Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2011, 08:42   #94
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Mógł próbować majstrować przy tablicy rozdzielczej grodzi. Mógł, ale raz że jako iż nie posiadał potrzebnych do tego umiejętności, a nawet jakimś cudem zwarł by kable na hebel i zablokował bramę, to raczej na pewno w pozycji „open”, dwa, że jeśli – co zdaniem Togly’ego na mur by się tak zakończyły jego próby – nie udało by się zablokować Klawiszowi drogi na rampę, to blaszak poradził by sobie z pozostałym w pojedynkę cyganem i zapakował go w sieć w jakieś dziesięć sekund, bo taka mniej więcej była proporcja maszyny strażniczej i samotnego, próbującego z nią walczyć człowieka, więc nawiał.
Dał więc nogę tyle tylko przykładając się do sukcesu pozostałych, że popędzeni dyrdali w górę łańcuchów jeszcze szybciej dorównując sprawnością chyba tylko stadu lemurów.

Całą drogę w górę jeszcze nie mógł odżałować utraty szansy na wyszabrowanie fantów, jednak kiedy mózg i twarz Razora zapluły wszystko, co znajdowało się przed nim, Dębowy natychmiast porzucił skrupuły .
Kilkanaście lat więzienia, nie licząc Gehenny to trening lepszy nawet niż osławiony złą sławą obóz szkoleniowy Space Marine. I nikt mu nie powie, że jest inaczej. Jakieś pięć milisekund od chwili jak mózg Razora oblepił ścianę dzieliło Dębowego od momentu, jak już gnał byle dalej od osuwającego się ciała byłego już zwierzchnika i gradu pocisków ryjących w śmiercionośnej serii metal ścian i przęseł. Jedyne, co mu się wtedy kołatało po łbie, to gnać jeszcze na oślep, ale za to jak najszybciej. Oraz co to do kurwy nędzy było?! Klawisz z bronią maszynową na lewarze?! Odjebało Strażnikowi jak nic!! Czego oni się tutaj spodziewali? Desantu?!!

Otwór wlotowy rury, czy kanału, tego do końca cygan nie był pewny, do którego jakimś cudem wszyscy pozostali przy życiu wpadli na szczęście był niedaleko. I na szczęście na tyle duży, że nie pozabijali się wpadając, choć zdaniem cygana i tak odbyło się to z gracją i sprytem, jakby każde z nich było z krwi i kości Siuksem, albo innym krewnym Apacza. Zwłaszcza sprytem Spook, która wgramoliła się prawie ociągając zważywszy na ciągły jeszcze ogień Strażnika prowadzony z dołu.
Ciemność i odgłosy rykoszetów po ścianach kanału opadły ich kompletnie. W zaistniałych okolicznościach było to nawet pocieszające. Ciemność na Gehennie to sprzymierzeniec, odgłosy rykoszetów to z kolei znak, że póki co byli poza bezpośrednim zasięgiem ognia. Tylko że mimo wszystko coś mu nie pasowało. Coś było inaczej niż zawsze. Poharatana łapa rwała bólem, serce waliło jak pojebane. Krew… O kurwa. Za dużo było tej krwi….

- Cholera... Ty musisz wyjąć kulę. Ja jestem nadal naćpana...
- Kurwa… - zdziwiony jęk dębowego odbił się po ścianach mieszając z tłumionym dyszeniem pozostałych – …trafił mnie jebany… kurwa….
- Później dam ci żel odkażający i klej tkankowy. Przyspieszy krzepnięcie i regenerację…
Gumowe rękawiczki? Jakieś narzędzia? O co tu chodzi? Przez dobrą chwilę na nic nie był w stanie się zdobyć.
Zmagający się ze skutkiem szoku mózg ledwo był w stanie podołać zaakceptowaniu faktu, że łapę miał przestrzeloną na wylot a życiodajny sok z każdą chwilą wypływał przez obie dziury bezpowrotnie pozbawiając cygana sił oraz całej reszty niezbędnych do życia rzeczy, jakie to krew normalnie zwykła transportować.
Nieco czasu zajęło również zanim pojął kim jest nachylająca się nad nim lalka, oraz że zwykłe uciskanie rozdygotaną zdrową ręką rany nic nie daje, bo zawsze jest druga dziura. Cały się lepił kurwiąc i złorzecząc w przynajmniej trzech językach, co akurat w przypadku tego gościa było pozytywnym objawem, bo świadczyło, że powoli, ale niezawodnie powraca.
- Szybko, usuń kulę. Bo się wykrwawi. – usłyszał słowa wypowiedziane do Indianina kiedy sam darł już poły szlafroka na pasy i grzebał po omacku w plecaku za symbiotykiem.
- Przeszła na wylot… – wysapał z sykiem - …cały zapas leku pójdzie na zasypanie obu ran… ja pierdole… sssss… ale niefart…. - mamrotał pod nosem i szarpał się histerycznie z bandażowaniem jedną ręką ran. Krew go zalewała. Dosłownie i w przenośni. Na szczęście po zaaplikowaniu leków i dzięki pomocy Spook w zaciągnięciu węzłów szarpi krwotok nieco zelżał. Cały był ujebany we własnej jusze. Nawet zęby i całą twarz miał umazane. W tej chwili wyglądał jak hiena po wyżerce, ale mimo dreszczy starał się jak mógł wyglądać hardo. Pojękiwał ze złości na niefart i bacznie zerkał na pochylonych nad nim ludzi podejrzliwie. Jeszcze w szoku kombinował, że diabli wiedzą, co strzeli do łba pozostałym, jeśliby uznali, że w obecnym stanie byłby dla nich bardziej zawadą niż pomocnikiem w powrotnej drodze. Gwoździa we łbie się nie spodziewał, bo klamoty Razora pozostały przy trupie, ale nagły nóż w plecach… tego by nie chciał.
Warczał więc, stękał i kurwił na czym świat stoi na przemian kiedy się podnosił.
- Co za pech…pierdolona robota… zamiast zarobku same straty…. Połowę ekipy chuj szczelił… fanty i cały zarobek… ssssssss…. a do domu daleko….
 
Bogdan jest offline