Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2011, 19:19   #127
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Dźwięk, przypominający jeden z grzmotów przetaczających się nad ich głowami.
Miranda padająca na ziemię jak rzucona lalka.
Krew na jej koszuli.
Okrzyk przestrachu Sam i mężczyźni rzucający się by zamknąć drzwi i odciągnąć postrzeloną kobietę.



Judy podniosła gwałtownie głowę.
- Larksonów? Tych od Samuela, o którym pisze pastor?
Kątem oka zauważyła uniesione kąciki ust Jamesa, jakby rozbawiło go jej niemal dziecinne dopytywanie.
- Zapewne tak. To ta stara rodzina. - Spokojna odpowiedź Mirandy nie zaspokoiła ciekawości Judy.
- Dalej zajmują się latarnią? - Drążyła niespokojnie.
- Nie. Tylko ją zafundowali.
- Co się dalej z nimi działo? Ktoś z nich jeszcze tu mieszka?
- Rodzina Wintersponów jest z nimi spokrewniona od strony pani domu. No i jest jeszcze stary Victor Larkson. Dziwak. Mieszka w lesie.
- W lesie? I Winterspoonowie... - Uniosła brwi. - Chyba już nic mnie nie zdziwi... No, dobrze, a ile jest tych obrazów? Cała seria została w Bass?
- Nie mam pojęcia.
Spuściła głowę, mamrocząc pod nosem parę niemiłych słów na temat niekompetencji i tym podobnych, po czym nagle tak szybko wystrzeliła nią do góry, że słychać było nieprzyjemne chrupnięcie kręgosłupa.
- Jak to, w lesie?! Co w lesie?! Gdzie?! Potomek człowieka, który stanowił niebezpieczeństwo, mieszka sobie w lesie, giną tam ludzie, a pani nic?!
Czy pani aby nie przesadza? Czy wpis w notatniku szaleńca, bo inaczej aż do dzisiaj trudno było nazwać Azariasza Van Der Ghrowera, można uznać za poważne oskarżenie? A nawet jeśli tak, to działo się wieki temu. Znam Vctora Larsona. To samotnik. Zajmuje się tutejszymi lasami. Jest leśniczym. Pilnuje kłusowników, pilnuje by miejscowi nie wycinali drzew bez zezwolenia. To stateczny i spokojny mężczyzna. Mimo, ze samotnik. A co do pani drugiego oskarżenia, to proszę ponownie o uspokojenie się. Rozumiem, że jest pani roztrzęsiona. Ja również przeżyłam coś strasznego. Nawet jeśli pani niedorzeczne oskarżenia miały jakiś sens, bo nic już nie jest pewne w tym szaleństwie, to co miałam zrobić? Wziąć strzelbę, której nie mam i pójść co lasu? Od wyjaśnienia zagadkowych zniknięć są stosowne organa. Ja jestem nauczycielką.
- Proszę pani, w tej sytuacji, każdy pominięty szczegół może być dla nas śmiertelny. I nawet jeżeli nazwisko Larksonów pojawia jako wspomnienie szaleńca, chwilowo wolę zawierzyć zmysłom zmarłego przed dwustu laty pastorowi, niż któremukolwiek z żywych.

Powiedziała to. Otwarcie przyznała się do swojej paranoi i ogarniającego ją szaleństwa. Nie zależało jej już na niczym, poza własnym życiem, a póki co, duchy odwalały robotę ocalania go, niż ktokolwiek inny.
James nie przejął się jej wyznaniem, może za bardzo pochłonęła go obsesja obrazów, bo odezwał się cicho.
- U tych snobów z końca wsi chyba było sporo obrazów. Nie pamiętam dokładnie. Ale najprędzej u nich będą jakieś, jak u rybaków bez koligacji z Larksonami. Zwróciłeś na to uwagę Solomonie jak braliśmy klucze?
Ale Solomon nie odpowiedział.




Ocknęła się ze wspomnień, kiedy już Miranda została ułożona na drzwiach okryta prześcieradłem jak martwa.

Przez chwilę serce Judith stanęło, i już chciała odmawiać modlitwę za duszę kobiety, kiedy zorientowała się, że wciąż toczone są rozmowy jak ją uratować, a prześcieradło jest dla ochrony przed deszczem. Odetchnęła z prawdziwą ulgą, wsparta na ramieniu Lucy, i pozwoliła poprowadzić się w gęstniejący mrok, ku latarni, podczas gdy James z Solomonem nieśli Mirandę.

Walker zastukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Widział jednak światło przesączające się przez okiennice. Nawet jeśli ktoś był w środku, to najwyraźniej nie zamierzał otwierać.Rozglądając się za pojazdem, dostrzegł głębokie ślady wypełnione wodą. Prowadziły za budynek. Miranda leżała cicha i blada. Łobuz skamlał obok niosących ją ludzi.
- Na litość boską, mamy tu ranną! - wydarł się Solomon.
- Nawet dwie. - Mruknęła z niechęcią, odzywając się w końcu, po tylu dramatycznych minutach milczenia. - Ale jedna umiera! - wrzasnęła do wtóru. - Chcesz mieć trupa na ganku?!
- Red! - odezwał się Walker głośno, kiedy nadal odpowiadała cisza zza drzwi. - Przysyła nas Norman Dufris! Czekamy na doktora Fishermana! Otwórz drzwi, człowieku! Miranda Evans potrzebuje natychmiastowej pomocy! - nalegał. - Schronienia. - Rozglądał się na wszystkie strony. Zwłaszcza w tę, z której miała przybiec Samantha z miejscowym. Oraz w kierunku kościoła.

Drzwi otworzyły się powoli, bardzo ostrożnie. Najpierw pojawiła się w nich twarz Reda. Jego spojrzenie powędrowało w stronę Judith. Zarumienił się jak burak, co przy jego bladej karnacji i ryżych włosach widoczne było nawet w panującej szarówce. Potem spojrzał na mężczyzn i niesioną Mirandę.
- O Bo .. bo.. boże - wydukał z trwogą. - We...we..wej...dźcie.
Uchylił drzwi szerzej rozglądajac się jednocześnie w panice naokoło. - Szy...szyyy...szybko.
- Dufriss powinien się niedługo zjawić, z doktorem... - Powiedziała cicho, jakby zwracając uwagę, by nie zabił drzwi wejściowych na amen. A wyglądał na kogoś, kto tylko na to czeka.
Mieszkanie było zaciemnione, paliło się jedne źródło światła. Mała, naftowa lampa. Dom pachniał mocno wodą kolońską i wilgocią. Red natychmiast zamknął drzwi za gośćmi i sprawdził teren przed domem zza firanki. Jego mowa ciała sygnalizowała skrajne napięcie emocjonalne.
- Co z twoim samochodem? - spytał Solomon - Jeśli doktor się nie zjawi będziemy musieli ją stąd zabrać.
- Da radem, a- a- ale g-gdzie. Po-po ta-ta-takiej u-u-ulewie drrro-ro-ga bę-bę-ę-dzie niee-eeprzeee-jeee-jee-zzdna.
Wyjąkał z trudem.
- K-kałużee. Dż-dż-eee-ee-wa! - Powiedział to jak „dżem”, tutejsza gwara czasem stawała się po trosze niezrozumiała.
- Byle dalej stąd. Choćby i przez morze. Co Ty taki nerwowy? Czekasz na kogoś czy raczej unikasz? - Zapytała, przyglądając się z niepokojem jego podskokom i wyglądaniu.
Red spojrzał na Judith zmieszany. Spiekł buraka. Potem szybko opuści wzrok na podłogę. Przypomniała sobie, ze podobnie reagował na jej obecność w tawernie.
Nie wiedziała już, czy chłopak rzeczywiście jest po prostu zmieszany jej obecnością, czy ma coś do ukrycia i zmysły płatają jej figla.
- Red, co się dzieje?
Pytanie młodego mężczyznę zwyczajnie dobiło emocjonalnie. Zakręcił się wokół swojej osi, wyjąkał coś o herbacie czy toalecie, ciężko było zrozumieć, i ruszył w stronę kuchni.

Najwyraźniej nie była dobrą osobą do tego typu rozmów... Popatrzyła więc z naciskiem na obu mężczyzn, żeby się ruszyli i porozmawiali “po męsku” z chłopakiem.

Walker wzruszył ramionami przyglądając się zdumionej i zaintrygowanej Judith.

- Miłość w czasach ciemności... - westchnął James. - Od pierwszego wejrzenia. Chłopak już sam nie wie, czy bardziej bać się ciebie, tego uczucia, czy jak tamta starowinka wszystkiego co się rusza... - powiedział czuwając przy Mirandzie i nie odrywając już wzroku od postrzelonej kobiety.
- Co za bzdury! - Warknęła wściekła i aż się zarumieniła. - Miłość! Może i zaczynam mieć nie po kolei w głowie, ale jeszcze potrafię odróżnić zakłopotanie od prawdziwego strachu! - Ale czy rzeczywiście? - Zresztą, skąd wiesz, że on za chwilę nie wróci z jakąś dubeltówkę i nas wszystkich nie rozstrzela?

Zmierzyła Jamesa pogardliwym spojrzeniem. Jak ten gatunek mógł przetrwać tyle wieków, mając tak ograniczone zdolności pojmowania? Przypomniała sobie (akurat w takim momencie!) odczyt jednej z najoryginalniejszych feministek, jakie kiedykolwiek spotkała, właśnie na ten temat. Ogólna konkluzja z tamtego wykładu była taka, że ród męski istnieje chyba wyłącznie dla prokreacji...

Zaczynała się zgadzać z tym założeniem, widząc tak wielkie zaniedbania w takiej sytuacji... Wypuszczeni Mirandy przed dziki tłum żądny krwi, Sam z obcym, być może godnym zaufania, człowiekiem, na poszukiwanie miejscowego, który mógł być zamieszany w tę całą awanturę, większość dotychczasowej pracy wykonana przez kobiety i duchy...

Siedziała więc jak na szpilkach, czekając na... tak naprawdę, po prostu czekając, bo sama nie mogła nic zrobić. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby stanęli wobec konieczności szybkiej ucieczki... Co stałoby się z nią? Czy którekolwiek z nich pomyślałoby o niemiłej oszustce z Bostonu?
Chciała mieć nadzieję, że nie zostawiliby jej na pastwę morza.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jjn0m_Jk3po&list=PL37CAB02A361A1028&index= 28[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 16-09-2011 o 19:30.
Sileana jest offline