Formir. - Choć wątpię, żeby podejrzani czy winni chadzali teraz po Minas Tirith... - I co ty na te rewelacje? - zapytał Endymiona patrząc obojętnie na żebraka kiedy wyszli na korytarz.

- Zdaje mi się że nigdzie nas to nie zaprowadzi, trop się urywa - odparł strażnik.

- Co z nim robimy? Jak król się dowie, że używamy trucizny na ludziach to nie będzie zachwycony... - zauważył cicho odwracając wzrok od włóczęgi.

- Poczekamy aż dojdzie do siebie i wypuścimy. Można go wtedy obserwować, może zechcą się z nim kontaktować. Do niczego więcej się nam nie przysłuży - odpowiedział Endymion.

Potem Formir podał żebrakowi kielich.

- Zasłużyłeś na dobre wino Jeremiaszu. – podał mu naczynie. – I chłostę. – dodał. – Ale dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień.










Harlond, czerwiec 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-VuRIOj28FU&feature=related[/MEDIA]


Tymczasem Finluin całkiem nieoczekiwanie znalazł się w środku wydarzeń, które wytrąciły z równowagi jego całkiem spokojne jak dotąd życie. Choć nie było to nic wesołego to z pewnością spędzało na dalszy plan zalążki melancholii, która czasami wkradała się zwłaszcza po dziesiędzioleciach spokoju. Jak to ludzie zwali nudy. Lecz ludzie nudzili się byle czym, byle jak i byle kiedy, często szukając pasji i wrażeń może tam gdzie nie powinni. Czasy były niespokojne i choć nie było z tym elfowi do śmiechu to chyba nie mógł narzekać na marazm. Sprawy ludzi, już nierozerwalnie sprawami Śródziemia, były i jego. Jadąc w stronę portu minął w szubienicę z dyndającymi trzema trupami.

Wieczorem pojawił się Harlond tuż przed Endymionem, który długo szukał Dearbhail. Podobno dziewczyna opuściła miasto wraz z armią idącą na północ. Jeszcze dłużej rozglądał się za Kh’aadzem. Rozkład domu ambasadora Muthanna znał już niemal na pamięć. Haadrim w pospiechu opuścił miasto o świcie. Nigdzie śladu krasnoluda. Szukał bezowocnie. Przeszukane domy, które miały połączenie z kanałami nie przyniosły żadnych nowych tropów. Kiedy elf stał wraz Endymionem w porcie przyglądając się ostatnim towarom wnoszonym na statek, strażnik oglądał się w stonę Minas Tirith. Wiedział, że ma z nimi płynąć Dorin. W zasadzie mieli jeszcze trochę czasu, ale przyjaciel zazwyczaj był punktualny.

Finluin wyczuł na sobie czyjś przeszywając wzrok. Nieopodal młody mężczyzna przyglądał się im, choć kiedyelf obrócił głowę, tamten udał, że nie zwraca na nich uwagi. Wtedy i ranger obejrzał się, a człowiek zdając sobie sprawę, że został zauważony wcale nie uciekał. Wręcz przeciwnie. Ruszył w ich kierunku wolnym lecz zdecydowanym krokiem. W dłoni Endymiona pojawił się wypuszczony dyskretnie z rękawa nóż do rzucania.

- Dla ciebie panie. – powiedział wręczając strażnikowi zalakowany pergamin. – Od informatora z Tharbadu. – dodał ciszej nie zwracając kompletnie uwagi na elfa, któremu tylko skinął grzecznościowo głową gdy podszedł ku nim.

Potem odwrócił się na pięcie bez pożegnania odchodząc skąd przyszedł.

Wtem na plac wpadł koń galopem.
Zeskoczył z niego mężczyzna o nieprzeciętnej urodzie o pociągłej szlachetnej twarzy o wyraźnych rysach. Mimo kilkudniowego zarostu i śladów niedawnego mordobicia był przystojny i mógł podobać się kobietom, co dobrze wiedział Endymion. Miał krótko obcięte ciemne włosy. Był wysoki lecz pod skórzaną zbroją z metalowymi wstawkami pancerza kryła się dość przeciętna budowa ciała. Nie był ani gruby, ani chudy. Ot, w sam raz. Minę miał zatroskaną. Spiętą.





- Endymion! – krzyknął kiedy tylko jego nogi wylądowały na ziemi niemal ich tratując, tak, że musieli odejść kilka kroków przed hamującym koniem. – Chyba mam twoją zgubę! – kiwnął głową na przewieszoną przez siodło postać. – Żyje. Ale...

Kiedy zdjęli krasnoluda na ziemię tamten otworzył oczy. Twarz miał spuchniętą a usta i broda zlepiona była w jeden wieki strup. Błędnym wzrokiem omiótł otoczenie a widząc Endymiona i Finluina spróbował stanąć o własnych siłach. Chwiejąc się odtrącił rękę chcącego podtrzymać do Dorina, który go przywiózł. Nie było wątpliwości, że to był Kh’aadz. Zmaltretowany, ale ten sam. Po oczach widać było, że cierpi choć z jego ust póki co nie padła ani jedna skarga. Był raczej wściekły.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline