Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2011, 09:39   #194
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Najtrudniej jest wybaczyć sobie samemu.

To ostatnia chwila by zmienić pierwotne postanowienie. Tylko co wtedy? Powrót do Xhystos i zdanie sprawozdania Radzie. Wyznanie prawdy o moim przyjacielu oraz przyznanie się do własnej beznadziejności. To akurat jestem wstanie znieść. Jak do tego doszło, że przez te wszystkie lata niczego nie zauważyłem? A co z Emilie … przecież ona nadal pracuje na uniwersytecie. Czy byłaby wstanie znieść te wszystkie spojrzenia. Nawet jeśli nikt nie wytknąłby jej niczego to przecież każdy spoglądałby ukradkiem, szeptał gdy przechodziłaby korytarzem. Żona mężczyzny współodpowiedzialnego za te wszystkie złe rzeczy … wybuchy, katastrofy, zamachy … A co z Etienne? Jest jeszcze taka młoda, całe życie przed nią. Życie z balastem ojca mordercy. Co z tego że nie zabijał, skoro przecież to jego chory umysł wytworzył, wyprodukował te wszystkie zdarzenia, które stały się inspiracjami dla prawdziwych zamachowców. Nie mogę im tego zrobić ...

Jest jeszcze jedna możliwość. Powrót w glorii albo tajemnicy do Xhystos.
Nikt poza mną nie zna prawdy. Perspektywa dalszego życia w kłamstwie i obłudzie ... Najgorsza byłaby świadoma hipokryzja przed samym sobą. Przyklejenie sobie maski … to akurat potrafiłbym uczynić. Udawanie dobrego człowieka, przykładnego męża i ojca, wszystkowiedzącego profesora psychologii. Codzienna gra na scenie życia. Ale przecież każdy spektakl ma swój koniec, noc wypiera wieczór, aktor schodzi ze sceny, widzowie idą do domu. W drodze powrotnej dyskutują o sztuce potem idą spać, śnią a rankiem wracają do codziennych spraw. A sztuka … cóż, to tylko chwilowa rozrywka ludzi światłych. Jak długo potrafiłbym przeciągać tą chwilę nie schodząc ze sceny. Miesiąc, rok, dwa … jak długo potrafiłbym żyć w kłamstwie ... Tego nie wiem ale zdaję sobie sprawę, że w końcu musiałbym wszystko komuś wyznać. Pewnie padłoby na Emilie … Brzemię prawdy zniszczyłoby jej życie. Zapewne chciałaby chronić mnie a przypuszczalnie bardziej niż mnie naszą córkę. Niezależnie jakiego wyboru by dokonała i tak niósłby ból i cierpienie. Łańcuch kłamstwa pętałby kolejne osoby. Chory spektakl stworzony przeze mnie domagałby się kolejnych aktorów. Nawet mam dla niego tytuł „Samaris, to tu poznałem prawdę o samym sobie”. Nie chcę … kłamstwo nie może być prawdą.

Jest jeszcze jedno rozwiązanie. Pozostanie tutaj, w Samaris. Pozostanie na zawsze. Przecież dotąd nikt nie powrócił. Miną dwa lata naszej misji. Przez kolejny rok będą nas oczekiwać, w roku czwartym zaczną opłakiwać. W kolejnym zaczną układać sobie życie od nowa. Beze mnie. Będę żył w ich wspomnieniach, pozostaną książki, których jestem autorem, kilka fotogramów wytworów wynalazku który ma utrwalać obrazy, rodzinny portret w bibliotece, rzeczy osobiste, których nie zabrałem na wyprawę. Ktoś kiedyś posprząta je, powynosi i zamknie w kufrach na strychu.
A co jeśli powrócą inni ... Rastchell i Voight? Przekażą prawdę … ale jaką prawdę? Przecież tylko ja ją znam. Jedyny ślad to manuskrypt będący w posiadaniu Bluma. Może kiedyś Rada wyśle następną misję straceńców i ktoś nieopatrznie trafi do antykwariatu. Może to będzie ktoś kto znał profesora Watkinsa … Pozna prawdę a następnie zasili szeregi mieszkańców Samaris. Jedno jest pewne … tajemnica nie może opuścić murów miasta, tylko tak mogę ochronić najbliższych.

Już nic nie zmieni mojego postanowienia. Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie.

***

Gdy opuścił mnie stan apatii nadal siedzę przy biurku. Grymas bólu przebiega przez mą twarz kiedy próbuję poruszyć szyją. Ból promieniuje od ramienia poprzez bark, szyję, trzyma w kleszczach lewą stronę głowy i znika gdzieś w środku na końcu zwojów nerwowych. Starannie układam zapisane nocą kartki. Przyciskam je wyświechtanym tomiskiem książki, zerkam na tytuł „Dominacja zstępujących” K. Wilber. Że też w Xhystos jeszcze nie trafiła na listę ksiąg zakazanych, a może to ostatni egzemplarz uratowany dziwnym trafem. Nie mam siły na toaletę, obmywam tylko twarz wodą, gaszę światło, potem zmęczony kładę się na łóżku. Jest chyba dzień, może dlatego sen pomimo potwornego zmęczenia nie chce przyjść. Z czasem mija fizyczny ból … Co chwila rzucam się w bezsenności na łóżku, zmieniam pozycje, odwracam, przewracam, przekręcam ... na próżno. Gdy w końcu wstaję czuję ulgę. Być może spałem kilka godzin, płytkim, niespokojnym, przerywanym snem. Po omacku podchodzę do biurka. Zapalam światło lampki. Spoglądam na rękopis. Trzeba go gdzieś ukryć …

Gdy opuszczam hotel jest wieczór. Idę do antykwariatu doktora Bowmana. Pod pachą trzymam wetknięty w dzieło Wilbera rękopis. Nie wiem ile czasu zajmuje mi spacer. Klucząc uliczkami szukam witryny antykwariatu. Uliczki, zaułki, fasady, schodki w górę, stopnie w dół, kolejne uliczki. Wiem, że wcześniej czy później tam trafię. Czas nie gra już dla mnie żadnej roli. To tu zostanę na zawsze … w ten lub inny sposób. Znajoma fasada antykwariatu pojawia się jak zwykle w nieoczekiwanym momencie. Kiedy obracam się na pięcie okazuje się, że mam ją tuż za plecami. Wchodzę do środka, w nozdrza uderza mnie aromat tej znakomitej kawy. Tym razem jednak nie po to tu przyszedłem, to nie klimat kawiarni mnie tu przyciągnął. Antykwariat, w którym postanowiłem ukryć, schować przed światem, żoną, Radą rękopis nad którym pracowałem jest według mnie jedynym znanym mi tu miejscem, któremu mogę powierzyć wspomnienia, wspomnienia oraz powód, który skłonił mnie do tego czynu. Za kontuarem miast Bowmana widzę Bluma. Czemu mnie to nie dziwi?

- Mam coś co chciałbym tu zostawić. To dzieło Wilbera, które jest dla Pana pożegnalnym prezentem. Proszę wybaczyć stan obwoluty, ale od lat nikt nie wznawia tego wydania.
Wręczam Blumowi księgę, patrzę jak z namaszczeniem kartkuje opasłe tomisko. Wreszcie natrafia na kartki rękopisu wetknięte w księgę. Podnosi wzrok, patrzy na mnie z pytającą miną.
- Chciałbym także aby Pan zaopiekował się tym rękopisem. Bardzo ważne jest dla mnie aby nigdy nie trafił do Xhystos. Mam nadzieję, że dysponuje Pan odpowiednim miejscem na jego przechowanie. Sejf byłby jak najbardziej właściwy.
Przez chwilę nasze spotkania spotykają się. Nie chcę dłużej patrzeć mu w oczy. Uchylam kapelusza w pożegnalnym geście, uśmiecham się serdecznym przyklejonym uśmiechem, potem natychmiast wychodzę.

Powrót do hotelu przeciągam w nieskończoność. Przysiadam na wystających kawałkach muru, kamiennych balustradach schodów, albo po prostu na bruku. Promienie zachodzącego słońca przyjemnie ogrzewają twarz. Unoszę wzrok ku górze, na próżno wyglądam choćby jednego obłoku. Jak zawsze jest czyste i błękitne. Rozmyślam nad wyborem, wyborem metody. Leki połączone z alkoholem, brzytwa i ciepła woda, skok z wysokości … może lina. Niejednokrotnie zastanawiałem co kierowało takimi ludźmi, ale nigdy nie pomyślałbym, że kiedyś będę jednym z nich …

Czas wracać. Moim krokom towarzyszy stukot laski, laski z ukrytym ostrzem. Może w ten sposób … w końcu jest prezentem od Clarka. Nie … Nathanowi z pewnością by mu się nie spodobało. Wreszcie docieram do hotelu. Tak jak wczoraj wspinam się po kilku stopniach, bezgłośnie uchylam drzwi. W środku nie ma nikogo, nasz stolik pozostaje pusty. Nikogo poza Clarkiem … tym drugim Clarkiem, ale on przecież zawsze jest. Posyła mi niewielki i prawie niezauważalny uśmiech … jakby wiedział …
Mijam go, nie mam ochoty na uprzejmości, zdawkowe słowa, ukłony i cały ten rytuał cywilizowanych ludzi. Zabieram krzesło z naszego stolika.


Przystawiam przy kotarze niedaleko stanowiska recepcjonisty. Wchodzę na krzesło, potem rozplątuję sznur grubej zasłony. Owijam linkę wokół ramienia, potem odstawiam krzesło na miejsce. Clark o nic nie pyta … jakby wiedział …
Wchodzę na górę do korytarza gdzie znajdują się nasze pokoje. Jest tak jak co dzień. Korytarz utrzymany w idealnym porządku. Komplet lamp … żadnej nie brakuje, ani jedna nie jest stłuczona ... oświetla klaustrofobiczny karridor kojarzący się mi z wagonem sypialnym. Rząd drzwi po prawej stronie. Niespiesznie idę do mojego pokoju. Drzwi pomieszczenia błyszczą się idealnie wypolerowaną forniturą. Przez chwilę walczę z chęcią ucieczki. Wiem, że kiedy drzwi zamkną się z mną nie będzie już odwrotu. Przekręcam zamek, potem naciskam klamkę. Naoliwiony mechanizm bezgłośnie wpuszcza mnie do środka. Zapalam światło. Pokój jest w idealnym porządku. Zasłane łóżko, równo ułożone po lewej stronie biurka książki, czyste kartki papieru po prawej. Zamykam drzwi, przekręcam klucz. Klamka zapadła.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 13-09-2011 o 11:26.
Irmfryd jest offline